JustPaste.it

Transerfing rzeczywistości

Vadim Zeland, o książkach którego napisałem już kilkanaście tekstów, pyta przede wszystkim o to, czy możemy tu i teraz zarządzać otaczającym nas światem. To pytanie kluczowe i odpowiedź na nie stanowi istotę zrozumienia koncepcji Rosjanina.

Wydaje się, że tak postawione pytanie jest nonsensowne. Jakżesz można myśleć, iż wola, myśli i działania pojedynczego człowieka wpływają na mechanikę wszechświata. Nie byłaby to już pycha, ale objaw umysłowej aberracji. Często wszak nie mamy wpływu nawet na własne myśli, bo gdyby tak było nie pozwolilibyśmy sobie na to, żeby one nas niszczyły. A przecież tak bywa i wcale nierzadko. Czyż nie jest przejawem pychy przekonanie, że możemy zmieniać strukturę rzeczywistości, kiedy nader często tracimy wręcz kontrolę nad własnym życiem? W przeciwnym wypadku bowiem nie rosłaby w tak zastraszającym tempie liczba samobójstw na całym globie. Zadawałem sobie pytanie, dla kogo napisana jest książka Zelanda. Dla magów, czarowników i szamanów, którzy dotarli do sekretnej wiedzy? Nie! Autor magię odrzuca. Dla mędrców, erudytów i poszukiwaczy duchowej wiedzy? Też nie, bo przecież Zeland, który zajmował się fizyką kwantową, prawie w ogóle o niej nie pisze, licząc się z tym, jakie to może stworzyć problemy w odbiorze. Wynika z tego, że dla wszystkich, no i tu wracamy do pytania pierwotnego - koło się zamyka.

Książkom Zelanda grozi to, co spotkało wiele wielkich, wybitnych dzieł. Zapomniane przez wszystkich będą sobie stały wysoko na półce, a kurz powoli będzie pokrywał nie tylko jej grzbiet, ale i treść. Z jednej strony stykamy się z fascynującą koncepcją, zakładającą, że istnieje możliwość wejścia na takie linie życia, które prowadzić będą nas prosto do wymarzonego celu, a z drugiej zdrowy rozsądek podpowiada, iż w praktyce nasza codzienna egzystencja wygląda zupełnie inaczej. Nie my zarządzamy rzeczywistością, ale to ona posiada na nas przemożny wpływ. Większość z nas nie działa aktywnie, lecz reaktywnie. Bronimy się przed światem, który wcale nie jest nam przyjazny.

Mechanika rzeczywistości, wyznaczona przez istniejące prawa fizyczne, funkcjonuje obiektywnie, w związku z tym ani wola, ani myśl nie mogą w żaden sposób na nią wpływać (ani jedna, ani druga nie ma materialnego statusu). Bardzo dobrze wiedział o tym Immanuel Kant, który pisał o dwóch zasadniczych porządkach - kosmicznym i moralnym. Niebo gwiaździste jest emblematem natury wszechświata; rzeczywistości obiektywnej, która rządzi się własnymi prawami, niezależnymi od człowieka. Mówiąc metaforycznie, gwiazdy mogą człowieka zmiażdżyć, ale mogą go też wynieść na najwyższe szczyty. Gwiazdy nie liczą się z ludzkimi intencjami, z ludzką wolą; obojętnie odnoszą się do naszych projektów i planów na przyszłość. Nie mają względu także na to, czy jesteśmy dobrzy czy źli, czy postępujemy słusznie czy wręcz odwrotnie. Gwiazdy symbolizujące los kierują się własną logiką, której mechanizmy, pomimo poznawczej pychy, są dla nas całkowicie niedostępne.

