JustPaste.it

Basen

Zachęcony telewizyjnym propagowaniem tężyzny fizycznej postanowiłem zadbać o swoją kondycję

Zachęcony telewizyjnym propagowaniem tężyzny fizycznej postanowiłem zadbać o swoją kondycję

 

No cóż, nie da się ukryć, systematyczne przesiadywanie przed srebrnym ekranem zrobiło swoje. Gdzieniegdzie wyszły mi jakieś pofałdowane tereny i wzgórza polodowcowe. Patrzenie w lustro stało się jakby mniej interesujące, a trzecie piętro urosło do rangi jedenastego. Dobrze, myślę sobie, trzeba coś ze sobą zrobić. Najprostszą rzeczą, którą w tej sytuacji można postanowić to ograniczenie pochłaniania zasobów naturalnych, ewentualnie przejście na bardziej ekologiczne paliwo. Zrobiłem inwentaryzację lodówki.

Jak się okazało, ten jakże pożyteczny mebel zionął lodowatą pustką. Od razu stanął mi przed oczami wypasiony hamburger, który nabyłem wczoraj metodą kupna i pochłonąłem niczym jamochłon w odruchu bezwarunkowym. Trzeba zmienić dietę. Zachęcony tym jakże prostym odkryciem, popędziłem do najbliższego supermarketu by zrealizować to uświęcone celem niezbyt skomplikowane z pozoru zadanie. Schody niestety zaczęły się zaraz po przekroczeniu sterty czerwonych koszyków. Koszyk, czy wózek, oto jest pytanie  na miarę dzisiejszych czasów. Na szczęście problem sam się rozwiązał, gdy okazało się, że koszyków jednak nie ma, a te które piętrzyły się niczym piramidy egipskie są tylko smutną, niezdatną do użytku pozostałością po gorączce piątkowego wieczoru przed długim weekendem. 

Zakupy zacząłem ostrożnie. W pierwszej kolejności odwiedziłem pachnący kapustą dział warzywny, gdzie w stertach piętrzyły się smakowite owoce pracy rąk ludzkich, nie mylić z rolnikami. Zachęcony feerią barw i kształtów ochoczo zabrałem się za wybieranie produktów, które miały zapewnić mi zdrową dietę. Jakże cudownie wyglądały te żółto-zielone pomidory, liście zwiędniętej zaledwie wczoraj sałaty, czy twarde korpusy nadgryzionej czasem papryki. Wybór był tak wielki, że z trudem udało mi się podjąć decyzję, ale pomny postanowień twardo wybierałem z półki miękkie ogórki i piegowate ziemniaki. Zadowolony z siebie, pełen niekłamanej dumy udałem się do wagi, by wobec niezdecydowanych pokazać, że warzywa to właściwy wybór. Na szali położyłem uzbierane z trudem ziemniaki i nacisnąłem przycisk z narysowanym pięknym kartoflem, Po chwili miałem w ręku etykietę z wydrukowaną ceną. Niestety okazało się, że pod ziemniakiem były marchewki. Niezrażony tą przecież niewinną pomyłką obsługi, ponownie zważyłem moje zakupy. Po pół godzinie zrezygnowałem, nigdy nie miałem szczęścia do gier losowych.

Skoro nie warzywa, to co? Nie jest tak źle, są przecież jeszcze produkty dietetyczne, np. soja. Odnalezienie właściwego regału było dziecinie proste. Wystarczyło okrążyć sklep dwa razy w prawo, raz w lewo, zasięgnąć języka u hostessy rozdającej za darmo serki, by odkryć tą jakże szeroką gammę zdrowych produktów z chińskiej ziemi. Z ufnością sięgnąłem po estetycznie zapakowany kawałek czegoś co z grubsza przypominała parówkę. Parówka z soi? Ale wybór był znacznie szerszy. Proszę: mleko z soi, kabanos z soi, kurczak z soi, schabowy z soi, a nawet ryba z soi. A dla koneserów sojowej diety w ramach promocji można było dostać za darmo kubek z soi. Na szczęście w ostatniej chwili dostrzegłem wydrukowany małą czcionką napis: Kubek nie jest suplementem diety. No i  masz ci los.

Załamany i prawie zrezygnowany wyruszyłem w poszukiwaniu ostatniej szansy, płatków śniadaniowych o dumniej nazwie Aerobik. Półka z tym rodzajem żywności aż się uginała od opakowań ze ślicznie wyglądającymi, wysportowanymi, półnagimi paniami. Trochę się przestraszyłem, czy aby czasem nie pomyliłem sklepu z sexshopem, ale po ponownym przeczytaniu napisu nad regałami nie miałem wątpliwości. To były płatki. Niestety znowu porażka. Mimo usilnych poszukiwań nie znalazłem żadnej paczki z rysunkiem przystojnego, wysportowanego faceta, w ogóle tu nie było facetów. Nawet chłopców. Przecież nie będę kupował damskiego żarcia. Zresztą jaki facet chciałby tak wyglądać?  Wiecie, duża klata, szerokie biodra, wklęsły brzuch, no i te długie, lśniące włosy. Nie pozostało mi nic innego jak zrezygnować z diety. W przypływie desperacji wychodząc złapałem  jedno małe jasne i wróciłem do domu by przemyśleć sprawę ponownie.

