JustPaste.it

Kto? - o legodomach z norwidowską busolą. Polska od fundamentów do kołyski

Polska myśl o kreatywności w walce i w pracy; blokady prawne i mentalne dla wynalazczości; o problemach technicznych i kosztach; o szanse młodych w Światowej Wojnie Domowej.

Edward M. Szymański

 

Kto? - o legodomach z norwidowską busolą. Polska od fundamentów do kołyski

 

Polska myśl o kreatywności w walce i w pracy; blokady prawne i mentalne dla wynalazczości; o problemach technicznych i kosztach; o szanse młodych w Światowej Wojnie Domowej. 

 

Uwaga o ergonomii lektury!

 Może najdogodniej będzie Czytelnikowi zacząć od końca, od Części V. Bardziej zainteresowani mogą bliżej zorientować się w toku wywodów zapoznając się ze śródtytułami oraz objaśniającymi wstawkami wytłuszczonymi w nawiasach kwadratowych […]

 Tytułem nawiązania

 Potrzebne jest  wyzwolenie zasobów kreatywnej myśli. Ale czyjej?  Jak i gdzie szukać chętnych? O tym  będzie w niniejszym artykule. Bardzo wstępnie, gdyż sprawa do łatwych nie należy. 

 W refleksji  nad ludzką kreatywnością na niezwykle wysoki  poziom wznieśli się polscy myśliciele romantyzmu. Niech więc Czytelników nie dziwi tytułowe przywołanie jednego z nich.

 W poprzednich artykułach  mowa była o dwóch barierach społecznych blokujących Kazikowi drogę do  samodzielnego budowania się: opłata za bardzo elementarne usługi geodezyjne oraz  wymóg prezentowania projektu od razu całego budynku, aby można było uzyskać pozwolenie na budowę.

 Te bariery dotyczą nie tylko Kazika, one blokują polską myśl innowacyjną w określonym zakresie budownictwa. 

 Kto ma te bariery znosić? Rząd? A niby dlaczego? Na zasadzie  „ja rzucam pomysł, a wy go łapcie”? Ile milionów różnych pomysłów obywatele byliby w stanie wygenerować w ciągu jednego dnia?

 Kto ma zaprojektować Kazikowi legodomki? To jeszcze trudniejsze pytanie.

 W ogóle pytanie o to, kto ma coś zrobić jest  niesamowicie kłopotliwe. Bo zawsze pojawi się pytanie dlaczego? Dlaczego ten, a nie ktoś inny?  Dlaczego tak, a nie inaczej? Dlaczego w ogóle coś robić?

 Kłopotliwe są odpowiedzi na takie pytania, bo wymagają  argumentów. Te zaś niekoniecznie muszą satysfakcjonować pytających, gdyż nie zawsze mają odpowiednią wagę,  niekoniecznie są na temat czy mają odpowiedni poziom logiki. Odnosi się wrażenie, że ten poziom w dyskursach publicznych radykalnie spada, że spada zapotrzebowanie na jakąkolwiek racjonalną argumentację. Stąd między innymi  obszerność niniejszych artykułów.

 Część I

Norwidowskie inspiracje

 [Ludzie poważni na szczytach elit zajmują się poważnymi problemami. A jakie  problemy są poważne? Te, które sami za takie uznają. Według jakich kryteriów? To już ich wewnętrzna sprawa.]

 Przytoczona w artykule norwidowska fraszka zatytułowana Posiedzenie1 (datowana na 1851r.) jest dobrym punktem wyjścia w  poszukiwania tych, co mogliby zająć się tak przyziemnym tematem jak zaprojektowanie legofundamentów pod legodomki. Najpierw kilka słów w związku z tą fraszką.

 Co poeta chciał w utworze powiedzieć, to powiedział. Prawem odbiorcy jest natomiast podzielenie się z innymi osobami tym, czego się w utworze dosłuchał, jakie uczucia w nim wywołał, do jakich refleksji go skłonił. Prawem odbiorcy jest np. domysł, że w wierszu chodzić może m.in. o Akademię Francuską. Ta uwaga poczyniona została dla uprzedzenia zarzutu, że będzie mowa o czymś, czego w utworze nie ma. Na tym jednak polegać może siła inspiracji utworu, której kierunek nie musi być jednoznaczny dla wszystkich.   

Bogdan Urbankowski w swej książce Myśl romantyczna2 usytuował C. K. Norwida w panteonie oryginalnego polskiego nurtu filozofii czynu. Czynu twórczego, nowatorskiego – ten akcent akurat w kontekście omawianego utworu oraz omawianych tu problemów wypada dodać. I choć ten dziwiętnastowieczny  utwór z oczywistych względów nie jest satyrą na  współczesny nam  świat i tym bardziej współczesną nam Polskę, to jednak zadziwiająca może być jego heurystyczna  pomocniczość jako busoli w rozumieniu, odkrywaniu czy porządkowaniu  ważnych dalej problemów.

 W wytłuszczeniach  w przytoczonym tekście zidentyfikowane zostały efekty „czynów” cieszących się ogromnym prestiżem społecznym współczesnych Norwidowi akademików oraz na trzech przykładach przeciwstawione im zostały  dokonania raczej  mało poważanych nowatorów szeroko rozumianej techniki. Oto tekst utworu:

             Posiedzenie

 Z ogromnej sali wyniesiono śmiecie

I kurz otarto z krzeseł - weszli męże

I siedli z szmerem, jak w pochwy oręże,

I ogłosili... cóż?... że są w komplecie!!

- I siedzą... siedzą... aż tam gdzieś na świecie

Wariat wynajdzie parę, a artysta

Podrzędny - promień słoneczny utrwali,

A nieuczony jakiś tam dentysta

Od wszech boleści człowieka ocali...

A Akademie milczą... lecz w komplecie

Akademie milczą.  O czym  milczą? O twórczych dokonaniach wytyczających ludzkości nowe kierunki rozwoju w różnych dziedzinach działalności. Kto i co tworzy gdzieś na świecie szeroko rozumiany techniczny postęp i skąd się on bierze? Warto trochę kolejno przyjrzeć się zasygnalizowanym przykładom ilustrującym pewne mechanizmy cywilizacji, które i dziś nie przestały być aktualne. Może nawet więcej – wyraźniej się ujawniły.

Nasuwające się uwagi o twórcach postępu

A więc kolejno:

 Druga połowa XIX wieku i początek następnego nazywana bywa epoką pary i elektryczności. Parowozy, parostatki, maszyny parowe w fabrykach z coraz większą prędkością i siłą rozpędzały trwającą do dziś rewolucję przemysłową, zmieniającą oblicze ludzkiego i przyrodniczego świata. W szerszym odbiorze społecznym twórcami tego postępu są różni zapaleńcy, pasjonaci, często mało dla ogółu zrozumiali, o  których można powiedzieć po prostu – wariaci.

 Wynalazki mogą się rodzić z potrzeby usprawniania pracy i lokomocji – dodatkowo zauważmy.  

 W przykładzie artysty, który promień słoneczny utrwalił  nietrudno dosłuchać się echa buntu impresjonistów (i innych artystów), którym  akademickie jury odmawiało wystawiania ich prac w oficjalnym salonie sztuki, co otwierało drogę  do kariery. W efekcie protestów w 1863 roku zorganizowano za protekcją Napoleona III tzw. Salon odrzuconych. Odrzuconych na mocy autorytatywnych opinii akademików. Raczej mało kto o wielu z ich dokonań  już pamięta, a kto nie słyszał o impresjonistach?

Odkrycia czy wynalazki mogą powstawać z potrzeby wzbogacania środków przekazu  doświadczeń w postrzeganiu świata. Czy akademicy dostrzegli wówczas jakiś postęp w przekazywaniu pędzlem wrażeń wzrokowych (impresji) i wzbogacenie odbiorców o  nowe obszary odczuwania piękna? 

Dentysta poszukujący potrzebnego ludziom środka przeciwbólowego jest kolejnym przykładem pożytecznych i twórczych  zajęć gdzieś na świecie. Tradycyjnym, już od starożytności, środkiem uśmierzającym ból było opium. Na początku  XIX wieku wytworzono morfiną a później jeszcze heroinę. Przy zabiegach chirurgicznych zaczynano stosować chloroform.

 Wynalazki mogą się rodzić z potrzeb uśmierzania fizycznego bólu. Czy takie dokonania nie zasługują na uwagę?

 Tę listę można by przedłużać. Może godzi się w tym miejscu wspomnieć, że początki wielkiego przemysłu naftowego (i globalnych dziś problemów z tym przemysłem związanych) mają swe źródło w zainteresowaniach i pasji poznawczej skromnego  lwowskiego aptekarza Ignacego Łukasiewicza. Wynaleziona przezeń lampa naftowa (10-15 razy silniejsza od tradycyjnych świec) zapewne wielu ludzi  ucieszyła, ale wiadomość, że przy jej pomocy wykonano w nocy w lwowskim szpitalu nagłą operację ratującą życie (1853)3 musiała już zelektryzować przynajmniej medyków. Później już poszła lawina rozwoju przemysłu naftowego.

 [Gdzie szukać ludzi zdolnych do innowacyjnych rozwiązań? Z fraszki Norwida może wypływać dość prosta wskazówka: gdzieś na świecie. Ale także nieco inna i mniej banalna: raczej nie warto ambarasować przyziemnymi problemami najwyższych akademickich elit. A taki jest naturalny chyba odruch większości społeczeństwa, oczekującego od elit właśnie rozwiązywania ważnych społecznie problemów.

 Jeśli jednak nie akademicy, to kto?]  

 .                                                             Wariaci czy zboczeńcy?

 Czyim właściwie dziełem jest szeroko rozumiany postęp techniczny zasygnalizowany w utworze? To efekt zainteresowań i uporu jakichś wariatów, podrzędnych artystów czy niedouczonych dentystów. Z nazwaniem takich  osób chyba spory kłopot miał jeden z najwybitniejszych w świecie socjologów Florian Znaniecki i raczej mało w Polsce doceniany.

 W swej typologii ludzi w dziele Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości4 zakwalifikował te osoby do kategorii ludzi zboczeńców, obok ludzi pracy, ludzi zabawy i ludzi dobrze wychowanych. Nazwa okazała się wyjątkowo mało szczęśliwa, gdyż dziś zboczeniec kojarzony jest niejako automatycznie z dewiantem seksualnym, a nie z kimś, kto zbacza z normalnych dla prawie wszystkich ludzi dróg postępowania i myślenia.

