JustPaste.it
Odpowiedź z dnia 26 kwietnia 2013roku.

Odpowiedź z dnia 26 kwietnia 2013roku.

 

Adaria odpowiedziaĹ‚(a) na komentarz, którego autorem jest Teresa Rembielińska ... Tą odpowiedź uznałam za godną udostępnienia i na tym portalu .... 

W komentarzu zaznaczyłam, iż to mi bardziej wygląda na inscenizację niż na katastrofę... 

 

 "Nie – nie będzie o inscenizacji, choć może trochę. Będzie o inscenizacji oczami reżysera. Skoro było oczyma widzów do tej pory, czyli co widać od strony sceny, jak przedstawia się spektakl i co z tego publika rozumie [może nie to, co powinna], to chyba po trzech latach byłby faktycznie dobry moment na podsumowanie od strony reżysera, czyli od kuchni. Brzmi zabawnie, choć zaraz się przekonasz, że to wcale nie żarty.


Podmioty, czyli aktorzy


Na scenie [scenach] działań mamy aktorów, czyli podmioty mogące, dzięki swoim właściwościom i prawom, w sprawie działać, czyli wykonywać czynności. Dłubanie w nosie to też czynność, ale nie w tym znaczeniu, które nas interesuje. U nas czynności wykonują tylko aktorzy, czyli podmioty. Ich działania, czyli czynności, rodzą pewne skutki, ponieważ mają unikalne właściwości, czyli prawa. Tylko podmioty mają prawa, reszta jest tylko widownią, ergo nie może wykonywać czynności, tylko się gapić na ekran. Dlaczego? Bo nie mogą wykonywać czynności [prawnie skutecznych] nie będąc podmiotami, bo nie mają prawa [umocowania].
Jakich aktorów [podmioty] mamy w smoleńskich przedstawieniach? Niewielu, bo niewiele jest prawa, które nimi rządzi. Mamy zaledwie podmioty pojedyncze [osoby pokrzywdzone] i zbiorowe [przedstawicieli suwerenów]. Podmioty pojedyncze to rodziny pokrzywdzonych, a zbiorowe to rządy dwóch krajów. Koniec listy. Dlaczego zatem cała historia urosła do tak monstrualnych rozmiarów pogmatwania? Dobre pytanie. Zacznijmy zatem od podmiotów zbiorowych.


Co ma wspólnego rząd z katastrofami ?


