JustPaste.it

O miłości

   Kłopot ze zdefiniowaniem miłości polega na tym, że jej pojęcie należy do pojęć pierwszych i prostych, takich jak "byt", "jedno" czy "dobro". Wszystkie pojęcia, przez które chcemy definiować miłość, są od niej zakresowo węższe, a treściowo uboższe. Jeżeli np. powiemy, że miłość to uczucie albo najwyższy przejaw życia emocjonalnego, włączamy pojęcie miłości do pojęć psychologicznych, zawężamy je zatem zakresowo, a treściowo zubożamy.

   Na podobne trudności wskazywał na początku ubiegłego wieku George Edward Moore, ukazując niedefiniowalność pojęcia "dobry" jako terminu granicznego, nierozkładalnego pojęciowo, będącego jedynie materiałem, z którego zbudowana jest wszelka definicja.

   Pisał: "Dobry jest pojęciem prostym, podobnie jak żółty: tak jak nie można w żaden sposób wyjaśnić komuś, kto nie zna barwy żółtej, co to jest żółty, podobnie nie można wyjaśnić, co to jest dobry".

   Ktoś, kto tego nie rozumie popełnia "błąd naturalistyczny". Miłości także nie należy naturalizować i w pewnym sensie - co wcale nie jest absurdem - najlepiej ją definiować przez samą miłość, czyli przez tautologię: miłość jest miłością. Podobnie zresztą odpowiedział Moore: "Może się wydawać, iż moja odpowiedź na pytanie co to jest 'dobry' zawodzi oczekiwanie. Na to pytanie odpowiadam mianowicie, iż dobry jest dobry, i że to jest cała odpowiedź. Na pytanie zaś jak zdefiniować pojęcie 'dobry', odpowiadam, że pojęcia tego zdefiniować nie można; oto wszystko, co w tej sprawie mam do powiedzenia".

   Zatrzymajmy się na chwilę nad Ucztą Platona. Platon powiada tam: "Nie kochalibyśmy, będąc bogami". Miłość wynika z jakiegoś braku, niedosytu, ubóstwa śmiertelnych w porównaniu do bogów. Byt najdoskonalszy nie miewa żadnych potrzeb. Jeżeli między ludźmi zachodzi relacja miłości czy przyjaźni, można w niej wyróżnić tego, kto kocha oraz tego, kto jest kochany. Miłość zatem szuka dopełnienia. Bóg jest samowystarczalny, więc nie "kocha". Nic go nie pociąga w drugim. Ludzie, którzy się odnaleźli w miłości są samowystarczalni, jak Bóg, ale tylko razem, jako jedno, stanowią całość - i nie chodzi mi tutaj tylko o zespolenie cielesne.

   Naczelna idea "Arcydialogu" Paltona, wyrażona w cudownej mowie Arystofanesa, znana pod nazwą androgynizmu, towarzyszy ludzkości od zarania dziejów i niesie bardzo głęboką treść. Wyraża nadzieję na przywrócenie transcendentalnej jedności istoty ludzkiej, utraconej przez pierwotny upadek, nadzieję na pokonanie rozmaitych dualizmów, wrogości i sprzeczności, które łączą się z płciowością i cielesnością człowieka. Idea androgynizmu pojawi się później i u innych filozofów: u Jakuba Boehme, Franza von Baadera, Mikołaja Fiodorowa, Włodzimierza Sołowjowa.

   W każdej miłości jest jakiś nieskończony grunt, a właściwie brak gruntu, oparcia, podstawy, jakiś "bezgrunt". W każdej miłości jest otchłań. "Nie patrz w otchłań, bo ona patrzy na ciebie" - powiada Fryderyk Nietzsche. Ale nawet ślepa miłość poznaje i żadna miłość nie jest zupełnie ślepa. "Serce ma swoje racje, których rozum nie zna" - pisał Blaise Pascal. Rozum jest tak samo głuchy na wartości, jak głuchy na dźwięki i ślepy na kolory. Max Scheler pokazywał, iż tym, co odsłania fakturę świata - to, że świat nie jest płaski jak płaszczyzna geometryczna, lecz porowaty, że jest wartościowy - jest uczucie.

   Żadna miłość nie jest nielogiczna. Miłość posiada swoją logikę, na którą wskazywali Pascal, św. Augustyn, Franz Clemens Brentano i Max Scheler.