Skoro z dietą nie wyszło, to może spróbuje ze sportem. Ne musiałem długo myśleć, los był mi łaskawy bo włączając telewizor od razu trafiłem na ciekawą reklamę, w której niezwykle przystojny sportowiec zachęcał do kupienia niezwykłego urządzenia odchudzającego.  Mężczyzna dumnie prężąc swoje kaloryfery prezentował zasadę działania i szybkie efekty. Aparat o dumnej nazwie Slimfeet supercash  zakładało się na puszyste miejsce, naciskało guzik i czekało na efekty.  Nie wiele się zastanawiając zadzwoniłem i zamówiłem to cudo. A co mi tam. Dzień, w którym zapukał listonosz i przyniósł niecierpliwie oczekiwaną paczkę niestety okazał się dniem sądu ostatecznego. Zniecierpliwiony czekaniem od razu postanowiłem wypróbować Slimfeet supercash. Załączyłem urządzenie zgodnie z instrukcją do gniazdka, przypiąłem pas do brzucha i z niekłamaną radością uruchomiłem program wstępny. Na początku było nawet przyjemnie. Co prawda ten długi, wibrujący element urządzenia trochę mnie zaskoczył ale czego się nie robi dla zdrowia. Później było nieco gorzej, bo aparat zaczął wykonywać dziwne ruchy posuwisto-zwrotne, a na konie trysnął jakąś mazistą cieczą. Ale najgorsze było na końcu. Coś mnie podkusiło i jeszcze raz spojrzałem na instrukcję. Do dziś dostaję dreszczy, gdy słyszę słowo pochwa. Oczywiście firma przeprosiła za pomyłkę ale nic już nie mogło zmniejszyć mojego rozczarowania.

Mimo wszystko nie załamałem się. Postanowienie to postanowienie. Trzeba zastosować bardziej radykalne środki. Kupiłem pismo dla kobiet i nie pożałowałem. Już po pobieżnym przejrzeniu wiedziałem jaki zastosować środek odchudzający. Oczywiście żadnych diet czy aparatów. Tym razem pełna powaga i podejście sprawdzone naukowo. Na pewno słyszeliście o Nordic wolking. Cudowna sprawa. W artykule autorka wręcz rozpływała się w komplementach co do skuteczności i prostoty tej metody. Nie pozostawało więc nic innego jak po prostu udać się do najbliższego sklepu sportowego i nabyć odpowiedni sprzęt. Niestety i tu nastąpiło rozczarowanie, przecież nie kupie do cholery kawałka kija za cenę skutera! Poszedłem do sąsiada i pożyczyłem jego kijki narciarskie. Były trochę jak na mój wzrost za długie ale kto by się tym przejmował. Ubrałem trykoty, t-shert-a, wygodne sandały i ruszyłem na podbój chodników i  skwerów.  Mówię wam, pełna kultura i wypas. Co minę kogoś z kijkami, to od razu do mnie z uśmiechem jakbym co najmniej był Lady Gagą. A ja pyk, wyprężam klatę,  wyciągam nogi i dalej w trasę. Niestety długo nie pochodziłem. Sąsiad, od którego pożyczyłem sprzęt strasznie się wkurzył, że mu całkiem pościerałem narty. Powiem wam szczerze, trochę mnie to załamało. Pomyślałem sobie, że chyba nic nie będzie z mojego postanowienia. Co prawda przeszedłem ostatnio na dietę piwną, bo w pewnym piśmie było napisane, że piwo robi dobrze na włosy, ale nie wiem jak długo  dam radę.

Ale jak to się mówi, tonący brzytwy się chwyta i  apropos tonięcia wpadłem na genialny pomysł. Może by tak skorzystać z basenu? Przecież nie ma nic lepszego od uzdrawiających właściwości wody. Woda rozpuszcza tłuszcze, wyciąga toksyny, oczyszcza ciało i dusze. Dodatkowo ruch, pływanie, nurkowanie spala nadmierne kalorie i kształtuję sylwetkę.  Zapuściłem zaraz kompa, odpaliłem internet i w pięć minut znalazłem najbliższy Aquapark.  Na drugi dzień, pełny optymizmu i poczucia sukcesu stanąłem przed wrotami basenu.

W obszernym holu poczułem się nieco zagubiony ale trwało to tylko chwilę. Zachęcony plakatami, na których można było przeczytać, np.: „ Woda zdrowia doda”, „Pływanie to spalanie”, czy „nurkuj po zdrowie” śmiało udałem się do kasy by opłacić bilet wstępu. Co ciekawe, czym bliżej kasy tym więcej plakatów. Co niektóre nieco mnie zaniepokoiły, np.: „Do basenu nie sikamy” albo, „Kąpiel tylko w specjalnych pampersach”. Przed samą kasą powiało już zupełną dramaturgią, np. wielki napis ostrzegał: „Na basen nie wchodzimy w butach” lub „Skakanie do wody grozi śmiercią lub kalectwem” oraz „Kąpiel tylko w czepku”. Przez chwilę zastanawiałem się o jaki czepek chodzi, bo jak słyszałem, urodziłem się w czepku, tylko czy taki czepek wystarczy? Okazało się że nie. Musiałem nabyć czepek, na szczęście można go było kupić na miejscu. Gdy wreszcie trzymałem w reku bilet, a dokładnie mówiąc miałem go zapiętego na ręku, bo przy wejściu dostaje się coś co przypomina zegarek,  jest to czujnik rejestrujący wejście i wyjście z basenu, mogłem wkroczyć na teren mokry, do przebieralni, a potem jak mniemałem do wody.

