JustPaste.it

Śmierć zaczyna się po czterdziestce

 

 

Fot. Frank Schwere Getty Images

 

                                                                                   Ale urodzeni jesienią lub zimą, a także wysocy żyją dłużej                                                                                
Aneta Augustyn: To prawda, że po czterdziestce jesteśmy już na równi pochyłej?

Prof. Krzysztof Borysławski*: Rzeczywiście, 20.-40. rok życia to okres biologicznej stabilizacji, a potem zaczyna się zjazd.

Światowa Organizacja Zdrowia za początek starości przyjmuje 60. rok życia, ale to umowna granica. Bo bywa, że w tym wieku jednym ciało odmawia posłuszeństwa, ale umysł działa jak należy, a u drugich jest odwrotnie. Wiek kalendarzowy nie jest dobrym wskaźnikiem wieku biologicznego. Każdy ma tyle lat, na ile się czuje i na ile jest sprawny.

W języku polskim nie podoba mi się samo słowo "starzenie", jest pejoratywne. Anglicy mówią ageing, to znaczy mniej więcej "wiekowanie", brzmi to sympatyczniej.

Ale co w nim dobrego? Tracimy wzrok, słuch, zanikają mięśnie, kości, pamięć, odporność...

- To prawda, rezerwy się wyczerpują. Zmniejsza się pojemność płuc, nawet o połowę pod koniec życia, pogarsza się ostrość widzenia i słyszenia, mamy coraz mniej wody, a coraz więcej tłuszczu, przemiana materii zwalnia, kręgosłup "osiada" i co dekadę jesteśmy średnio o centymetr niżsi. Tracimy "siły naturalne", jak mawiał Hipokrates.

Oznaki starzenia widać najpierw na skórze: ubywa w niej wody, a włókna kolagenu i elastyny tracą sprężystość, więc skóra wiotczeje. Melanina jest nierównomiernie syntetyzowana, stąd plamy na skórze, włosy siwieją, bo w sposób naturalny się utleniają. Nie bez powodu kość skroniowa po łacinie nazywa się os temporale, czyli "kość czasu". W tej okolicy siwizna pojawia się zwykle najwcześniej.

Co zużywa się najszybciej?

- Układ nerwowy. U osiemnastolatka jest w pełni wykształcony, a po trzydziestce zaczynają się zmiany wsteczne. Codziennie ubywa nam 10 tysięcy neuronów. Nie za wiele, ale jednak.

Na szczęście wbrew temu, co kiedyś sądzono, komórki nerwowe potrafią się odradzać.

- Tak, ale nowych powstaje znacznie mniej i wolniej, niż stare giną. Zmniejsza się masa mózgu.

Układ rozrodczy, przeciwnie, dojrzewa późno, dopiero w wieku nastoletnim, ale też i długo funkcjonuje. Zwłaszcza u mężczyzn, którzy właściwie do końca życia mogą zostać ojcami.

Inne narządy też są zaprogramowane na długo i mogłyby nam służyć, gdybyśmy ich sami nie psuli. Jeśli nie zniszczymy wątroby alkoholem, a płuc papierosami, będą sprawnie funkcjonować do późnej starości. Podobnie jest z sercem i ciśnieniem.

Po co w ogóle się starzejemy?

- Po to, żeby umrzeć. A śmierć jest po to, żeby pozbyć się osobników, którzy nie spełniają już swoich funkcji i zrobić miejsce nowym. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby ludzie przestali się starzeć i umierać. Jedna wielka katastrofa demograficzna. Przybywałoby nas w takim tempie, że błyskawicznie zabrakłoby miejsca i zasobów na Ziemi.

Dlatego kiedy osobnik nie może już przekazać swoich genów kolejnym pokoleniom, kiedy jest już niezdolny do reprodukcji i samodzielnego przetrwania, kiedy nie jest w stanie sam się wyżywić, schodzi na boczny tor.

Okrutne.

- Normalne. Przechodzimy trzy fazy: anabolizm, czyli budowanie, potem równowaga i na końcu katabolizm, czyli rozpad. Starzenie i umieranie to kolejny, prawidłowy etap rozwoju.

Każdy jednak wolałby żyć jak najdłużej?

- Już od lat 30. naukowcy uważają, że jeśli nie będziemy przesadzać z jedzeniem, mamy szansę lepiej się starzeć i dłużej żyć. Nie chodzi o to, żeby się zagłodzić, tylko o to, żeby żyć na takim poziomie energetycznym, aby ledwie wystarczało na opędzenie podstawowych potrzeb życiowych i ani kalorii więcej.
Czyli na jakim?

