JustPaste.it

Mój Cieszyn- Mały Lwów.

Najpierw usłyszałam powiedzenie- Cieszyn- mały Wiedeń, potem Cieszyn- Mały Kraków. Nie wiem, czy to przypadek, czy też właśnie taka kolejność aspiracji miasta nad Olzą wchodziła w grę… Bo jeśli nie przypadek… W pierwszym powiedzeniu pobrzękuje nuta proeuropejska, powrotu do przeszłości, kiedy to każda szanująca się babcia tutejszego rodu miała związki lub drugi dom w stolicy Austrii, a zarazem lekkiej wyższości nad cała tą polską szarzyzną czasów komunizmu, socjalizmu, chociażby i temu z „ludzką twarzą”- pierwszego sekretarza PZPR Edwarda Gierka. Drugie powiedzonko ilustruje zauważalne „ciążenie” miasta ku dawnej stolicy Polski. To drugie, zdaje się być bardziej naturalne i wynikać z tradycji kulturowych. Każdy uczeń chciałby studiować lub studiuje w Krakowie. Gros grona nauczycielskiego tęskni za Krakowem, jako miastem ich studenckiej młodości. Elita kieruje właśnie tam tęskne spojrzenia, niektórzy żałują, że tam nie pozostali i wciąż im się wymyka „u nas w Krakowie…” Pewnie, że są jeszcze Katowice, ale stanowczo za brzydkie, Wrocław- bez tożsamości, chyba, że ze Lwowa i za daleko, Bielsko, Opole- w ostateczności, ale Kraków! Tak, Kraków… Piastowski Kraków, piastowski Cieszyn… Wąskie uliczki, renesansowy rynek, kawiarenki w słońcu pod arkadami, zakochani spacerowym krokiem przechadzający się między pomnikami, zapach historii, ciągłości, korzeni. A Cieszyniacy uwielbiają rozmowy o korzeniach, choćby i tych króciutkich i plebejskich, bo przecież polskiej szlachty tutaj, jak na lekarstwo. To zresztą osobny temat. Aspiracje zawsze watro mieć. Mówią mądrzy także- „wedle stawu grobla”. Widać to wyraźnie chociażby w rywalizacji Cieszyna z Wrocławiem o organizację Festiwalu „Era- Nowe Horyzonty”, w której Cieszyn nie miał żadnych szans, choć złośliwi twierdzą, że nie chciał mieć. A ważne jest chcieć.  Nie mogę bowiem oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich latach władze miasta modlą się i szukają wyłącznie świętego spokoju, choć taki na pewno nie jest święty, gdyż ciąży na nim grzech śmiertelny- zaniechania. Filozofia- „Jak się kręci, to się kręci, jak nie to nie”, dla każdego chcącego rozwoju miasta jest zabójcza. Kto zaprzeczy  jednak i wskaże jedną choćby inwestycję w tym miasteczku, która sprawiła, by młodzi ludzie mogli związać z nim swoją przyszłość?

             I nie chodzi o to, by porównywać się do Wiednia i Krakowa, bo i wystarczy tylko zestawić liczbę mieszkańców, a skala zmniejszy nam się, bagatela, dwadzieścia razy, w przypadku porównania z miastem Kraka i jeszcze raz tyle do stolicy Austrii. Warto się zastanowić, co stanowi o sile dużych miast i w tym kierunku zabiegać. Kultura zawsze idzie za dobrobytem, a ten za pracą. Cóż z tego, że Cieszyn jest piękny, urokliwy, stary? Kraków też posiada wszystkie te przymioty. Czy chcemy, by nasze dzieci zajęły w tym mieście nasze miejsce, przedwczesnych emerytów, dopiero na swojej emeryturze? Jeśli w ogóle zechcą tu wrócić… Tożsamość… Prędzej czy później, każdy człowiek jej szuka, uświadamia wspólne właściwości z grupą.