 Słowo zboczeniec nie ma tu więc znaczenia wartościującego, ale znaczenie wyłącznie opisowe. Ci, co nie respektują wytworzonych kulturowo norm działania i myślenia  mogą być  zboczeńcami podnormalnymi lub zboczeńcami nadnormalnymi. Ci pierwsi mogą być obciążeniem dla społeczeństwa, podczas gdy drudzy mogą swą kreatywnością społeczeństwa w różny sposób wzbogacać.

 W tej typologii do zboczeńców należałoby zaliczyć nawet bardzo wyjątkowych odkrywców czy twórców np. Kopernika, Chopina czy M. Curie-Skłodowską, ale jako zboczeńców nadnormalnych. Kto jednak zaakceptowałby dzisiaj takie nazewnictwo?

 Wspólne Norwidowi i Znanieckiemu jest spostrzeżenie, że innowacyjność nie jest związana z formalnym  wykształceniem, z przynależnością do instytucjonalnych elit.

Pytanie śródtytułu jest pytaniem pozornym, chodzi w nim o nazwę tej samej kategorii osób.

 Akademicka solidarność w trwaniu

 Członkowie Akademii znaleźli się w zaszczytnym gronie z uwagi na swe zasługi. Ale co  jest  efektem  ich zajęć już jako akademików?  Widocznym rezultatem ich rycerskiego zgoła działania jest przybycie na  posiedzenie. Zebrał się komplet. Może szkoda, gdyż pojawiłby się ogromnie ważny problem z dobraniem kogoś do tego kompletu.  Byłoby wtedy o  czym  dyskutować, o co się spierać, wytaczać ciężkie działa argumentów.

 Co z takich działań i takich konstatacji  wynika  dla postępu w jakiejś dziedzinie ludzkiej działalności? Nic nie wynika.  To grono kontentuje się celebracją samego trwania na stanowisku strażników poprawności języka francuskiego, do czego zostało przed dwustu laty5 powołane.  Więc trwa, tworząc szkołę poprawnego milczenia. Godność członka Akademii Francuskiej jest dożywotnia i to grono jest już samowystarczalne w dostarczaniu sobie wzajemnie różnych prestiżowych satysfakcji. Można o nich powiedzieć, że im już „z wieku i z urzędu ten zaszczyt należy” i to im wystarcza.

Ironia Norwida może mieć i drugie dno, usytuowane daleko głębiej. Język jest narzędziem myślenia i przetrwalnikiem schematów myślowych  opisywania świata i jego rozumienia. Nic zatem dziwnego, że poza polem uwagi akademików leżą istotne zmiany w świecie.   Jakieś nowinki, może  jeszcze nie odzwierciedlone jasno w języku?  Nie są one przedmiotem zainteresowania grona akademików, które w takich sprawach milczy lecz w komplecie, milczy solidarnie, czyli właściwie je ignoruje, bo jeśli się pojawiły to może i miną.

 A po co angażować swój autorytet w orzekanie o czymś, czego przyszłość jest niepewna, co jeszcze nie jest sprawdzone i na dodatek dziełem jakichś wariatów czy zboczeńców? Sprawy i ludzi można zamilczeć na śmierć.

 Można powiedzieć, że Norwid wykazał się w tej fraszce nie tylko obserwacyjną przenikliwością bieżącego życia społecznego, ale też uchwycił znamienny rys współczesnej mu cywilizacji i antycypował kierunek jej rozwoju.  Epoka ścisłego sprzężenia produkcji, techniki i  nauki nadejdzie dopiero w połowie XX-ego wieku. Potrzeby takiego sprzężenia współcześni Norwidowi akademicy jeszcze nie dostrzegali, nie dostrzegali jako zadania dla siebie.

 W niezwykle oszczędnych pod względem ilości słów Norwida można dosłuchać się znamiennego problemu naszej cywilizacji – oderwanie się elit  intelektualnych od realnych potrzeb i problemów, którymi żyją ludzie i społeczeństwa. Jeśli dotyczy to elity intelektualnej, to co wymagać od innych elit? Od działalności akademików francuskich niedaleko do znanej dziś poprawności politycznej.

 Norwidowa ironia prowokuje wręcz pytanie:  co musiałoby się stać, aby akademicy zechcieli to zauważyć?

 [Dostęp do własnego telefonu był niegdyś dość ekskluzywnym przywilejem. Dzisiaj może go posiadać niemal każde dziecko. Współczesny telefon komórkowy w niczym nie przypomina dawnego telefonu na korbkę.

 Dostęp do własnego mieszkania jak był przed dziesiątkami lat bardzo trudny, takim pozostał dla olbrzymiej części młodych ludzi w Polsce. Dlaczego?

 Elity społeczne nie zadają sobie takiego pytania. Dlaczego?] 

 Akademicy dzisiaj

 Doszukiwanie się paraboli we fraszce Norwida nie będzie żadną nowością ani  nadużyciem. Czy tylko do akademików francuskich można dziś odnieść tekst utworu? Według SJP akademia nie musi być tylko specjalistyczną uczelnią, ale może to być  także instytucja gromadząca wybitnych przedstawicieli nauki lub sztuki.

Sztuki zaś bywają różne. Także polityka uważana jest za sztukę,  podobnie jak można mówić o sztuce wojennej czy sztuce układania kwiatów. Różne też mogą być elity nadające ton rożnym dziedzinom kultury i określające różne drogi cywilizacyjnego rozwoju.   

 Ludzka kreatywność, innowacyjność – tu już opuszczamy krąg norwidowskich akademików -  jest istotnym  przedmiotem  zainteresowania elit politycznych. Są one praktycznie od zawsze zainteresowane postępem technicznym, czego klarownym przykładem może być wspomniany w przedostatnim artykule most Jagiełły w Czerwińsku. Czy wspomniany już Napoleon III wspierając organizację Salonu Odrzuconych nie wykazał się pewną roztropnością? Może wśród odrzuconych dzieł i niedocenionych przez akademików ich twórców znajdują się wartościowe zalążki dobrze rokujących nowości? To cesarz dał im szansę, a nie akademicy.

 Łatwiej dzisiaj niż kiedyś odróżniać elity polityczne od elit naukowych, finansowych, medialnych, artystycznych, sportowych czy jeszcze innych. Wprawdzie przenikają się one wzajemnie, ale nadal żyją jakby  własnym życiem i jakby coraz bardziej własnym. Co jest wspólne tym wszystkim elitom? Potrzeba pieniędzy i stabilności ich źródeł.  Dla której z tych elit problem Kazika ma szanse stać się ważnym problemem? Właściwie to tylko dla elit politycznych, ale  tylko o tyle, o ile Kazik może być potencjalnym wyborcą.

 A dlaczego nie jest wyzwaniem np. dla elit inżynierskich skupionych na wielu politechnikach, mających wydziały specjalizujące się w budownictwie? To zagadnienie złożone, jednak problem odnotujmy. 

 Nie zawsze zaś wspomniane  zainteresowanie elit politycznych postępem technicznym musi być konstruktywne. Warto o bardzo wyrazisty przykład  jeszcze z norwidowskich czasów. Będzie ten przykład dalej bardzo przydatny.

[Zastój w pojawianiu się nowatorskich rozwiązań technicznych nie jest wyłącznie powodowany brakiem środków finansowych. Powodem może być także szkodliwe ustawodawstwo.]

  Czerwona flaga dla rozwoju  brytyjskiej motoryzacji

Tzw. Ustawę o czerwonej fladze (Red Flag  Act)  uchwalił brytyjski parlament w 1865 roku pod naciskiem towarzystw kolejowych i przy aplauzie właścicieli dyliżansów. Przepisy tej ustawy mówiły, że przed  każdym parowym automobilem  na drogach publicznych powinien iść człowiek z czerwoną flagą (latarnią w nocy), aby ostrzegać przechodniów. Nadto ustawa stanowiła o kilku innych kuriozalnych  przepisach. Dawała np.  każdemu przechodniowi prawo zatrzymania pojazdu na każde życzenie wyrażone podniesieniem ręki.                                                                                                                                                                     [http://www.gnapackaging.it/2014/02/10/pierwsze-w-swiecie-przepisy-dla-pojazdow-mechanicznych/]

 Ta ustawa  podjęta została rzekomo dla bezpieczeństwa obywateli, w głębokiej trosce o ich dobro. Do dziś służy za sztandarowy przykład obskurantyzmu intelektualnego na jaki zdobyć się może posiedzenie elity politycznej państwa. Trudno chyba nie zaliczyć ówczesnych członków brytyjskiego parlamentu do najwyższych elit społecznych. 

 Ta ustawa spowodowała w Wielkiej Brytanii ogromny  zastój w zakresie żywiołowo wówczas rodzącego się automobilizmu. Komu miałoby się chcieć pracować nad parowymi lokomobilami i doskonalić ich konstrukcję, skoro zbiorowe kołtuństwo myślowe parlamentu jako ustawodawcy z góry zablokowało stosowanie ich efektów w praktycznym użytku?

Ulepszali takie konstrukcje Włosi, Francuzi czy Amerykanie. Dziś może  budzić zdziwienie fakt, że już w 1906 roku samochodem parowym Amerykanie osiągnęli  prędkość przekraczającą 200 km/h; pojazd z silnikiem spalinowym przekroczył tę prędkość  dwa lata później. Ten zaś pierwszy „parowy”  rekord pobity został dopiero w 2008 przez brytyjskich już zapaleńców i amatorów parowych pojazdów – a więc przeszło sto lat później.

Polityczni akademicy zablokowali innowacyjne myślenie

 Przez 30  lat mało prestiżowa dla Brytyjczyków ustawa hamowała rozwój motoryzacji w ich kraju. A może takie lokomobile były mało warte? Tak tylko dzisiaj może się wydawać. Brytyjczycy po zniesieniu ustawy w 1895 roku bardzo szybko nadrobili zaległości, i to z niezłymi efektami, zwłaszcza w kategorii samochodów ciężarowych.

 Już przed pierwsza wojną światową produkowali całą gamę sprawnych i względnie niezawodnych ciężarówek, które dość długo (do połowy lat trzydziestych) konkurowały z ciężarówkami spalinowymi. Jedna z firm jeszcze w połowie lat 50-tych – a więc już po drugiej wojnie światowej -  wyeksportowała do Argentyny 100 ciężarówek na parę, gdzie dobrze się spisywały.6    

      [http://40ton.net/parowe-samochody-ciezarowe-w-wielkiej-brytanii-kiedy-sie-pojawily-jak-sie-rozwijaly-i-dlaczego-zniknely/]

 Ustawa o czerwonej fladze jest spektakularnym przykładem, jak przepisy prawne mogą zablokować myślenie potencjalnych innowatorów nad nowymi wynalazkami.  Sprowadzając problem na płaszczyznę ściśle techniczną powiedzieć można, że wspomniana ustawa zablokowała Brytyjczykom  rozwijanie ważnej gałęzi  systemów technicznych w zakresie małych gabarytowo silników parowych oraz ich stosowania w motoryzacji.

