JustPaste.it

O zabobonach (w ujęciu wyłącznie filozoficznym)

Mało kto gotów jest powiedzieć o sobie samym, że jest zabobonny, chociaż wszyscy wychowaliśmy się wśród znaków, wierzeń i gestów, które zaliczane bywają do zabobonów i w które często na pół wierzymy, nie wypowiadając jednak tej wiary w wyraźnej postaci. Czytałem anegdotę, za której prawdziwość nie mogę z pewnością ręczyć, ale która jest zabawna i dobrze rzecz ilustruje. Wedle tej anegdoty, Niels Bohr, jeden z najwybitniejszych fizyków stulecia, miał podkowę przybitą na drzwiach, a gdy go znajomy zapytał, co to jest, powiedział: "Podobno przynosi szczęście"; "Ale ty, fizyk, nie możesz przecież wierzyć w takie zabobony" - obruszył się ów znajomy. "Nie, oczywiście, ja w to nie wierzę - wyjaśnił Bohr - ale podobno to przynosi szczęście również tym, co w to nie wierzą".
Jak zdefiniować zabobon, nie ma co do tego zgody. Wielki teolog katolicki Karl Rahner powiada, że zabobon to małpowanie czci Boga w formie, która jest Boga niegodna, a więc pokładanie ufności w formułkach i rytuałach, by wymusić Boską pomoc lub odgadnąć przyszłość; jest to także podobny do religijnego kult jakichś sił, które Bogiem nie są.
Kościół wielokrotnie piętnował różne zabobony czy też to, co za zabobon uważał; astrologia miała tu miejsce wyróżnione, jako że podsuwała wiarę, że zarówno losy nasze jednostkowe, jak i wielkie wydarzenia historyczne zależą od ślepych mocy gwiezdnych, niby naturalnych, ale celowo działających, nie zaś od Boskiego zrządzenia. W nowszych czasach Kościół potępiał także jako zabobon seanse spirytystyczne i w ogólności próby komunikacji z duchami zmarłych, a różne niewytłumaczalne zdarzenia z tego obszaru doświadczeń uważał za sztuczki diabelskie. Wiara w diabła i jego "wybryki" zabobonem nie jest, skoro ją Pismo św. przyświadcza; lecz nie znajdziemy tam wiary w techniczne zabiegi, za pomocą których można ze zmarłymi obcować. Potępione są wszelkie, nader liczne techniki wróżbiarskie, jako że przepowiadanie przyszłości zastrzeżone jest dla proroków nie swoim, lecz Boskim mówiących głosem. Kalwin mówi po prostu: gdy słowo Boże nami kieruje, mamy religię prawdziwą; gdy ludzie idą za własnymi mniemaniami, mamy zabobon.
Kryteria, jakie mają wyróżniać zabobony są dość jasne w świecie wierzeń i obyczajów chrześcijańskich. Jednakże dla wyznawców ideologii racjonalistycznych czy scjentystycznych zabobonami są z kolei wszystkie wierzenia religijne: wiara w Boga, w życie wieczne, w skuteczność sakramentów, cuda, proroctwa czy boskość Jezusa. Powód jest chyba taki, że żadne z tych wierzeń nie da się uwiarygodnić metodami, które są prawomocne w badaniach naukowych. I chociaż badania naukowe zmieniają się często, sama doktryna scjentystyczna trwa nieporuszona, nie mają bowiem w nią godzić faktycznie w nauce popełnione błędy. Był czas, gdy za zabobon uważano wiarę w meteory (pamiętajmy o nocy meteorów !), albo, jak się mawiało, spadające gwiazdy. Przez długi czas za zabobon uchodziła akupunktura. Z drugiej strony, pewne naukowo utrwalone sądy są z czasem odrzucane, co nie koniecznie kończy się uznaniem ich za zabobon. Przez długi czas leczono gruźlicę solami wapnia, ale okazać się miało, że terapia ta ma skuteczność zerową. Racji absolutnie zniewalających w nauce nie ma i uznać należy, że wszystko jest wystawione na ryzyko obalenia.