- Samo życie kosztuje nas około 1,6 tysięcy kalorii na dobę. Tyle potrzebujemy, nawet nie ruszając się z łóżka. Bardzo kosztowne jest utrzymanie ciepłoty ciała, kalorii domaga się nasz mózg... Aktywność fizyczna jest, wbrew pozorom, mniej energochłonna niż nasz metabolizm: wystarczy nam na nią średnio 500 kalorii.

Muszki, nicienie i myszy, którym ograniczono kalorie przed okresem dojrzałości płciowej, żyły nawet o 30 procent dłużej. Ich organizmy spowalniały, produkowały mniej szkodliwych produktów przemiany materii. Nastawiały się po prostu na przetrwanie, żeby móc się rozmnażać w przyszłości.

Ta koncepcja zazębia się z inną, która też do mnie przemawia. Wedle niej starzejemy się z powodu wolnych rodników, czyli bardzo reaktywnych cząsteczek, głównie tlenu, które niszczą na oślep komórki. Wolne rodniki powstają m.in. pod wpływem promieniowania słonecznego czy rentgenowskiego, w dymie papierosowym, ale przede wszystkim z naszej własnej przemiany materii. Cała nasza maszyneria komórkowa pracuje nad wytwarzaniem podstępnych wolnych rodników.

Czyli życie nam szkodzi.

- Szkodzi mniej, jeśli mniej jemy i żyjemy na niższych obrotach, a więc spowalniamy metabolizm.

Jeśli chodzi o jedzenie, to ja raczej sobie folguję, bo jestem z rodziny długowiecznych, a to cecha dziedziczna. Nikt u nas nie chorował na nowotwory, pradziadkowie i dziadkowie z obu stron dożywali sędziwego wieku, spokojnie do dziewięćdziesiątki. Musiałbym być strasznym pechowcem, żeby złapać jakąś poważną chorobę, bo takowych u nas nie było.

Istnieje korelacja między jakością i długością życia rodziców i dzieci, a zwłaszcza długością życia matki i dziecka. Dobry lekarz pierwszego kontaktu zanim zacznie nas leczyć, powinien zacząć od wypytania o zdrowie przodków. Są rodziny długowieczne i są obciążone chorobami nowotworowymi czy układu krążenia. Porzekadło żydowskie mówi: "Jeśli chcesz żyć długo, dobrze wybierz sobie rodziców".

106 mld ludzi narodziło się dotąd na Ziemi od początku historii naszego gatunku - obliczył amerykański demograf Carl Haub. Dzisiaj żyje nas przeszło 7 mld. Według szacunków ONZ w połowie wieku na Ziemi będzie mieszkało będzie 9 mld ludzi



Starożytni mawiali, że gromadzi się w nas nieokreślona materia i to przez nią się starzejemy. Poniekąd mieli rację: w naczyniach krwionośnych odkłada się cholesterol, w woreczku żółciowym złogi, a na kręgach zwyrodnienia kostne.

- A według mało popularnej teorii przy kolejnych podziałach komórek gromadzą się mutacje, które powodują ich wadliwe funkcjonowanie lub nawet zniszczenie. Mechanizmy wykrywania i naprawiania uszkodzeń z wiekiem zaczynają szwankować. Kumulujemy więc defekty genetyczne.

Gromadzimy także szkodliwe produkty przemiany materii i toksyny zewnętrzny, choćby nagminnie przed laty stosowany środek owadobójczy http://pl.wikipedia.org/wiki/Dichlorodifenylotrichloroetan. Kiedyś nie zdawano sobie sprawy, że odkłada się on w naszym organizmie prawie na zawsze. Z wiekiem stajemy się jakby wysypiskiem śmieci.

Niektóre nicienie mają dobrze, bo produkty przemiany materii, których nie mogą rozłożyć, "pakują" w błony i odkładają w swoim organizmie tak, że im ten dobrze zabezpieczony odpad nie szkodzi. My nie mamy takich umiejętności jak te niepozorne robaki.

Może i dla dobra gatunku nie warto walczyć o nieśmiertelność, ale jednostka ma gdzieś dobro pokoleń i od zawsze goni za wieczną młodością. Wierzy pan w preparaty i zabiegi, które mają odsunąć proces starzenia?

