JustPaste.it

C. GRETKUS „Demokracja feudalna”

 

Gdyby państwo nie miało monopolu na mądrość i władzę, to żylibyśmy w raju. A raczej w tysiącach małych rajskich, lokalnych osiedli. Wtedy wreszcie ludzka przedsiębiorczość zostałaby uwolniona… Jak tego dokonać? Wystarczy powiedzieć dwa słowa — demonopolizacja gospodarki. Co to oznacza w praktyce? To, że my sami organizujemy sobie życie w lokalnych społecznościach. Podatki płacimy u siebie. Jak chcemy i ile chcemy. Każde miasto jeżeli chce, może oprócz złotówek mieć inne waluty w obrocie. Może zlikwidować uciążliwe przepisy. Może wspierać handel wymienny na bazarach. Mogą powstać nawet osady, gdzie ludzie nic nikomu nie płacą — i jeśli mają ochotę — żyją w samowystarczalnych komunach jak hipisi. Demonopolizacja to przyszłość, a nie

system-potwór, zwany przez Polaków pieszczotliwe „korytem”,

który nie różni się właściwie niczym od feudalizmu. Od czasów średniowiecza zmieniła się tylko forma płatności danin i podatków. Kiedyś były worki ze zbożem albo dukaty — dzisiaj przelewy bankowe. Aha, zmieniło się jeszcze to, że teraz mamy demokrację, czyli to obywatele decydują o tym, kto może zostać urzędnikiem. A nawet posłem. Zupełnie tak, jakbym mógł decydować o tym, kto zostanie nowym naczelnikiem więzienia, w którym mnie trzymają.

Zastanówmy się przez chwilę jak działa system gospodarczy, który znamy obecnie z radia, telewizji i własnego portfela. Wszystko co zarabiasz i wydajesz jest pod kontrolą urzędników. Ich celem jest opodatkowanie każdej złotówki w Twojej kieszeni. Mamy wiele praw, zasad i reguł, aby ludzie nie pozabijali się na ulicach. To akurat nie jest złe, ale mówimy teraz o obrocie gospodarczym, który rząd za pomocą wielotysięcznej armii urzędników całkowicie kontroluje. Państwo czyli rządowa administracja ma monopol na kontrolę każdego biznesu. Jak wiadomo żaden powiat, żadne miasto, nie może na przykład wprowadzić do obrotu innej waluty, niż tej wydrukowanej przez państwowy urząd zwany Narodowym Bankiem Polskim (NBP). Przecież, oprócz złotówek, mogłyby istnieć lokalnie inne waluty, używane na przykład przez rolników, rzemieślników czy drobnych przedsiębiorców w obrębie małych lokalnych społeczności. Druga ważna kwestia — pozwolenia, rejestracje, zgody, certyfikaty, koncesje… Jest ich tak wiele, że do ich obsługi musiała powstać potężna organizacja zwana Ministerstwem Finansów. Rząd centralny w Warszawie ma całkowity monopol na udzielanie tych wszystkich zezwoleń. Dlaczego nie wolno rolnikowi zakładać małych, rodzinnych destylarni do produkcji wódek i wina? Dlaczego nie wolno hodować marihuany leczniczej? Dlaczego staruszka nie może sprzedawać malin z koszyczka na rynku w Nowym Targu bez ryzyka wysokiej grzywny? Dlaczego rolnicy nie mogą sprzedawać warzyw do lokalnego sklepiku bez rejestracji działalności gospodarczej, czyli de facto — wydania pozwolenia na handel, aby go opodatkować. Przykładów na to, że żyjemy w czasach demokratycznego feudalizmu jest tak wiele, że trzeba by napisać o tym osobny felieton. Aha, nie mówcie mi, że ten system-potwór powstał dla wspólnego dobra wszystkich obywateli. Gdyby tak było, to kolejki do lekarzy albo bezrobocie byłyby tylko złym snem. Feudalizm nie działa. Jest korzystny tylko dla feudała, czyli władcy i jego dworu.

Sala Tronowa. Zamek Królewska w Warszawie. Źródło: archiwum Zamku Królewskiego w Warszawie.