Wedle reguł racjonalizmu jednakże, ocenia się wiarygodność różnych wierzeń przez sposób, w jaki ludzie do nich dochodzą, albo przez możliwe ich uzasadnienia. Tu jednak rodzą się trudności. Nie wiemy skąd powstało mniemanie, że trzynastka jest liczbą feralną i nieszczęście przynoszącą, choć są jakieś w tej sprawie spekulatywne domysły, pewnie nie bardziej wiarygodne niż sama wiara w złowróżbną moc trzynastki, ale dopuszczalne w ramach racjonalistycznego kanonu. Wiemy, że jest to wierzenie rozpowszechnione. Wierzymy na ogół historykom starożytnym, gdy opisują zdarzenia, dla których nie ma innych źródeł, lecz nie wierzymy, gdy są to zdarzenia, które nie mieszczą się w kanonie wiedzy, jaki obowiązuje w naszych czasach. Nic nam nie przeszkadza wierzyć w wojny, jakie - zgodnie z Liwiuszem - prowadził Romulus, lecz podanie, iż ojcem bliźniąt (Romulusa i Remusa) był bóg Mars, one zaś po wrzuceniu do Tybru, zostały wykarmione przez wilczycę, wydaje nam się bajką. Opowiadania o cudach, sprawianych przez różnych świętych, nie uchodzą za wiarygodne, bo takie zdarzenie jak cud, interwencją Boską sprawione, nie mieści się w kanonie współczesnej nauki. Jeżeli zatem są niewytłumaczalne nagłe uzdrowienia, które zachodzą np. w Lourdes, sceptyków nie mogą one przekonać; tłumaczenie im czegokolwiek przez interwencję Boską jest po prostu niemożliwe i każde inne jest lepsze.
Sprawy te są dzisiaj szczególnie dyskutowane w odniesieniu do tak zwanych zjawisk paranormalnych. Zjawiska te najczęściej mają, jak to się powiada, uwiarygodnienie anegdotyczne, i trudno zorganizować techniczne środki ich obserwacji. Liczba ludzi, którzy podobno zetknęli się z duchami zmarłych jest ogromna, niepodobna jednak poprosić duchów, by stawiły się w obfitości na posiedzenie uczonych, którzy by zagwarantowali sobie odpowiednie warunki kontroli. Tu również istotny jest kanon uznany: mnóstwo ludzi widziało duchy, lecz skoro duchów nie ma, ludzie ci mogli się łudzić, być ofiarami halucynacji albo percepcji półsennej, albo po prostu fantazjują. Podobnie i z innymi zjawiskami. Niezliczona jest liczba ludzi, którzy doświadczyli zetknięć z innym światem, np. z wyższymi duchami, albo czuli nieodparcie obecność Boga; sceptyków nie przekonają, bo tych doświadczeń innym udostępnić nie mogą; sami jednak są jak najzupełniej zaspokojeni w swojej wierze i nie potrzebują dodatkowych upewnień.
Czy możliwe jest przewidywanie przyszłości, tj. takie antycypacje, które spełniają trzy warunki: wydarzenia przewidywane muszą być nieprawdopodobne, niemożliwe do przewidzenia na podstawie normalnych warunków (nie może to być więc np. przepowiednia, że pewien mąż stanu, o którym wiadomo, że cierpi na raka, umrze w ciągu najbliższych sześciu miesięcy; po wtóre, wydarzenia te muszą być wyraźne, nie zaś ujęte w mgliste metafory, które zawsze dadzą się odnieść do faktycznych wydarzeń, jak "proroctwa" Nostradamusa; po trzecie, musi być stwierdzalne, że przepowiednia została faktycznie wygłoszona, a jej spełnienie nie mogło być wynikiem tegoż wygłoszenia. Wydarzenia takie w rzeczy samej zachodzą, poczynając od sławetnego snu prezydenta Lincolna o jego zamordowaniu, ale w kanonie się nie mieszczą. Scjentysta nie będzie ich rozważał; częstość czy wielość takich doświadczeń nie mają dla niego znaczenia, skoro, po pierwsze, prawie nie dają się zaplanować, po drugie, mechanizm ich działania jest niepojęty z punktu widzenia założeń, jakie kierują naukowymi eksperymentami. Niepodobna też takich doświadczeń przekuć w prawa naturalne. Nikt nie wątpi, że w tych dziedzinach pełno jest szalbierstwa, złudzeń, naiwności i halucynacyjnych przeżyć. Czy jednak nie ma niczego poza tym? Tego pytania nie należy zbywać, bo jest ogromna masa zjawisk, których nie da się do oszustw ani iluzji zaliczyć.
