JustPaste.it

Komorowski – noc myśliwego

Słyszałeś o tym w telewizji?

 

W maju Bronisław Komorowski ogłosił, że zamieni strzelbę na aparat fotograficzny

Łowiecka pasja marszałka była powszechnie znana. Od chwili gdy został kandydatem PO na prezydenta, stała się tematem tabu

Zamiłowanie Bronisława Komorowskiego do polowań to jeden z największych kłopotów sztabu wyborczego Platformy Obywatelskiej. – Jednym z naszych celów jest pilnowanie, by nie wypłynęły zdjęcia pokazujące naszego kandydata z upolowanym zwierzęciem – przyznał w rozmowie z "Rz" polityk PO. W połowie maja pisaliśmy o protestach organizacji ekologicznych, które wezwały kandydata PO do rezygnacji z krwawego hobby. – Zabijanie zwierząt dla przyjemności uznajemy za moralnie niedopuszczalne – tłumaczył "Rz" Cezary Wyszyński z Ruchu na rzecz Zwierząt Viva. W tym samym tygodniu po Hajnowskich Dniach Muzyki Cerkiewnej i wizycie u Włodzimierza Cimoszewicza Komorowski nagle ogłosił: – Dostałem od dzieci i wnuków aparat fotograficzny z taką prośbą, bym przestał polować, a zaczął robić zwierzętom zdjęcia. Spróbuję się do tej prośby zastosować. Wtedy zawrzało z kolei wśród myśliwych, którzy na forach internetowych nazywali Komorowskiego "zdrajcą". Ale sztab PO wie, co robi: myśliwych jest w Polsce 100 tysięcy, przeciwników około miliona. Rachunek jest prosty. [srodtytul]Nikt nic nie wie[/srodtytul] Kiedy postanowiliśmy sprawdzić, jak wyglądała kariera łowiecka Komorowskiego, okazało się nagle, że stała się tematem tabu. Milczą dawni towarzysze polowań, leśnicy zasłaniają się niepamięcią. Ryszard Mączyński, prezes Towarzystwa Łowieckiego Ponowa i przyjaciel Komorowskiego od strzelania nie chce żadnych wspomnień. Stwierdza tylko, że "jest lojalnym obywatelem i nie jest upoważniony, by o tych sprawach rozmawiać".

 

Ponowa to Koło Łowieckie nr 18 w Białej Podlaskiej. Tu lubi sobie postrzelać Komorowski, choć sam należy do okręgu warszawskiego. Jeszcze w lutym jako marszałek Sejmu objął patronatem lokalną uroczystość 90-lecia Ponowy. Komorowskiego na imprezie zagadnął dziennikarz "Słowa Podlasia" i spytał przewrotnie, czy wybrał się już na polowanie na elektorat wyborczy. Marszałek usilnie starał się wszystko obrócić w żart. Zaprzeczył, po czym stwierdził, że strzela, tyle że "cienkim śrutem humoru" i "nie jest bardzo groźnym myśliwym". Wojciech Cieplak, prezes okręgu warszawskiego Polskiego Związku Łowieckiego, pytany m.in., od kiedy Bronisław Komorowski i jego syn Tadeusz są członkami związku, jakie mają trofea i broń, zasłania się ochroną danych osobowych. [srodtytul]Grupa wpływowa, zamknięta i bogata[/srodtytul] Polski Związek Łowiecki to stowarzyszenie ponad 2,5 tysiąca kół łowieckich. Liczy ponad 100 tys. członków. Najwięcej (25 proc.) jest emerytów i rencistów, 14 proc. to właściciele firm.