Jest jednak również „prawo moralne we mnie”. I ten porządek rzeczywistości zależy już wyłącznie od człowieka. Zasada bilansowania dotyczy właśnie tego wymiaru. Najprościej rzecz ujmując, polega ona na tym, że jaką płaciłeś monetą, taką i tobie zapłacą. Chciej tego, co mogłoby być prawem powszechnym. Współcześnie wyszydzany i postponowany imperatyw kategoryczny Kanta winien jak najszybciej zostać zrehabilitowany. Prawo moralne jest tak samo ważne, a dzisiaj może nawet ważniejsze, jak prawa fizyki, które rządzą rzeczywistością zewnętrzną, ponieważ obecnie jest tak, że technologicznie jesteśmy w kosmosie, ale moralnie jeszcze nie zeszliśmy z drzew. Ta bolesna dysproporcja pomiędzy „gwiaździstym niebem” a „moralnym prawem” może szybko doprowadzić do globalnej katastrofy. Wymyśliliśmy coś, co nas prawdopodobnie pozabija, bo pod względem etycznym nie jesteśmy przygotowani na właściwe wykorzystanie technologii.

***

Zeland jednak przekonuje, że te dwa porządki można ze sobą pomieszać. Jeżeli tylko wypracujemy pewną, w mniemaniu autora, właściwą postawę wobec zewnętrznej rzeczywistości, uda nam się nią zarządzać. "Niebo gwiaździste nade mną" stanie się obszarem wolnego, podmiotowego działania. Wówczas jabłka będą spadać do nieba, a nie na ziemię - a to jak wiemy oznacza zmianę istniejących obiektywnie praw fizycznych.

Zaproponowana powyżej logika jest konsekwencją fizyki Newtonowskiej. Rozpatrywanie w tym kontekście "Transerfingu rzeczywistości" jest oczywistym absurdem. Rzecz ulega radykalnej zmianie, jeśli przyłożymy do koncepcji Zelanda "świat" fizyki kwantowej.

 

Problem świadomości

 

Weźmy na początek taki przykład.

Dwie cząsteczki materii zderzają się ze sobą, niszcząc się wzajemnie. Pozostaje po nich energia, materia jednak wyparowuje. Może tak właśnie rodzi się świadomość? Może jest ona taką właśnie energią powstałą w przestrzeni „wycofującego się bytu”? Jak bowiem inaczej zrozumieć wpływ świadomości badacza na badany przez niego układ zdarzeń? Na poziomie molekularnym wyniki eksperymentu są zawsze zgodne z założeniami teoretycznymi. Energia styka się z energią, świadomość ze świadomością. Problemy Sartre’a z rozwikłaniem ontologicznego paradoksu wzięły się stąd, że niepoprawnie zdefiniował byt-w-sobie. Nie jest tak, że świadomość intencjonalnie kieruje się w stronę tego, co nazywamy bytem, a co świadomości jest pozbawione. Ta jednokierunkowa epistemologia, przynajmniej od czasów Kartezjusza, zamykała większość filozofów w polu nierozwiązywalnego problemu, jakim była diametralna różnica pomiędzy res a res cogitans, pomiędzy podmiotem a przedmiotem. Źródłowym błędem stało się przekonanie, że mamy w istocie do czynienia z dwiema, radykalnie jakościowo odmiennymi, substancjami. Pytaniem fundamentalnym w związku z tym stało się pytanie o warunki możliwości poznania. Pytanie, które postawił Kant, okazało się pułapką dla większości filozofów XIX  i XX wieku. Poznajemy, twierdzi Kant, wyłącznie fenomeny, zjawiska. Rzeczy same w sobie są nam  niedostępne. Nie mamy wglądu w sam byt. To, z czym mamy do czynienia, to tylko jego reprezentacje obecne w świadomości. Dostępne są wyłącznie treści cogitatio. Res cogitans dokonuje nieuprawnionej operacji polegającej na tym, że substancja niedostępna poznaniu zostaje przekształcona w taki sposób, aby stała się adekwatna do narzędzi poznania. A przecież oczywistym jest, że powinno być dokładnie na odwrót. To narzędzia poznawcze winny zostać poddane zabiegowi adekwacji do przedmiotu poznania.

