JustPaste.it

The voice of Chwalidzidki

wywiad z wybitnym pisarzem obywatelskim Hamiltonem S.

wywiad z wybitnym pisarzem obywatelskim Hamiltonem S.

 


Dziennikarz: Podobno zaczynałeś w Szczecinie i w okolicznych portalach społecznościowych?

HS: Tak. Z tym, że nie w Szczecinie, a w Szczekocinach i nie na portalach, a na parkanach, płotach i w bramach.

Dz: Jaka formy artystyczne wówczas przeważały?

HS: To były krótkie i zwięzłe formy literackiego wyrazu, typu "Antek je gupi", trochę liryki jak "Ździchu rżnie Jole", "Krycha sie puszcza",  protest songi "Rence precz", czy wspieranie nurtu zawodowego służb mundurowych "HWDP", czyli "hcem wstąpić do policji". Całość uzupełniała gustowna grafika anatomii człowieka. Kiedyś w nagrodę dostałem pałą, a innym razem poczęstowali mnie gazem pieprzowym, ale zawsze zdołałem  zbiec.

Dz: rozumiem, że tę twórczość prowadziłeś w internecie.

HS: nie, sprayem.

Dz: jak piszą "Dzwony Powiatu" bardzo wcześnie zacząłeś pracować.

HS: tak, zaczynałem już w wieku przedszkolnym jako robotnik, potem bełem brygadzistom, mistrzem, rotmistrzem i arcymistrzem.

Dz: wiem, że kierownictwo zakładów było z ciebie dumne i blade.

HS: tak. W uznaniu moich zasług i mnogości talentów wysłano mnie na studia do pierwszej zaocznej szkoły podstawowej dla dorosłych  w Wąchocku, gdzie jako jedyny miałem 12 letni indywidualny program nauczania. Znasz moją wrodzoną skromność i wiesz, że nie znoszę  się chwalić, ale na większości lekcji nauczyciele nie wytrzymywali, zmieniali się, a ja trwałem niczym żołnierz wyklęty. Świadectwo ukończenia dostałem po 15 latach z czerwonym paskiem. Na dupie. Widoczny jest do dziś, choć już mocno przyblakł. Kiedyś wieczorami w terenie niezabudowanym używałem go jako odblask. Brali mnie też na pielgrzymki do Częstochowy. Myślałem, że ostatni będą pierwszymi  w drodze powrotnej, ale też mnie wykołowali. Teraz nie ściągam już portek, bo hemoroidy nie świecą.

DZ: zostałeś uhonorowany odznaką im. Janka Krasickiego.                     

HS: tak, ale mi jej nie dali, bo nie zdążyłem zapisać się do ZMS. Taki byłem zalatany. Ale jak to mówią, co się odwlecze, to  nie uciecze. W następnym roku mama wysłała mnie do wczesnej komunii, dostałem medalik i zegarek na rękę made in NRD marki  "Ruhla", z którego jestem dumny i noszę do dziś, a mój tata miał po komunii za darmo świecę do trabanta.

Dz: czytałem, że na zegarki rywalizowałeś z ministrem Nowakiem.

HS: tak, on nawet chciał zamienić "Rollexa" na "Ruhlę", ale szkiełko mi wylata i cyferblat zeżarł chomik. On stracił stanowisko, a mnie  CBA nie ruszało, bo miałem zegarek wpisany w zeznania majątkowe, na wszelki wypadek do dowodu osobistego, paszportu i wytatuowany na plecach.

Dz: po Wąchocku kariera potoczyła się błyskawicznie.

HS: tak, dostałem stanowisko i miałem pod sobą z pięć tysięcy ludzi. Rodzina była ze mnie dumna. Zarządca cmentarza powiedział, że trza grabić liście. Pamiętam była jesień, drzwi otwarte, w korytarzu mrok. Zrobiłem krok. Ktoś rąbnął mnie między oczy.  Po trzech miesiącach zrozumiałem, że to nie był zamach, to były grabie. Odwołałem wszystkie swoje miesiączki i apele.

Dz: "The Time Kultura" pisał, że amerykańska akademia filmowa przyznała ci Oskara za scenariusz. Czy to prawda?

HS: tak, to prawda. Tyle, że nie akademia, tylko behapowiec, nie za scenariusz tylko za efekty specjalne, i nie oskara tylko grzywnę za nieprzestrzeganie przepisów BHP przy poszukiwaniu zagubionych grabii. Pięć stów. Odwołałem się i wygrałem. Dodatkowo obciążyli mnie  kwotą 6,50 za złamany sztyl. No przynajmniej nie tylko ja miałem złamany nos, wybite cztery zęby i pęknięty mózg. Druga strona konfliktu  też poniosła straty. Mam satysfakcję.


