JustPaste.it

Spisek firm naftowych. Dlaczego nie ma samochodów o napędzie wodnym?

 

fot: pixabay.com fot: pixabay.com

Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, że bierzesz wąż ogrodowy, podłączasz do kranu i… tankujesz swój samochód do pełna. Albo takie małe, a sprytne urządzenie, dzięki któremu masz prąd, by tak rzec: z powietrza. W pierwszym wypadku płacisz grosze, a w drugim masz go właściwie za darmo, bo samo urządzenie niedużo kosztuje i działa bezawaryjnie przez długie lata. Jest mnóstwo poważnych osób, specjalistów od petrochemii i tych rezolutnych wihajstrów, którzy mówią, że taka niewypowiedziana frajda mogłaby być udziałem każdego z nas. Ale nie jest. Dlaczego?

Sok żurawinowy przyniósł śmierć

20 marca 1998 r. w restauracji o nazwie Cracker Barrel w Grove City, leżącej na przedmieściach Columbus, stanowej stolicy Ohio, spotkało się czterech mężczyzn: Stanley Allen Meyer, jego brat bliźniak Stefan oraz dwaj biznesmeni z Belgii. Stanley, jak na prawdziwego Amerykanina przystało, był człowiekiem, który kodeks postępowania w życiu czerpał wprost z Biblii. Może dlatego nie chciał, aby pierwsze spotkanie z nieznajomymi, w dodatku w tak ważnej, nie tylko dla niego, ale całej ludzkości, sprawie, upływało przy alkoholowym drinku. Do wzniesienia toastu za zdrowie gości i pomyślność przedsięwzięcia, będącego celem spotkania, wybrał szklankę soku żurawinowego.

Przed spełnieniem toastu zaczął opowiadać przyszłym kontrahentom, na co będą mogli wyłożyć swoje pieniądze. Chodziło o to, że Stanley Allen Meyer wynalazł coś, nad czym od dawna pracowały tęgie głowy różnych bogatych korporacji, a co udało się właśnie jemu – wodne ogniwo paliwowe (water flue cell), które sprawi, że ludzie na całym świecie będą tankować swoje pojazdy nie na stacji paliwowej, ale pod kranem w… przydomowym ogródku. Udało mu się zrobić coś, co do tej pory uważane było przez fizyków za niemożliwe do osiągnięcia – zamienić wodę w paliwo wodorowe, wystarczające do uruchomienia jego lekkiego samochodu terenowego, który jeździ na paliwie prosto z kranu.

Trucizna musiała być bardzo mocna, skoro zaraz po wypiciu kilku łyków soku genialny wynalazca złapał się za szyję, wybiegł na zewnątrz, upadł na kolana i gwałtownie zwymiotował. Stefan, który szybko wybiegł za nim, usłyszał tylko, jak brat mówi: „zatruli mnie”, po czym Stanley upadł nieżywy na parkingowym placu.

Najdziwniejsza była reakcja obu Belgów – wspominał później Stefan Meyer dziennikarzowi Dean Narciso z lokalnej gazety „The Columbus Dispatch”. Jak wspominał, gdy spotkał ich następnego dnia i poinformował, że jego brat umarł, nie powiedzieli ani słowa, absolutne milczenie, żadnych kondolencji, żadnych pytań. Nie ufałem im od początku.

Według miejscowego koronera przyczyną śmierci było pęknięcie tętniaka mózgu, a doprowadziło do niego wysokie ciśnienie krwi, na które Stanley Allen Meyer cierpiał od lat. We krwi Meyera wykryto jedynie ślady leków przeciwbólowych, które zażywał za życia. Ponieważ nic nie wskazywało na to, aby inne od opisanych przez koronera przyczyny mogły spowodować tragedię na parkingu przy restauracji Cracker Barrel, policja zamknęła dochodzenie.

Prace nad paliwem z wody rozpoczął Meyer w 1975 r., rok po zakończeniu arabskiego embarga naftowego, które wywołało kryzys paliwowy w USA i w świecie Zachodu. W jednym z filmów dokumentalnych Stan Meyer tłumaczył, że wynalezienie alternatywnego źródła energii jest obecnie „nakazem chwili”. Pierwsze efekty badań nad „wodnym paliwem” miały się pojawić już na początku lat 80. Teraz, dzięki finansowej pomocy Belgów, miała rozpocząć się produkcja na skalę przemysłową.