Przekraczając próg holu poczułem się przez chwilę nieco zagubiony, pełno tu było drzwi i trudno było trafić na właściwe. Po przestraszeniu paru pań w przebieralni odnalazłem wolna kabinę, gdzie przeglądając się w obszernym lustrze mogłem ubrać kąpielówki. Wbrew pozorom nie jest łatwo rozebrać się i założyć slipki bez użycia rąk. Prawa ręka czujnie trzymała klamkę wejścia do kabiny, a lewa wyjścia. Co ciekawe, jak puściło się jedne drzwi, to natychmiast otwierały się drugie. Czego jednak nie robi się dla zdrowia. Zapewne zarządzający kąpieliskiem uznali, że lekka rozgrzewka przed pływaniem dobrze zrobi amatorom kąpieli. Nie szczędząc środków zadbali, by przebieranie łączyło przyjemne z pożytecznym. Rozebrany i lekko rozgrzany udałem się do szatni, gdzie w długich rzędach stały szafki.  Jak się dowiedziałem stojąc w kolejce lepiej jest wybrać szafkę w głębi szatni bo te na skrajach z reguły są nieczynne lub pozajmowane. Tak, też zrobiłem. Wrzuciłem do środka ubranie i zablokowałem zamek za pomocą zapiętego na ręku czujnika. Mogłem wreszcie się wyluzować.

Jeszcze tylko kolejne drzwi, trafiłem za trzecim razem i już mogłem korzystać z uroków tego pięknego obiektu sportowego.  Dobrze powiedziane, mogłem tylko co wybrać. A wybór był nie lichy. Kilka basenów z wodą o różnej temperaturze, jacuzzi, prysznice, zjeżdżalnia. Postanowiłem na początek hartować się w ciepłej wodzie. Potem zmienić na chłodniejszą, a na końcu wygrzać się w wannie z bąbelkami. W pewnym momencie na moje nieszczęście zachciało mi się zjechać na wodnej zjeżdżalni. Wspiąłem się na sam szczyt wieży i stanąłem z lekką tremą przed paszczą tunelu. Ku mojemu zdziwieniu paliło się czerwone światło, zupełnie takie samo jak na przejściu dla pieszych. Spoko, nie dałem się zaskoczyć. No wiadomo ma się tę inteligencję. Czerwone znaczy stop, zielone start więc czekam, czekam, a tu nic się nie zmienia.  Za mną ustawił się już spory ogonek amatorów mocnych wrażeń, a to światło wciąż czerwone.  Pukam to światełko, może się zepsuło, albo zacięło, ale nic to nie daje. Rozglądam się szukając jakiejś pomocy, ale jegomość za mną tylko wzrusza ramieniem. W końcu czując presje czekających skaczę w czeluść, prosto w wir spiralnej rury. Jadę, jadę, jadę….

Coraz szybciej, w lewo, potem w prawo, mijam pętle, czuje jak pod plecami przelatują złączenia, jak woda ślizga się po całym ciele, wreszcie wylatuję z gardzieli i ku mojej rozpaczy ląduje na plecach próbującej podnieść się wielkogabarytowej kobiety. To był szok. choć samo lądowanie zostało całkowicie zamortyzowane. Nawet odbiłem się nieco jak na trampolinie i uniosłem ponad lustro falującej wody.  Widok był przerażający. Kobietę spłaszczyło a mnie rozdęło. Czułem się jak balon napełniony helem, zresztą mój krzyk zabrzmiał jakoś piskliwie wysoko. Obszar upadku, który miał nastąpić za chwilę poruszył się nieco, usłyszałem jeszcze ryk, coś zawyło jak syrena okrętowa i ponownie całym impetem wpadłem prosto w cielistość niewieścią. Tym razem nie było tak miękko, bo pani zdążyła nadstawić zaciśniętą rękę i zgięty łokieć.

Powiem wam, że wychodzenie z basenu w mokrych slipkach i czepku na głowie w asyście przerośniętych ratowników nie należy do najprzyjemniejszych atrakcji, szczególnie, że straciłem zarówno przebieranie się jak i suszenie włosów. Mało tego, zerwany z ręki czujnik tak niefortunnie się odpiął, że została mi po nim pamiątka pod okiem.


W domu już na spokojnie przemyślałem sprawę mojej tężyzny fizycznej. Bilans nie wyszedł najlepiej, jedynie co mogę chwalić to fakt, że posiwiałem i schudłem, czyli jednak warto było.