   Brentano w dziele "O źródle poznania moralnego" wskazywał, że miłość i nienawiść stanowią dwie zasadnicze formy uczuć, do których można ograniczyć sferę zjawisk emocjonalnych. Wykluczają się one nawzajem; nie można kochać i nienawidzić jednocześnie. Akt uczuciowy jako akt intencjonalny jest zawsze miłością lub nienawiścią, jeden akt nie może łączyć w sobie dwu przeciwstawnych nastawień intencjonalnych. Tylko jedno z nich jest słuszne. Brentano odróżnia sądy ślepe od oczywistych. Miłość ślepą od słusznej. Jego zdaniem sfera przeżyć emocjonalnych posiada swoją logikę i to ona jest podstawą moralności. Uczucie jest rodzajem aktu intencjonalnego, nie zaś faktem psychofizycznym. Nie należy do porządku przyrodniczego, lecz duchowego.   Według Schelera z kolei miłość i nienawiść stanowią najwyższą formę życia emocjonalnego. Są to akty fundamentalne, warunkujące rozwój osoby. Scheler wyróżnił trzy rodzaje aktów intencjonalnych w sferze uczuciowej: przeżycia preferencji, miłości i nienawiści. Wskazuje również na swoistą logikę uczuć.

   To, że miłość i nienawiść w logice uczuć wzajemnie się wykluczają, nie oznacza jednak, że w miłości istnieją tylko czyste uczucia. Tak pojęta czysta miłość jest bardziej wytworem fantazji niż czymś rzeczywistym, nie mniej groźnym niż wszelkie trywializacje miłości. I tak, jak nie jest prawdą, że miłość jest ślepa, nie jest też prawdą, że w prawdziwej miłości nie może być uczuć negatywnych, zazdrości, a nawet nienawiści, że ten, kto nienawidzi, nie może kochać. Jest wręcz przeciwnie. Gdyby było inaczej, nie bylibyśmy ludźmi. Bylibyśmy nie ludźmi, ale bytami nadludzkimi. Taka czysta miłość jest szkodliwym mitem upowszechnionym przez epokę romantyzmu, a dzisiaj kolorową, choć wyblakłą kliszą powielana przez masową produkcję medialną. Wbrew tym idealnym, a w istocie obliczonym na zysk konsumenckim obrazom miłości, trzeba niestrudzenie przypominać, z jakich korzeni wyrasta ludzka miłość. Trzeba przypominać - wbrew świątecznych uczuć świątecznym czcicielom - Jak pisał Norwid, że tylko jednostka zdolna do uczuć negatywnych zdolna jest także do pozytywnych.

   Dla skrajnego freudysty cała mistyka św. Teresy z Avila może sprowadzać się do maskowania jej "stłumionego erotyzmu". Ale tutaj Freud był mądrzejszy od swoich uczniów, kiedy pisał, że na początku wszystko w nas jest "id" czy też "libido". Dlatego można zapytać: co w tym złego, że Teresa sublimowała swoje libido, swoje popędy? Każdy przecież jakoś je sublimuje, bo przecież każdego niesie ten sam ciężar (św. Augustyn) ! Dlatego Zygmunt Freud, który nie miał złudzeń do materii miłości, powiada: "Najlepsze, co mamy to sublimacja". Gdyby jej nie było, pozostalibyśmy na poziomie istot animalnych, nie cierpielibyśmy, ale zarazem nie mielibyśmy kultury.

   Powstaje ponadto pytanie: gdyby człowiek nie był zdolny do uczuć negatywnych, jak mógłby rozwijać pozytywne ? Jak moglibyśmy się rozwijać jako osoby ? Jak moglibyśmy się rozwijać w miłości ? Człowiek rodzi się zdolny do miłości, ale miłuje dopiero na końcu, w pełni swego życia. Miłość jest aktem, nie biernością. Najpierw się zakochujemy, a dopiero na końcu kochamy. Nie mamy wpływu na to, jacy przychodzimy na ten świat, ale mamy już wpływ na to, jacy z niego odchodzimy. 

   Osoba ludzka, jak stwierdza słusznie Romano Guardini, popada w chorobę na którą nie ma lekarstwa poza samą miłością. W świetle tego, co dotychczas powiedziałem, widać jasno, że odpowiedzią na miłość może być tylko miłość. Innej odpowiedzi po prostu nam nie dano.

   Jeszcze jedna kwestia. Seksualizmu nie wolno mylić z erotyzmem. Seksualizm to symulacja (jak rzekłby Jan Baudrillard). To nie tyle udawanie czegoś (miłości), ale zakrywanie tego, że miłości nie ma. To fałsz nie mniejszy, niż "czysta miłość" romantyzmu. Utrata świadomości, że miłości nie można zamykać w klatce naszych, choćby najwyższych pojęć i wyobrażeń, obraca się przeciw nam samym. Wiedzieli o tym Grecy: miłość jest duchem, drogą ku górze, ku temu, co zawsze większe od nas samych. Jest Bogiem w nas. My jednak nie chcemy o tym pamiętać. I ponieważ tak mało żądamy i oczekujemy, tak mało otrzymujemy.

   "Szaleństwo miłości" (Simone Weil) ? Jeśli Bóg stał się człowiekiem, a Bóg jest miłością - to prawem analogii metafizycznej - miłością jest sam człowiek. W tym "szaleństwie" jest metoda. W tym "szaleństwie" podają sobie ręce: Biblia, Platon, św. Augustyn, Max Scheler, Simone Weil, ale także Zygmunt Freud i Michel Foucault.