Poza oczywistym powinowactwem rudego do katastrof [słynne plagi Tuska Pietrzaka] rząd do katastrof nic nie ma, poza tym, że musi się nimi z racji swych obowiązków ustawowych zajmować, bo jest rządem. Rząd po prostu jest wykonawcą suwerena, czyli ma władzę. Podejmuje decyzje, dysponuje, zarządza, włada majątkiem państwa i obywateli przez swoich urzędników. Dlaczego dla przykładu pan ambasador Turowski podczas telefonicznej relacji do swego przełożonego Sikorskiego, nie pobiegł szukać i ratować przypuszczalnych ofiar, tylko meldował zza wzgórka że „nie widać śladów życia” wśród dymiących szczątków „jak na kartoflisku jesienią”?
Powyższe pytanie wymaga chwili zastanowienia w sensie ludzkim, bo pan Turowski [skądinąd jezuita i TW] rzeczywiście nie pobiegł, a nawet nie poszedł, tylko spokojnie odjechał na spotkanie z gubernatorem. W sensie prawnym właściwsze byłoby pytanie: dlaczego ambasador Turowski, jako najwyższy rangą przedstawiciel rządu Polski, a zatem pośrednio władający z tej racji jej całym majątkiem i prawami – na terenie swojego posłannictwa, zgodnie z akredytacją w całej Rosji – nie pobiegł sprawdzać, nadzorować, zabezpieczać, organizować poszukiwań, akcji ratowniczej, ludzi i materiałów, w dużej mierze poufnych i tajnych, okrytych na tę okoliczność immunitetem dyplomatycznym?
Bo coś takiego rząd, jego minister SZ i konkretny ambasador ma w zakresie swoich kompetencji i obowiązków służbowych. Ten samolot był w świetle prawa rosyjskiego, polskiego i umów międzynarodowych w chwili domniemanej katastrofy własnością rządu RP, której pełnomocnym przedstawicielem w zasięgu kontaktu wzrokowego był ambasador Turowski. Jednak po stwierdzeniu z odległości 150 m, jak sam ją określił, braku śladów życia, spokojnie się oddalił. Co to oznacza w świetle prawa? Oznacza to okoliczność faktyczną, iż właściciel nie był zainteresowany samolotem i jego pasażerami w chwili domniemanej katastrofy [czy bezpośrednio po niej] i jej obiekt porzucił, bez podjęcia jakichkolwiek działań.
Zastanów się chwilę nad otchłanną głębią płynących stąd wniosków. Kiedy ochłoniesz, ciąg dalszy horroru. Zgodnie ze starożytnymi zwyczajami posłańcom [czyli ambasadorom] przysługuje po akredytacji [formalnym przyjęciu przez suwerena, czyli dziś rząd na swoim terytorium] praktyczny immunitet, czyli swoboda działań wszelakich. Obejmuje on nietykalność osobistą, bagażu, siedziby [domu] oraz własnych środków podróży, czyli samochodów, samolotów i śmigłowców. To dlatego auta dyplomatów mają specjalne numery, bo są nietykalne, nie wolno ich otwierać, do nich zaglądać, a najczęściej nawet zatrzymywać. To samo dotyczy samolotów rządowych, w tym domniemanej ofiary katastrofy, która jest własnością rządu, którego z kolei urzędnikiem [najwyższym i pełnomocnym] był na miejscu pan Turowski. Jego to samolot [bo miał prawo i obowiązek nim dysponować, jako pełnomocnik rządu w Rosji] się rzekomo rozbił, a on w spokoju ducha idzie na pogaduszki z gubernatorem. Nie sprawdza osobiście, co się stało, nie nakazuje i nie wyznacza natychmiast osób, które mają ratować i zabezpieczać osoby i rzeczy z tego rzekomego samolotu [nietykalnego w sensie prawa], ale spokojnie się oddala. Nie słyszymy wszelako o skandalu i dymisji związanej z niedopełnieniem obowiązków. Coś się zatem poważnie nie zgadza.
Pan ambasador, którego samolot rzekomo się rozbił, miał pełne prawo i obowiązek, jako jego właściciel, podejść i wydawać na miejscu dyspozycje co do tego kto, co i jak ma tam robić. W szczególności miał pełne prawo, jako właściciel tego samolotu, zabronić do niego dostępu wszelkim służbom, albo wręcz tym służbom wydawać rozkazy i polecenia wykonania poszczególnych czynności [tu widzimy znowu podmiotowość Turowskiego]. Nikt nie miał prawa go przed tym powstrzymać, bo tak mówi prawo międzynarodowe i akredytacja ambasadora. Tak mówi zresztą, zgodnie z powszechnie przyjętymi od starożytności zwyczajami, umowa międzyrządowa ds. ratownictwa samolotów rządowych z r. 1993, bo obejmuje je immunitet dyplomatyczny i z tego powodu nie można stosować do nich żadnych konwencji w rodzaju najstarszej chicagowskiej [co zresztą jest w niej we wstępie zaznaczone].
Dlatego właśnie, z powodu podmiotowości Turowskiego, tak ważne było jego oddelegowanie do tej wizyty i jego obecność na miejscu. Ta obecność była konieczna nie dla Sikorskiego, bo przecież Turowski zaniechał wszelkich działań, ale dla Rosjan. Z ich punktu widzenia bezczynność Turowskiego była równoznaczna z przyzwoleniem na wszystkie działania Rosjan.
Z tego prostego powodu – podmiotowości Turowskiego – a którą wszyscy pracowicie omijają, jego bezczynność była praktycznym usankcjonowaniem wszystkich działań, które Rosjanie podjęli. Gdyby Turowskiego na miejscu nie było, można by podnieść zarzut niewiedzy, braków, stawiać później żądania itd. W sytuacji, kiedy ambasador na miejscu był, a nic nie zrobił, nie można z kolei dziś zrobić już nic, bowiem jego bierna obecność oznaczała zgodę in blanco na wszystko, co się na miejscu rzekomego zdarzenia później stało. Chwilę musisz z tym ochłonąć, bo to dość denerwujące.
Teraz powtórzę – rząd polski w osobie obecnego na miejscu ambasadora, posiadającego wszelakie pełnomocnictwa i nieskrępowanego niczym w swoich działaniach, ograniczył się na miejscu domniemanej katastrofy do lustracji z odległości 150 m oraz zaniechał wszelkich działań ratowniczych i poszukiwawczych, czym biernie usankcjonował wszystkie działania Rosjan.
Przez samą obecność na miejscu i bierność nie można dziś od Rosjan żądać niczego, ani stawiać żadnych warunków, bowiem w pierwszych minutach i godzinach polski rząd w osobie pełnomocnego ambasadora zgodził się in blanco na wszystkie działania Rosjan, a przynajmniej do dziś nie są znane żadne jego faktyczne działania, ani protesty. Zamyka to definitywnie drogę do jakiegokolwiek arbitrażu międzynarodowego, bowiem wszystkie zarzuty zostaną odrzucone na etapie pozwu z uzasadnieniem: pełnomocny przedstawiciel rządu był na miejscu i zaakceptował wszystkie działania rosyjskie.
Czy powyższe dało ci trochę do myślenia? Zgaduję, że sporo po twoich szeroko otwartych oczach. Teraz rozumiesz, dlaczego zawsze należy zaglądać od kuchni. Wszyscy myśleli, że Turowski, to taki stary dziadek, który spaceruje po kartofliskach, a tu taki zonk! Okazuje się, że oprócz starego dziadostwa, Turowski to podmiot prawa międzynarodowego, drogi watsonie, działający [a właściwie nie działający] w imieniu rządu RP na miejscu zdarzenia.
Zgaduję, że nie myślałeś o aktorze w roli podmiotu, a szkoda, bo to wiele – jak widzisz – wyjaśnia. W szczególności wyjaśnia jednoznacznie i ostatecznie, że każda świnia, mamiąca dziś maluczkich międzynarodowymi komisjami i sądami jest idiotą albo zdrajcą, ale to jest przecież cytat z mojego poprzedniego artykułu, a męczynasi to wiedzą od trzech lat. Czy zgadujesz może, dlaczego ci do dzisiaj nie powiedzieli? Bo że Turowski definitywnie zamyka sprawę, to już od teraz wiesz. Nie będzie żadnych skutecznych komisji i arbitraży. FINITO. Załatwiono odmownie pierwszego dnia, do południa konkretnie. Zastanów się teraz, dlaczego musiałeś czekać trzy lata, aż ktoś ci to powie.
Smoleńskie sceny, czyli jurysdykcje