Prawa fizyki a prawa człowieka

Neville Reay, emerytowany profesor Uniwersytetu stanu Ohio, zapytany przez Deana Narciso o możliwość stworzenia paliwa z wody, odpowiedział jednoznacznie: „nie można zrobić czegoś z niczego”. Prace Mayera zaprzeczają prawom fizyki, zwłaszcza prawu zachowania energii – wyjaśniał fizyk z ponad 40-letnim stażem naukowo-badawczym.

Również dziennikarze pracujący dla portalu offthegridnews.com przepytywali specjalistów od termodynamiki, czy możliwe jest stworzenie silnika na wodę i po ich wypowiedziach doszli do wniosku, że gdyby takie silniki istniały i działały, to oznaczałoby to, że zostało unieważnionych szereg podstawowych praw fizyki, do których się już zdążyliśmy przyzwyczaić i pokochać za ich niezmienność, niezawodność i trwałość. Dlatego według nich silnik na wodę to nie fakt, ale kolejna miejska legenda: Przynajmniej w tym wypadku możemy powiedzieć, że nie padliśmy ofiarą spisku koncernów naftowych, które ukrywają prawdę o możliwości zbudowania samochodu o napędzie wodnym.

Prawa fizyki, nawet te najbardziej kochane, prawami fizyki, ale gdzie w takim razie są prawa człowieka do nieskrępowanego rozwoju oraz prowadzenia badań naukowych?

Być może z takiego założenia wychodzili ludzie, którzy mimo opinii „autorytetów” (są tacy nie tylko u nas, ale na całym Bożym świecie, łapiący za nogi śmiałków, chcących podążać swoimi drogami) postanowili myśleć i działać i w ogóle ryzykować na własną odpowiedzialność. Być może przypomnieli też sobie, że przecież według zasad termodynamiki, trzmiel nie tylko nie powinien latać, ale nawet myśleć o tym, by wzbić się w powietrze choćby o milimetr, ale przecież wystarczy w pogodny letni dzień wyjść z pracowni fizycznej na łąkę, żeby przekonać się, gdzie trzmiel ma prawa fizyki – ku swojej i całego trzmielego rodu korzyści.

Historia wodnego silnika jest dość długa, bowiem pierwsze eksperymenty mające na celu wykorzystanie wody jako źródła wewnętrznego zasilania maszyn w energię przeprowadzał pod koniec XVIII w. William Nicholson. W 1805 r. szwajcarski konstruktor Isaac de Rivaz jako pierwszy wynalazł silnik wodny. Pierwsze samochody napędzane były wodorem wydestylowanym z wody – przypomina strona internetowa nexusilluminati. Na niej też możemy poznać nazwiska szeregu badaczy i konstruktorów, którzy zajmowali się zagadnieniem silników wodnych. Wśród nich był Francuz Jean Joseph Etienne Lenoir (1860), który jako drugi konstruktor, po Rivazie, zbudował silnik napędzany wodą. Na zamieszczonej na stronie liście nazwisk znajdziemy około 30 osób, które badały możliwości wypłukiwania paliwa z wody.

Stąd wypada wierzyć w to, co pisał David Richards, były rajdowiec, na doskonale znanej wszystkim Czytelnikom „Teorii Spisku” stronie henrymakow.com. A stwierdzał on tam, że samochody na wodę istnieją od wielu lat. I mają się zupełnie nieźle. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o większości ich konstruktorów. O losie jednego z nich wspomnieliśmy powyżej.