- Nie bardzo. Przez skórę z trudem przenika nawet mała cząsteczka jak woda (gdyby było inaczej, to wychodząc z wanny bylibyśmy znacznie ciężsi), a cóż dopiero zawarte w kremach przeciwzmarszczkowych chemiczne specyfiki mające naprawić uszkodzenia kolagenu i elastyny. Poza tym propaguje się przeciwutleniacze, m.in. witaminy A, C, E, resweratrol, polifenole z zielonej herbaty, ale za mojego życia widziałem już kilka zwrotów dotyczących samej witaminy C. Raz można jej łykać dowolnie dużo, a za chwilę jej nadmiar szkodzi. Sam już nie wiem, więc nie zażywam. Właściwie niczego poza magnezem, którym karmi mnie żona. W żonę wierzę.

W magnez też?

- Tak, bo palacze i zestresowani tracą go sporo, a nie dostarczamy go z pożywieniem tyle, ile potrzeba. Polacy w kółko mięso, zwykle wieprzowe, ziemniaki, kapusta... Zapomniałem: łykam jeszcze kapsułki z olejami, bo mamy za mało kwasów omega-3. Kapsułki to też zasługa żony. Rola żon w dobrej starości i przedłużaniu życia mężów jest nieoceniona, są na to dowody naukowe. Piękna teoria o ochronnej roli małżeństwa mówi, że żonaci żyją dłużej niż samotni.

I żonaci, i wysocy. Pana zespół wykazał, że wysocy żyją dłużej - na podstawie badań w szpitalu psychiatrycznym.

- To nieprawdopodobny materiał, unikatowy w skali światowej. Udało nam się dotrzeć do danych osób w wieku 45-70 lat, które większą część życia spędziły w identycznych warunkach - w Szpitalu Specjalistycznym dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Ciborzu. Rano pobudka, mycie, gimnastyka poranna, śniadanie, praca na niby, obiad, cisza poobiednia, leżakowanie. Byli utrzymywani przez państwo, wszystko mieli zorganizowane. Rodzaj obozu aż do śmierci. O tej samej porze szli spać, jedli to samo, oddychali tym samym powietrzem - tak prawie przez pół wieku. Żyli jakby w laboratorium.
Zaskoczyło mnie, że większość pacjentów tego szpitala wcale nie była psychicznie chora. Taki "Lot nad kukułczym gniazdem"?

- Moja mama, pediatra, pracowała we wrocławskim szpitalu. W latach 70. trafiały tam dzieci zdrowe, ale z chorych rodzin, zaniedbane. Kilkumiesięczne maluchy przebywały w szpitalu miesiącami, domy dziecka nie były w stanie ich przyjąć.

Tutaj było podobnie. Dorośli trafiali do psychiatryka, bo byli niezaradni życiowo. Bezrobotny czy bezdomny nie mógł przecież plątać się po mieście, bo psuł idealny wizerunek państwa socjalistycznego. Naprawdę umysłowo chorych była tam garstka.

Tysiące ludzi przewinęło się przez ten szpital, ale my wybraliśmy tych, którzy spędzili w nim przynajmniej 40 lat. Często przywożono ich, kiedy byli bardzo młodzi, żyli tam do końca. Ponieważ to placówka medyczna, pacjenci byli regularnie badani. Mierzono ich, ważono, sprawdzano dane biochemiczne. To materiał ciągły, czyli bada się stale tę samą grupę osób, co dla naukowca ma kapitalną wartość.

Skorzystaliśmy z archiwów. Zbadaliśmy dane 68 mężczyzn i 74 kobiet. Sprawdzaliśmy, jaki związek ze starzeniem mają takie cechy jak ciśnienie tętnicze, OB i inne parametry krwi, BMI, wysokość ciała. Okazało się, że dłuższemu życiu sprzyjają niższa masa, ciśnienie krwi i temperatura ciała. U mężczyzn - także niższy poziom glukozy, a u kobiet - OB, które świadczy o mniejszym natężeniu stanów zapalnych w organizmie. Koresponduje to z teorią, według której starzenie jest przewlekłym stanem zapalnym i wynika z gromadzenia się w organizmie komórek produkujących groźne cytokiny prozapalne.

Poza tym okazało się, że wysocy żyli dłużej.

Wysocy w ogóle mają lepiej: łatwiej awansują, znajdują partnera.

