JustPaste.it

Doktor Candela, zastrzyki i bolące pośladki.

Bardzo krótki fragment pewnego rozdziału. Krótki i przyjemny.

Bardzo krótki fragment pewnego rozdziału. Krótki i przyjemny.

 

Salvatore Lo Piano pędził autostradą A29 w kierunku Palermo. Od ponad godziny walczył z niemiłosiernym bólem pośladków, którego nabawił się podczas ostatnich kilku dni spędzonych za kółkiem. Na początku intensywnie wcierał w nie maść przepisaną przez lekarza, po tygodniu przeszedł na tabletki, ale ostatnio coraz częściej rozważał możliwość przyjęcia serii bolesnych zastrzyków, które podobno w krótkim czasie miały przynieść ulgę.

Na samą myśl o długiej, zimnej igle przebijającej skórę pośladka dostawał gęsiej skórki, ale ból nasilał się tak bardzo, że nie widział innego rozwiązania. Nie cierpiał momentów, kiedy musiał zdejmować spodnie i pokazywać światu swój blady tyłek. Uczucie to wzmagało się szczególnie wtedy, kiedy na czele tego świata stała młoda, piękna pielęgniarka. Przecież to wstyd, żeby faceta bolały pośladki i żeby z taką dolegliwością w ogóle pokazywał się u lekarza. Oznaczało to, że jest mięczakiem, a z mięczakami nikt nie umawia się na randki. Z drugiej jednak strony, chyba lepiej byłoby palić się ze wstydu przed piękną kobietą niż przed sędziwym lekarzem o nieświeżym oddechu, który nauczył się robić zastrzyki sto lat temu i kto wie, jakie tyłki w swoim życiu leczył.

Mając przed oczami obraz dużych, sflaczałych pośladków, Salvatore docisnął pedał gazu i spojrzał na zegarek. Za pół godziny miał odebrać z lotniska człowieka, o którym nie wiedział praktycznie nic. Wdzięczne nazwisko Chevalier wskazywało na francuskie pochodzenie, jednak równie dobrze mógł być obywatelem Nigerii albo Republiki Kongo.

„Nieważne jaki diabeł, oby tylko mówił po włosku“, twierdził Salvatore.

Lata pracy za kółkiem nauczyły go jednej, ważnej rzeczy – trzymania gęby na kłódkę. Wykonywał obowiązki najlepiej, jak potrafił, i nigdy o nic nie pytał. Wielu dziwnych typów wytarło już tyłki o tylne siedzenie jego forda. Salvatore woził tych ludzi wzdłuż i wszerz Sycylii, pokonując dziennie od dwustu do dziewięciuset kilometrów. Załatwiał im mieszkania w najróżniejszych miejscach na wyspie – począwszy od luksusowych apartamentów w centrum Palermo, a skończywszy na starych kościołach w prowincji Agrigento. Od czego to zależało, wiedział doskonale. Pomimo że polecenia nigdy nie były uzasadniane, Salvatore domyślał się wszystkiego i na podstawie kilku zaledwie informacji potrafił bezbłędnie określić cel przyjazdu każdej z osób, którą odbierał z lotniska. Dla tajemniczego pana Chevalier kazano mu zarezerwować pokój w najdroższym hotelu w San Vito Lo Capo na okres dwóch tygodni.

„Facet nieźle sobie użyje“, pomyślał Salvatore.

Chwilę później zmienił pozycję ciała, przenosząc cały jego ciężar na prawy pośladek. Ból stawał się coraz bardziej dokuczliwy, a przejechanie ostatnich kilometrów wydawało się nie mieć końca. Uczucie zmęczenia i dyskomfortu wzrastało z każdą chwilą, potęgując tym samym wewnętrzne napięcie. Głębokie rozważania na temat konsekwencji źle leczonego bólu przerwał drażniący odgłos telefonu.

- Pronto! – krzyknął Salvatore.

- Jak sytuacja? - zapytał gruby, męski głos.

- Jak zawsze. Wszystko pod kontrolą.

- Gdzie jesteś?

- Dojeżdżam do Punta Raisi.

Zapadła cisza. Po chwili w telefonie dał się słyszeć odgłos wydmuchiwanego nosa i kilka mocniejszych chrząknięć.

- W przyszłym tygodniu będziesz miał gościa – kontynuował mężczyzna.

- Tak, pamiętam.

- Załatwiłeś dom?

- Załatwiłem.

- Jakieś problemy?

- Niewielkie. Musiałem dać w łapę, ale potem już poszło gładko.

- Dobrze. Zadzwoń do mnie we wtorek.  Dostaniesz nowe wskazówki.

- Jak zawsze, szefie.

- Ciao[1] - powiedział mężczyzna i zakończył rozmowę.

Salvatore zapiął pas, przerzucił ciężar ciała na lewy pośladek i zaczął szukać wolnego miejsca przy lotnisku Punta Raisi.

 

Po więcej wrażeń zapraszam na www.isabelfuentesguerra.com

[1] (wł.) Cześć.