Marny koniec geniuszy, którzy zadarli z sitwami

W 1917 r. John Andrew, oskarżony o oszustwo naukowe, wykazywał swoją niewinność przez komisją Departamentu Marynarki USA. Wlał kilka kropel stworzonego przez siebie koncentratu do 10 litrów mieszanki wody słodkiej i morskiej i polecił członkom komisji przetestować powstałe w ten sposób paliwo. Po uruchomieniu silnika napełnionego mieszanką koncentratu z wodą, stało się oczywiste, jak wielkiego odkrycia dokonał Andrew. Niestety wynalazcy nie dano cieszyć się sławą genialnego odkrywcy i dobroczyńcy ludzkości. Niedługo potem znaleziono go martwego w jego mieszkaniu.

W niejasnych okolicznościach zginęli również inni odkrywcy alternatywnych źródeł energii, tacy jak: Yull Brown, Andrija (Henry Karl) Puharich, który tajemniczo spadł ze schodów czy Carl Cella, który zmarł w więzieniu.

Nie wszystkich spotkała śmierć w zagadkowych okolicznościach, ale i tak trudno powiedzieć, że ich genialna i ciężka praca przyniosła im sławę i pieniądze.

Herman Anderson był zatrudniony w NASA, gdzie przeprowadzał testy nad wodorowym źródłem energii do rakiet. Swoją wiedzę spożytkował, tworząc urządzenie napędzane energią wodną, które, jak wierzył, mogłoby zmienić świat. Udało mu się stworzyć silnik na wodę do samochodu marki Chevy Cavalier. Pozwolono mu wprawdzie korzystać z wynalazku, ale „na własny użytek”. Nie mógł go sprzedać ani uruchomić produkcji. Oficjalnie z tego powodu, że wytwarza zbyt duże promieniowanie. Szkopuł w tym, że samochody o napędzie hybrydowym, czyli używające jako paliwa zarówno ropy, jak i gazu, wytwarzają podobną ilość promieniowania, a są przecież w legalnej sprzedaży.

W 2008 r. japońska firma o nazwie Genepax zaprezentowała samochód zasilany wodą. Otrzymała patent na produkcję pojazdu oraz zaprezentowała go dziennikarzom. Samochód był bardzo wydajny, potrafił rozwinąć prędkość 50km/h na litrze wody. Auto mogło czerpać energię praktycznie z każdej substancji ciekłej, w której było H2O, również z herbaty czy napojów gazowanych. Mimo tak dobrze zapowiadających się początków, po roku firma zaprzestała produkcji, bowiem obcięto jej fundusze.

W 2005 r. Steve Ryan mógł dumnie ogłosić światu, że oto wynalazł motocykl napędzany wodą. Na taśmie filmowej programu „60 minut”, zajmującego się opisywaniem i nagłaśnianiem ciekawych pomysłów i wynalazków, można było zobaczyć, jak Ryan napełnia bak motoroweru wodą, po czym jedzie na motorowerze lokalną szosą. Firma Stevea Ryana BiosFuel planowała sprzedaż motocykli. Niestety, w pewnym momencie o firmie zrobiło się cicho, bez echa przeszło też oświadczenie wydane przez BiosFuel, który oznajmił: z powodów politycznych i ekonomicznych nie jesteśmy w stanie prowadzić sprzedaży naszych motocykli.

Inny przykład znajdziemy w dalekiej Australii, tam człowiek ukrywający się pod pseudonimem The Joe Cell zaprojektował ogniwo energetyczne o napędzie wodnym. Jednak inaczej niż w poprzednich przypadkach, wynalazca z Australii nie wykorzystywał wody jako źródła wodorowego paliwa, ale „uzdatniał” ją, naładowując elektrycznie, do tego, aby wyłapywała energię z atmosfery. Oficjalna nauka zaprzecza, aby istniała taka energia, nazywana „eterem”. Lecz wielu naukowców i wynalazców, jak chociażby Nikola Tesla, potwierdzała istnienie takiego niewyczerpanego źródła darmowej energii. W latach 1993-1997 „Joe” eksperymentował z różnymi prototypami zaprojektowanego ogniwa, a wyniki badań rejestrowane były amatorską kamerą. David Richards uważa, że szykany, jakie spotkały konstruktora, sprawiły, że nie mógł on wyjść poza tworzenie prototypów swojego urządzenia. Jednak inni badacze przejęli jego nagrania oraz notatki, próbując kontynuować prace nad silnikiem na wodę.

