JustPaste.it

Polska jest niemiecką kolonią medialną.

 Odwlekanie repolonizacji mediów jest dla niezależności kraju samobójcze!

 

autor: Pixabay.com autor: Pixabay.com

 

Dać łatwo, odebrać trudno. O medialnym kolonializmie w naszym kraju, a dokładniej o przejmowaniu polskich mediów alarmowałem już pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, w korespondencjach z Bonn, a później Berlina.

„Jaki jest szczyt naiwności? Oddać Niemcom wszystkie gazety, radio, telewizję i internet, i oczekiwać, że będą reprezentowały polskie interesy”,

to cytat z mojego komentarza z kwietnia 2016 r. Wszystko groch o ścianę… Prócz okazjonalnej gadaniny nic się nie zmieniło. Przeciwnie, dyrektor generalny koncernu Ringier Axel Springer Mark Dekan pozwolił sobie właśnie na otwarte, bezczelne wtrącenie się do sytuacji politycznej w Polsce i na instruowanie podległych mu dziennikarzy, za kim i za czym powinni się opowiadać.

Żaden niezależny kraj nie pozwala sobie na pranie mózgów własnych obywateli przez zagranicę. Stąd prosty i przerażający wniosek: Polska wolnym krajem nie jest, jest niemiecką kolonią medialną. O zainteresowaniu Niemiec tym, kto rządzi w naszym kraju i próbach wywierania wpływu na kształt naszej sceny politycznej też pisałem niejednokrotnie, w tym o finansowym wspieraniu wygodnych partii z punktu widzenia Berlina. Że powtórzę: w cywilizowanych państwach przyjęcie pieniędzy z obcego kraju przez któreś z politycznych ugrupowań byłoby gwoździem do jego trumny, ale nie u nas. Swego czasu ujawnił to Paweł Piskorski, pierwszy przewodniczący Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, kiedyś w KLD, potem UW, następnie w PO, później w Stronnictwie Demokratycznym i Europie Plus. Początkowo premier Donald Tusk, obecnie przewodniczący Rady Europejskiej, oraz Jan Krzysztof Bielecki zaprzeczali, że brali pieniądze od niemieckich chadeków, jednakże były szef MSZ Andrzej Olechowski potwierdził w TVN24, że owszem, posiłkowali się niemiecką „darowizną”…

Fakt ten pozostawię bez komentarza, podobnie jak „granty” dla byłego szefa MSZ Władysława Bartoszewskiego, który otrzymał kiedyś 150 tys. marek za wkład w kształtowanie naszych bilateralnych stosunków z Niemcami. Tych kształtujących i z wkładem było wielu. Jeden z nich wypłynął przy okazji ujawnienia nagrania, a był nim sam rzecznik prasowy premiera Tuska i były sekretarz generalny PO Paweł Graś, obecnie jego doradca w Radzie Europejskiej do spraw… polityki i komunikacji. Tak, ten sam Graś, ten sam były cieć domu pewnego Niemca, ten sam, który uzgadniał z mającym dobre kontakty za Odrą, biznesmenem Janem Kulczykiem, okiełznanie krytycznego wobec rządu PO redaktora naczelnego „Faktu” - tabloidu należącego do koncernu Ringier Axel Springer. Sześć tygodni po tej interwencji Grzegorz Jankowski stracił posadę…

„Kto ma media, ten ma władzę”, mawiają Niemcy („Wer die Medien hat, hat die Macht”). Niemieckie media w kraju i za granicą, czyli także w Polsce, funkcjonują perfekcyjnie. Pomagają w tym m.in. polityczne odprawy, po niemiecku Hintergrundgeschpräch (Hintergrund - tło, Gespräch - rozmowa), polityków z szefami redakcji, lub bezpośrednio z wybranymi dziennikarzami. Po takich „konsultacjach” media publikują to, czego politykom mówić nie wypada, lub nie publikują tego, co byłoby sprzeczne z ich interesem.

W samych Niemczech na ponad 650 gazet i periodyków te z – co należy podkreślić - częściowym udziałem kapitału zagranicznego można wyliczyć dosłownie na palcach jednej ręki, na dodatek są to gazety niskonakładowe. Co robi się z niepokornymi, obrazuje zdarzenie w miesięczniku „Cicero”, należącej do szwajcarskiej grupy Ringier Publishing, która z kolei powiązana jest z niemiecko-szwajcarskim koncernem Springera (wydającym w naszym kraju m.in. tygodnik „Newsweek”). „Cicero” opublikował tekst w oparciu o tajne materiały Federalnego Urzędu Kryminalnego, po czym do redakcji wpadli policjanci z prokuratorskim nakazem rewizji i zrobili tam „kipisz”… Sprawa oparła się aż o Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, który uznał akcję policji za „niedopuszczalne naruszenie wolności prasy”, ale była to musztarda po obiedzie, co chcieli „porządkowi” zrobić, to zrobili…

W Niemczech obcy kapitał nie ma żadnych szans nie tylko na zmonopolizowanie rynku medialnego, lecz nawet wykupienie poszczególnych tytułów. Mogą to blokować i skutecznie blokują syndykaty wydawców, dziennikarzy i drukarzy. Między Odrą a Renem obowiązuje zasada tzw. ograniczenia dominacji opiniotwórczej. Czuwa nad tym specjalna Komisja do spraw Koncentracji Mediów, która może nakazać koncernom wyzbycie się części udziałów. Jak orzekł Federalny Trybunał Konstytucyjny, w razie zagrożenia należy… „natychmiastowo i jak najbardziej efektywnie przeciwdziałać tendencjom do koncentracji, gdyż jeśli nieprawidłowości się ugruntują, mogą być trudne do naprawienia”.