 [Fakt, że wejście na rynek budowlany jest z powodu wysokich cen zamknięty dla olbrzymiej części polskiego społeczeństwa, a zwłaszcza młodych osób,  nie wynika tylko z kondycji gospodarczej polskiego państwa. Duży wkład mają  tutaj biurokratyczne przepisy blokujące myślenie innowacyjne w zakresie tańszych rozwiązań.]

Czerwona flaga w polskim budownictwie

Czym są przepisy nakazujące w Polsce prezentowanie projektów od razu całych budynków, aby uzyskać pozwolenie na budowę? Są one barierą przed linią technologicznego postępu  w zakresie projektowania domków budowanych etapami. Taki wymóg hamuje, a właściwie uniemożliwia rozwój  myśli innowacyjnej w określonym zakresie zupełnie podobnie jak wymóg czerwonej flagi hamował rozwój określonej linii motoryzacyjnej w Anglii.

 W Polsce biurokratycznymi przepisami  zablokowana została jedna z możliwych odnóg ewolucji rozwiązań technologicznych w zakresie indywidualnego budownictwa mieszkaniowego.

 Analogia jest dość wyraźna. Brytyjscy konstruktorzy mogli bez przeszkód pracować nad dużymi silnikami parowymi mającym zastosowanie np. w różnych fabrykach czy na okrętach.

 W Polsce podobnie można pracować nad usprawnieniami rozwiązań dla  względnie dużych budynków mieszkaniowych, ale od razu projektowanych jako pewne całościowe bryły. Ewentualna ich rozbudowa, bo przecież i takie przypadki się zdarzają, wymaga już sporo kosztów i dodatkowych procedur. Jest to możliwe, ale w świecie dla Kazika  finansowo niedostępnym.

 Bariera prawna i bariera mentalna

 Ustawę o czerwonej fladze jako barierę w motoryzacyjnym rozwoju względnie łatwo można było znieść, gdyż łatwo była ona dla elit politycznych i społeczeństwa zauważalna. Wystarczyło porównać rozwiązania we Francji czy w Niemczech z rozwiązaniami na wyspach brytyjskich.

 W Polsce taka bariera  nie jest podobnie widoczna. Początku przepisów stanowiących wymóg prezentacji projektu całego budynku przed pozwoleniem  na budowę szukać by chyba należało w głębokich peerelowskich czasach, gdy indywidualne budownictwo mieszkaniowe było przez państwo z dużą powściągliwością tolerowane. Różnych administracyjnych przepisów nie ułatwiających życia indywidualnym inwestorom przybywało latami bez jakiegoś publicznego hałasu.

 Właściwie to chyba wszyscy do tego wymogu się przyzwyczaili i trudno się dziwić, że została przeoczona i zaniechana możliwość rozwijania całej gałęzi rozwiązań w zakresie etapowego budowania się. Ta niewidzialność wynikająca z dziesięcioletnich przyzwyczajeń oraz braku możliwości porównań z innymi krajami tworzy dodatkową barierę mentalną.

Inną sprawą jest okoliczność, że w sąsiednich nam krajach także trudno dostrzec takie etapowe budownictwo.

 Żywioł kreatywności

 [Nie każda osoba będzie kreatywna na rozkaz czy apel. Ludzie zdolni do innowacyjnego myślenia wyłaniają się sami, ale gdy mają ku temu odpowiednie warunki.]

 W Wielkiej Brytanii zniesienie określonej bariery prawnej uwolniło żywioł pomysłowości  w określonym segmencie motoryzacji, co rychło zaowocowało realnymi, materialnymi efektami. Czy podobne zniesienie określonych  przepisów w Polsce miałoby podobny skutek w budownictwie mieszkaniowym?

 To trzeba byłoby udowodnić. Komu? Elitom polskiej klasy politycznej – czyli jej politycznym akademikom. Udowodnić, ale jak?

 Po prostu zbudować coś i pokazać. Niby proste, ale kto miałby się tego podjąć i zaryzykować budowę niezbędnych prototypów? Ale nawet, gdyby nawet ktoś się znalazł i zechciał zaryzykować odpowiednie środki, to przecież nie może. Nie uzyska pozwolenia na budowę nawet prototypów, przepisy tego zabraniają.  Kwadratura koła. Przepisy, a nie ekonomiczne ograniczenia,  blokują innowacyjne myślenie osób potencjalnie do tego zdolnych.

 I to jest ogromny problem. Problem wcale nie dla konstruktorów. Problem tym trudniejszy, że właściwie  powszechnie niewidzialny. Niewidzialna jest  bariera rozwoju niewielkich gabarytowo systemów technicznych, jakimi są także małe domki.

Bariera niewidzialna dla polityków, niewidzialna dla lokalnego otoczenia Kazika, niewidzialna niemal dla  całego Starszego Pokolenia i jego różnych elit. Jeśli jest ona tak niewidzialna, to czy w ogóle istnieje?

 Ta niewidzialność to jeden z przejawów schematów czy stereotypów myślenia w jakich ugrzęzło już niemal całe społeczeństwo. Marszałek Piłsudski zapewne nazwałby takie stereotypy węzłami myślowymi lub zatorami myślowymi7 Jednak Narrator w tym miejscu odracza dalsze rozważania na ten temat.

[Jeśli „gdzieś na świecie”, powiedzmy skromniej, że gdzieś w Polsce, mieliby się objawić utalentowani projektanci legodomków, to musieliby choć trochę orientować się w tym, komu mają one służyć i w jaki sposób mają być one Kazikowi pomocne. Jak to opisać? Zadanie dość kłopotliwe,  więc stąd sięgnięcie po trochę literacką technikę przekazu.

 Norwid może nie byłby zachwycony, ale nie każdy może nim być.]     

 Część II

Kazik w świecie bez czerwonej flagi

 Narrator zaprasza Czytelnika do zerknięcia  w świat trochę zmieniony. Zmieniony przez zniesienie czerwonej flagi dla myśli wynalazczej w zakresie projektowania legodomków. Nie jest to daleka wędrówka w świat fantazji, ale ledwie kilka kroków.  Świadectwem tego, że jest to jednak trochę inny świat,  są liczne propozycje rozwiązań projektowych, jakie Kazik znajduje w Internecie. A jest ich mnóstwo.

Internetowe zachęty

 A może by zacząć się budować? – pomyślał Kazik. W naturalnym więc odruchu zagląda do Internetu.

Nawet pierwszych wyjściowych modułów mieszkalnych znajduje bardzo wiele wersji. Różne kształty, różne rozplanowanie, wnętrz, różne materiały tworzą ogromną paletę wyboru już na samym początku budowlanej przygody. A propozycje kolejnych klocków mieszkalnych (drugiego, trzeciego itd. na parterze lub piętrze) w niemniej bogatym zróżnicowaniu oszałamiają bogactwem możliwych kombinacji w przyszłości i zachęcają wręcz do podjęcia decyzji o samodzielnym budowaniu się.

 Czerwona flaga dla wynalazców została zniesiona, ale to w żaden sposób nie oznacza, że Kazik stał się bogatszy. To nie jest jakiś bardzo odległy czasowo świat.  Nadal koszty budowy odgrywają rolę decydującą, ale rezultaty wysiłków pomysłowych projektantów pozwalają na daleko większą swobodę radzenia sobie z tym problemem. Jak więc Kazik może sobie z nim radzić, co mu w tym pomaga?

 W obliczu pierwszej decyzji

Chcąc rozpocząć budowę, musi się zdecydować na wybór którejś z wersji pierwszego modułu, do którego w przyszłości będzie dobudowywał następny.  Ale czy ten wybór od razu musi być jednoznaczny? Wcale nie musi.

Budowę rozpoczyna się od fundamentu. W sposób jednoznaczny Kazik musi więc na początku wybrać ściśle określony typ fundamentu prezentowany w Internecie. Określony typ fundamentu, a  przecież na tym samym fundamencie można np. postawić mury różnej konstrukcji, z różnych materiałów, na których z kolei mogą wspierać się bardzo różne dachy, itd.

 Jest zrozumiałe, że jakąś ogólną wizją całości pierwszego modułu wypada się kierować, ale dopiero nieco później bliższa kalkulacja może podpowiedzieć optymalny wybór wielu  szczegółowych rozwiązań tego, co jest ponad fundamentem. Na tym samym fundamencie Kazik może postawić jedną z wielu  wersji dokończenia pierwszego modułu mieszkaniowego. 

 Kazik planuje budowę fundamentów

 Załóżmy, że Kazik zamierza wybudować sobie pierwszy moduł o powierzchni użytkowej 30 m2 lub nieco ponad.  Nie jest to wiele, ale w dawnych blokach kawalerki mają tylko 20 m2 a bywało, że rodziny mieszkały w nich latami. Kazik jest umiarkowanym optymistą a widzi, że jeśli jutro będzie dla niego pomyślne,  to łatwo dobuduje sobie następny segment.

O wiele łatwiej niż pierwszy. W pierwszym będzie już mieszkał, więc plac budowy drugiego będzie miał niejako pod nosem. Nadto będzie mieszkał „na swoim”, więc nie będzie już musiał komuś płacić lub zajmować miejsce bez perspektywy poprawienia jego standardów.  

 W zmienionym świecie Internet nie tylko prezentuje możliwe projekty legodomków o takim  właśnie metrażu wyjściowym, ale także ich kosztorysy w zależności od różnych szczegółowych rozwiązań. Kazik jako budowlany dyletant ma więc możliwość rozpoczęcia orientacyjnych kalkulacji finansowych oraz czasowych.

Czasu może ma sporo, ale finansów bardzo niewiele. Do Internetu i tak zagląda w różnych wolnych chwilach, więc przeglądanie stron ze stosownymi projektami nie jest nadmierną fatygą. Trochę więcej skupienia wymaga przeglądanie kosztorysów. Tu nie wystarczą tylko wirtualne źródła informacji. Musi je skonfrontować z konkretno-sytuacyjnymi realiami.

 Internetowe kosztorysy podają tylko szacunkowe, orientacyjne dane. Wszystkie muszą być sprawdzone, ukonkretnione do realnej sytuacji Kazika. 