Inną historię przeżył, co warto podkreślić, Bill Williams. Mężczyzna ufnie i szczerze rozpowiadał, że jest w stanie zasilić swój samochód za pomocą ogniw paliwowych. Swoimi odkryciami i postępami badań dzielił się w internecie z grupą entuzjastów. Tam też, w 2006 r. opisał, w jaki sposób został zmuszony do zaprzestania badań: Stałem naprzeciwko mojego samochodu, gdy nagle podjechał Ford Explorer model z 2005 czy 2006 i zatrzymał się na wprost mojego wozu, stając ukośnie. Z samochodu wysiadł kierowca i podszedł do mnie. Mniej więcej w tym samym czasie pasażer forda uchylił drzwi. Kierowca stwierdził, że chcą, a miał zapewne na myśli tych, którzy go przysłali, zatrzymać moje prace nad paliwem alternatywnym. Powiedział też, że oni wiedzą wszystko na mój temat oraz na temat mojej rodziny. Znają też wszystkie moje dawne i obecne projekty badawcze. Wtedy też pasażer wyciągnął i pokazał mi notes, gruby na 2 cale, a w nim zapisy moich rozmów telefonicznych, e-maile, wiadomości, jakimi dzieliłem się internetowo z innymi ludźmi. Z zapisków w notesie wynikało, że wiedzą oni, gdzie pracują moje dzieci, w jakich godzinach, znali też godziny pracy mojej żony. Gdzie chodzą do szkoły moje wnuki – wiedzieli wszystko. Kierowca zagroził wynalazcy śmiercią w razie kontynuowania badań nad energią alternatywną. Kazał też zniszczyć wszystkie opracowania, notatki, rysunki, dzienniki laboratoryjne. Po kilku dniach rozmyślań Bill ugiął się pod ciężarem odpowiedzialności za życie żony, dzieci i wnuków, niszcząc prototypy urządzeń oraz wszystkie notatki z przeprowadzanych badań laboratoryjnych.

O pomysłach Nicoli Tesli na darmową energię elektryczną, zablokowanych przez bankstera Morgana

Wspomniany już Serb Nicola Tesla był większym geniuszem od Einsteina, ale jego życiorys został wymazany z książek, choć swoje życie poświęcił na to, by dać ludziom więcej wolności. Kiedy włączasz TV, podgrzewasz kanapkę na mikrofali lub korzystasz z telefonu, używasz technologii Nikoli Tesli, który jest wynalazcą prądu przemiennego (AC) zasilającego dziś 99 proc. wszystkich urządzeń. To Tesla jako pierwszy, przed Marconim, opatentował wynalazek radia. Marconi, przesyłając swą pierwszą wiadomość radiową przez Atlantyk, użył 17 patentów Tesli! Potwierdził to po latach Sąd Najwyższy USA. Dla Tesli radio oraz AC były wyrazem wolności, wolności przekazywania wiedzy na temat tego, co dzieje się na świecie, bez ingerencji elit w jej treści.

Tesla miał wielki plan: dać ludziom wolny dostęp do energii. Sprawić, aby nie musieli oni płacić za coś, co powinno być dla wszystkich za darmo. Miał zamiar stworzyć urządzenie, które kosztowałoby niewiele i umożliwiało darmowe pobieranie energii. Tesla mówił, że energia elektryczna jest wszędzie w nieograniczonych ilościach i może wprawiać w ruch wszelkie maszyny bez potrzeby używania ropy, węgla, czy gazu. Jednak wielkie banki, z największym bankierem J.P. Morgan na czele, doskonale wiedziały, co to dla nich może oznaczać: upadek wszystkich firm energetycznych – naftowych, gazowych, węglowych. Więc kiedy Tesla zaczął pracować nad Werdenclyffe Tower Project, musiał ukrywać cel swego przedsięwzięcia. Genialny Serb głosił, że pracuje nad możliwością stworzenia telefonu bezprzewodowego. W rzeczywistości niewiele osób wiedziało, że pracuje on nad urządzeniem, które mogłoby nie tylko ściągnąć olbrzymie ilości energii z kosmosu, ale przerobić je na tak wielką ilość energii elektrycznej, że nikt nie byłby w stanie zużytkować jej w swym gospodarstwie domowym. Badania Tesli były już bardzo wysoko rozwinięte i zaawansowane, ale zostały zablokowane przez banki, które niespodziewanie obcięły mu fundusze. Tesla zmarł kilka lat później w biedzie w obskurnym hoteliku w Nowym Jorku, a jego plany generatora zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Był rok 1943, ten sam, w których Sąd Najwyższy USA wyraził swoją opinię na temat autorstwa radia.

