JustPaste.it

Bombowe dziewczyny. Polskie terrorystki sprzed 100 lat

 

 

 

Każda miała przywiązane do nóg po kilka pistoletów, naboje transportowały w majtkach, a dynamit najlepiej komponował im się z gorsetem. Kobiety w rewolucyjnych czasach bywały bardziej zabójcze niż niejeden mężczyzna.

Mieszkaniec Królestwa Polskiego, niejaki pan W. Kaliski, miał okazję spędzić w Warszawie dzień 15 sierpnia 1906 roku.

Właśnie wtedy dane mu było zobaczyć, co potrafi niepozorna i niezwracająca na siebie uwagi polska patriotka w starciu z carskim patrolem. Mężczyzna zanotował później:

Niezwykła była rozprawa z patrolem na rogu Gęsiej i Dzikiej. Do policjanta znajdującego się w towarzystwie dwóch żołnierzy, zbliżyła się z uśmiechem na ustach młoda, piękna panna.

Gdy znalazła się w odległości jakiś dwóch kroków od patrolu, bojowczyni dała pięć strzałów, i po chwili policjant i żołnierze leżeli wyciągnięci na bruku. Żaden z nich nie żył. Nadbiegający żołnierz z patrolu lotnego strzelał do dziewczyny, ta jednak pełzała prawie na czworakach i szybko znikła w Kupieckiej. Pościg nie dał żadnego rezultatu.


Co prawda nikt dziś nie wie, kim była „młoda, piękna panna” z opowieści Kaliskiego, ale można mieć pewność, że nie czuła się samotna w męskim towarzystwie bojowców PPS i kilku pomniejszych organizacji, hurtowo siejących wówczas antyrosyjski terror w Królestwie Polskim.

Kaliski wspomina jeszcze jeden przypadek, tym razem starszej, eleganckiej damy, która wyciągniętym z sakiewki rewolwerem, położyła trupem rewirowego przy ulicy Solec. Jednak podobnie wystrzałowych dziewczyn było wówczas znacznie więcej.

Impuls ze Wschodu

Impuls szedł z Rosji, gdzie terrorystyczne organizacje socjalistyczne hulały już od dwudziestu lat, zapędzając się – nawiasem mówiąc rękami Polaka – nawet do próby zabicia cara.

Kobiety działały tam na równych prawach z mężczyznami, co dotyczyło również prawa do rzucania bomb. Świadome tego Polki nie chciały być gorsze. Kiedy rewolucyjny chaos 1905 roku zagościł także nad Wisłą, do partyjnych bojówek zaczęły ustawiać się kolejki domagających się broni pań, z czego co najmniej kilkadziesiąt ani myślało ograniczać się do przenoszenia jej w zakamarkach bielizny – chciały osobiście uczestniczyć w zamachach. I uczestniczyły.

Kobiecy strój przełomu XIX i XX wieku okazał się doskonałym schowkiem do przenoszenia broni, amunicji i materiałów wybuchowych.

Kobiecy strój przełomu XIX i XX wieku okazał się doskonałym schowkiem do przenoszenia broni, amunicji i materiałów wybuchowych.

Jedną z nich była Wanda Krahelska – postać ciekawa, szlachcianka, w czasie II wojny światowej członkini Rady Pomocy Żydom „Żegota”, a przy okazji krewna Krystyny Krahelskiej, poetki i pierwowzoru pomnika warszawskiej Syrenki. W 1905 roku na jednym z policyjnych cyrkułów skatowano i doprowadzono do samobójstwa jej narzeczonego.

 

Targana chęcią zemsty wstąpiła do Organizacji Bojowej PPS, gdzie wkrótce zlecono jej wykonani egzekucji na warszawskim generale gubernatorze Giergiju Skałonie.

