JustPaste.it

Buddyzm (tybetański) dla początkujących

"Żyjemy po to aby być szczęśliwymi." - czytając ten cytat zaoszczędziliście $369.60

"Żyjemy po to aby być szczęśliwymi." - czytając ten cytat zaoszczędziliście $369.60

 

 

0dc5f440f9b7a38f703b32ff253fa4ac.jpg

 
                                   Odwieczny teologiczny dylemat. Wydłubać oko czy nadstawić drugi policzek?

 

 

 Z okazji wizyty Dalajlamy w Polsce pragnąłbym przybliżyć czytelnikom kontekst historyczno-polityczny, który wylansował tybetański buddyzm a zwłaszcza jego “duchowego” przywodcę w światowych mediach... i na salonach “wielkich” tego świata. Warto o tym pamietać, tym bardziej, że liczba wyznawców tego odłamu buddyzmu nie przekracza 20 milionów.

 

Paradoksalnie swój sukces na Zachodzie buddyzm promowany przez Dalajlamę zawdzięcza geopolityce. 

 

Na początek proponuję małą wycieczkę w czasie.
W Tybecie jeszcze przed jego aneksją przez ChRL w 1951 funkcjonował archaiczny system kastowo-feudalny, w którym bogaci posiadacze ziemscy "lamowie" podlegali władzy "Wielkiego Lamy" - Dalajlamy, który skupiał w swoich rękach absolutną władzę polityczną i... religijną (skąd my to znamy? *).
Chłopi poddani byli instytucjonalnemu, półniewolniczemu uciskowi. Kobiety i dzieci były traktowane nie lepiej od bydła. Wiele praw zapożyczono z Islamu. (np. obcinanie dłoni za kradzież, wydawanie dzieci za mąż). Dominowała nędza i analfabetyzm.

 

Do momentu swojej emigracji (a wiec zanim stał się on pionkiem w rękach CIA)  14-ty Dalajlama nie przeprowadził żadnych reform w Tybecie i wiódł beztroskie i dostanie życie racjonalizując cierpienia swoich "podwładnych/wyznawców"  buddyjską teologią opartą na  "uszlachetniającym" cierpieniu czyli tzw. nirwanie (skąd my to znamy?)

 

Po zajęciu Tybetu przez Chiny zachodnie media nie raczyły poinformować swoją opinię publiczną o fakcie, że komuniści natychmiast wykorzenili niewolnictwo i tradycyjne poddaństwo chłopstwa. Zlikwidowano bezrobocie i plagę żebractwa. Wprowadzono opiekę socjalno-prawną i zdrowotną ze szczególnym uwzględnieniem kobiet i dzieci. Rozpoczęto budowe świeckich szkół i infrastruktury (budowa dróg, kanalizacja i elektryfikacja). Oczywiście zachodnie media sprzedały tą informację jako barbarzyński atak "czerwonej tyranii" na tradycyjne wartości Tybetańczyków.

 

Mało kto wie, że Dalajlama (prawdziwe nazwisko towarzysz Tenzin Gyatso) był już w roku 1954 czlonkiem KPCh.
Po konflikcie z chińskim rządem (czytaj: pozbawieniu go absolutnej władzy politycznej) i ucieczce z Tybetu w 1959 ten religijny arystokrata wylansował się na pełnym empatii i szczerych i dobrych chęci Zachodzie jako wyznaniowy męczennik (skąd my to znamy?).
W społeczno-politycznym fermencie lat 60/70-ych (hippisi, narkotyki, zimna wojna, wojna w Korei i Wietnamie) jego buddyjska pełna naiwnych truizmów pseudofilozofia zapakowana w dalekowschodnią egzotykę stała się modna i zaczęła się sprzedawać tak dobrze jak twórczość Nikifora. Prawdziwe bingo! Zresztą jego "komercyjnym"  śladem/szlakiem podążyły armie tzw. swami - religijnych naciągaczy z Indii po mistrzowsku pustoszących portmonetki... i konta bankowe znudzonych łatwym życiem i zblazowanych przekwitających Amerykanek i innych przedstawicielek "odduchowionego" Zachodu.