Od niemieckiej multikulti do egipskiej niewoli

Ekonomista i historyk prof. David Landes z Uniwersytetu Harvarda w książce Bogactwo i nędza narodów. Dlaczego jedni są tak bogaci, a inni tak ubodzy (2000), pisał, że jednym z czynników, dla których cywilizacje starożytnego Wschodu były despotyczne i mimo długiego trwania w końcu upadły, był fakt, że istniała tam słaba dostępność do wody. Wystarczyło opanować dostęp do jednej wielkiej rzeki oraz jej kanałów (Nil, Eufrat) i rządzić, uzależniając od swego kaprysu okoliczne i dalsze plemiona. W tym niepewnym i zmiennym świecie był jeden punkt stały – despota i jego kamaryla oraz ich potrzeby, wielkie i coraz większe, które należało zaspokoić, jeśli chciało się przeżyć kolejny dzień. Aż w końcu wszystko to się zawaliło, zostawiając po sobie piramidy i grobowce.

Inaczej było w Europie, rzeki były mniejsze, ale było ich więcej, stąd więcej źródeł wody, a co za tym idzie – żywności, dróg transportu, naturalnych granic oddzielających jedne grupy ludzkie od drugich. Dlatego mogło powstać wiele konkurujących ze sobą państw. Władca musiał bardziej dbać o poddanych, aby nie sprzymierzyli się z innym plemieniem czy państwem. Nie mógł ich traktować jak niewolników, musiał im, w ramach konwencji wyznaczanych przez epokę historyczną, schlebiać, liczyć się z nimi, dzieląc posiadanymi regaliami, czyli królewskim monopolem na dobra istotne dla przetrwania i bogacenia się. Wielość źródeł wody dawała większą wolność i komfort życia poddanym, czyniąc ich w końcu pełnoprawnymi obywatelami. To nie multikulti, ale różnorodność świadomych swej odmienności i praw ludów, konkurujących ze sobą, ale też potrafiących porozumieć się w sprawach zasadniczych, ze względu na tożsamość wyznawanych wartości – chrześcijaństwa, budowała siłę Europy i jej witalność oraz chęć poznawania i zdobywania nowych lądów, zarówno w przenośni, jak i dosłownie – pisał David Landes.

Dziś odpowiednikiem dostępu do wody pitnej jest dostęp do źródeł energii. Kompanie naftowe, różne sitwy o globalnych ambicjach, rząd USA oraz rządy pomniejszego płazu stworzyły sztuczny monopol, swoiste regalium, dzięki któremu mogą jeszcze skuteczniej nami rządzić, ku własnej, a nie naszej, wygodzie. Na stronie waterpoweredcar.com czytamy, że na straży dostępu każdego obywatela do taniej energii stoją ludzie Nowego Porządku Świata oraz banksterzy związani z kompleksem militarno-przemysłowym. Ci sami ludzie, którzy planują depopulację świata na olbrzymią skalę, którzy tworzą opisywane już w „Teorii Spisku” chemtrails, którzy ludzkość chcą przemienić w stado ogłupiałej trzody, ożywiającej się jedynie na widok żłobu i bata.

To raczej nie jest przypadek, że te wszystkie szajki o różnych nazwach, ale jednej i stałej, jako te prawa fizyki, intencji uczynienia z nas niewolników, za „patronów” swej sprawy uczyniły egipskie i mezopotamskie bożki. A ich „liturgią” stał się starożytny okultyzm despotii Bliskiego Wschodu.

 

Autor: http://warszawskagazeta.pl