- Zwłaszcza wysocy mężczyźni są uważani za atrakcyjnych, bo to sygnał biologiczny dla kobiety: wybierz go, jeśli tak wyrósł, to znaczy, że ma dobrą kondycję biologiczną i duże rezerwy. Wykształcenie wyższego ciała jest bowiem kosztowne energetycznie. Wysocy to "elita biologiczna". Występuje tu także psychologiczny "efekt aureoli": osoba wyższa robi tak dobre wrażenie, że automatycznie przypisuje się jej korzystne cechy, np. większą od rzeczywistej inteligencję czy dobroć. Zresztą jest zjawisko odwrotne: jeśli ktoś jest postrzegany pozytywnie, jako osoba z dużym autorytetem (np. wybitny wykładowca), to przypisuje mu się większą od faktycznej wysokość ciała.

Udało wam się wykazać także związek pomiędzy długością życia a miesiącem urodzenia.

- Z MSWiA dostaliśmy anonimowe dane dotyczące niemal 900 tysięcy osób zmarłych w Polsce w latach 2004-08. Mój doktorant Piotr Chmielewski porównał dzienne daty urodzenia i zgonu oraz proporcje pomiędzy osobami urodzonymi w różnych miesiącach. Okazało się, że urodzeni w miesiącach jesienno-zimowych, zwłaszcza w grudniu, żyli istotnie dłużej od urodzonych w miesiącach wiosenno-letnich. Podobne wyniki uzyskała prof. Gabrielle Doblhammer z Instytutu Maxa Plancka w Niemczech.

Istnieje kilka hipotez, dlaczego tak jest. Najbardziej przekonująca mówi tak: Okres krytyczny to pierwszy trymestr ciąży. W przypadku osób urodzonych w grudniu przypadał on na miesiące ciepłe, kiedy poziom syntezy niezbędnej witaminy D w skórze matki był na wystarczającym poziomie. Natomiast w przypadku osób urodzonych wiosną lub latem - na miesiące zimne, kiedy tej witaminy brakowało. Być może to był czynnik limitujący?

W badaniach potwierdziła się także powszechnie znana prawidłowość, że kobiety żyją dłużej od mężczyzn.

Dlaczego?

- Nie tylko dlatego, że prowadzą zdrowszy tryb życia, ale również dlatego, że są lepiej wyposażone. Estrogeny chronią je przed chorobami układu krążenia, a dwa chromosomy X zapewniają większą stabilność genetyczną. Bo jeśli gen na chromosomie X od matki jest niedobry, to ten od ojca może go zastąpić i na odwrót. Mężczyźni posiadają tylko jeden taki chromosom i między innymi z tego powodu są bardziej wrażliwi na czynniki środowiska. Gorzej dostosowują się do zmieniających się warunków. Wszelkie niepowodzenia życiowe, choroby, gorsza dieta, brak ruchu mocniej wytrącają ich z błogiego stanu wewnętrznej równowagi i wpędzają w stres fizjologiczny. Ich rezerwy wyczerpują się wcześniej.

Słaba płeć?

- Ewidentnie. Wychowuje się nas na twardzieli, a to wcale nie koreluje z naszą biologią. Testosteron skraca życie i obniża odporność, typ "macho" ma większe ryzyko chorób układu krążenia i nowotworów. W Korei przeanalizowano księgi z zapisami o datach urodzeń i zgonów od XV do XIX wieku: eunuchowie żyli kilkanaście lat dłużej niż mężczyźni bez kastracji.

Na każdym etapie życia mężczyźni umierają częściej niż kobiety. W Polsce na sto dziewcząt rodzi się 107 chłopców. W wieku ok. 30 lat obu płci jest mniej więcej tyle samo, a w wieku 75 lat na sto kobiet jest już tylko 65 mężczyzn. Kogo widuje pani na wieczornej mszy?

Same babcie.

- Właśnie.

Może dziadkom nie chce się wychodzić z domu.

- Nie, oni już nie żyją. Przeszło połowa mężczyzn umiera do siedemdziesiątki. Średnio osiem-dziewięć lat wcześniej niż kobiety. One są schorowane, tu je boli, tam strzyka, na wszystko się skarżą, ale jakoś ciągną. Mężczyźni w tym samym wieku już padają jak muchy. Kobiety mają większe rezerwy czynnościowe, czyli ich narządy dłużej funkcjonują i lepiej jeszcze regenerują się. Zaczynają odchodzić dopiero po osiemdziesiątce.
Ale ponoć są w gorszej kondycji od staruszków. Tych, którzy przetrwali.