Cieszyniacy chełpią się pochodzeniem, ojcowską mową, zwyczajami, strojem, pieśniami… I chwała im za to. Trudno nie zauważyć różnicy między tym miasteczkiem a innymi w Polsce o tej wielkości. Mamy teatr- choćby i tylko budynek, kino, dwa kryte baseny, ostatnio wybudowane wspaniałe lodowisko, na którym można rozgrywać nawet olimpijskie konkursy- co już się stało, duży, niezwykle urokliwy renesansowy rynek i starówkę. Miło jest pokazać to miasteczko przyjezdnym, jako swoje miejsce na ziemi. No i jeszcze ten „międzynarodowy charakter” - wystarczy spacer na drugą stronę Olzy… Kto pamięta o problemach Zaolzia? Dziś po piwie nikt już nie chce go zdobywać, jeśli już, to właśnie tam to piwo wypija. Szwejk, niewątpliwie, by się ucieszył.

I wtedy pada to pytanie: Jesteś stela? Zagadnięty gorączkowo szuka odpowiedzi kartkując w pamięci kronikę rodzinną. Wystarczy ojciec, matka, ciotka, wujek w Wermachcie, babka z Wiednia też? A może tylko wypada się tu urodzić? Tu, w Cieszynie, a może w Wiśle, Istebnej,  Koniakowie, Brennej? Kiedy? Przed wojną, przed którą? A jeśli ja nie, a moje dzieci tak? Ilu lat potrzeba, by mówić- ”Jo je stela”. A może to taki szyfr i wystarczy rozumieć gwarę i tak sformułować odpowiedź, a już przyjmą nas do upragnionego STELA?

Dokładnie, o co chodzi nie wie nikt. Dla jednego to zapach chlebowego pieca, spracowane dłonie matki i ojca, dla innego pieśni śpiewane pełnym głosem i z rozrzewnieniem po kilku głębszych, dla innych religia, obrzędy, czy po prostu niewytłumaczalne uczucia rozpierające serce, gdy patrzą na te góry i doliny.

Przykro by było, do tego wszystkiego nie należeć. A jeśli dojdę do przekonania, że tak, owszem, jestem „stela”, bo kocham to miejsce na ziemi i uznałam je za swoje? Czy nie zostanę zdemaskowana, jako uzurpatorka nienależnych tytułów? A gdy odwrotnie- przyznam, że nie mam tu krewnych, żem nie tu rodzona, a gwary musiałam się uczyć? Czy będę wyklęta z tego kręgu na wieki i nikt nie uzna mojego prawa do mieszkania tutaj?

Wątpię, by tacy jak ja mieli takie dylematy. Najczęściej zbywają sprawę wzruszeniem ramion i to pewnie najwłaściwsza reakcja… A może Ci, którzy zadają takie pytanie, pomyśleliby nad tym, w jakim celu je zadają?

Stela nie stela, mieszkam tu od 30 lat prawie, wydałam światu całą armię maturzystów i nie tylko. Mam polskie korzenie od neolitu i w  rodzinie piłsudczyków. Z moją tożsamością wszystko dobrze. Urodziłam się i wychowałam we Wrocławiu. Mieście powstałym z gruzów na wypalonej ziemi. Mieście, w którym wszyscy byli nie STELA. Pięknym i mądrym mieście, do którego młodzi stąd uciekają i nie mają zamiaru wrócić. W czym tkwi siła Wrocławia?

Wielu twierdzi, a już na pewno wszyscy bez wyjątku jego mieszkańcy, że Lwów był przed wojną najpiękniejszym miastem na świecie. I nie dotyczyło to pewnie ani infrastruktury, ani architektury, ani nawet kultury i oświaty. Atmosfera tego trzeciego pod względem liczby ludności, większego od Krakowa miasta Rzeczpospolitej była niepowtarzalna- napisano o tym niejedną piosenkę. Nikt Lwowiaka nie pytał o korzenie, miasto było wielobarwnym kobiercem utkanym z wielu kultur, narodowości, religii, poglądów. Wystarczyło we Lwowi mieszkać. Wreszcie, przesiąknąć gwarą, atmosferą, poezją, wszystkim tym, niepojętym. Miłością.

I tak właśnie chciałabym to widzieć, Cieszyn Mały Lwów. Jak przed wojną, a nawet wcześniej. Jak u Nohawicy. Prochaska, Żyd Kohn, szewc Kamieński ze Lwowa. Austriacy, Niemcy, Czesi, Polacy, katolicy, ewangelicy, masoni, żydzi. Wielobarwny kobierzec. I wszyscy STELA…Taki widzę kolorowy Cieszyn, wielobarwny, mój.