JustPaste.it

Co można zrobić ze szmatą?

 

Jeżeli kiedykolwiek zadaliście sobie pytanie, co można zrobić ze szmatą, a potem w taki czy inny sposób na nie odpowiedzieliście, to zadajcie je sobie raz jeszcze. Bo o szmaty zawsze pytać warto. Szczególnie o te szkockie. Szkockie szmaty mają w sobie coś wyjątkowego, czego nie znajdziecie w żadnych innych szmatach na ziemi. Dlatego nie warto ich wyrzucać. Nie warto wycierać nimi podłogi, dokręcać nimi śrub albo dotykać przez nie kogoś lub czegoś, czego dotykać nie mamy ochoty. Szkockie szmaty należy darzyć szacunkiem. W każdym tego słowa znaczeniu.   

Sposób obchodzenia się ze szmatami zapoczątkowała kultura celtycka. Dlaczego? Dlatego, aby zostać uzdrowionym. Jeżeli nigdy nie słyszeliście o uzdrowieniach dokonywanych przez szmaty, to zaraz usłyszycie. I kto wie… Może nawet sami spróbujecie.

Warto zacząć od tego, że w takich krajach jak Szkocja czy Irlandia istnieją bardzo dziwne miejsca. Miejsca nazywane „Clootie wells”, czyli „Studnie ubraniowe” (polskie tłumaczenie brzmi fatalnie, ale może dlatego, że miejsca te same w sobie mają również coś fatalnego). A co takiego dzieje się przy studniach ubraniowych? Rzeczy niesłychane. I to dosłownie, bo rzadko kto kiedykolwiek o nich słyszy. Do studni ubraniowych przychodzą bowiem ludzie, którzy pragną doświadczyć cudownego uzdrowienia. Nie od razu, ale w stosunkowo krótkim czasie. Co więc takiego robili? Stosowali się do reguł tradycji celtyckiej.

A według tradycji celtyckiej, niezbędnym elementem uzdrowienia były szmaty. Takie, które szmatami stały się już dawno albo takie, które do kategorii szmat jeszcze nie należą. Mogą to być kawałki ubrań (niekiedy bardzo drogich) albo ubrania w całej swej okazałości. W zależności od potrzeby. I wiary. A wiary potrzeba było sporo. By ją pobudzić, wykonywano pewne rytuały.

Pierwszym z nich, było zanurzenie szmaty, kawałka ubrania lub całego ubrania w studni ubraniowej , wypowiadając przy tym modlitwę do… ducha tejże studni. Szmatę następnie należało przywiązać do gałęzi, najlepiej owijając nią całą gałąź. Niektórzy jednak postępowali trochę inaczej. Najpierw zanurzali kawałek szmaty w wodzie pochodzącej ze studni, następnie przemywali nią ranną lub bolącą część ciała i dopiero potem obwiązywali szmatą gałąź. Założenie było takie, że kawałek zmoczonej szmaty symbolizował dolegliwość, która w miarę upływu czasu wysychała, a następnie niszczała. W taki sposób ciało doznawało uzdrowienia, pozostawiając ból i wszelkie niedoskonałości w zawieszonej na gałęzi szmacie. Ci bardziej nadgorliwi, do kawałków ściągniętych z siebie ubrań dołączali również różańce, ikony oraz inne religijne symbole. Wiadomo… Im więcej świętości, tym lepiej.

Niektóre drzewa, na których zawieszało się szmaty, cieszyły się szczególnym powodzeniem. Należały do nich jesiony oraz głogi jednoszyjkowe. Pozostawione na nich szmaty dawały stuprocentową pewność, że dolegliwość minie. Co ciekawe, niektóre dolegliwości można było leczyć w sposób natychmiastowy. Szczególnie u dzieci. Pod warunkiem, że pozostawiło się je na noc same w lesie pełnym wiszących na drzewach szmat. Czy ktoś się na to decydował? Pewnie tak. I może nie warto nawet wnikać, jak często do tego dochodziło.

Zawieszenie kawałka ubrania na gałęzi było wydarzeniem absolutnie wyjątkowym. W przypadku bardziej złożonych dolegliwości, rytuałowi należało nadać szczególnej mocy. Czyniono to między innymi poprzez wybór właściwego dnia. Do tych cieszących się największym powodzeniem należał pierwszy dzień lutego, pierwszy dzień maja, pierwszy dzień sierpnia i pierwszy dzień listopada. Dlaczego właśnie te? Ponieważ mają swoich patronów. Świętych, którzy modlą się o nasze zdrowie wraz z wiszącymi na gałęzi szmatami.    

Na skutek wyjątkowo intensywnego pobudzenia wiary u osób odczuwających dolegliwości od dawna lub całkiem niedawna, w Szkocji i Irlandii zaczęły powstawać szmaciane lasy. Wszystkie pełne powiewających na wietrze skrawków ludzkich ubrań, świeżo umoczonych, schnących lub wysuszonych już na popiół. Widok niesamowity. Porusza zapewne wielu. A niektórych do tego stopnia, że piszą na ten temat historie jeszcze bardziej przerażające niż same szmaciane lasy.

Do jednego z bardziej natchnionych odwiedzających należał Ian Rankin, który motyw szmacianego lasu wykorzystał w książce pt. „The naming of the dead.” Czy horror ze szmacianym lasem w tle brzmi zachęcająco? To zależy. Przede wszystkim od tego, jaka część garderoby powiewa na wietrze. Jeżeli macie jakiś zabójczy tytuł, który powaliłby z nóg każdego, dajcie znać. I następnym razem, zanim wyrzucicie przez okno jakąkolwiek szmatę, zastanówcie się dobrze, czy nie warto nią przemyć jakiejś bolącej części ciała.

Po więcej wrażeń zapraszam na www.isabelfuentesguerra.com