JustPaste.it

Polska zachowuje się wreszcie jak trzeba.

 


fot. PAP/Adam Warżawa fot. PAP/Adam Warżawa

W ostatnią niedzielę sierpnia w Gdańsku żar dosłownie lał się z nieba. Wymarzona plażowa pogoda – pomyślałem sobie. Tymczasem wbrew tak sprzyjającej, wakacyjnej aurze wraz ze mną w kierunku Bazyliki Mariackiej przemieszczały się tłumy ludzi: młodych, starych, dzieci. Kolorytu i szyku dodawały reprezentacyjne oddziały Marynarki Wojennej, wojskowa orkiestra, rekonstruktorzy prezentujący wszystkie rodzaje wojsk i wszechobecne, przesympatyczne harcerstwo. Przybywały rodziny z całej Polski, a wystające z plecaków karimaty wskazywały na skłonność do znoszenia niewygód dla tak ważnej sprawy. Napotkałem też znajomych Polonusów z kilku kontynentów. Wszystkich ściągnęła do gdańskiej świątyni (i potem na cmentarz garnizonowy) legenda „Żołnierzy Wyklętych”, którym dzięki IPN-owskim archeologom i nowoczesnym badaniom genetycznym przywrócono tożsamość i prawo do godnego pochówku…

Zapewne większość z was oglądała transmisję z ostatniej drogi „Inki” i „Zagończyka” i zdaje sobie sprawę z faktu, że ich spóźniony o 70 lat pogrzeb obudził w nas (a zwłaszcza u młodzieży polskiej) całe pokłady patriotyzmu. Trafnie ujął to prezydent Andrzej Duda, mówiąc, że ta uroczystość – to patriotyczna manifestacja zadośćuczynienia dla tych, którzy mimo tragicznej śmierci nigdy nie stracili swej godności. Za to my – tym pogrzebem – przywracamy godność państwu polskiemu.

I to prawda – dopiero po 27 latach tzw. wolności odważono się nazwać Żołnierzy Wyklętych bohaterami – a tzw. władzę ludową i ich postkomunistycznych następców – zbrodniarzami…

Dlatego chciałbym przestrzec igrających z naszymi polskimi uczuciami bezideowców: nie przeciągajcie struny! Próba zakłócenia uroczystej mszy świętej przez prowokacyjną obecność KOD-u z Mateuszem Kijowskim na czele mogła zakończyć się dla nich tragicznie. Są takie chwile, gdy cierpliwość ludzka jest na wyczerpaniu. A swoją drogą jakim trzeba być złym człowiekiem, by w takim właśnie momencie i w tym miejscu próbować ugrać dodatkową polityczną rozpoznawalność?

POLSKA ZACHOWUJE SIĘ WRESZCIE JAK TRZEBA

To zdanie, będące parafrazą ostatnich słów „Inki” przekazanych jej babci wybrzmiewało mi w uszach po zakończeniu tej wzruszającej, w sumie 5. godzinnej uroczystości.

Swego czasu napisałem wiersz, który na koncertach dedykuję zawsze prof. Szwagrzykowi:

UPIORYLUDZIE

Pod cmentarnym murem

Na łączce zielonej

Biegały za piłką

Dzieci rozbawione

I tylko czasami

Dziwiły się z rana

Skąd ta ziemia świeża

I darń rozgrzebana

Pod cmentarnym murem

Nocami chmurnymi

Ludzie jak upiory

Doły ryli w ziemi

Z ciężarówek ślepych

Po dach ładowanych

Zrzucano jak worki

Ciała rozstrzelane

Pod cmentarnym murem

Drzewa wnet wyrosły

Dzieci w świat odeszły

W życie swe dorosłe

Wapno rozłożyło

Kości pogrzebanych

Ludziom jak upiory

Medale rozdano

Pod cmentarnym murem

Ale z drugiej strony

Stworzono Aleję

Wielce Zasłużonych

Czasem gra orkiestra

Przemową ktoś nudzi

To bliscy żegnają

Upiory – jak ludzi

Murem rozdzieleni

A w tej samej ziemi

Leżą obok siebie

Krzywdzący… Skrzywdzeni…

Tam marmur grobowców

Tu krew w każdej grudzie

Wstaną na Sąd Boży

Upiory… I Ludzie…

(z tomiku „Pro publico bono”)

PS Tuż po zapowiedzi wystąpienia prezydenta Andrzeja Dudy ze swego miejsca poderwał się energicznie ex-prezydent Lech Wałęsa i szybkim krokiem skierował się w kierunku wyjścia z  bazyliki. Zaskoczył mnie jego niedbały, wakacyjny wręcz strój, pasujący bardziej na ryby niż do kościoła. I zupełnie nie licujący z okolicznościami tego spotkania. Nie jestem VIP-em, stałem skromnie na uboczu, z dala od kamer, wśród zwykłych ludzi. Jednak mimo upału - przez sam szacunek dla pomordowanych – wbiłem się w ciemny garnitur. Po prostu tak trzeba…

Niechęć Wałęsy do wysłuchania przemówienia AD była chyba naprawdę wielka, bo wciąż przyspieszał kroku. A że akurat stałem na szlaku jego „ucieczki” - omal mnie nie stratował… Byłego prezydenta żegnały nieprzychylne spojrzenia i pomruki wiernych; świętość miejsca powstrzymywała jednak ludzi od ostrzejszych epitetów. Dopiero wyjście Lecha na zewnątrz zaowocowało wybuchem entuzjazmu zebranych przed telebimem tłumów, które nie pomieściły się w kościele. Przez grube mury świątyni przebijały się okrzyki powitalne na cześć jakiegoś „Bolka”…

A z cyklu – znalezione w sieci - „Ballada o rotmistrzu Pileckim” z płyty „Obudź się Polsko”. Wciąż czekamy na możliwość jego godnego pochówku…

 

 

Autor: Lech Makowiecki