Rzucone przez nią ładunki co prawda chybiły i nie zrobiły Skałonowi poważniejszej krzywdy, solidnie zdewastowały jednak okoliczne domy, okaleczyły żołnierzy z obstawy i przypadkowego świadka, małą dziewczynkę z sutereny naprzeciwko.

Następnego dnia „Poranek” donosił:

Bomby, jak sądzić należy wybuchły za powozem i skutkiem tego ich działanie skierowane było głównie przeciwko szybom domów przy ul. Natolińskiej i Koszykowej. Zwłaszcza ta bomba, która wybuchła na rogu ulic była niezwykle silna i spowodowała wybicie szyb w domach numer 13b, 13c i 15 przy Koszykowej oraz poraniła dwóch kozaków należących do eskorty generała, którym pospadały czapki z głów.

Bomby i cyjanek

Krahelska nie była sama. Towarzyszyły jej dwie nastoletnie robotnice, Zofia Owczarkówna i Albertyna Halbertówna, z których ta pierwsza dorobiła się później całkiem imponującej biografii – rzecz ciekawa – zawsze bardzo mocno splecionej z osobą Skałona.

 

Artykuł powstał w oparciu o książkę

Spod klawiatury autora artykułu wyszła także książka „Polscy terroryści” (więcej o niej na stronie wydawcy). Jeśli nie boicie się kontrowersyjnych tematów, zdecydowanie warto ją przeczytać!

Już kilka miesięcy po akcji na ul. Natolińskiej, wzięła udział w kolejnym zamachu na jego życie, tym razem przeprowadzonym w Wilnie. Nie poddała się nawet, gdy ta akcja nie wypaliła.

Jesienią 1909 roku Mieczysław Mańkowski wpadł na pomysł, by wywabić obawiającego się o swoje życie Skałona z Belwederu, zabijając jego „prawą rękę”, generała Uthoffa.

Załatwić Skałona

Na miejsce akcji wybrano ponownie Warszawę, gdzie 10 października z kamienicy przy ul. Świętokrzyskiej, bojowczynie rzuciły kilka bomb na jego samochód.

„Warszawskij Dniewnik” relacjonował:

Jak już donosiliśmy, katastrofa z samochodem jenerała Uthoffa nastąpiła skutkiem wybuchu bomby. Według zeznań niektórych świadków bombę rzuciła niewiadomego nazwiska kobieta z balkonu przeciwległego domu; zamieszkiwała tam za podrobionym paszportem w pokojach umeblowanych, po wybuchu zbiegła.

Bomba trafiła w lewy bok samochodu (…) na szczęście bomba napotkała na opór w ramie stalowej, i dzięki temu pasażerowie uniknęli śmierci. Fala wybuchu, odbiwszy się od ramy, zmiotła znajdujących się na lewym chodniku przechodniów.

Uthoff przeżył, bo nie było go wówczas w samochodzie. Koniec końców przeżył i Skałon, by umrzeć pięć lat później z przyczyn najzupełniej naturalnych. Nie da się tego samego powiedzieć jednak o kolejnej polskiej terrorystce, Faustynie Morzyckiej, która wraz z Owczarkówną rzucała bomby z mieszkania na Świętokrzyskiej.

Rosyjscy dostojnicy nie czuli się w Polsce bezpiecznie. W kraju toczyła się w praktyce nieustanna wojna, a każdy dziany w carski mundur miał na czole tarczę strzelniczą. Na zdjęciu miejsce zamachu na Gieorgija Skałona.

Rosyjscy dostojnicy nie czuli się w Polsce bezpiecznie. W kraju toczyła się w praktyce nieustanna wojna, a każdy dziany w carski mundur miał na czole tarczę strzelniczą. Na zdjęciu miejsce zamachu na Gieorgija Skałona.