W naszym kraju niemieckim koncernom nic nie grozi, mogą czuć się jak w domu. Na oczach niby bezsilnych partii politycznych toczy się kuriozalna gra: na poparcie swych tez o rzekomym łamaniu demokracji przez Prawo i Sprawiedliwość niemieckie gazety cytują polskie, należące do tych samych koncernów, i na odwrót. Mówiąc wprost, polska opinia publiczna urabiana jest przez ten sam kartel, więc – zaiste, Mark Dekan ma powody, by dziękować swym polskojęzycznym dziennikarzom za dotychczasowy wkład i wytyczać zadania na przyszłość.

Niemcy przypuścili ofensywę i skolonizowali nie tylko polskie media. Tyle, że inne kraje zdążyły się już uwolnić spod niemieckiej kontroli i ubezwłasnowolnienia. Tak, jak np. nasi południowi sąsiedzi, którzy dokonali gruntownych zmian w strukturach własnościowych: dziennik „Hospodářské noviny”, należący do Verlagsgruppe Handelsblatt wykupił czeski miliarder Zdeňek Bakala, wysokonakładowy „Deník” i „Mlada fronta” przejął w 2013r. od Rheinisch-Bergische Druckerei- und Verlagsgesellschaft Andrej Babiš, gazetę „Právo“ wydaje czeska spółka Borgis, „Blesk“ należy już do Czech News Centrum (CNC), dawniej Ringier Axel Springer, a jej jedynym udziałowcem jest grupa inwestycyjna Daniela Křetínskégo i Patrika Tkáča. Do CNC należy też tygodnik „Reflex”. Inne, czołowe tygodniki jak „Respekt” i „Ekonom” wydaje dziś spółka Economia, wcześniej w rękach niemieckiej Verlagsgruppe Handelsblatt.

Dominacja niemieckich koncernów skończyła się także na rosyjskim rynku, gdzie jeszcze do niedawna wydawały ponad 200 tytułów. Wystarczyła jedna uchwała Dumy, ograniczająca udziały zagranicznych inwestorów w rosyjskich redakcjach do 20 proc. Rzecz jasna, gdy w ubiegłym roku wprowadzono w życie tę ustawę podniósł się za Odrą wielki krzyk o „putinizacji”, godzeniu w fundamenty demokracji, w swobody wypowiedzi… itd. itp.

Jeśli podobne kroki podejmą polscy parlamentarzyści i polski rząd, biorąc pod uwagę wielkość naszego kraju, przynależność do UE i NATO, a więc znaczenie Polski nie tylko w środkowo-wschodnim regionie Europy, krzyk będzie tym większy, tym mocniejsze naciski i kontrofensywa niemieckich koncernów dla zachowania istniejących wpływów. Spytam jasno: jeśli nie dziś, to kiedy?

Obecnie opinię publiczna w naszym kraju kształtują Verlagsgruppe Passau, koncern Axel Springer, Gruner+Jahr, Bauer i inne, poprzez należące do nich gazety ogólnopolskie, regionalne, periodyki, na portalach internetowych skończywszy.

„To wielkie zagrożenie dla niezależnego dziennikarstwa i wolności poglądów. Stary monopol państwa totalitarnego zastąpił w Europie Środkowej monopol obcego kapitału”,

— cytowałem w 2003r. z raportu Europejskiej Federacji Dziennikarzy (EFJ). Według autorów tego raportu, niemieccy właściciele gazet w Polsce, Czechach, czy na Węgrzech próbowali narzucać redakcjom punkty widzenia zgodne z własnym, czytaj: niemieckim, interesem. Po objęciu władzy przez PiS, na wieść o (wciąż, niestety, tylko) zamiarze uwolnienia się naszych mediów spod tych wpływów, ta sama federacja EFJ wyraziła… „zaniepokojenie”. Planowana repolonizacja została określona jako… próba objęcia kontroli nad mediami przez rząd.

„Niezależność ma podstawowe znaczenie tak dla mediów publicznych, jak i prywatnych w każdym demokratycznym społeczeństwie”

— ostrzegł prezydent EFJ Mogens Blicher Bjerregard, pod czym i ja mogę podpisać się obiema rękami. To prawda, niezależność ma podstawowe znaczenie, dlatego powtórzę po raz „enty”:

Odwlekanie repolonizacji środków masowego przekazu jest nie tylko dla dzisiejszego rządu, lecz w ogóle dla niezależności Polski samobójcze!

 

Źródło: Piotr Cywiński