- Bo jeśli mężczyźnie uda się przekroczyć osiemdziesiątkę, to znaczy, że jest z tej lepszej puli i ma przed sobą jeszcze dobrych parę lat. To jednostki wyselekcjonowane, najlepsze okazy swojej płci. Dlaczego ludzie bardzo starzy są tak zdrowi? Bo ci chorzy już dawno umarli.

Granica starości stale się przesuwa, rekord naszego gatunku to 122 lata. Mówi się, że przed nami stulecie stulatków i szacuje, że połowa dziewcząt urodzonych w 2000 roku w krajach wysokorozwiniętych dożyje XXII wieku.

- Dlaczego śpiewamy sobie "sto lat"? Bo na tyle jesteśmy zaprogramowani. Owszem, przodek w neolicie żył średnio niewiele ponad 20 lat, a w średniowieczu 35, ale dlatego, że wykańczały go infekcje, głód, walki. Oni nie umierali jako starcy, tyko umierali przedwcześnie z powodu byle choroby, komplikacji okołoporodowych, wypadków.

Nasze tzw. naturalne trwanie życia od zawsze było obliczone na nieco ponad setkę, to jest właściwość naszego gatunku, który liczy sobie 150-200 tys. lat. Dziś mieszkaniec Azji, Afryki i Ameryki Południowej żyje średnio 45 lat, a Europy, Kanady i USA - 80. Ta granica rzeczywiście nadal się przesuwa. W Polsce w latach 70. mieliśmy pół tysiąca stulatków, a teraz już trzy tysiące.

To jest znana prawidłowość: im niższy poziom wykształcenia i im niższy status socjoekonomiczny, tym wyższa umieralność.

Komu starzy ludzie są potrzebni?

- Bankom, które kuszą odwróconą hipoteką: oddaj nam swój dom, my ci wypłacimy pensję i będziesz miał cudną, pogodną jesień życia. Starzy bywają też potrzebni młodym do darmowej opieki nad wnukami, zwłaszcza że w naszym społeczeństwie, zwykle się tego od nich oczekuje. Instytucja babci i dziadka jest zresztą bardzo korzystna dla populacji, optymalizuje jej sukces, bo sprzyja przeżywalności młodych, czyli wnuków.

Starzenie to tabu, nawet w reklamach starzy ludzie są upiększeni, tacy młodo-starzy, a słowo starość skrzętnie omijane.

- Żyjemy w epoce kultu młodości, która gloryfikuje młodość, a starość uważa wyłącznie za ograniczenie. Minęły czasy, gdy po życiowe wskazówki szło się do rady starców, bo sędziwy wiek był gwarancją doświadczenia i mądrości. Ich rady były cenne dla przetrwania społeczności.

Dziś rady można sobie wygooglować, żaden starzec nie jest do tego potrzebny. Starość się zdewaluowała; to już nie autorytet i szacunek, tylko wstydliwy problem. Takie podejście to duży błąd współczesnego społeczeństwa, bo internet nie zastąpi doświadczenia życiowego i mądrości nabywanej często na własnych błędach

Coraz częściej mówi się, że starzy to grupa wykluczona społecznie. Zwłaszcza że przestaje funkcjonować najlepszy system ubezpieczeń zdrowotnych sprawdzony od tysiącleci, czyli żyjąca razem rodzina wielopokoleniowa. Dziś starcy umierają w szpitalu, samotnie, wstydliwie.

Boi się pan starości?

- Zniedołężnienia. Nie wyobrażam sobie siebie przykutego do fotela i tego, że nie mógłbym pracować w ogrodzie. Liczę wówczas na coup de grace, cios łaski ze strony życzliwych. Na razie mam 63 lata i w ogóle nie przychodzi mi do głowy, że się starzeję.

Marzy pan o wieku trzycyfrowym?

- To byłoby straszne żyć tak długo. Po co tak bardzo bronić się przed tym, co nieuchronne? Przecież starość i umieranie nie jest pomyłką natury. Lepiej dobrze wykorzystać dany nam czas i nie dodawać lat do życia, tylko życia do lat.

*Prof. Krzysztof Borysławski - kierownik Zakładu Antropologii Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Planuje powołanie w kolejnym roku akademickim specjalności gerontologia na kierunku biologia człowieka.

 

Autor: Aneta Augustyn