 

To hermetyczne środowisko, o ogromnych finansach i wpływach. Ze skupu dziczyzny i organizowania polowań dla cudzoziemców koła uzyskały w ubiegłym roku ponad 84 mln zł. Składki członkowskie to kolejne 20 mln zł. Związek ma swój sąd, od decyzji którego można się odwołać do sądu powszechnego, ale tylko w przypadku wykluczenia z organizacji. Ma rzecznika dyscyplinarnego, system odznaczeń i kontroli. Tylko członkowie związku mogą legalnie polować w Lasach Państwowych należących do Skarbu Państwa. To właśnie związek administruje ośrodkami hodowli zwierzyny przy nadleśnictwach, które organizują polowania i na tym zarabiają. PZŁ to zamknięty krąg. – Nie każdy może zostać członkiem. Decyduje o tym zarząd związku – mówi jeden z myśliwych zrzeszony w PZŁ. Szefenm Naczelnej Rady Łowieckiej PZŁ jest Andrzej Gdula, były wiceszef MSW w PRL, ściągnięty do resortu przez generała Czesława Kiszczaka.

 

Prezes zarządu PZŁ dr Lech Bloch był zarejestrowany jako wieloletni tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa "Kazimierz". W Instytucie Pamięci Narodowej zachowało się własnoręcznie podpisane przez niego zobowiązanie do współpracy. Do związku należy wielu VIP-ów: polityków, ministrów, aktorów, celebrytów. [srodtytul]Poseł został myśliwym[/srodtytul] Bronisław Komorowski jest myśliwym od co najmniej 20 lat. Pamięta go z tamtych czasów pracownik Wojskowego Ośrodka RekreacyjnoKondycyjnego Omulew w Czarnym Piecu na Mazurach. Omulew miał wtedy koło łowieckie, strzelać mogli tylko dygnitarze wojskowi. Rezerwat był ogrodzony, zimą dokarmiano zwierzęta. Były łatwym łupem myśliwych. – To był początek lat 90., komendantem był wtedy pułkownik Julian Borkowski. Komorowski przyjechał tu już jako cywilny wiceszef MON, dostał zgodę na odstrzał w rezerwacie od komendanta. Zabił dzika, ale nie umiał go wypatroszyć, pomagał mu chorąży – opowiada były pracownik w Omulewie.

 

W kompleksie dzisiejszego Ośrodka Reprezentacyjnego MON w Omulewie przez lata działało koło myśliwych Dowództwa Garnizonu Warszawa, do którego należą m.in. emerytowani generałowie. Tradycją było organizowanie w ośrodku obchodów Hubertusa (Dnia Myśliwych). Dopiero Aleksander Szczygło, ówczesny szef MON, w 2007 r. zabronił tego typu imprez. Gen. Roman Polko, komandos, były szef GROM: – W wojsku, także w jednostkach specjalnych, jest bardzo dużo myśliwych, ale zawsze patrzyłem na to z niesmakiem, bo ograniczało się to do tego, żeby dawać żołnierzy do nagonek. Tak było też w Niepołomicach i Lublińcu (miejsce stacjonowania jednostek specjalnych – przyp. aut.). Jeden krowę zastrzelił przypadkiem, inny sobie w stopę strzelił. Nie podobało mi się to towarzystwo, które polowania zawsze zakrapiało suto alkoholem. Regulamin polowań zabrania polowania pod wpływem alkoholu. – To martwy zapis. Gdyby badać uczestników polowań dla dygnitarzy alkomatem, większość polowań nie mogłaby się odbyć. Przeważnie strzelania dygnitarzy odbywają się na ostrym kacu – mówi "Rz" jeden z lubelskich myśliwych. Polko zapamiętał rozmowę ze Zbigniewem Kwintalem, dowódcą pułku specjalnego komandosów: "Poluje pan? Nie? To kariery w wojsku pan nie zrobi". – To stwierdzenie dużo mówi o tym, czym jest myślistwo – dodaje Polko. Komorowski, historyk z wykształcenia, z wojskowymi czuje się jak ryba w wodzie. Przez wiele lat był szefem Sejmowej Komisji Obrony Narodowej, dwukrotnie pracował w resorcie – raz jako wiceszef, potem szef MON. Gdzie polował?