Świadomość nie dociera zatem do bytu, przyswaja jedynie jego reprezentację. Świadomość najczęściej posługuje się narzędziem rozumu, który, jak przed ponad wiekiem wykazał Henri Bergson, schematyzuje rzeczywistość; sprawia, że to co ma charakter dynamiczny, bezustannie zmienny, postrzegamy jako statyczne i niezmienne. Rozum nakłada na byt siatkę pojęć, za pomocą której skleja poszczególne obiekty ze sobą, nadaje sens i znaczenie mechanizmom i procesom, które po prostu są dynamicznym ruchem „istniejącego”. Racjonalizacja bytu jest niczym innym jak tylko kategoryzacją zewnętrzności. Z tego oto  powodu funkcjonują dwa rodzaje fizyki – fizyka „makro” zasad Newtona i fizyka „mikro” rządząca światem cząstek molekularnych.

Na poziomie molekularnym proces racjonalizacji bytu załamuje się radykalnie, bowiem świadomość badacza styka się ze świadomością badanego obiektu. I dopiero teraz możliwa jest epistemologia dwukierunkowa. Świadomość poznającego podmiotu wpływa na poznawany obiekt, z kolei zgodność wyniku eksperymentu z oczekiwaniami poznającego podmiotu modyfikuje jego świadomość.

Wielcy poeci intuicyjnie chwytali tę prawdę. Reiner Maria Rilke w wierszu Archaiczny tors Apolla zapisał w jego zakończeniu: "...każdy atom głazu/widzi cię. Musisz życie swe odmienić".

Na poziomie makro fizyki Newtonowskiej jest to oczywiście niemożliwe, ponieważ nawet jeśli założymy, że przyspieszenie grawitacyjne będzie wynosić 19,34 m/s, to ono zawsze będzie oscylowało wokół 9, 81 m/s. Tu panuje niezmiennie obszar determinacji. Świadomość zostaje przygwożdżona przez twarde prawa natury i musi dostosować własne funkcjonowanie do tychże praw. Wiarygodność takiego poznania musi być wątpliwa. Świadomość osaczona przez prawa, mechanizmy, zjawiska i rzeczy „wysyła” do boju rozum, który ma za zadanie wszystko to po swojemu poukładać. I, trzeba przyznać, układa. Fizyka Newtonowska jest konsekwencją epistemologii jednokierunkowej. Paradygmat naukowy wyrasta nie z poznania obiektywnie istniejących praw, nawet jeśli narzucają się nam one z jaskrawą oczywistością, ale działania Kantowskiego czystego rozumu, który prawa te „narzuca” rzeczywistości. „Narzucanie” to należy rozumieć w taki sposób, że istnieje wyłącznie pewna dynamika bytu, która poddana kategoryzacji czystego rozumu i złapana w siatkę pojęć, jawi się jako realność praw i mechanizmów świata fizycznego.

              Inaczej rzecz się ma z epistemologią dwukierunkową. Tutaj paradygmat naukowy z trudem broni własnej spójności. Elementy świata molekularnego w żywe oczy „kpią” z linearnej logiki czystego Kantowskiego rozumu, pokazując mu, na przykład, jak ta sama jedna cząsteczka przechodzi jednocześnie przez dwa otwory na ekranie. Prawa natury nie lubią odkrywać wszystkich swoich tajemnic. Kiedy docieramy do nich za blisko, obdarowuje nas paradoksami. Inny przykład: fizycy odkryli, że nie można zmierzyć położenia cząsteczki w momencie, kiedy bada się jej pęd. Jeśli natomiast decydujemy się zbadać jej położenie, nie można zmierzyć pędu. Werner Heisenberg po raz pierwszy zrozumiał, iż nie jest to ułomność naszych władz poznawczych względnie narzędzi poznawczych, ale w taki sposób „mruga” do nas jedna z tajemnic natury. Słowem, żeby wyjaśnić teorię nieoznaczoności w kategoriach linearnej logiki rozumu, przyjęto założenie, że działa tutaj zasada prawdopodobieństwa. Z tym założeniem nigdy nie pogodził się Albert Einstein twierdząc, że Bóg nie gra w kości.