 Jego działka usytuowana jest w konkretnym miejscu, w konkretnej miejscowości, w której żyją realni, konkretni ludzie,  funkcjonują realne urzędy, realne podmioty mogące zaoferować realne usługi i materiały. Kazik mieszka w konkretnej rodzinie, która może mu w czymś konkretnym pomóc, albo przynajmniej zwolnić go od koniecznych zajęć, jakie dotychczas na jej rzecz wykonywał.

 Czy bardziej mu się opłaci samemu i ewentualnie z pomocą kogoś z rodziny lub przyjaciół kopać łopatami  odpowiednie wykopy pod fundamenty, czy wynająć firmę z odpowiednim sprzętem? Za kopanie nie musi sobie płacić, za czyjąś w tym pomoc może się odpowiednio odwdzięczyć. To jednak wymaga sporego fizycznego i organizacyjnego wysiłku oraz czasu. Na wynajęcie firmy musi z kolei najpierw gdzieś zarobić, a to też wymaga czasu i wysiłku. Co więc się bardziej opłaca?

 Każdy krok przy takim samodzielnym budowaniu się wymaga  precyzyjnych, samodzielnych kalkulacji i decyzji. Nikt tego za Kazika nie zrobi.

 Rozwiązania szczegółowych kwestii optymalne dla Kazika wcale nie muszą być optymalne dla jego rówieśnika budującego się w innym miejscu i w innej miejscowości, choć wymiana doświadczeń może być dla obydwu bardzo pomocna.

 Otoczenia Kazika

[W zmienionym świecie nie tylko Kazik myśli już inaczej o swoim  problemie mieszkaniowym. Zupełnie inaczej myśli też całe jego otoczenie.]

 Inna sprawa jest niezmiernie istotna w tym zmienionym, ale nie istniejącym świecie. Otóż nikogo z otoczenia społecznego nie dziwi, że Kazik się buduje samodzielnie, że jego oczekiwania ze strony oferentów rożnych usług czy materiałów są skrojone na miarę tak niewielkiej inwestycji, jaką jest budowanie legofundamentu pod legodomek. Po prostu potencjalnie zainteresowane osoby też korzystają z Internetu.

 Za konieczne usługi geodezyjne Kazik nie płaci, co rozpatrywane było w przedostatnim artykule, ale to nie oznacza obciążenia dla lokalnego budżetu. Dla jego strażników Kazik nie jest uciążliwym petentem w kolejce między osobami schorowanymi, ofiarami katastrof mieszkaniowych czy innymi wymagającymi opieki społecznej w takiej lub innej formie. Zmienione są już administracyjne uregulowania. Kazik nie czuje się niechcianym kombinatorem i w ten sposób nie jest przez swe otoczenie widziany. Przeciwnie.

 Kazik ma zdrowe ręce, energię młodości,  którą już teraz chce wykorzystać, aby stworzyć sobie warunki do  efektywnego udzielania się w podnoszeniu dobrobytu lokalnej społeczności. A że nie ma jeszcze stabilnej pozycji zawodowej? Trudno, to niekoniecznie tylko od niego zależy.  Jeśli zaś Kazik tutaj nie znajdzie swego miejsca pod słońcem, będzie zmuszony szukać go gdzie indziej.  Przyszłość danej miejscowości  należy do ludzi młodych, a nie do emerytów i rencistów. Przykładów wymierających miejscowości nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach Europy jest wiele.

 Lokalna społeczność zainteresowana jest infrastrukturą obsługi dla osób w taki sposób chcących się budować. To już nie są namolni petenci lokalnych władz. Nawet jeśli za pracą będą gdzieś czasowo wyjeżdżali, to mają motywację by wracać, dalej się budować i nie trwonić nawet skromnych środków finansowych.

Polska, w której Kazik mógłby w taki sposób próbować rozwiązywać swoje problemy mieszkaniowe, byłaby dla niego o wiele bardziej przyjazna. Ale takiej Polski nie ma. Starsze Pokolenie takich szans mu jeszcze nie stworzyło.

 [Kazik nawet fundamentów sobie nie zaprojektuje. Jakie osoby są potrzebne, aby uczynić Polskę nieco bardziej dla Kazika przyjazną?]

 Część III

W kierunku nieistniejącego świata – trzy kręgi kreatywnych kompetencji

Nie ma nikogo, kto zna się na wszystkim jednakowo dobrze. Różne kompetencje różnych osób rozsiane są w całej tkance ogromnego wielomilionowego społeczeństwa. Zamiast wskazywania tych osób chyba rozsądnie jest najpierw określić, jakie kompetencje są potrzebne.

Jak określić takie kompetencje? Zamiast wskazywania na jakieś kryteria formalne, wygodniej jest wskazać na rożne klasy problemów, jakie należałoby rozwiązać.  

 1.Prototypy

Aby taki nieistniejący świat mógł zaistnieć muszą zaistnieć materialne przedmioty w postaci legodomków, które ten zmieniony świat będą  realnie konstytuowały. Do tego potrzebni są projektanci z innowacyjną żyłką, którzy nie będą tylko powielali dotąd znanych rozwiązań.

 Co byłoby głównym ich zadaniem? Zaprojektowanie i zbudowanie pierwszych prototypów legodomków czyli domków mogących być budowane etapami. Domków tanich w budowie dla Kazika, domków na możliwie najwyższym poziomie jakościowym pod najróżniejszymi względami. Czy znajdą się osoby zdolne do uporania się z różnymi technicznymi problemami?

 Narrator nie ma wątpliwości, że tu zasoby pomysłowości są ogromne. Zwraca jednak uwagę, że nikt takich prototypów się nie podejmie, bo przepisy zabraniają. Trzeba byłoby uzyskać zgodę na ich budowę. Który lokalny urząd wyda zgodę na budowę czegoś niedookreślonego?

  2. Bariery prawne i społeczne

Potrzeba całego zastępu otwartych głów, które spowodują zmianę obowiązujących dotąd przepisów i zaproponują nowe uregulowania oraz przyczynią się do ich wdrożenia. Parlament ustawy uchwala to i parlament je znosi. Parlament brytyjski prze 30 lat blokował czerwoną flagą zasoby myśli  innowacyjnej swoich obywateli zanim uznał za stosowne jej zwinięcie. Było to o tyle łatwe, że ta czerwona flaga była łatwo dla wszystkich widoczna.

 Podobnej flagi blokującą myśl innowacyjną  w polskim budownictwie chyba mało kto dostrzega, więc jest ona nie tylko barierą prawną, ale  także barierą mentalną społeczeństwa.

 Powinny je dostrzegać przede wszystkim elity społeczne, ale nie są one takim problemem zainteresowane. Bo które? Polityczne, naukowe, ekonomiczne, medialne itd.? Nawet gdyby ktoś z przedstawicieli tych elit publicznie wystąpił z jakąkolwiek propozycją w sprawie, to zostanie potraktowany jak wariat, zboczeniec czy jeszcze groźniej - jako ktoś naruszający reguły poprawności politycznej w swoim środowisku. 

  Nadto,  Kazik nie może znaleźć się sam na sam z najlepszymi nawet projektami. Potrzeba, aby całe jego bliższe i dalsze otoczenie było mu pomocne w podjęciu decyzji o budowaniu się oraz było gotowe do współpracy już w jego trakcie. To zaś wymaga popularyzatorskiej inwencji w zakresie przełamywania stereotypów myślowych, zwłaszcza Starszego Pokolenia i zwłaszcza jego elit.

 3. Katalizatory woli społecznej

I wreszcie muszą się znaleźć osoby może w najtrudniejszej i najmniej szerzej zrozumiałej funkcji. Funkcji  swoistego  katalizatora zbiorowej woli poprawy sytuacji mieszkaniowej milionów obywateli.

 Katalizator  sam nic nie traci ze swoich właściwości w procesie reakcji chemicznej, w jakiej uczestniczy, ale wpływa na jej szybkość. Podobnie potrzebna jest taka aktywność ludzi, którzy mimo, że  nie będą bezpośrednio uczestniczyć w jakichś konkretnych działaniach, ale choć pośrednio będą je wzmacniać, aby możliwie wielu osobom chciało się chcieć coś konkretnie i mniej lub bardziej  wydatnie zrobić.

 Czy Polska odrodziła się w 1918 roku jako niepodległe państwo wskutek działania niewidzialnych sił determinizmu historycznego czy może  determinizmu ekonomicznego jako efekt niewidzialnej ręki rynku? Nie, niepodległe państwo polskie pojawiło się jako przejaw uśpionej zrazu woli milionów Polaków. Ale tę wolę trzeba było rozbudzić, by zechciała się w określony sposób uzewnętrznić w praktycznych działaniach czy postawach.

 Istnienie ukrytych sił historii jest  kwestią dyskusyjną, ale bezdyskusyjna była wola Polaków odzyskania niepodległości państwowej, czego ewidentnym dowodem mogą być pierwsze, sędziwe już słowa naszego hymnu narodowego. 

 Ta funkcja katalizatora zbiorowej woli może będzie bardziej czytelna w dalszych artykułach.   

[O korniku drukarzu w Puszczy Białowieskiej  dyskutowało  niedawno jedno z najwyższych gremiów politycznych w Europie. Niewielu z nich wiedziało, gdzie w ogóle leży ta puszcza i raczej nikt zielonego pojęcia nie miał o co z tym kornikiem chodzi. Ale dyskutowali, starali się coś w sprawie opiniować.

 Głos „politycznych akademików” niewiele musi mieć wspólnego z realiami, wystarczy im poczucie, że są autorytetami i subiektywne mniemanie,  że cokolwiek by nie robili, to robią coś dla ludzkości pożytecznego.

 Jest oczywiste, że nikt nie jest specjalistą od wszystkiego, ale to nie musi oznaczać kompletnej ignorancji w argumentowaniu. By nie narażać Czytelników na podobną ignorancję, wypada choć trochę przedstawić problemy, jakie związane są z myśleniem nad rozwiązaniami technicznymi legodomków.

 Pod względem trudności- warto uprzedzić -  nie są to problemy na miarę produkcji grafenu czy niebieskich laserów.] 

 Systemy techniczne ogólniej

 Każda śrubka, szczoteczka do zębów, każda stodoła, komputer czy samolot to w niniejszym artykule   przykład określonego systemu technicznego, choć ogromnie różnią się one stopniem skomplikowania w swej budowie.