Z pewnością pragnienie bezpośredniego kontaktu z mocami nadprzyrodzonymi jest bardzo u ludzi silne, stąd też mamy pełno biedaków, którym nagle jakaś przypadkowa plama kojarzy się z wizerunkiem Jezusa albo Maryi Panny i którzy spieszą rozgłaszać takie nadzwyczajności komu można i nieraz popyt znajdują, chociaż Kościół dzisiejszy nie kwapi się wcale do przyświadczania albo nawet studiowania owych domniemanych "cudów". Zabobonów jest wiele i wiele z nich nie zasługuje na badanie, chyba że psychiatryczne lub socjologiczne albo psychologiczne. Są nadal wśród nas ludzie, głównie kobiety, którzy potrafią - jak sądzą - magicznymi środkami wywoływać nieszczęścia u innych. Nie chwalą się na ogół swoimi umiejętnościami. Przypuśćmy jednak, że ktoś ciekawy takie zaufanie czarownicy uzyska, że dowie się od niej, kiedy i komu zło wyrządza; przypuśćmy, że okaże się istotnie, iż ofiary czarodziejstwa doznają odpowiednich ciosów losu; jeżeli badany jest racjonalistą, musi uznać, że chodzi o przypadkowe koincydencje, i żadna liczna takich udanych trafień nie przekona go do wiary w magię.
Ponieważ więc nasze reakcje na wydarzenia niezwykle zależą od pewnych z góry założonych doktryn lub nastawień, niepodobna podać takiej definicji, która by bez wątpliwości ku powszechnemu zadowoleniu rozstrzygała, co jest albo nie jest zabobonem. Są liczne i silne powody do sądzenia, że obok znanych nauce i w części ujarzmić się dających energii naturalnych działają pewne formy komunikacji, pewne uzdolnienia niektórym ludziom dane, inne od zwykłych; jest jednak niewiarygodne, by dało się je zaprząc do działania jako skuteczną, powszechnie dostępną technikę i nadać przewidywalną w skutkach organizację albo sprowadzić, choćby teoretycznie, do zjawisk już znanych. Wolno nam chyba myśleć, że są takie energie i takie formy komunikacji; są one z natury rzeczy ulotne, źle poddające się systematyzacji, zależne od jakiejś siły, która stosownie do własnej woli pojawia się albo wycofuje. Przypuszczenia takie zawsze będą budziły złość i oburzenie wśród tych, którzy musieliby, gdyby ich przekonać, kanon swój czy ideologię zmienić.
Co do tego, czy wiara w owe moce niezwykłe jest w ogólności, niezależnie od jej prawdziwości czy skuteczności, pożyteczna czy szkodliwa, wypada poczynić rozróżnienie. Palenie czarownic nie było pewnie obyczajem chwalebnym, lecz nie jest już praktykowane. Odczynianie uroku przez stukanie w drewno nieheblowane jest przesądem niewinnym. Jeżeli wierzymy, że możemy tymi dziwnymi siłami czasem kierować, to, czy nasze zabiegi są dobre albo złe, zależy od ich celu. Nawet bowiem jeśli są nieskuteczne, są złe, jeśli mają zło czynić innym ludziom. Wiara zaś, że są moce nadprzyrodzone sprzyjające nam i naszym godziwym zamiarom, jest pewnie pożyteczna, bo wzmacnia naszą gotowość, by te zamiary przyrodzonymi siłami spełniać.