idziemy
zziębnięci spoceni po krzywych chodnikach ulic poukładanych w miasta
o rysach ekonomów pułapek
pokazujących za uśmiech dziecka i szczęście matek
swoje wesele wśród szyldów powtarzalnych
niezapoznanych bez prawa oceny
idziemy
szukając machinalnie zmęczonego przejścia na drugą stronę po pasach białych
zawsze niebezpiecznych
rozdeptanych przez buty i koła samochodów
idziemy
od prawej do lewej od lewej do prawej
przez miasta naszych dni
wiecznie gotowych służyć poradą niespełnień i oszustwem koloru
idziemy
uwikłani w monochromatyczne tynki pejzaże
tłoczymy się przez miasta nam dane
skazani na sprzedaż i kupno wszystkiego bez logiki i końca
idziemy
przez ulice coraz groźniejsze od kłamstw
nieczułe na oceny wśród pustki poszukiwań
między papierowymi twarzami szczęśliwców na banerach
gwarantujących niespełnione
idziemy
z jednym życiem naszą połową braków
modlitw wśród reklam pułapek
od lat gwarantowanej sytości
najniższych cen niekończących promocji
obniżek niemal do zera
bezpłatnych kredytów
szczęścia za drugą złotówkę.
idziemy
zmęczeni winą klękamy na progach świątyń matek
czyhających na naszą pokutę i płatne odpuszczenie
otrzepujemy kolana i ruszamy znowu
po chodnikach poukładanych w miasto
które od lat do lat od kroków do kroków
wlecze się oskarżycielskie piękniejsze coraz bardziej
ze swoją wieczystą gwarancją niespełnienia
w ciasnym krwiobiegu braków
wśród niekończących się wątków potrzeb
i tak trwa nasz romans z bilansem nieopłaconych marzeń
w końcu rozpisani na tysiące
coraz dłuższych niezrozumiałych paragonów
siadamy
żeby otulić się w zielony skwer
by przez gałęzie słuchać okrutnego miasta jego ziemi obiecanej
jego jęków i skomlenia za mało za mało
wtedy z gzymsów spływają nam pod nogi nachalne gołębie prosząc o okruchy
one jedyne nie kłamią mając nas za pierwszego sprawiedliwego
@Janusz D.