 Wystarczy w Google wystukać hasło silniki parowe lub stare samochody, a następnie otworzyć stosowną stronę z obrazami do danego hasła,  by poczuć smak świata nasączonego  bardzo specyficznymi systemami technicznymi. Za każdym obrazkiem przedstawiającym silnik parowy czy stary samochód kryje się realny przedmiot powołany do istnienia wysiłkiem czyichś myśli i rąk, wysiłkiem czyjejś kreatywności.

 Postulowane legodomy, podobnie jak inne domy, to także określone systemy techniczne. Legofundamenty to tyle, co części owych systemów, czyli ich podsystemy. Dokumentacyjnej galerii ich obrazów nie można byłoby jednak urządzić, gdyż po prostu nie istnieją one realnie. Można jednak cokolwiek o nich powiedzieć jako o bytach czysto intencjonalnych.     

 Bardzo  szkicowe werbalne przedstawienie takich nieistniejących bytów pozwala się skupić na niektórych tylko aspektach ich budowy czy konstrukcji pomijając  pełne ich – by tak rzec – materialne wyposażenie, jakie właściwe jest bytom realnie już istniejącym.

 Takie zaś szkicowe przedstawienie pozwala też na  zasygnalizowanie  stereotypów myślenia, jakie wytworzyły się w długotrwałej praktyce czy w  powszechnych doświadczeniach obcowania z bytami już istniejącymi.    

 Rozszerzalne fundamenty

 Chyba każdy projektant domków powie, że co jak co, ale fundamenty powinny być od razu budowane w całości, bo tego wymaga trwałość czy wytrzymałość konstrukcji. I to będzie główny argument, podpierany dodatkowo argumentem oszczędności ekonomicznej, czy ewentualnie jeszcze innymi względami jakoś tam rozumianej dogodności.

 A czy faktycznie nie można byłoby zaprojektować fundamentów, które dawałyby się łatwo rozbudować bez żadnej szkody dla ich walorów użytkowych? Kto w ogóle nad tym myślał?

 Kto nie widział budowy „plomby” w jakimś mieście, gdy między starymi budynkami budowany jest od samych fundamentów zupełnie nowy, bo dotychczasowy został wyburzony? Zapewne budowanie nowych fundamentów przylegających bez żadnej przerwy do tych starych jest kłopotliwe, wymagające pewnych dodatkowych pomiarów,  zabiegów, dodatkowych kosztów i obarczone jest jakimś ryzykiem. Ale jednak okazuje się możliwe.

 Raczej pewne jest, że projektanci starych budynków nie przewidywali sytuacji, gdy trzeba będzie coś obok dobudowywać. A gdyby przewidywali? Wtedy kłopoty byłyby zapewne mniejsze, a może nawet w ogóle by ich nie było.

 Czy znajdzie się specjalista od budownictwa, który orzeknie, że budowanie rozszerzalnych fundamentów jest niemożliwe z uwagi na prawa przyrody, z uwagi na problemy bezpieczeństwa, z uwagi na ograniczenia materiałowe? Raczej trudno przewidywać, by ktoś podjął się próby udowodnienia takiej niemożliwości.

 Pierwsze prototypy domków z tak zbudowanymi fundamentami ucięłyby wszelkie dyskusje o niemożliwości uwarunkowanej technologicznie.

 Koszty prototypów to już trochę tu dalsza sprawa,  warto zaś po prostu odnotować, że ich ewentualni wykonawcy musieliby się zmierzyć ze stereotypem w zakresie rozwiązań technicznych, że fundamenty nie mogą być rozbudowywane stopniowo.

 Budowlane spójniki

Klocki lego tym się różnią od zwykłych klocków, że można je składać, a nie tylko układać jedne na drugich. To składanie możliwe jest dzięki odpowiednim występom czy bolcom, do których dopasowana jest budowa i wymiary ich podstaw.

Trochę podobnie jest z kolejnymi segmentami legodomków, choć owe spójniki są bardziej skomplikowane. Słowo  spójniki jest ładnym słowem i nic dziwnego, że przez miłośników języka zaanektowane zostało na oznaczenie specjalnych wyrazów łączących różne słowa czy całe ich łańcuszki. Tutaj zaś niech oznacza ono różne elementy konstrukcyjne segmentów legodomków  mające ułatwiać  ich zespalanie.

 Jeśli fundament wyjściowego modułu legodomku ma być rozbudowany, to musi być konstrukcyjnie  do tego przygotowany. Czy będą to jakieś występy w postaci swoistych przypór, czy może coś innego, to już kwestia ściśle techniczna. Ważne jest, by budowanie fundamentu pod następny segment nie sprawiało kłopotu, nie podrażało kosztów  i jednocześnie zapewniało solidność już tego rozbudowanego fundamentu jako pewnej większej całości.

 Wiadomo, że wszystkie elementy z których składa się budynek muszą być jakoś połączone, muszą więc  mieć odpowiednie złącza, łączniki, umocowania czy jakoś jeszcze inaczej się nazywające rozwiązania konstrukcyjne nadające całości odpowiednią stabilność. To po co zatem dodatkowe słowo spójniki. Bo te akurat elementy rozwiązań konstrukcyjnych mają tutaj cechę tymczasowości w projektowanym wytworze. Ta tymczasowość nie była potrzebna w tradycyjnych rozwiązaniach.

Te spójniki  określają też ważny obszar niezbędnych innowacji.   

 Spójnikiem w tym budowlanym znaczeniu będzie np. otwór drzwiowy w ścianie tymczasowo wypełniony i czekający na oczyszczenie, gdy będzie mógł służyć jako wejście do pomieszczenia w dobudowanym segmencie. Spójnikami będą różne rozwiązania pozwalające tanim kosztem  rozbudowywać więźbę dachową i jej pokrycie.

 Kształty

 Planując budowę wyjściowego segmentu Kazik musi uwzględniać wstępnie kierunki rozbudowy o dalsze segmenty niezależnie od tego, kiedy będzie miał możliwości i chęci ich dobudowania.  Różne wersje ich projektów powinien mieć w Internecie do wglądu.

Jaki kształt ma mieć obrys pierwszego legofundamentu, z której strony będzie on przygotowany do rozbudowy? Czy ma mieć kształt prostokąta czy kwadratu? Do którego boku mogą przylegać następne segmenty? A może pierwszy segment będzie narożny w większej całości?

 A może pierwszy segment będzie na planie sześciokąta, co daje bardzo korzystny stosunek ogólnej długości murów do obejmowanej nimi powierzchni i stwarza możliwość skomponowania ciekawej bryły większej całości w przyszłym czasie?

 Już tylko zasygnalizowanie problemu spójników budowlanych oraz kształtów fundamentów pokazuje, jak wiele rożnych schematów myślowych czy  stereotypów wymagałoby przełamania już na samym etapie rozwiązań projektowych. Jest to może i trudność, ale także szansa na coś innego, nowego. Szansa zwłaszcza dla osób nie spętanych rutynowym myśleniem. Ale to jeszcze nie koniec przykładów.

Rozwijalne piece?

 Czy istnieją takie piece, których wydajność grzewcza jest odpowiednio stopniowalna do wzrastającego etapowo zapotrzebowania na ciepło  i jednocześnie optymalna kosztowo w użytkowaniu na każdym etapie rozbudowy legodomu? Najpierw do ogrzania będzie np. 30 m2 mieszkania, a później 60 m2, 90 m2 itd. Kto nad tym myślał? Tutaj znowu otwiera się pole do całego szeregu różnych innowacji.

Właściwie   bardziej zasadne byłoby mówić zamiast o piecach to o systemach grzewczych. Czy koniecznie musi to być piec jakoś zbliżony do tradycyjnego? Najlepiej aby legodomek był domem pasywnym lub najbardziej parametrami do takiego zbliżony. Pasywnym, czyli o bardzo wysokim  standardzie termoizolacji ścian zewnętrznych  oraz bardzo niskim zużyciu energii w sezonie grzewczym.

 Wymóg energooszczędności dogrzewania może już przekładać się na sposób budowania fundamentów. Tutaj zaś dwie okoliczności mogą być korzystne – to jednak uwaga laika.

 Po pierwsze, grubość fundamentowych murów powinna być obliczona na możliwość dobudowania piętra w przyszłości. Ta grubość może zaś sprzyjać termoizolacji budynku między naturalnym gruntem a częścią modułu ponad fundamentami. Przy względnie niewielkiej objętości fundamentów budowanych trochę na zapas pod względem wytrzymałościowym raczej niewiele podroży to koszty materiałów, a izolacyjne efekty mogą być korzystne w czasie użytkowania pierwszego już segmentu.  

Po drugie,  Kazik dysponuje możliwością osobistego wkładu robocizny i jednocześnie możliwością osobistego doglądu staranności wykonania. Koncentracja wysiłku na tak niewielkiej budowie sprzyjać może technologii oszczędnej pod względem kosztów finansowych.  Im więcej np. kamieni polnych, tym mniej dużo droższego cementu. (Narrator nie daje głowy za wartość takiej skojarzeniowej sugestii, bo wcale nie zamierza zastępować specjalistów.)

Spójnikowy komin?

 Przewody dymowe czy wentylacyjne powinny chyba mieć przewidziane jakieś miejsce już na etapie projektowania fundamentów. Przewody te powinny także mieć walor rozwijalności i  pełnić swe funkcje przy 30 m2 powierzchni mieszkalnej równie dobrze jak i później przy powierzchni np. 120 m2 w wersji parterowej czy piętrowej rozbudowanego domku. 

Pod względem czysto konstrukcyjnym problem może nie być zbyt skomplikowany. Staje się takim, gdy dołoży się postulat, aby rozwiązanie nie podrażało kosztów budowy pierwszego segmentu, a przynajmniej nie podrażało znacząco. 

 Jeśli komin dymowy będzie w narożniku pierwszego segmentu, to do tego narożnika mogą przylegać kominy jeszcze trzech innych segmentów i w ten sposób wszystkie przewody dymne znajdą się  w środku przyszłej całości. Ale co wtedy zrobić z kominami wentylacyjnymi poszczególnych segmentów? Tu może nie wystarczyć rutynowe myślenie.

 Spójnikowe ściany

 Przynajmniej jedna ze ścian murów pierwszego segmentu po dobudowaniu następnego stanie się ścianą wewnętrzną. Tu już pojawiają się dodatkowe problemy, ale i dodatkowe szanse na innowacyjne rozwiązania.

 Czy wszystkie mury muszą mieć jednakową konstrukcję? Mury zewnętrzne mogą mieć np. konstrukcję szkieletową, a ich część przewidziana na ścianę wewnętrzną może już być zbudowana inaczej, z innego materiału,  choć dalej może być ścianą nośną.

