JustPaste.it

Lustereczko, powiedz przecie, jakie jest najbardziej upiorne miejsce na świecie?

O tym, że przerażające miejsca na ziemi istnieją, nie każdy wie. I nie są to wcale dzieła producentów horrorów, lecz najprawdziwsze miejsca, do których można pojechać i spędzić tyle czasu, ile tylko dusza zapragnie. Problem w tym, że nie każda dusza lgnie do takich miejsc, o ile w ogóle uda jej się je znaleźć. I choć niektórym może wydawać się to dziwne, na świecie wcale takich miejsc nie brakuje. Ja postanowiłam opisać jedno. Takie, które oprócz upiornego wyglądu, ma jeszcze swoją historię. Bo to głównie historie sprawiają, że przechodzą nam ciarki po plecach. I nie tylko po plecach.

Ale to, co dzieje się z ludzkim ciałem po zetknięciu z czymś takim, jak Wyspa Lalek, to już zupełnie inna bajka. Jaka? Zaraz się przekonacie.

Zacznijmy może od tego, gdzie znajduje się Wyspa Lalek. Miliony ludzi jeździ w to miejsce każdego roku, ale pewnie niewielu wie, że coś takiego w ogóle istnieje. Proszę Państwa, chodzi o Meksyk. A dokładnie o Mexico City, dzielnicę Xochimilco (wymawia się Soczimilko) i jezioro o tej samej nazwie. I właśnie na tym jeziorze znajduje się to, co turyści uwielbiają zwiedzać. Kanały! Proszę Państwa, chodzi o kanały! Kanały, po których płynie się meksykańskimi gondolami nazywanymi trajineras. A wyglądają one tak: (patrz link pod artykułem)

Ale płynąc nimi po kanałach naprawdę mało kto wie, że gdzieś pomiędzy nimi znajduje się najbardziej upiorna wyspa na świecie.

A co w niej takiego upiornego? Wszystko! Bo chyba nie ma takiej rzeczy, która nie byłaby tam upiorna. Wyobraźcie sobie, że płyniecie gondolą, wokół was mnóstwo zieleni, aż tu nagle na horyzoncie wyłania się wyspa, a wraz z nią tysiące szkaradnych lalek. Lalek, które według legendy ożywają, śmieją się, szepczą i poruszają kończynami. Wiszących na drzewach, poprzybijanych gwoździami do pali lub przebitych na wylot metalowym drutem.

A cała przygoda tak naprawdę dopiero się zaczyna. Bo co innego obejrzeć sobie coś takiego bezpiecznie siedząc w gondoli, a co innego wyjść na ląd i znaleźć się tam... W środku. A do tego ta legenda... Chociaż prawdę mówiąc, to nie jest legenda, tylko najprawdziwsza w świecie historia. Wielu jednak w nią nie wierzy, więc potocznie nazywa legendą.

A wszystko dotyczy życia i pracy jednego człowieka, nazywającego się bardzo po meksykańsku: Julián Santana Barrera. Człowiek, który wyglądał tak: (patrz link pod artykułem)

Przez bardzo długi czas pracował na wyspie, opiekując się nią najlepiej, jak potrafił. Pomimo że do jego obowiązków należało głównie czyszczenie kanałów, on dawał z siebie więcej, niż ktokolwiek od niego oczekiwał. Poświęcił temu miejscu całe swoje życie. On i jego rodzina. Wraz z żoną i córeczką mieszkał w małym, drewnianym domu położonym tuż przy pomoście, do którego co jakiś czas przybijały łodzie. Z daleka wygląda to mniej więcej tak: (patrz link pod artykułem)

Miejscowa ludność szanowała go za to, kim był i co robił. A robił wiele. Oprócz pracowitości słynął również z niezwykle pogodnego usposobienia i serdeczności wobec ludzi, z którymi się stykał. Lubił żartować z przewoźnikami, śmiać się i opowiadać historie, jakich doświadczał podczas czyszczenia kanałów. Uśmiech praktycznie nigdy nie znikał z jego twarzy. Aż do tamtego dnia.   