Sala Tronowa. Zamek Królewski w Warszawie. Źródło: archiwum Zamku Królewskiego w Warszawie


Tam gdzie jest władza centralna i ogromy budżet, zawsze pojawiają się nadużycia, korupcja i niegospodarność. Obecny system demokratycznego feudalizmu, opiera się na kontroli i strachu przed karą za złamanie przepisów. Jego istotą jest opodatkowanie wszystkiego co reprezentuje jakąkolwiek wartość materialną. W Polsce i wielu innych krajach nie ma żadnej wolności gospodarczej. Żadnej. A powinno być tak, że firma X — do powiedzmy 100 tyś. złotych rocznego obrotu, nie musiałaby w ogóle być rejestrowana. Oczywiście istnienie osławionego „koryta” to marzenie wszystkich polityków i urzędników. Dlatego będą walczyć jak lwy, żeby wszystko zostało po staremu. A mają czym walczyć, bo w ich rękach pozostaje większość środków masowego przekazu oraz cały system szkolnictwa i edukacji.

 

Jak zatem powinna wyglądać gospodarka zdemonopolizowana? Jej struktura powinna wyglądać mniej więcej tak: obywatele „dogadują się” lokalnie jak chcą żyć i gospodarować. Jaka jest waluta, jakie są podatki. Jakie są emerytury. Jaka jest pomoc społeczna. Powstaje społeczność skupiona wokół wspólnych celów. Mogą to być wsie, miasta, powiaty czy nawet całe województwa. Dzięki temu wszystkie problemy społeczności rozwiązywane są szybko i sprawnie i nie ma potrzeby tworzenia rozbudowanej administracji. Nie ma zbyt wielu urzędów, a nawet jeżeli są, to działają online. Potem województwo (a nie obywatele) płaci uzgodniony podatek na rząd centralny, który kieruje sprawami obronności i wymiarem sprawiedliwości — jednym słowem stoi na straży proobywatelskiej konstytucji, oraz reprezentuje kraj na zewnątrz. Nic więcej. Przestaje istnieć „koryto”. Nie ma wielomiliardowego budżetu. Wszystkie te miliardy zostają w kieszeniach obywateli. Przestaje istnieć Sejm i Senat. Nie ma premiera. Nie ma ministrów. Przestaje istnieć klasa pasożytnicza, czyli urzędnicy państwowi. Jest tylko prezydent, który pełni funkcję społecznego koordynatora i głowy państwa. Wybierany przez cały naród w wolnych wyborach za pomocą Internetu. Proste? Proste… Więc dlaczego A. Michnik o tym milczy?

Spójrzmy przez okno na trawnik przed domem. Co widzimy? Widzimy ekosystem, czyli wspaniały naturalny system tworzony przez Naturę w ciągu milionów lat ewolucji, gdzie nie marnuje się nawet kropelka wody. System ekonomiczny cywilizacji powinien być wzorowany na ekosystemie przyrody. Powinien opierać się na prostocie, naturalności i wolności.

Czy drzewu w lesie ktoś mówi gdzie ma rosnąć?

Albo wydaje pozwolenie na „rośnięcie”? Na trawniku panuje „współpraca”. Jest tam miejsce dla każdej roślinki — nawet dla tych mniej „lubianych” czyli chwastów. Tymczasem „koryto” w Warszawie nie jest nawet chwastem — jest żerowiskiem dla różnej maści pasożytów, które się w nim kłębią jak robactwo w kawałku zgniłego mięsa.

Jest jeszcze jedna bardzo ważna zaleta gospodarki zdemonopolizowanej — innowacyjność. Gdyby wolność gospodarcza została naprawdę wprowadzona w życie. Gdyby nastąpiła demonopolizacja gospodarki, wszyscy mogliby wreszcie zobaczyć, co się najlepiej sprawdza w praktyce. Wtedy inni mogliby naśladować najlepsze rozwiązania. Gdyby państwo nie miało monopolu na mądrość i władzę, to żylibyśmy w raju. A raczej w tysiącach małych rajskich, lokalnych osiedli.

 

Autor: Christopher Gretkus