Dz: "The Goniec Podlasia" napisał, że znasz osobiście prawie wszystkie światowe gwiazdy ekranu i estrady.

HS: to skutek wywiadu jakiego im udzieliłem nazajutrz po wypadku. Z wybitymi zębami i złamanym nosem miałem prawo mówić niezbyt wyraźnie. Nie powiedziałem, że znam, powiedziałem, że jak dostałem między oczy, to zobaczyłem wszystkie gwiazdy świata. Zresztą "The Goniec Podlasia" to szmatławiec. Napisali też, że znam Jenifer Lopez, a jak wiesz, jest akurat odwrotnie.


Dz: masz sporo dyplomów. Który z nich jest dla ciebie najcenniejszy?

HS: dyplom, który dostałem od cioci Zuzi. Ze wszystkich dzieci powiedziałem najładniejszy wierszyk, miałem najładniejszy przedziałek i najczystsze ręce. Cenię go sobie tym bardziej, że miałem wtedy zaledwie 37 lat.

Dz: miałeś też sporo sukcesów sportowych.

HS: tak. Na imieninach u wujka Alojza zdobyłem wszystkie trzy medale. Jako jedyny, po pijaku skoczyłem na głowę do pustego basenu. Owacje na stojąco trwały podobno jeszcze jak kończyli mnie operować.

Dz: ukończyłeś renomowaną szkołę podstawową dla dorosłych w Wąchocku i co dalej?

HS: propozycje pracy naukowej posypały się z całego świata. Szwagier zrobił wtedy akurat doktorat z kardiochirurgii. Razem wyruszyliśmy na podbój Wielkiej Brytanii. On operował na zmywaku, a ja zostałem wykładowcą na uniwersytecie w Cambridge. Wykładałem ze skrzyń na półki flakony, menzurki,  słoiczki i inne szkło. Ciśnienie na szkło było spore, więc wolny czas poświęcałem na eksperymenty naukowo badawcze. Badałem wpływ whisky na przewód  pokarmowy i dynamikę gazów jelita grubego. Opracowałem metodę przesyłania gazu kanałami telekomunikacyjnymi. Wszystko miałem zapięte na ostatni  guzik. Szukałem notatek, chciałem zrobić światło, nacisnąłem przycisk i wtedy to cholerne metro londyńskie wyleciało w powietrze. Wróciłem i  przez rok pasałem się w Bieszczadach przebrany za barana. Ludzie mówią, że przebrałem się zupełnie niepotrzebnie, ale nie rozumiem dlaczego.

Dz: masz też spore osiągnięcia na niwie muzycznej.

HS: tak. Kiedyś dostałem darmowy bilet na koncert do filharmonii. I to w pierwszym rzędzie. Zdrzemnąłem się. Nie uszanują człowieka. Obudził mnie  puzonista. Stał, dmuchał i nie mógł wyciągnąć tego wichajstra. W przód i w tył, tam i nazad. I tak i srak. A hałasował jak tramwaj na zakręcie. Nie mógł tej drugiej rurki wyciągnąć. Zacięło się chyba. Wskoczyłem na scenę, wyrwałem mu to, po kilku sekundach miał dwa puzony, śrubkę i trzy  zęby w ustniku. Zrobiło się cicho jak w kościele. Potem dyrektor zaprosił mnie do swojego gabinetu, przyjechała policja. Mówiono o pieniądzach, kosztach. Nie dałem się przekonać. Nie wziełem ani grosza. Kultura dla mnie rzecz święta. Dostałem już wezwanie do sądu, ale nie złamią mnie.  Jak mnie zmuszą do wzięcia pieniędzy, przekażę je na jakiś cel charytatywny.

Dz: prowadziłeś też duży biznes w Niemczech.

HS: no byłem młody, żądny sukcesu. Wyjechałem i otworzyłem sobie duży, pięciokondygnacyjny sklep spożywczy w centrum Berlina. Łomem. Siedziałem  potem kilka lat w Niemczech w pięknym baraku z cegły palonej, a ochronę miałem lepszą niż BOR. Mam wiele doświadczeń i wielu przyjaciół w kręgach  tamtejszego biznesu. I mam dwa konta bankowe. Niemieckiego komornika i poborcy podatkowego.

Dz: w takim razie pozwolisz, że pożegnam cię jak światowca i poliglotę, thanks, how do you do.
HS: thanks, do you hau, hau.