JustPaste.it

Hejt i bylejakość.

 

Hejt i bylejakość - niezalezna.pl
foto: Archiwum GPC
Wypadek rządowej kolumny, na skutek którego ucierpiała premier Beata Szydło, przyćmił pozostałe wydarzenia zeszłego tygodnia. Nieszczęśliwe zdarzenie z piątku kolejny raz potwierdziło obserwacje i obawy. Wróciły pytania o bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie. 

Internet, głosami anonimowych wyborców i zupełnie nieanonimowych dziennikarzy, polityków czy zwolenników konkretnych sił politycznych, eksplodował ludzkim współczuciem i życzeniami powrotu do zdrowia, setkami zdjęć kwiatów i amatorskich, nieraz nieporadnych grafik dedykowanych premier Beacie Szydło. Równolegle wezbrała fala nienawiści i pogardy.

Internetowy hejt

Znawcy i eksperci tłumaczą hejt jego anonimowością i idącą za nią odwagą. W swoim oderwaniu od rzeczywistości przypominają środowiska walczące z narkomanią, które w czasach marihuany i jej pochodnych – pigułek, suszu i amfetaminy – symbolem zjawiska narkomanii nadal czyniły strzykawkę, choć zagrożenie czaiło się zupełnie gdzie indziej. 

W dyskusji o hejcie jest podobnie. Anonimowość w sieci jest o wiele mniejszym problemem niż ogólny upadek obyczajów. Odczłowieczenie przeciwnika, typowe dla narracji rasistowskich i totalitarnych, bardzo dobrze zadomowiło się w języku elit III RP (których działania opisywał choćby Sławomir Kmiecik w cyklu „Przemysł pogardy”). To owe elity dały przykład, który spłynął na dół. 

Najgorszych świństw nie bali się sygnować swoimi nazwiskami politycy i dziennikarze, wypowiedzi zaś, a z czasem również zachowania, pozostawały bezkarne. Ba, przydawały nawet splendoru ich autorom i przykrości ofiarom. Zachwycona publiczność przekonywała się raz za razem, że nie ma czego się wstydzić, wobec oponentów zaś nie obowiązują żadne reguły debaty. Co zaczął Tusk z Niesiołowskim i Palikotem, kończyli Wojewódzki, Miecugow czy Lis. Przez lata marginalizowany Urban stał się nagle jednym z typowych, pełnoprawnych uczestników tego festiwalu nienawiści. W miarę jak media społecznościowe stawały się coraz bardziej popularne, szeregowi hejterzy zaczynali upubliczniać swoje najbardziej obrzydliwe komentarze, pełne wyzwisk, gróźb karalnych i życzenia śmierci. Czynią to dziś pod nazwiskami, często obok informacji o miejscu pracy, zdjęć dzieci, piesków i kotków. 

Ekspert Janicki

Od piątku przetacza się przez polski internet kolejna fala nienawiści. W cieniu pozostaje tymczasem sedno sprawy – całkiem uzasadniony niepokój o stan zabezpieczenia najważniejszych osób. Owszem, za czasów PO również dochodziło do rozmaitych wypadków i incydentów z udziałem rządzących (na ogół wyciszanych i niemających żadnych konsekwencji). Jednak brak konsekwencji brał się ze zblatowania rządzących i ich ochrony, którego najlepszym przykładem była kariera eksszefa BOR-u Mariana Janickiego. Kariera, której nie zatrzymała nawet kompromitacja 10 kwietnia 2010 r. podległej mu służby. To głównie z powodu Smoleńska rodzi się nieufność wyborców Prawa i Sprawiedliwości do służb specjalnych. Wszelkie doniesienia o sytuacjach zagrożenia dla życia i zdrowia najważniejszych osób w państwie przyjmowane są z dużym niepokojem, a pokrętne wyjaśnienia z nieufnością. 

Kolejne incydenty każą zadawać pytania, czy reforma służb nie odbywa się zbyt powoli? Podczas gdy opozycja zbywa wszystko kpinami o „zamachu” i rzucaniem haseł o nieudolności lub arogancji władzy, trzeba jednak poważnie zastanowić się nad bezpieczeństwem najważniejszych osób. Nie po raz pierwszy przecież do nieszczęścia brakowało niewiele, a do stracenia jest przecież bardzo dużo. Destabilizacja Polski jest na rękę bardzo wielu siłom, zarówno w kraju, jak i za granicą. 

Budka, Sowa i BOR

Zostawiając jednak na boku czarne scenariusze, wróćmy do polskiej opozycji i jej reakcji na wypadek pani premier. Najgłupsze, co mógłby zrobić polski rząd, to doszukiwać się politycznych motywów działania nieszczęśliwego kierowcy spod Oświęcimia. Na szczęście jednak tak się nie stało – ograniczono się do komunikatów o stanie zdrowia poszkodowanych i informacji o przebiegu zdarzenia. Dobrze, że zaczęto debatę o kondycji Biura Ochrony Rządu. Ale czego głupiego nie zrobił rząd, zrobiła pozbawiona instynktów samozachowawczych opozycja. Gdy ucichły pierwsze kpiny z ludzkiego nieszczęścia, postanowiono wziąć na sztandary i otoczyć upolitycznioną opieką prawną sprawcę wypadku. Na miejsce zdarzenia udali się wspólnie posłowie Borys Budka z Platformy Obywatelskiej i Marek Sowa z Nowoczesnej. Gdyby sprawa nie była poważna, można byłoby zażartować, że opozycja znów zjednoczyła się w obliczu nieszczęścia. Ale przecież chodzi wyłącznie o polityczną grę. Pamiętamy przecież, jak 10 lat temu bohaterem uczyniono bezdomnego, który po kilku głębszych zwymyślał prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dziś gwiazdą opozycji ma szansę zostać młody chłopak, który miał tego pecha, że niewiele młodszym od siebie autem wbił się w trasę przejazdu uprzywilejowanej kolumny. Cóż, nie trzeba chyba przypominać, że za czasów Platformy inni, o wiele bardziej prześladowani przez wymiar sprawiedliwości obywatele, nie mogli liczyć na tak chętną i spontaniczną pomoc polityków. 

Przypominać trzeba natomiast o wcześniejszych incydentach z udziałem Biura Ochrony Rządu i polityków. Incydenty te muszą jednak służyć uzasadnieniu zmian w służbach, a nie tylko wykazywaniu, że podobne problemy są normą. Od bylejakości czasów Platformy odejść musimy również w tej dziedzinie.

 

Autor: Krzysztof Karnkowski