 

– Prościej wyliczyć, gdzie Komorowski nie polował – mówi "Rz" jeden z myśliwych. Marszałka Sejmu pamiętają np. w Ośrodku Hodowli Zwierząt w Konopatach w nadleśnictwie Lidzbark. – Na polowanie zapraszało go towarzystwo leśników. Legalne, zgłoszone. Z polityków tylko on bywał – mówi Tadeusz Iskra, nadleśniczy Lidzbarka. W środowisku łowieckim opowiada się, że Komorowski lubuje się w jeleniach, bykach i kozłach (samiec sarny). – Chodzi o trofea – tłumaczy jeden z myśliwych. Za zastrzelenie kozła dewizowiec musi zapłacić nawet 20 tys. zł, za bażanta – 6 tys. zł. I tu okazuje się, jak korzystną rzeczą jest członkostwo w elitarnym Związku Łowieckim. – Zgodnie z przepisami członek PZŁ to wybraniec, który za trofeum nie płaci nic, a za mięso grosze – opowiada "Rz" aktywny myśliwy.

 

[srodtytul]Gra o GROM[/srodtytul] Według generała Sławomira Petelickiego, byłego dowódcy GROM, słabość Komorowskiego do polowań dziesięć lat temu wojskowy beton, który rządził w resorcie, chciał wykorzystać do przejęcia wpływów. Zdaniem Petelickiego zamiłowanie do polowań, wspólne polowania w Omulewie zbliżyły Komorowskiego, wtedy słabego myśliwego, do ówczesnego dowódcy żandarmerii gen. Jerzego Słowińskiego. – Słowińskiego wybrano, bo był myśliwym i świetnie strzelał. Zwierzyny było w bród – mówi Petelicki. Ta znajomość, według gen. Petelickiego, miała zaprocentować już niebawem. Jak utrzymuje, właśnie dlatego gen. Słowiński miał przejąć dowództwo nad GROM, kiedy Komorowski został szefem MON. Tyle tylko, że Polko się postawił, zadzwonił do ministra Komorowskiego. Afera rozeszła się po kościach. Ówczesny szef GROM gen. Roman Polko potwierdza, że była taka sprawa. Słowiński w jednostce pytał o karabiny snajperskie, do polowań, choć żadne nakazy nie padły.

 

Gen. Słowiński jest już na emeryturze. Prowadzi działalność konsultingową. O polowaniach z Komorowskim nie chce rozmawiać. – To było 20 lat temu. Omulew? Bzdury – ucina.[srodtytul]Z Palikotem do Rosji[/srodtytul] Myślistwo zbliża, cementuje przyjaźnie. To właśnie zamiłowanie do polowań jest powodem sympatii Komorowskiego do ekscentrycznego posła z Lubelszczyzny Janusza Palikota. W swoim blogu Palikot w lipcu 2007 r. pisał: "Bronka poznałem bodaj w 1994 roku podczas sylwestra w leśniczówce w Lasach Janowskich. Byliśmy potem na wielu prywatnych wyprawach i spędziliśmy razem ostatnich pięć sylwestrów". Komorowski uczył tam Palikota polowania. Gdy lubelski poseł PO poznał już tajniki sztuki myśliwskiej, wspólnie wyruszyli na łowy do Rosji. Palikot wspomina to tak: "Z tych wszystkich wydarzeń najbardziej niezwykły był nasz wspólny pobyt w Rosji i polowanie na głuszca. To było dobre 300 km od Moskwy, w marcu 1997 lub 1998. (...) To było moje pierwsze polowanie. Nie jestem urodzonym myśliwym i bardziej ciągnęło mnie do przygody i towarzystwa niż do strzelania. Wśród prawdziwych myśliwych doświadczyłem swoistego rodzaju więzi i kultury, które mają niezwykle wiele uroku. Składają się na to różne obyczaje, pieśni i... nalewki, a nawet dobra tradycyjna kiełbasa. Dawne KGB podesłało nam na wieczór jakiegoś nibysąsiada, który raczył nas wódką i próbował wyciągać na debaty polityczne. (...) I tak sobie we trójkę gaworzyliśmy, budując przyjaźń polskopostradziecką. I popijając jakimś bimbrem z soku z sosny".