Kwantowa mechanika dowodzi, że zarządzanie rzeczywistością jest jak najbardziej możliwe; że możemy tak działać i myśleć, by uruchomić zamiar zewnętrzny. Zeland w swoich książkach proponuje podręczny zestaw narzędzi, którymi możemy się w tym celu posługiwać. Opiszę je szczegółowo, jak dopisze zdrowie i rozum, w następnych częściach. Nie wiemy jeszcze, w jaki sposób działają subtelne energie i jakie wywierają konsekwencje na nasze życie. Nie pojęliśmy jeszcze fenomenu świadomości i prawdopodobnie nigdy nie pojmiemy paradoksów fizyki cząstek i pól. Możemy jednak zrobić coś o wiele bardziej istotnego - nauczyć się używania tych subtelnych energii, nawet bez ich rozumienia. Używamy przecież wielu przedmiotów, nie mając pojęcia jak działają. Wystarczy, jeśli przeczytamy instrukcję obsługi. Zeland daje nam coś podobnego, różnica polega jedynie na tym, że jest to instrukcja obsługi naszego życia.

Zakończę cytatem z innego mojego tekstu tu publikowanego:

Jesteśmy w punkcie, w którym cała Kartezjańska tradycja z jej racjonalizmem i sceptycyzmem metodologicznym zaczyna być poddawana w wątpliwość. Coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że racjonalizm jest ślepą uliczką, a paradygmat naukowy chwieje się w posadach. Jednokierunkowa epistemologia doprowadziła w konsekwencji do takiego stanu, że osiągnięcia niemal wszystkich nauk traktujemy jako zbiór metafor, które dotychczas postrzegaliśmy jako prawa naukowe – pewne i mocno osadzone w doświadczeniu; pewne i weryfikowalne. Czy mamy dziś taką pewność? Metafora nie jest już prawem, niepodważalną zasadą świata, jest jedynie przybliżonym obrazem tego, co nazywamy rzeczywistością. Niemniej obrazem, który będąc plastyczną wizualizacją twórczej intuicji, może sięgać o wiele głębiej w strukturę bytu niż jałowe operacje rozumu. Posiada metafora jeszcze jedną przewagę nad prawem naukowym: nie rości sobie prawa do absolutnej nieomylności. Metafora uczy pokory wobec wszystkiego, co istnieje. Zdanie: to jest prawdopodobne może sięgać głębiej w przestrzeń prawdy niż zdanie: to jest pewne. Czym byłaby pokora badacza? Wydaje się, że byłaby przede wszystkim umiejętnością słuchania bytu. Imperialistyczne nastawienie rozumu narzuca totalność jednokierunkowej epistemologii wykluczające jakąkolwiek aktywność badanego układu. W związku z tym badacz powinien posiąść pewną zdolność, jaką mają poeci i mistycy; zdolność intuicyjnego wglądu. Reprezentanci paradygmatu naukowego popełniali zawsze ten sam błąd, odrzucając z pogardą oglądy nienaukowe, czy je nazwiemy poetyckimi czy mitycznymi. Nie jest bowiem prawdą, że przy pomocy mitu ludzie wyjaśniali te zjawiska, których nie potrafili wytłumaczyć racjonalnie. Odwrotnie, to mit zawsze sięga głębiej. Proces racjonalizacji treści mitycznych polegał głównie na planizacji, czyli utracie głębi z pola widzenia i koncentracji umysłu wyłącznie na powierzchni zjawisk. Podobnie zresztą jest z poezją. Intuicja i wglądy poety mogą iść o wiele dalej i głębiej niż penetracja naukowa. Nie ma już znaczenia podział na to, co ma charakter obiektywny i subiektywny. Są to kategorie dziewiętnastowieczne, a co najwyżej dwudziestowieczne. Jeżeli bowiem nauka jest zbiorem metafor, to czym odróżnia się od obiektywnego mitu i subiektywnej wizji poetyckiej? I skąd bierze się ta pycha wyrastająca z przekonania o własnej przewadze? Skąd pogarda wobec „nienaukowych” narzędzi badania zewnętrznego i wewnętrznego bytu? Wydaje się, że obecnie pogarda ta nie jest niczym uzasadniona.

 

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne