JustPaste.it

Wyspa śmierci

 

Historia, którą zaraz przeczytacie, wydarzyła się ponad sto lat temu. I pomimo tego, że była to jedna z najtragiczniejszych historii, jaka w ogóle wydarzyła się w Chile, świat usłyszał o niej zupełnie niedawno. Przez wszystkie te lata pozostała nietknięta, niezbadana, żyjąc swoim własnym życiem w tym surowym, wrogim środowisku, które większość ludzi omijała i nadal omija szerokim łukiem. Nie jest to historia z dobrym zakończeniem. Co więcej, nie jest też z dobrym początkiem. Zacząć jednak jakoś trzeba. Najlepiej od razu. Przenieśmy się więc razem tam.

Tam, gdzie na ponurym, prowizorycznym cmentarzu, gdzieś pomiędzy dziką roślinnością jednego z najbardziej niedostępnych zakątków Chilijskiej Patagonii, znajdują się one: krzyże. Proste, wykonane z drzewa cyprysowego, skrywające tragiczną historię i strzegące dziesiątki samotnych grobów znajdujących się na podmokłych gruntach Wyspy Aysen. Wyspy, która jeszcze do niedawna była jednym z najbardziej niedostępnych zakątków Chile.

A wszystko zaczęło się od tego, kiedy we wrześniu 1905 roku Firma Wydobywcza Baker wysłała do ujścia rzeki Baker (niedaleko Bajo Pisagua) dwustu robotników, którzy wykonując ciężką, fizyczną pracę ginęli powoli, w do dzisiaj niewyjaśnionych okolicznościach. Wiadome było jedynie to, że ich praca polegała na wycinaniu drzew w celu utworzenia nowego szlaku, który miał prowadzić przez las, wzgórza i mokradła, począwszy od Pacyfiku aż po granicę z Argentyną. Jego powstanie miało ułatwić transport wełny oraz mięsa z wysoko położonych regionów, w szczególności w obszarze Chubut.

Angielski brygadzista Williams Norris tuż po dotarciu do ujścia rzeki Baker, w pierwszej kolejności nakazał budowę domu dla zarządcy, zaraz potem zagrody, stodoły, szopy do przechowywania żywności i narzędzi, jak również baraku sypialnianego dla robotników. Wyjątkowo zła dieta pracujących przy wycince ludzi, składająca się głównie z mięsa, soli, ryżu, zgniłego dorsza i mąki, ciężka praca fizyczna oraz ekstremalne warunki pogodowe bardzo szybko odcisnęły swoje piętno na wszystkich pracownikach.  Piętnem tym była między innymi choroba, która objawiała się w postaci siniaków na nogach i ramionach, krwawienia z przewodu pokarmowego, uszkodzenia dziąseł, utraty zębów, silnych bóli głowy oraz drażliwości i skrajnej przemocy. Wszystko to razem wzięte powoli, lecz systematycznie doprowadzało i tak już skrajnie wyczerpanych ludzi do śmierci. Najpierw tych najsłabszych, a potem silniejszych, którzy z każdym kolejnym dniem stawali się tymi słabszymi.

Gdy tylko na wyspie powstała główna osada, wysłano w trasę łódź, której celem było dostarczenie pracownikom świeżej żywności, narzędzi ciętych, a także podstawowych artykułów potrzebnych do codziennej egzystencji. Oczekiwanie na jej powrót było ogromne. Jak się jednak okazało, trwało ono znacznie dłużej, niż ktokolwiek przypuszczał i zdecydowanie zbyt długo, by wszyscy zdołali przeżyć. Jednego dnia, tuż po przebudzeniu, znaleziono siedem ciał. Kolejnego dnia, dwadzieścia osiem. I tak z każdym dniem lista ta zaczynała się powiększać coraz bardziej. Ci, którzy jakimś cudem nadal pozostawali przy życiu, zakopywali ciała zmarłych towarzyszy na mieszczącej się niedaleko wyspie po to, by uniknąć wybuchu epidemii lub pojawienia się kolejnych chorób.

Dopiero w październiku 1906 roku do ujścia rzeki Baker dotarł w końcu statek o nazwie Araucanía. Kapitan William Titus, przepływający tamtędy zupełnie przypadkowo, dostrzegł stojących na brzegu ludzi, z których uratował tych, których jeszcze uratować się dało. Z grupy tej bowiem ośmiu umarło już będąc na statku, w drodze do Chiloé.

Obecnie na wyspie znajdują się 33 krzyże. 33 krzyże, którym jakimś cudem udało się wygrać z surowymi zimami i upływem czasu. Biorąc pod uwagę skalę tragedii oraz liczbę osób, które na wyspie zostały pogrzebane, krzyży pozostało niewiele. I tak naprawdę nie wiadomo, ile z nich wytrwa kolejne lata, ze względu na niekorzystne położenie wyspy oraz ciągłe zagrożenie powodzią. Być może sama natura będzie odpowiedzialna za wymazanie śladów tragedii, jaka wydarzyła się w Bajo Pisagua. A Wyspa Śmierci, jak nazywa się ją obecnie, ponownie będzie znana wyłącznie jako Wyspa Aysen, jeden z najbardziej niedostępnych zakątków Chilijskiej Patagonii.  

 

Po więcej wrażeń zapraszam na www.isabelfuentesguerra.com