Na scenie, jak to na scenie, odbywa się spektakl. Wszyscy go oglądają, nie widząc całej tej maszynerii, dekoracji, oświetlenia, dachu nad głową, nagłośnienia i efektów specjalnych. Bez sceny nie byłoby spektaklu. Jakie sceny mamy w spektaklu smoleńskim? Tylko dwie: polską i rosyjską. Mamy odpowiednio do tego dwa postępowania prokuratur wojskowych – polskiej i rosyjskiej – i w sprawach o podejrzenie umyślnego, bądź nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu powietrznym w wielkim rozmiarze. Suwerennymi podmiotami tych postępowań są rządy dwóch krajów i żadne inne tu nie wchodzą w grę. Żadne komisje międzynarodowe, ani ONZ nie są w stanie nic zrobić, bo każdy rząd na swoim terenie jest suwerenny. Samolot rządu polskiego rozbił się rzekomo w Rosji. Na miejscu był opisany wyżej przedstawiciel rządu polskiego i dopilnował wszystkiego. Były jakieś sygnały i petycje do Kongresu USA, ICAO oraz NTSB, ale z powodu braku kompetencji, czyli jurysdykcji właśnie, zostały odrzucone. Nikt nie ma prawa ingerować w wewnętrzne sprawy Polski i Rosji, a ich wzajemne stosunki są regulowane umowami międzynarodowymi, w szczególności międzyrządowymi.