 

W atmosferze zimnowojennej (antykomunistycznej/antychińskiej) uchodźca zza Żelaznej Kurtyny takiego kalibru nie mógł być nie zauważony przez CIA, które zafundowało mu w Indiach  "udzielne" miasto-twierdzę/centrum religijne" Dharmsala, gdzie całkiem nieźle Jego Świętobliwość sobie egzystuje w otoczeniu ślepo mu oddanych i dosłownie noszących go na własnych grzbietach minionów. Nie spędza tam jednak zbyt wiele czasu. Ten w czepku urodzony religijny faudał, który nie doznał błogosławieństwa jakiejkolwiek pracy przywdziewa poze skromnego ambasadora światowego pokoju i bezgranicznej, bezwarunkowej miłości wobec innych wyznań a nawet tych, którzy są na transcendentne doznania religijne całkowicie odporni. Uzbrojony w paszport kraju trzeciego świata, aureolę Noblisty, bilet lotniczy "business class"... i kilka setek wyświechtanych, kiczowatych, pseudofilozoficznych cytatów i przypowieści na każdą okazję ten zawodowy celebryta "asceta" sprzedaje swoje objazdowe show (sic!) w "moralnie skorumpowanych", "konsumpcyjnych" społeczeństwach krajów rozwiniętych.
Jego kariera dorównywała zawrotnej karierze innej religijnej komiwojażerki i globalnej medialnej maskotki Agnes Gonxha Bojaxhiu, która zamiast leczenia wolała pomagać ludziom (“godziwie”) umierać.
 
Na piar Delajlamy oprócz hollywodzkich celebrytów, mężów stanu i kilku papieży nabrał się nawet Komitet Noblowski... Ten sam, który wręczył Pokojową nagrodę Nobla Wałęsie, Obamie... i wymienionej wyżej Świętej Teresie z Kalkuty.  

 

Dharmsala - stolica (antychińskiego) buddyzmu, sprezentowana mu przez Amerykanów - i to bynajmniej nie ze względów humanitarno-duchowych - jest w istocie siedzibą ogromnej religijnej (dziś już rozgałęzionej po całym świecie) korporacji z rozbudowaną administracją i skomputeryzowanym systemem bankowo-informatycznym, które trzyma w ryzach to niemałe już wirtualne, całkiem dochodowe "duchowe" imperium.

 

Ten potulny skromny człowiek na kontrolowanym przez siebie "terenie" bezceremonialnie zwalcza wszelką opozycję ze strony innych odłamów buddyzmu (jak ma to miejsce w każdym systemie autorytarno-totalitarnym).
Dobroduszny Dalajlama rozbudowywał swoje kontakty poza Tybetem i Indiami. Jest powszechnie wiadomo, że miał związki (w tym finansowe) z liderem religijnego kultu Shoko Asahara, który spowodował masowe/śmiertelne zatrucie gazem (sarin) w Tokijskim metrze.

 

Jeżeli myślicie, że ten miłujacy zwierzęta buddysta jest wegatarianinem to się grubo mylicie. Nie ukrywa on, że jest miłośnikiem hamburgerów... tym samym przyznając się, że jest hipokrytą jak zresztą większość tzw. "przywodców/autorytetów duchowych"... tych znad Wisły również.
 
Skoro o jedzeniu mowa:
A Zen master visiting New York City goes up to a hot dog vendor and says, "Make me one with everything." 
The hot dog vendor fixes a hot dog and hands it to the Zen master, who pays with a $20 bill. 
The vendor puts the bill in the cash box and closes it. "Excuse me, but where’s my change?" asks the Zen master. 
The vendor responds, "Change must come from within."

 

 

PS 
Informacja dla osób odwiedzających Nowy Jork, dokąd Dalajlama zagląda wyjątkowo często:
Dwa lata temu w Beacon Theatre bilet na spotkanie z Jego Świętobliwością kosztował $86.20 (siedzenia w tylnich rzędach) natomiast w pierwszym rzędzie $369.60.

 

Chyba jednak wybiorę się na stadionowe spotkanie z Ba$zoborą w Polsce gdzie za podobne uniesienie duchowe zapłacę 40 zł... chociaż żona poprawia mnie, że ceny na jego występy wzrosły ostatnio do 50 zł... 

 

 

* Polski kler wpadł na ten pomysł na długo przed Henrykiem VIII

 

 

Grafika - Google Images