 Jest zrozumiałe, że konstrukcja fundamentów musi uwzględniać charakter murów, jakie przyjdzie im dźwigać. Być może, że w części przewidzianej pod spójnikową ścianę już powinny być zaopatrzone w jakieś spójniki. 

 Rozwijalne przyłącza

 Choć kubatura pierwszego segmentu jest niewielka, to przyłącza wodne, kanalizacyjne, gazowe czy elektryczne powinny być przewidziane na wydolność daleko większą. Może to w konstrukcji fundamentów niewiele utrudni, ale dla samego porządku warto o tym nadmienić.

 [Przykład marnotrawstwa środków finansowych biurokracji w chybionym projekcie pomocy bezdomnym  stał się pomocą do orientacyjnego oszacowania kosztów projektu legodomów – jakiego rzędu kwoty wchodzą w grę?

 Stał się też argumentem, by osób zdolnych do innowacyjnych rozwiązań poszukiwać poza biurokratycznymi strukturami.

 Inkryminowany przykład może też służyć za argument na rzecz zasadności diagnozy o już toczącej się Światowej Wojnie Domowej, w której Kazik i jemu podobni rówieśnicy, a nawet starsi, stali się już ofiarami. ]  

 Część IV

Czy Polskę stać na bardziej przyjazną drogę młodych ludzi do mieszkania?

 Polskę, czyli kogo? Budżet państwa? Budżety samorządowe różnych szczebli? Budżety młodych ludzi? To kwestie wymagające dość szczegółowych rozważań. Warto jednak choć sygnalnie odnieść się do tej kwestii.

 Ile samo  zaprojektowanie odpowiednich legofundamentów i legodomków może kosztować? W odpowiedzi warto rozpatrzyć  może trochę humorystyczną, ale z pewnością mało budującą wiadomość z dość nieodległą datą. [ autor: Robert Zieliński 25.03.2014]

 Obleśna pomoc biurokracji

 W marcu 2014 roku ukazał się artykuł Roberta Zielińskiego pod samotłumaczącym się w tym miejscu tytułem: Powstał portal dla osób bezdomnych. Skorzystają te, które mają laptopy.

Jego treść najlepiej oddaje krótki wstęp w konwencji prasowego newsa:

Kosztem 49 mln zł Ministerstwo Pracy stworzyło portal dla bezdomnych i innych osób potrzebujących pomocy. W ciągu miesiąca za pośrednictwem Emp@tii przesłano jedynie kilkadziesiąt wniosków. Powód? Mało który bezdomny ma dostęp do internetu, profil w serwisie ePUAP albo podpis elektroniczny. – To jaskrawy przykład projektu, który powstał tylko po to, by sięgnąć po środki z UE, a nie po to, by odpowiadać na potrzeby – mówi DGP Wincenty Elsner, wiceszef sejmowej komisji innowacyjności. Najwięcej zyskał minister, który w ramach programu otrzymał służbowego iPada.8

Jak można się z artykułu dowiedzieć w ramach tej  kwoty zakupiono  3,5 tysięcy laptopów dla rożnych ośrodków pomocy społecznej w różnych miejscowościach. Łatwo zauważyć, że w Polsce jest blisko 2.5 tysiąca gmin, więc jeszcze jeden tysiąc laptopów pozostał dla wyższych pięter administracyjnej piramidy.

Już ten krótki tekst inspiruje do bardzo różnych refleksji. Ponieważ pełnoprawnym  bohaterem artykułu jest Kazik myślący o mieszkaniu dla siebie, więc warto się przyjrzeć, jak taki rządowy projekt mógłby mu pomóc.

Jeśli Kazik mieszka z rodzicami w bloku i może jeszcze z rodzeństwem,  to czy można o nim powiedzieć że jest bezdomny? Przecież nie mieszka pod mostem. Chciałby jednak żyć normalnie i założyć rodzinę. Więc może dałoby się go zakwalifikować jako formalnie już bezdomnego, mimo że fizycznie jakiś dach nad głową jeszcze posiada? Przecież to jest zgodne ze stanem faktycznym.

Z faktu, że rodzice nie wypędzają Kazika z domu, że nadal u nich kątem pomieszkuje, nie wynika, że Kazik jest posiadaczem mieszkania, w którym mógłby założyć rodzinę. Czy mógłby liczyć na jakąkolwiek pomoc z inicjatywy wdrożonej przez Ministerstwo Pracy?

Nic z tego! Niech by tylko spróbował zrobić jakiś krok w tym kierunku i zgłosić się z odpowiednim wnioskiem. Co go czeka? Autor artykułu pisze:

- Prawda jest taka, że każdy z tych wniosków automatycznie staje się podejrzanym o wyłudzenie świadczenia. Bo kto zna bezdomnego z tabletem z modułem 3G lub smartfonem z dostępem do internetu? – komentuje doświadczony pracownik pomocy społecznej, proszący o zachowanie anonimowości.                                                                                     [http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/786190,portal-dla-osob-bezdomnych-z-laptopami.html]

Oto nasi „rządowi akademicy” z właściwą sobie fantazją znaleźli korzystne dla siebie remedium na bolączki bezdomnych. Najlepiej uczynić ich podejrzanymi o próbę przestępstwa wyłudzenia świadczenia. A jeśli ktoś taki jak Kazik nie chce być podejrzanym?

 Tu pojawia się obleśny uśmiech naszej kreatywnej biurokracji. Kazik bowiem może faktycznie opuścić dotychczasowe miejsce zamieszkania i obniżyć swój standard życia do poziomu lumpenproletariatu,  a wtedy niewykluczone, że uzbrojeni w laptopy urzędnicy sami go na którymś z dworców, czy w opuszczonym magazynie  odnajdą, by dzielnie pomagać mu w znalezieniu bardziej godnego legowiska.

Kazik (jako obywatel według administracyjnych kryteriów) ma trzy wyjścia. Po pierwsze cicho siedzieć jak dotąd. Jak długo? Dopóki zacznie odpowiednio zarabiać. A kiedy zacznie odpowiednio zarabiać? Nie wiadomo. Po drugie, może emigrować. Szlaki są już przetarte i nie będzie w tym żadnym wyjątkiem. A po trzecie? Może się stoczyć na margines społeczny. Jeśli urzędnicy sami go znajdą, to wtedy może nie będzie już podejrzany?

 Czy można zarzucić naszej biurokracji, że nic nie robi dla bezdomnych, że jest krótkowzroczna? Przecież każdy widzi, że przygotowuje się na trudne sytuacje osób, których nie stać na mieszkanie.

 Nie za mocne słowa?

 Czy taki obleśny uśmiech skierowany jest tylko do Kazika? Nie, Kazik nawet go nie zauważył. Propozycja ogłoszona na stronie internetowej miała formę życzliwej zachęty do skorzystania z niej.  Cały system edukacyjny i medialny tak został zaprogramowany, aby Kazik nie dostrzegł parszywości tej zachęty, że ona nie jest dla niego i właściwie to dla nikogo. Jako młoda osoba uzna ją po prostu za normalną inicjatywę rządowej administracji.

 I na to mogli liczyć twórcy takiej formy pomocy bezdomnym.  

 Ten naddatek parszywości uśmiechu nad niby elegancką propozycją może się rodzić w odbiorze  przedstawicieli starszych pokoleń, zaniepokojonych sygnałem  samozadowolenia biurokracji ze swych koszmarnych starań o los następnych pokoleń. Starań uderzająco kosztownych.

 Narrator jest jednak daleko starszy od Kazika i nie ma obiekcji, by taką propozycję nazwać parszywą. Dlaczego, nie za mocne słowa? Może po prostu państwo nie stać na inną formę pomocy? A jakakolwiek pomoc musi przecież coś kosztować.

 Serwis Emp@tia zmienił już gospodarza, zmienił się charakter jego oferty. Było, minęło. Czy warto więc dalej kruszyć jeszcze jakieś kopie? Po dwakroć warto.

 Warto. Po pierwsze, dla Narratora bowiem całe to przedsięwzięcie stanowi niebywałą okazję, by porównać sytuacje z dwu nieistniejących światów. Świata który już trochę minął i  świata postulowanego, którego jeszcze nie ma. W tym postulowanym świecie koszty też są ważne, ale jak je oszacować? Przez zgrzebne porównanie do nieudanej inicjatywy biurokratów. Trudno o subtelność takich porównań, stąd  śródtytuł o prostackich kalkulacjach.

 Po drugie, warto też przyjrzeć się temu, jak w ogóle mógł się urodzić taki projekt pomocy bezdomnym,  jakie głowy nad nim myślały, gdyż trudno je podejrzewać o kompletną bezrozumność.  

 Prostackie kalkulacje

 Najpierw trochę o możliwych kosztach tworzenia nieistniejącego jeszcze świata. Ile byłoby potrzeba projektów samych legofundamentów potrzebnych do budowy pierwszych segmentów, aby Kazik mógł z nich coś wybrać dla siebie?

 Fundamentów niepodpiwniczonych domów niewiele widać, trudno więc tu mówić o jakichś architektonicznych szaleństwach. Wystarczyłyby jakieś typowe rozwiązania projektowe. Ile takich typowych rozwiązań byłoby potrzeba? Kazikowi tylko jeden, ale są przecież całe zastępy młodych w potrzebie.

 Uwzględniając różne uwarunkowania gruntowe, różne materiały, różne kształty obrysów, różne spójniki itd. można założyć, że stosownych projektów byłoby potrzeba 15 czy 20. Jeśli nawet więcej, to niewiele się zmienia w sygnalizowanych tu kalkulacjach. Chodzi zaś o zestaw projektów mogących obsłużyć całą Polskę, wszystkich potencjalnie  zainteresowanych na całym jej terytorium.

 Oczywiste jest, że projektowanie samych legofundamentów bez ich kontekstu w postaci całego legodomku nie miałoby żadnego sensu. Ile zatem kosztowałby projekt takiego składanego etapami domku zamówiony u kogoś, komu nie jest obce myślenie choć trochę odchudzone z rutyny? Za milion złotych powstałby nie tylko projekt na deskach kreślarskich, ale już gotowy stojący prototyp.

 Za dwadzieścia milionów złotych powstałoby dwadzieścia różnych prototypów. Prototypy mają to do siebie, że stanowią dopiero punkt wyjścia do dalszych prac nad ich doskonaleniem.  Gdyby więc z wydatkowanych funduszy na portal Emp@tia  chociaż połowę zainwestować inaczej, budownictwo mieszkaniowe w Polsce pod względem technologicznym byłoby już w zupełnie innym miejscu.

