JustPaste.it

Wyspa Lalek

Wyspa Lalek, położona w dzielnicy Xochimilco w południowej części Mexico City, to niewątpliwie jedno z najbardziej przerażających miejsc na ziemi. To miejsce należące do tysiąca upiornych lalek, które według legendy ożywają, śmieją się, szepczą i poruszają kończynami. Do lalek wiszących na drzewach, poprzybijanych gwoździami do pali, strzegących wyspy oraz osób, które na niej zginęły. To miejsce omijane szerokim łukiem przez wszystkich, którzy mają choć odrobinę zdrowego rozsądku i doskonale wiedzą, że spokoju na wyspie nikt nie powinien zakłócać. Są jednak i tacy, którzy ryzyka się nie boją. Nieznany nikomu turysta z São Salvador da Bahia przybywa na wyspę, aby udowodnić sobie i innym, że miejsce to nie różni się niczym innym od pozostałych i że historie o lalkach ożywających w nocy to tylko wymysł ludzkiej wyobraźni. Pewny siebie dociera więc do miejsca, które bardzo szybko przekształca się w prawdziwe piekło. A zamieszkujące to piekło lalki doskonale wiedzą, jak przeobrazić jego życie w koszmar, o jakim nawet nie śnił.

Oto pierwsza scena mojej książki pt. "Wyspa lalek". Potem jest już tylko goręcej. 

Łódź płynęła powoli. Genaro stał na jej dziobie i wsłuchując się w dobiegające zewsząd odgłosy dzikich zwierząt, co jakiś czas zanurzał wiosło w wodzie. Był zamyślony, przejęty i niespokojny. Czuł się tak za każdym razem, kiedy płynął w tamtym kierunku. Czasami miał wrażenie, że w połowie drogi ogarniał go paniczny strach, że tym razem jednak nie da rady i że jak najszybciej powinien zawrócić. Dopiero kiedy na kilka sekund zamykał oczy i sprowadzał myśli na spokojne tory, nabierał odwagi i płynął dalej. Mijając uginające się w stronę wody drzewa oraz tylko gdzieniegdzie przymocowane do lądu łodzie, czuł się odosobniony jak w żadnym innym miejscu na ziemi.

Za jego plecami zawsze jednak siedział „ktoś”. Ktoś, kto nie do końca świadomy powagi miejsca, do którego płynęli, traktował je jak przekleństwo. Przekleństwo Jeziora Xochimilco, gdzie można było spędzić najwyżej kwadrans, zrobić kilka zdjęć i jak najszybciej popłynąć dalej. Większość przyjezdnych omijała tę wyspę z daleka. Uważano ją za źródło zła, za kolebkę nieczystych mocy i za główną przyczynę nieszczęść, jakie spotykały odwiedzających te rejony turystów. Z tego właśnie powodu tylko nieliczne trajineras[1] decydowały się na przeprawę do zakazanych brzegów wyspy. Miejscowa ludność za wszelką cenę starała się utrzymać piękny, sielankowy wizerunek dzielnicy, dlatego też wielką tajemnicę tego położonego pośród licznych kanałów lądu odkrywano wyłącznie przed tymi, którzy byli na to gotowi.

Genaro Santibáñez, jako jeden z niewielu przewoźników zabierających turystów na wyspę, pokonywał tę trasę zaledwie raz w tygodniu. Podróż rozpoczynał w Embarcadero Fernando Celada[2] punktualnie o siódmej trzydzieści, by po czterech godzinach przedzierania się przez kanały Jeziora Xochimilco w końcu dotrzeć do celu. Większość turystów, szczególnie tych o wygórowanych ambicjach, zamierzała pozostać na wyspie co najmniej przez połowę dnia, by dopiero późnym popołudniem ponownie wsiąść do łodzi i wrócić na główny ląd. Za każdym razem los jednak chciał, aby już po kilku minutach biegli do czekającego na brzegu przewoźnika, prosząc go o natychmiastowy powrót. I tak było zawsze. No, może prawie zawsze.

Kilka razy z powodu fatalnych warunków pogodowych podróż na główny ląd była niemożliwa. Wówczas to Genaro zabierał turystów do położonego w głębi wyspy domu. Tam spędzali noc, by zaraz następnego dnia wyruszyć w drogę powrotną. Doświadczenie to jednak za każdym razem okazywało się prawdziwym przekleństwem. Nie dla niego. Dla nich. Traumatyczne przeżycia, jakich doznawali w ciągu nocy, często wywoływały coś w rodzaju paraliżu umysłowego. Ludzie ci byli całkowicie niezdolni do logicznego myślenia, stawali się drażliwi, niespokojni, owładnięci jakimś niewyjaśnionym uczuciem strachu. Nie wiadomo, jaki był ich los po powrocie na główny ląd, niemniej jednak tego typu historie nie zniechęcały innych śmiałków do podejmowania tej jakże ryzykownej wyprawy.

- O czym tak myślisz? – zapytał nagle głos za plecami.