 

Polowania to w Rosji jedna z ulubionych rozrywek tzw. siłowików, czyli przedstawicieli resortów obrony i spraw wewnętrznych. Wielkim miłośnikiem i protektorem rosyjskiego łowiectwa jest sam premier Władimir Putin, który często fotografował się z obnażonym torsem i strzelbą podczas polowań na tygrysa. Palikot z uniesieniem opisuje, jak podekscytowany wrócił z rosyjskiego polowania na głuszce. Choć debiutant, to "z ptakiem na flincie". Głuszce w Polsce są pod ochroną. W Rosji wolno do nich strzelać. [srodtytul]Czerwoni myśliwi[/srodtytul]Lubelski poseł PO nie jest wyjątkiem wśród politycznomyśliwskich znajomości kandydata PO na prezydenta. Jak opowiada Ryszard Hys, emerytowany leśniczy z Janowa Lubelskiego, w 2001 roku Bronisław Komorowski przyjeżdżał tam na polowania z przedstawicielami ówczesnego rządu SLD. Potwierdzają to w rozmowach z "Rz" inni leśnicy pracujący wówczas w Janowie.

 

Komorowski polował na grubego zwierza, głównie jelenie i sarny. Organizatorem był nieżyjący już Jan Okruch, w latach 2002 – 2006 dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie (z nominacji SLD). – Gdy przyjeżdżał Komorowski, zawsze czekał na niego leśniczy ze służbowym samochodem – opowiadają leśniczy. O wspólnych polowaniach Komorowskiego z politykami SLD mówią też pracownicy nadleśnictwa w Rudniku w podkarpackiem. Widywali tam też wtedy szefa Bartimpeksu Aleksandra Gudzowatego oraz znanych aktorów, m.in. Bogusława Lindę. Do tych łowów dochodziło już w czasach AWS, gdy Komorowski był jednym z liderów Stronnictwa Konserwatywno-Liberalnego, a także szefem Sejmowej Komisji Obrony Narodowej, a następnie szefem MON w rządzie Jerzego Buzka. – Do Rudnika na polowanie Komorowskiego ściągnął Edward Tomecki, który nadleśnictwem w Rudniku kieruje do dziś jeszcze od czasów stanu wojennego – wspomina Krzysztof Roman, wówczas pracownik leśny.W Rudniku powstał Ośrodek Hodowli Zwierzyny, by było do czego strzelać. Daniele sprowadzano nawet z Węgier. Zbudowano domek myśliwski dla polityków. Edward Tomecki odmówił "Rz" udzielenia jakichkolwiek informacji o polowaniach Komorowskiego. Uzasadnił to tym, że jest to element sfery prywatnej marszałka i nie ma związku z pełnioną przez niego funkcją publiczną.

 

[srodtytul]Tajemnica helikoptera[/srodtytul] Po polowaniach w Lasach Janowskich biesiady myśliwskie z udziałem Komorowskiego organizowano w leśniczówce Władysławów, kilkanaście kilometrów od miasta. Schowana jest w głębokiej puszczy, trudno tam dotrzeć nawet z pomocą dobrego GPS. W pobliżu jest tylko kilka domów pracowników leśnych. Oni doskonale pamiętają wizyty Komorowskiego. Wspominają, że obecny marszałek Sejmu wpadał co miesiąc na kilka dni. Było to pod koniec lat 90. – Kiedy nad okolicą latał helikopter, od razu było wiadomo, że przyleciał nim Bronek – mówi nasz informator. Helikopter należał do wojska, a Komorowski był wtedy wiceministrem obrony narodowej. Korzystał wówczas z gościny Jerzego Kostka. Panowie byli zaprzyjaźnieni. Komorowski jest ojcem chrzestnym córki Kostki. Podczas jednego z pobytów Komorowskiego we Władysławowie miał miejsce wypadek. Jerzy Kostek, jeżdżąc po terenie leśniczówki samochodem terenowym, wpadł na helikopter, którym przyleciał marszałek. Uszkodzony został tylny wirnik. Sprawę badał komisariat policji z pobliskiej Dzwoli. Zarzutów nikomu nie postawiono. Jak wyglądały przygotowania do polowań?