Do dnia, kiedy w dzielnicy Xochimilco rozniosła się wieść tragiczna. Wieść o wypadku tak strasznym i tak bolesnym, że nikt nie był w stanie w niego uwierzyć. Niezwykle trudno jest bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której kilkumiesięczne dziecko trzymane przez ojca niespodziewanie wyślizguje się z ramion i wpada do głębokich wód kanału. Wpada i ginie bezpowrotnie. Jego ciało nie zostaje odnalezione pomimo desperackich poszukiwań, pomimo nieprzerwanych prób przeszukania dna jeziora oraz brzegów porośniętej wysokimi chwastami wyspy. O tej śmierci mówiło się wiele. O śmierci niesprawiedliwej, która nigdy nie powinna była mieć miejsca.

Julián Santana Barrera ani na chwilę nie pogodził się z utratą dziecka. Głęboko wierzył, że jego córka żyje, że znajduje się gdzieś na wyspie i że czeka, aż on ją odnajdzie. Szukał więc bez wytchnienia. Od świtu do nocy. Nawet podczas codziennego czyszczenia kanałów, myślał tylko o niej. Wiedział, że prędzej czy później wróci i jak dawniej będzie wpatrywać się w niego swymi małymi, roześmianymi oczami. Dlatego gdy pewnego dnia wyłowił z kanału małą, szmacianą lalkę, zabrał ją do domu i powiesił na ścianie. Dla niej. Dla swej córki. Aby wiedziała, że zawsze o niej pamiętał i że na nią czekał. Podobnie jak lalka, którą znalazł.

Poruszeni tą historią turyści nie pozostali obojętni. Od tamtej pory każdy, kto przypływał na wyspę, przywoził ze sobą lalkę i ofiarował pogrążonemu w bólu Juliánowi. Aby razem z nim i innymi lalkami czekała na powrót dziecka. A kiedy w domu zabrakło już miejsca, mężczyzna wieszał je na rosnących na podwórzu drzewach. Kiedy z kolei i tam zabrakło miejsca, zaczął je rozwieszać po całej wyspie. Aż do dnia, kiedy do dzielnicy Xochimilco dotarła kolejna, tragiczna wieść. Wieść o śmierci pogrążonego w żalu i smutku ojca, który z nieznanych powodów wpadł do wód kanału w tym samym miejscu, co niegdyś jego córka. Podobno dołączył do niej. Nie dlatego, że sam tego chciał, ale dlatego, że to ona nie mogła bez niego żyć. Wciągnęła go do głębi swego świata po to, aby na zawsze mogli być razem.

Turyści jednak nie przestali przywozić lalek. Robili to, ponieważ taką czuli potrzebę. Ponieważ chcieli uczcić pamięć tragicznie zmarłego dziecka i kontynuować tradycję, którą z takim oddaniem i miłością zapoczątkował jej ojciec. W przeciągu kilkunastu lat coraz więcej lalek pojawiało się na drzewach, krzakach, słupach... Wszędzie tam, gdzie można je było powiesić albo przybić. Niczym nieokryte i nieosłonione zmagały się z upałem lata i chłodem zimy. Ulegając zniszczeniu, stawały się coraz mniej estetyczne, niekiedy wręcz szkaradne. Nikt jednak nie ośmielił się ich tknąć wierząc, że duch małej dziewczynki krąży po wyspie i liczy je każdej nocy. A kiedy zniknie choćby jedna, dziewczynka zaczyna jej szukać. Szuka aż do skutku i robi wszystko, by do niej wróciła.

Kilka lat po śmierci Juliána w drewnianej chacie, w której mieszkał wraz z żoną i dzieckiem, utworzono muzeum. Muzeum, do którego mieli dostęp wszyscy ci, którzy chcieli uczcić pamięć tragicznie zmarłego ojca i jego córki. Turyści przybywali ze wszystkich stron świata po to tylko, aby na małym ołtarzu z plastikową lalką zostawić coś od siebie. Aby krążący po wyspie duch dziewczynki nie czuł się samotny i aby wiedział, że w ludzkiej pamięci był nieśmiertelny.

Historia niezwykle przejmująca. Szczególnie wtedy, gdy jest się tam. Na wyspie. Bo tam chyba każdy człowiek zachowuje się i myśli trochę inaczej. Dlaczego? Nie wiadomo. Może to tylko lalki. A może duch Juliána. A może jedno i drugie. Żeby odpowiedzieć na to i wiele innych pytań, trzeba wsiąść do gondoli i wypłynąć. Innej drogi nie ma. Tylko ta. Przez kanały Jeziora Xochimilco aż do Wyspy Lalek. Jednego z najbardziej przerażających miejsc na ziemi.

Po więcej wrażeń zapraszam na www.isabelfuentesguerra.com