 Powstałoby już coś materialnego, otwierałyby się szanse na dalszy postęp, nawet gdyby te prototypy nie były nazbyt udane. Dla całej rzeszy projektantów stanowiłyby jednak wyzwanie, aby coś w nich ulepszyć, uczynić dla Kazika tańszym, łatwiej dostępnym i  jednocześnie solidniejszym. Młodzi ludzie mogliby mieć popartą internetowymi ilustracjami nadzieję, że może być lepiej, że Starsze Pokolenie się stara, aby było lepiej.   

 Jaką zaś otuchą napawał ich portal Emp@tia? W jaki sposób przyczyniał się on do szerszej poprawy nastrojów społecznych? Czy poprawiał samopoczucie emerytów widzących, że ogromna część energii młodych ludzi musi być skierowana na zaspokojenie swych najbardziej elementarnych, egzystencjalnych potrzeb?

Młodzi powinni budować silniejszą Polskę. Silniejszą gospodarczo, silniejszą swym potencjałem kreatywnych sił, silniejszą demograficznie,  lepiej dostosowaną do wyzwań współczesnego świata. Jak mają to robić, gdy ogromna część ich życiowej energii skierowana jest na zaspokojenie najbardziej elementarnych potrzeb?

Nie mogli, nie chcieli, nie potrafili?

Może ocena serwisowej pomocy bezdomnym jest niesprawiedliwa? Może kryje się za tym projektem jakaś głębsza myśl jego twórców? Nie została ona jednak przekonująco publicznie wyłuszczona, a wzbudza poważne wątpliwości. Różne domysły mogą być więc usprawiedliwione.

Nie mogli?                                                                                                                                                                                                             Może ci twórcy  nie mogli z powodów obiektywnych? Projekt powstał z funduszy unijnych, a przynajmniej z ich udziałem. Może więc twórcy programu tylko z takim  projektem mieli szanse na jakiekolwiek środki? Może dla eurokratów  satysfakcjonujący był tylko projekt sprzyjający temu, by  młodych ludzi uczynić długotrwałymi klientami służb pomocowych administracji państwowej w Polsce lub innych krajach UE? Niby dlaczego taki domysł miałby być nieuprawniony?  

 Nie chcieli?                                                                                                                                                                                                                   Może subiektywnie nie chcieli. Może pod długotrwałym wpływem edukacyjnym  starszych i mądrzejszych pasterzy intelektualnych – jakby to może określił prof. Andrzej Nowak9 – sami z siebie, jako ludzie dobrze wychowani, bez żadnej zewnętrznej sugestii doszli do przekonania, że tak właśnie byłoby najlepiej?

Czyż w nienormalnej jeszcze Polsce właśnie przyczynkiem do normalności nie byłoby zaoferowanie pomocy bezdomnym pod mostami, z której i tak skorzystać samodzielnie właściwie to nie mogą? Niby dlaczego taka pomoc bezdomnym nie miałaby być normalnością? Narratorowi takie myślenie się nie podoba, ale nie zmienia to faktu, że osoby tak myślące mogą istnieć.

 Nie potrafili?                                                                                                                                                                                                             Może zwyczajnie nie potrafili? Może rację ma dr Rafał Brzeski przestrzegając młodych ludzi przed swym pokoleniem, że my nie potrafimy budować (patrz artykuł o starych i młodych w budowlanym dyskursie),  budować nawet w najbardziej dosłownym sensie?  Po prostu twórcy projektu żadnego innego rozwiązania nie rokującego zerowymi efektami  nie potrafili wykoncypować z powodu ograniczeń poznawczych. To nie jest wykluczone i  temu wypada się bliżej przyjrzeć.

 

Bo co wydane pieniądze  przyniosły obywatelowi  Kazikowi i obywatelom pod mostami? Nic nie przyniosły. Pieniądze jakoś się rozeszły, ale temu nie ma się co dziwić. Taka już jest natura pieniędzy, że lubią być w ruchu.

 W piramidzie biurek

 Bezdomni, podobnie jak różni  wariaci czy zboczeńcy,  przebywają gdzieś na świecie, zaś zza biurka widać przede wszystkim inne biurka, a gdy  się wyjdzie na korytarz widać drzwi, za którymi znajdują się znowu różne biurka ze swoimi lokatorami. Wśród nich są  równi i równiejsi, a najrówniejsi zasiadają za unijnymi biurkami w Brukseli, skąd właśnie pochodzą dotacje.

 Każdy z biurkowych lokatorów musi coś jeść. Lokatorzy pomniejsi muszą zapracować na tych ważniejszych. W ten sposób nad najniższym biurkiem gdzieś w gminie wznosi się cała hierarchia coraz to ważniejszych biurek aż do unijnych szczytów. Tych gminnych biurek są tysiące, więc wraz z hierarchię biurek nad nimi tworzą  wszystkie razem prawdziwą piramidę biurek. Można powiedzieć,  uogólniając trochę, że całą cywilizację biurek.

 Za biurkiem można myśleć tylko przepisami, w które dane biurko jest wyposażone. Jakie więc nowe rozwiązania mogą zrodzić się w piramidzie biurek, z których każde ma swojego wyżej usytuowanego  nadzorcę? Takie, które przez nadzorcę zostanie zaakceptowane, a na dodatek przez jeszcze wyższego nadzorcę i w konsekwencji przez biurko na samym szczycie piramidy.

 A jakie rozwiązanie może być zaakceptowane na samym szczycie piramidy? Tylko takie, które nie narusza konstrukcji całej piramidy, a wręcz przeciwnie, które całą tę konstrukcje by wzmacniało. To jest najważniejsze, a nie potrzeby bezdomnych, którzy za żadnym biurkiem nie siedzą.    

 Właściwie to nie ma znaczenia, które głowy wymyśliły omawianą  internetową pomoc bezdomnym. Każde inne rozwiązanie i tak musiałoby spełniać warunek, aby przede wszystkim biurokratyczna piramida był ukontentowana.

 Znak zapytania

 Tytułowy znak zapytania nie doczekał się w tym artykule precyzyjnej odpowiedzi,  ale też norwidowskie inspiracje nie zostały wyczerpane.

 Może taka już jest natura akademików -  i szerzej: różnych elit społecznych – że na swych posiedzeniach prochu nie wymyślą, ale o swoje grupowe i indywidualne interesy potrafią dbać pomijając interesy ludzi spoza elitarnych kręgów? Dotyczy to także biurokracji. A jej dbałość  o własne interesy może być bardzo dalekosiężna i bardzo złowieszcza.

 Profesor Andrzej Nowak  w bardzo niedawnym wykładzie na zaproszenie Klubu Ronina zatytułowanym  Światowa Wojna Domowa już na samym początku mówi o  potężnym rozdźwięku między elitami intelektualnymi zamkniętymi i żyjącymi w swoim świecie, a światem rzeczywistym. Rozpoczyna więc w gruncie rzeczy od tego, co porusza Norwid w swoim utworze.

 Warto wysłuchać tego dostępnego w Internecie wykładu, by lepiej zorientować się w niezwykle  toksycznych zależnościach między myślą serwowaną kreatorom dalekowzrocznej geopolityki, a światem myśli ideologów politycznych  w Polsce. Może też lepiej będzie widoczna zależność między światem polskich elit a szansami młodych osób chcących w Polsce założyć swe rodzinne gniazdo, by dać życie nowym pokoleniom.    

Część V

Ogólniki i realia  – zamiast zakończenia 

 [Jaką Kazik ma szansę, by dostrzec związek między permanentnymi burzami medialnymi na światowej, europejskiej czy  polskiej scenie politycznej i generowanymi stamtąd wojnami informacyjno-ideologicznymi, a jego problemem rozpoczęcia budowy własnego domku na swej działce? Kto w ogóle i w jaki sposób ten  związek dostrzega i czy w ogóle chce dostrzegać?

 Jakie Kazik ma szanse, by chociaż próbować zmienić swą sytuację mieszkaniową? Jakie i czyje głosy mogą być dla niego wiarygodne?] 

 Problemy nie rozwiązują się same. Artykuł nie wskazuje palcem tych, którzy powinni się ich rozwiązywaniem zająć, ale szkicowo  określa kompetencje, jakie do takiego rozwiązywania są potrzebne. Te kompetencje określone zostały przez pokazanie problemów, jakie należałoby rozwiązać.  

O czym mówią poszczególne części?

 W Części I

 Nawiązanie do refleksji Cypriana Kamila Norwida jest nawiązaniem do oryginalnej polskiej filozofii  czynu. Pozwoliło to na rezygnację z narzucającego się dość powszechnie odruchu, by wszelkie ważne problemy adresować do władz państwowych czy elit politycznych. Potencjalnie efektywny, odpowiednio kreatywny adresat znajduje się bowiem poza instytucjonalnymi  elitami.

 Zniesienie „ustawy o czerwonej fladze” wyzwoliło brytyjski potencjał innowacyjności w motoryzacji w zakresie ciężarówek „na parę”, które wkrótce prezentowały znakomite osiągi.  Podobnie „czerwona flaga” zidentyfikowana została w przepisach dotyczących polskiego budownictwa mieszkaniowego. Zniesienie  tej polskiej „czerwonej flagi” jest jednym z warunków budowania nowej drogi dostępu do własnego mieszkania dla młodych ludzi przez wyzwolenie odpowiednich zasobów innowacyjności.  

 W części II

 Trochę osobliwie ukazana została możliwa droga bardzo niezamożnego Kazika do własnego mieszkania poprzez samodzielne budowanie się etapami. Zastosowany zabieg pozwolił na teoretyczne oderwanie  problemu głodu mieszkaniowego jako problemu ekonomicznego państwa i społeczeństwa od problemu wykorzystania drzemiącego w społeczeństwie potencjału innowacyjnego.

 Podjęty też został problem potrzeb i możliwości szerszego uczestnictwa społeczności lokalnych  (i także ponad lokalnych) w tworzeniu klimatu zachęty młodych ludzi do samodzielnego budowania się. 

 W Części III

 Wskazane zostały trzy kategorie kompetencji i jednocześnie działań,  jakie potrzebne są do urzeczywistnienia radykalnej poprawy w zakresie dostępu młodych ludzi do mieszkania: (1) kompetencji w zakresie innowacyjnego rozwiązywania problemów technicznych,(2) kompetencji w zakresie znoszenia barier prawno-administracyjnych oraz (3) kompetencji w zakresie środowiskowego dowartościowywania tych, którzy coś mogą i coś potrafią, aby chciało im się chcieć; w roboczym trybie kompetencje te niezbyt jasno określone zostały przez rolę bycia „katalizatorem woli społecznej”.