 

– Kiedy jesienią przez wieś jechały do leśniczówki przyczepy ze spadami jabłek z sadów, było jasne, że szykuje się polowanie z gośćmi – mówi jeden z mieszkańców Władysławowa. Co wspólnego mają jabłka z myślistwem, tłumaczy nam Ryszard Hys. – Spadów z sadów używa się, by urządzić tzw. nęcisko. Przez kilka dni rozsypuje się spady w określonym miejscu, najczęściej na polanie. Zwierzyna się przyzwyczaja, że w tym miejscu można się najeść. Jak się już przyzwyczai, przyjeżdża myśliwy, wchodzi na ambonę. Przy optyce współczesnej broni zwierzyna nie ma żadnych szans. Nie trafić w takich okolicznościach, to spudłować w stodołę.[srodtytul]Z synem na dzika[/srodtytul] Z marszałkiem poluje jeden z synów, 29-letni Tadeusz Komorowski, warszawski prawnik. W grudniu 2009 r. Bronisław Komorowski na jego wesele miał upolować dzika w lasach pod Lublinem. – Był zaproszonym gościem na odstrzał – potwierdza Sylwester Wasilewski, łowczy koła Szarak w Lublinie, wizytę znanego myśliwego. – Miał zezwolenie na dwa dziki, pozyskał jednego. Zapłacił za niego, ale ile, nie pamiętam – przyznaje Wasilewski.

 

W styczniu 2008 r. marszałek Komorowski został zaproszony wraz z synem na dziki do lasów w Huszczy koło Białej Podlaskiej przez wspomniane już wcześniej koło Ponowa. Myśliwy i dziennikarz pisma "Łowiecki Dziennik Myśliwych" Stanisław Pawluk ujawnił, że polowanie zorganizowano nielegalnie: bez wpisywania się do książki wyjść w łowisko i bez zgody nadleśniczego. Nie poinformowano też o imprezie wójtów gmin Łomazy oraz Tuczno, na których terenie polowanie się odbyło. Pytany przez dziennikarza marszałek tłumaczył się, że upewniał się przed polowaniem, czy wszystkie formalności są spełnione. – Z przykrością jednak informuję, że tego dnia na polowaniu nie oddałem żadnego strzału – odpisał Komorowski Pawlukowi. Podczas polowania zastrzelono przez przypadek psa Romana Arseniuka, który był podkładaczem z psami. Sprawę umorzono, bo Arseniuk całą winę wziął na siebie i nie rościł do nikogo pretensji. W feralnym polowaniu brał udział poza Komorowskim także Jerzy Kozłowicz, warszawski biznesmen, znajomy Józefa Oleksego. Po całej historii kłopoty ma dziś tylko Pawluk, który ją opisał. Rok temu rzecznik dyscyplinarny Polskiego Związku Łowieckiego oskarżył dziennikarza o "naruszenie dobrego imienia koła łowieckiego" i zniesławienie z art. 212 kodeksu karnego, choć proces toczy się przed sądem koleżeńskim, a nie powszechnym.

 

[srodtytul]Polowania? Nie odpowiem[/srodtytul] W październiku 1994 r. Bronisław Komorowski, wtedy poseł Unii Wolności, zabierając głos w Sejmie w sprawie poselskiego projektu ustawy Prawo łowieckie, martwił się, że myśliwi wciąż są źle postrzegani w społeczeństwie, bo kojarzy się ich z czasami PRL, kiedy polować mogli tylko ludzie aparatu władzy. Z dumą mówił o sobie: – Być członkiem Polskiego Związku Łowieckiego to honor, a nie rzecz naganna. Jego wystąpienie koledzy posłowie nagrodzili oklaskami. Dziś marszałek Komorowski unika rozmowy o polowaniach. Mimo wielokrotnych próśb nie odpowiedział na pytania "Rz": m.in. od kiedy jest członkiem związku łowieckiego, jakie ma trofea i medale, czy polował w Omulewie i za granicami kraju, m.in. na Syberii na niedźwiedzie. No i kiedy zamierza zawiesić członkostwo w PZŁ, bo według naszych informacji jeszcze tego nie zrobił.
Tad Kapala (twitter.com)

 

 

Autor: Cezary Gmyz , Izabela Kacprzak , Józef Matusz