Genaro odwrócił się i spojrzał na siedzącego w tyle łodzi mężczyznę. Mężczyznę, z którego twarzy ani na chwilę nie znikał ten dziwny, ironiczny uśmiech wyrażający pogardę dla ziemi Xochimilco, zamieszkującej ją ludności, jej wierzeń i obyczajów. Człowiek ten pojawił się znienacka. Przybył do Embarcadero Fernando Celada późnym popołudniem żądając, by jeszcze tego samego dnia zabrano go na wyspę.

- Jest już za późno – tłumaczyli przewoźnicy. – Aby wrócić przed zmrokiem, trzeba wypłynąć rano.

Mężczyzna nalegał. Nie zamierzał ustąpić tylko dlatego, że jakiemuś Meksykańcowi nie chciało się płynąć w nocy. Sytuacja zaczęła przybierać nie do końca pożądany przez wszystkich obrót i z całą pewnością zakończyłaby się źle, gdyby nie fakt, że w tej właśnie chwili na brzegu pojawił się Genaro.

- Ja popłynę – powiedział spokojnie.

Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Przewoźnicy z dezaprobatą kręcili głowami, a kobiety sprzedające kwiaty szeptały coś między sobą. Nikt bowiem nie zdecydowałby się na kilkugodzinną przeprawę kanałami Xochimilco, wypływając o tak późnej porze. Wszyscy jednak doskonale zdawali sobie sprawę, że jeśli miałby znaleźć się szaleniec, który na to przystanie, to będzie nim właśnie Genaro.

- Długo jeszcze? – zapytał mężczyzna, nie spuszczając oczu ze stojącego na dziobie przewoźnika.

Czterogodzinna podróż wydawała się nie mieć końca. Przez cały ten czas zamienili ze sobą tylko kilka słów, które ani dla jednego, ani dla drugiego nie miały większego znaczenia.

- Jakiś kwadrans – odparł Genaro.

Mężczyzna westchnął, okazując wyraźne zniecierpliwienie. Robiło się ciemno, a oni nadal płynęli. Zwierzęce odgłosy dobiegające z sąsiednich wysp stawały się coraz bardziej przejmujące. Widoczność nadal była dobra, lecz powrót w tych warunkach byłby prawdziwą męką. Po pierwsze, wydłużyłby się o godzinę lub dwie. Po drugie, naraziłby ich obu na zderzenie z ukrytymi w ciemnościach, przycumowanymi do lądu łodziami. I po trzecie, musieliby spędzić pół nocy z pustymi żołądkami, jako że zaopatrzenie się w żywność o tej porze dnia było po prostu niemożliwe.   

- Proponuję, aby spędził pan noc na wyspie – zasugerował Genaro.

- Taki mam zamiar – odparł mężczyzna. – Co więcej, zamierzam tam spędzić całe siedem dni.

W jego głosie dało się słyszeć dziką satysfakcję. Stojący na dziobie przewoźnik zanurzył wiosło w wodzie, po czym odwrócił się i powiedział:

- To dość ryzykowne.

- Doprawdy? – zapytał mężczyzna. – A niby dlaczego?

- Bo to nie jest kurort wakacyjny. To nie miejsce dla ludzi takich jak pan.

Genaro mówił cicho, spokojnie, z typową dla siebie powagą i szacunkiem do lądu, który właśnie pojawił się na horyzoncie.  

- To ziemia związana z miłością, cierpieniem i śmiercią. Kto tego nie rozumie, nie powinien się do niej zbliżać.

- Bzdury – stwierdził mężczyzna. – Nie wiem jak wy, Meksykańcy, możecie wierzyć w takie rzeczy. Bo według mnie, to tylko kawałek ziemi. Jak ten czy tamten – dodał, wskazując na sąsiednie wyspy. – A to, co wymyślają ludzie, to już ich problem. Kurort nie kurort, założyłem się z kumplami i zakład muszę wygrać.

Genaro milczał. Z tajemniczym błyskiem w oku patrzył na ląd, który w swoim życiu widział już setki razy, ale który za każdym razem wywoływał w nim strach i zachwyt jednocześnie. Coraz rzadziej zanurzał wiosło w wodzie, starając się dobić do brzegu najłagodniej, jak tylko potrafił. Wiedział, że za chwilę pokażą się również one. Zwisające na skrawkach własnych ubrań, zabrudzone błotem, pokryte pleśnią i pajęczynami. Jeszcze tylko jeden ruch wiosłem. I już... Tam są... Wiszą. Wiszą i obserwują. Z na wpół otwartymi oczami wypatrują, kto tym razem przybył, by zakłócić ich spokój. A wzrok ich był silny. Silny i przenikliwy. Strzegący miejsca, w którym przyszło im pozostać na wieki.

- Jesteśmy – oznajmił Genaro, dobijając do brzegu. – Oto Wyspa Lalek.  

 

Po więcej wrażeń zapraszam na www.isabelfuentesguerra.com

 

[1] Kolorowe łodzie przypominające gondole, służące jako środek transportu po kanałach Jeziora Xochimilco.

[2] Przystań im. Fernando Celada.