Co prawda udało jej się bez większych problemów uciec i znaleźć schronienie poza rosyjską jurysdykcją w Galicji, wkrótce jednak, nie mogąc poradzić sobie z wyrzutami sumienia za śmierć przypadkowych ofiar, zażyła cyjanek. Co ciekawe, o tym, że zupełnie nie nadawała się do terrorystycznej roboty zdawali sobie wszyscy oprócz niej samej. Była przecież pierwowzorem Stanisławy Bozowskiej z „Siłaczki” Żeromskiego, zresztą również jego bliską przyjaciółką, przyzwyczajoną do walki na zupełnie innym polu.

Faustyna Mokrzycka podczas „kursu rzucania bomb dla kobiet” zorganizowanego przez PPS nie zachwyciła instruktorów. Mimo to postanowiła, że zostanie terrorystką.

Faustyna Mokrzycka podczas „kursu rzucania bomb dla kobiet” zorganizowanego przez PPS nie zachwyciła instruktorów. Mimo to postanowiła, że zostanie terrorystką.

Inny jej przyjaciel, również wybitny pisarz Gustaw Daniłłowski, załamywał ręce, gdy zobaczył ją w Krakowie, podczas zajęć z organizowanego przez PPS „kursu rzucania bomb dla kobiet”. Jego znajoma, Walentyna Nagórska pisała potem:

Daniłowski opowiadał z jakim zdumieniem zobaczył ją na ćwiczeniach z rzucania bomb i powiedział, że to nie dla jej delikatnych rąk i nerwów robota. Porzuca ona jednak pracę oświatową, aby stanąć na posterunkach niebezpieczniejszych.

Pożytki z mody

W pierwszej dekadzie XX wieku dziewczyny chętnie strzelały, produkowały w laboratoriach bomby, tworzyły właściwie całe zaplecze logistyczne socjalistycznych bojówek. Najczęściej jednak wykorzystywane były do transportowania całego niezbędnego w terrorystycznej robocie arsenału. I nie chodziło tu wcale o strach, czy siły fizyczne, ale o… warunki naturalne i modę. Któregoś razu Władysław Dehnel zauważył:

Ile lasek dynamitu zmieści się w jednym gorsecie? Polskie terrorystki znały odpowiedź.

Ile lasek dynamitu zmieści się w jednym gorsecie? Polskie terrorystki znały odpowiedź.

Najbardziej pakownymi były towarzyszki chude i wysokie. Tak np. tow. Morawiecka była najpakowniejszą towarzyszką jaką znałem. Mąż jej mówił, że jego żona nabiera kształtów wtenczas, gdy ma na sobie pud (ok. 16 kg) bibuły.

A o czym mówił najlepiej tłumaczyła Aleksandra Piłsudska:

Na szczęście na modę ówczesną nie mogliśmy narzekać. Panie nosiły obszerne płaszcze, peleryny, spódnice i suknie, staniki i staniczki, ułatwiające ukrycie wielu rzeczy. O przewożeniu broni w walizkach czy kufrach nie było nawet mowy. (…)

Tak więc np. kobieta w długiej sukni mogła swobodnie wieźć dwa lub trzy mauzery przywiązane do ciała wzdłuż nóg. Rewolwery i amunicję zaszywano w szerokie pasy, które kładło się pod ubranie. Dynamit doskonale nadawał się do gorsetu.

Przyszła Marszałkowa twierdziła w późniejszych wspomnieniach, że partia nie zgadzała się na udział kobiet w walce bezpośredniej. Ale dobrze wiedziała, że mija się z prawdą. Ona sama wzięła udział w napadzie na pociąg pod Bezdanami.

I wbrew pozorom chyba nie szkodziło to kobiecości, a może nawet działało jak afrodyzjak. Opis pierwszego jej spotkania z Józefem Piłsudskim brzmi w każdym razie osobliwie, bo osobliwie, ale przecież niemal romantycznie… Ze wzruszeniem notowała:

Żywo stoi mi w pamięci ten obraz, gdy w wiosenne popołudnie staliśmy wśród kilku karabinów, między koszami z browningami, mauzerami i amunicją.

 

Autor: Wojciech Lada