JustPaste.it

Emo autobus

  
    Każdego dnia, bez względu na porę roku czy jakieś święto, w samym środku nocy, gdy gruba warstwa mroku pokrywa Warszawę, wciskając się we wszystkie zakamarki, do których światła latarni nie docierają, na ulice miasta wyjeżdżał Autobus Widmo Solaris IV. Można go było zobaczyć punktualnie o 2.30, gdy zajeżdżał na przystanek Plac Zawiszy albo na przystanek Saska  w zależności od tego, do której linii w tym momencie wydawało mu się, że przynależy. Bowiem Autobus Widmo Solaris IV cierpiał na rozdwojenie jaźni, więc nigdy nie było wiadomo gdzie się pojawi. Ale to była tylko kropla w morzu problemów Solarisa IV. Największym z tych problemów była niedająca mu spokoju, nieustannie dręcząca i przygnębiająca samotność. Niczego tak bardzo nie pragnął jak ludzkiego towarzystwa, ich rozmów i śmiechu. Ale jedyne co z reguły słyszał to krzyk wydobywający się z gardeł pasażerów, którzy nagle orientowali się, że kierownica rusza się sama i nikt nie siedzi za sterami pojazdu. Nietrudno się domyślić, że owi pasażerowie wyskakiwali na pierwszym lepszym przystanku i pędzili nie patrząc za siebie, zaklinając się, że już nigdy nie tkną alkoholu ani innych używek. Autobus Widmo, nieświadomy prawdziwych przyczyn ich zachowania, robił wszystko, żeby tylko stać się bardziej atrakcyjnym dla klientów. Inwestował w siebie jak tylko mógł. Na chwilę obecną na swoim pokładzie miał już zainstalowane jacuzzi, jednorękiego bandytę, rzutki, telewizor oraz mały zestaw do szydełkowania, w razie gdyby w środku nocy trafiła by mu się jakaś pasażerka w podeszłym wieku. Niestety, wszystkie jego wysiłki okazywały się daremne.
   
    Aż w końcu stało się coś co go zupełnie rozbiło, dosłownie i w przenośni. Pewnej nocy przewoził parę młodych ludzi, którzy byli do siebie tak przyklejeni, że przez dłuższy czas nie mieli pojęcia w jak niezwykłym autobusie się znaleźli. Gdy jednak w końcu dotarła do ich świadomość tej kuriozalnej sytuacji, zrozumienie poraziło ich do tego stopnia, że w panicznym strachu wybili szybę i wyskoczyli z jadącego autobusu, który na szczęście w porę zdążył zwolnić. To wydarzenie wstrząsnęło Solarisem IV do głębi. Nie czuł się tak źle, nawet wtedy gdy ktoś przez pomyłkę nalał mu płynu do spryskiwaczy zamiast oleju. Zupełnie stracił chęć jeżdżenia i jedynym jego pragnieniem stał się powrót do zajezdni i zamknięcie się w sobie, ale wrodzone poczucie obowiązku kazało mu dokończyć objazd, więc kontynuował kurs, smętnie powłóczając kołami. A przecież to miał być jeden z jego szczęśliwszych dni w życiu… Miał dzisiaj jechać do mechanika na montaż kuli dyskotekowej oraz nagłośnienia. Marzył o tym od dziecka. Jeszcze godzinę temu był tym tak bardzo podekscytowany… Teraz znaczyło to dla niego tyle co umowa o redukcji CO2.
   
    Właśnie ponuro przetaczał się przez Most Poniatowskiego, gdy spłynęło na niego oświecenie. Jacuzzi! W jacuzzi nie ma wody! Wszystko jasne. Trzeba nalać wody do Jacuzzi! Autobus Widmo być może i miał sporo koni mechanicznych pod maską, ale brakowało mu wyobraźni, żeby do końca ocenić sens i skutki swoich działań. Pochłonięty swoim pomysłem zaczął rozpędzać się ile tylko miał siły w silniku, po czym gwałtownie skręcił w prawo, przebił się przez barierkę i poleciał do Wisły napełnić jacuzzi. Przez krótką chwilę trwania lotu czuł się szczęśliwy jak nigdy. Był przekonany, że właśnie rozwiązuje swój największy problem i ludzie nie będą już od niego uciekać. A potem poszedł na dno. I tak skończył ostatni przedstawiciel gatunku Autobusów Widmo.