 Diabeł śpi w szczegółach, o których elity niezwykle niechętnie mówią, lub ich wręcz nie dostrzegają. Stąd też przedstawiona  została bardzo wstępna paleta problemów ściśle technicznych, aby Czytelnik miał wyobrażenie o jaką myśl innowacyjną może w punkcie (1) chodzić.

 Szkicowe wskazanie tych technicznych problemów pokazuje, że wcale nie potrzeba jakiejś ogromnej rewolucji technologicznej, by uzyskać znaczące i korzystne  efekty przełomu w możliwych sposobach budowania się. Choć problemów może być sporo, trudności w ich rozwiązywaniu nie są na miarę problemów produkcji grafenu czy niebieskich laserów.

 W Części IV

Wszystko musi coś kosztować, więc i propozycja nowej drogi dochodzenia młodych osób do własnego mieszkania nie jest pozbawiona tej wady. Ile ona może kosztować? Zamiast choć trochę  przybliżonego kosztorysu, na co jeszcze za wcześnie, wstępne oszacowanie - jakiego rzędu kwoty mogą wchodzić w grę. Zaskakująco niewielkie.

 To oszacowanie dokonane zostało przy okazji dość powierzchownej analizy właściwie drobnego przykładu marnotrawstwa naszej biurokracji. Czy to marnotrawstwo jest tylko przejawem swoistego gapiostwa biurokratycznych elit? A może w tym szaleństwie jest metoda? Metoda prowadząca do przeraźliwych dla Polski i mało obiecujących dla jej  przyszłych pokoleń  efektów?

 Akurat na przykładzie budownictwa mieszkaniowego bardzo ponura diagnoza prof. Andrzeja Nowaka zdaje się sprawdzać – Światowa Wojna Domowa już się toczy i już przynosi materialne i ludzkie straty, bez armat i wystrzałów.

 Metoda przeciw metodzie

 Jak się bronić przed metodycznymi, groźnymi i  mało już finezyjnymi  mechanizmami biurokratycznej  cywilizacji? Czy tylko się bronić, a może też coś wygrywać?

 Wojna to przede wszystkim gra intelektów i wyobraźni. Stąd sięganie do polskiej filozofii czynu i jej wyznawcy czynem właśnie - marszałka Józefa Piłsudskiego. Czy to obiecujące źródła inspiracji? To unikalne w skali światowej źródła, ale trzeba je badać, by z nich czerpać. A jest z czego.

 Na tę obfitość zwrócił już uwagę wspominany w artykule Florian Znaniecki, dla którego kategoria twórczości,  innowacji jest właściwie jedną z centralnych kategorii w jego socjologicznych dociekaniach nad współczesną cywilizacją. Dobrym krokiem w kierunku dowartościowywania tego źródła inspiracji stała się także wspominana monografia o Piłsudskim prof. Bohdana Urbankowskiego.

 Z tej książki właśnie zaczerpnięty został cytat o pracy autorstwa Marszałka:

 Proces pracy polegający na pracy mówienia, należy do pomysłów najbardziej potwornych, jakie ktokolwiek wymyślił. [s. 957]

 Twórca Legionów nie był tak mało inteligentny, by nie wiedzieć, że w zbiorowych działaniach mówienie jest częścią robienia, częścią zbiorowej pracy. Sam przecież był wytrawnym mówcą i publicystą w różny sposób i w różnych sytuacjach. Nienawidził natomiast mówienia, z którego nie ma żadnego praktycznego pożytku, które na samym mówieniu się kończy.

 Na czym zaś polega destrukcyjna siła biurokratycznego molocha? Na wiązaniu możliwie kreatywnej myśli w stereotypy ogólników poprzez nie przebierającą w środkach propagandę i dezinformację tłamszące myślenie nawet ich werblistów. Propagandę i dezinformację, w której mówienie nie jest łącznikiem w zbiorowej pracy ludzkich mózgów, pracy ludzkich serc i pracy ludzkich mięśni – posługując się słowami Marszałka.   

 Czym dla Kazika mogą być wszystkie najwznioślejsze nawet wystąpienia, zajadłe spory, cięte riposty, rewelacyjne doniesienia o tym, co ktoś o kimś powiedział,  uroczyste apele, groźne przestrogi, radosne komentarze, nawoływania, głosy oburzenia itd. itd.,  jakimi przepełnione jest nasze życie publiczne i to najwyższych sfer? Są tylko ciężką pracą mówienia,  skoro niewiele z niej dla Kazika i innych młodych wynika. A to oni mają pracować na wszystkie elity, na emerytów i jednocześnie poprawiać kondycję demograficzną Polski.

 Jak młodzi lidzie mogą się zorientować w tym, co jest tylko  procesem mówienia służącemu  zagłuszaniu mówienia niezbędnego w zbiorowej i pożytecznej dla przyszłych pokoleń pracy? Najprościej przez zaproszenie ich do włączenia się do takiej pracy. Ale zaproszeniem dla nich wiarygodnym i do pracy ich samych budującej.  

 Czy tytułowe hasło Budowanie Polski od fundamentów do kołyski wraz z całym artykułem nie jest dodatkowym dolewaniem wody do całego oceanu pracy mówienia, i to mówienia megalomana, bo wszak o budowaniu Polski mowa? Wypowiedziane słowa to jedno, ale ich odbiór, to już drugie.

 A jeśli Kazik wybudowałby sobie domek i założyłby owocną rodzinę, nie byłoby to zbudowaniem maleńkiej cząstki Polski? Cząstki zbudowanej własnymi rękoma od fundamentów?

                                                                                                          Edward M. Szymański

 Przypisy:

 

  1. http://wiersze.kobieta.pl/wiersz/cyprian-kamil-norwid/posiedzenie-fraszka-195
  2. Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, KAW, Warszawa 1977, s. 217 i n.
  3. 1853, 31 lipca – tę datę oficjalnie uznaje się za symboliczny początek przemysły naftowego.
  4. Florian Znaniecki, Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, PWN, Warszawa 1974.
  5. Akademia Francuska powołana została w 1635 roku przez kardynała Richelieu. Liczy zawsze 40 członków, kadencje są dożywotne. Po śmierci któregoś z akademików pozostali suwerennie dobierają do kompletu kogoś z wybitnych osobistości. Jej  podstawową misją była dbałość o niezmienny kształt języka francuskiego.
  6. Artykuł Parowe samochody ciężarowe w Wielkiej Brytanii – kiedy się pojawiły, jak się rozwijały i dlaczego zniknęły warto przeczytać, gdyż dość klarownie ilustruje on sposób obezwładniania przez polityków „niewidzialnej ręki rynku”.

 [http://40ton.net/parowe-samochody-ciezarowe-w-wielkiej-brytanii-kiedy-sie-pojawily-jak-sie-rozwijaly-i-dlaczego-zniknely/]

  1. Marszałek Piłsudski posługuje się w swoim największym dziele Rok 1920 pojęciem węzłów myślowych. Bohdan Urbankowski w swej pomnikowej monografii Józef Piłsudski. Marzyciel i strateg na podstawie wnikliwej analizy wszystkich zachowanych tekstów Marszałka i rekonstruując meandry jego myśli w części zatytułowanej Filozofia czynu pisze o zatorach myślowych. (s. 957) Czy pojęcia węzłów myślowych i zatorów myślowych są równoznaczne – to kwestia bardziej szczegółowych analiz. Istotne jest, że Marszałkowi trudno było się obejść, bez pojęcia, którego precyzyjnie nie określił i nie znalazł dlań czytelnej nazwy. W całokształcie jego refleksji nad wydobywaniem polskiego państwa z fizycznej nicości to może problem marginalny, ale w niniejszych rozważaniach nad fragmentem polskiej państwowości takim już nie jest. 
  2. [http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/786190,portal-dla-osob-bezdomnych-z-laptopami.html]
  3. Pasterze intelektualni XXI wieku – określenie użyte przez prof. Andrzeja Nowaka w wykładzie Światowa Wojna Domowa [https://www.youtube.com/watch?v=3wu1qwshWcg] – w 5. minucie wykładu.
  4. Ludzka kreatywność, innowacyjność to właściwie jedna z centralnych kategorii filozofii Znanieckiego w jego refleksji nad cywilizacją. Do swoich wniosków nie dochodził drogą abstrakcyjnych spekulacji, ale wysnuwał je z przemyśleń historii oraz rozległych obserwacji współczesnych mu zjawisk i procesów.. Warto przytoczyć jeden z akapitów cytowanej już książki dotyczący tworzenia grup społecznych (małych i wielkich – wypada objaśnić). Na początku określony jest pewien  problem:

 W nowszych czasach zjawiska tworzenia nowych grup niezmiernie się pomnożyły; można je przy tym dokładnie i szczegółowo  badać.  Otóż badania te wykazują, że w procesie tworzenia grupy zarysowuje się swoista, dynamiczna prawidłowość, funkcjonalna organizacja, zupełnie odmienna od organizacji grupy już gotowej i trwającej jako system statyczny.

           Czy wszystko wiadomo jak wymieniona dynamiczna prawidłowość   prowadzi do funkcjonalnej organizacji    odmiennej od            grupy jako systemu statycznego? Tu pojawia się niezmiernie interesujące spostrzeżenie:

 Nadzwyczaj obfitego i cennego, choć socjologicznie zupełnie nie wyzyskanego materiału do badań nad tym zagadnieniem dostarczyć by mógł proces tworzenia państwa polskiego, proces bynajmniej nie dający się sprowadzić ani do chaosu poczynań indywiduów i drobnych grup, ani też do jakiegoś porządku celowego, posiadający pewną jedność wewnętrzną, lecz jedność o typie jeszcze nie zbadanym a całkowicie odmiennym od dzisiejszej statycznej jedności państwa już utworzonego. [s.83]  

           Piłsudskiego można uznać za najwybitniejszego z kreatywnych indywiduów uczestniczących w procesie tworzenia           polskiego państwa, choć ryzykownym byłoby uznanie, że jego wybitna myśl  była w tym procesie wystarczająca. Do ciekawych refleksji w tym zakresie skłania niedawno wydana książka prof. Jolanty Niklewskiej  Roman Dmowski. Droga do Polski. [Oficyna Wydawnicza RYTM Sp. z o.o., Warszawa 2016,  Wydanie I, ISBN 978-83-7399-673-1]