Wielu prawników zastanawiało się przed trzema laty, dlaczego obecny na miejscu ambasador Turowski, a następnie specjalista prawa lotniczego z PKBWL Eugeniusz Klich, zwany przeze mnie białoruskim pastuchem, nie stosowali międzyrządowej umowy z 1993, która szczegółowo regulowała mogące powstać wątpliwości. Jednak nikt nie ma prawa ograniczać suwerenności państwowej, czyli swobody kształtowania stosunków między państwami, które uzgadniają między sobą rządy. Rząd polski, jeśli ma jakiekolwiek zastrzeżenia, może je zgłaszać rządowi rosyjskiemu i to robi. Wątpliwości są rozstrzygane w duchu wzajemnego zrozumienia, a jeśli przestaną, zawsze można odwołać się do pomocy Brukseli. Tu musisz wrócić co poprzedniego rozdziału i ponownie przeczytać sentencję.
Istotnie, poza ambasadorem Turowskim, wieczorem domniemanego dnia katastrofy na miejsce udał się sam premier rządu polskiego i dokonał z premierem rządu rosyjskiego uzgodnień, co do tego jak będzie przebiegało śledztwo ws. katastrofy. Co prawda nic nie wiadomo na temat pisanego protokołu odpowiedniej umowy, bo rzekomo premier nic nie podpisywał, tylko uzgadniał ustnie, ale wiadomo, że pacta sunt servanda, czyli także ustne umowy są ważne. Skądinąd jest pewne, że pomimo znacznego upływu czasu rząd polski nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń co do formy i treści tych uzgodnień, zatem jest też praktycznie pewne, że zgadza się z przyjętym tokiem wyjaśnienia sprawy i jeśli ktokolwiek miałby podnieść w przyszłości w komisjach, bądź trybunałach międzynarodowych jakieś zarzuty, zapewne zostaną podniesione bezsporne fakty: rząd polski i rosyjski działały w wyłącznym zakresie swoich kompetencji, co potwierdził na miejscu ambasador Turowski oraz premier Tusk, w sposób nieskrępowany i zgodnie. Nic nie wiadomo o istotnych rozbieżnościach i protestach. Wobec powyższego wszelkie ewentualne zarzuty zostaną odrzucone na etapie pozwu. FINITO.


Scena smoleńska i scena warszawska


Często z niedowierzaniem czytelnicy dowiadują się o zaskakujących postanowieniach prokuratury, wzywającej rodziny ofiar na przesłuchania, na których zadawane są co najmniej dziwne pytania. Nie powinni się jednak dziwić, bowiem są prowadzone równolegle dwa przedstawienia [postępowania] – na deskach sceny smoleńskiej i warszawskiej, przy czym, ze względu na działania polskiego rządu już pierwszego dnia przesądzono o hierarchicznym podporządkowaniu sceny warszawskiej repertuarowi i reżyserowi sceny rosyjskiej.
Stało się tak dlatego, że zarówno dowody, jak i wszystkie czynności śledcze pozostawiono w rękach rosyjskich, dla formalnego bezpieczeństwa w quasi międzynarodowej instytucji, prowadzonej przez gen. KGB Anodinę [tu widać, że nikt nikomu nie wierzy, nawet Putin swoim ludziom, zawsze można będzie podważyć śledztwo prokuratury rosyjskiej, bo formalnie dowody i śledztwo ma w rękach „niezależny” MAK, a nie prokuratura rosyjska, ale to już szczegół].
W opisanym stanie rzeczy nie powinny dziwić zagadkowe, marionetkowe zagrania typu prokurator w mundurze strzelający sobie w desperacji w policzek, by po godzinie udzielać wywiadów. Polska prokuratura została postawiona przez zdradzieckiego matoła, w roli nie do pozazdroszczenia, bo nie mając w ręku dosłownie niczego, musi pozorować jakieś działania do kamer, a na domiar złego Rosjanie co i rusz dosypują im węgla do pieca, w postaci kolejnych, dziwnych wniosków o pomoc prawną.
Tu znowu wracamy do roli podmiotów instytucjonalnych [zbiorowych]. Są to rządy polski i rosyjski, a w ich imieniu prowadzące śledztwa prokuratury. Doszliśmy do tego, że Rosjanie mają w ręku wszystko, więc przedstawienie warszawskie jest logicznie podporządkowane modzie aktualnie panującej w Moskwie. Jeśli moskiewski reżyser zechce poprosić o przesłuchanie świadków w Warszawie, aby dać coś swoim przyjaciołom do zrozumienia na przykład, to prokuratura rosyjska, ramach swojego śledztwa wystawia wniosek o pomoc prawną do prokuratury polskiej, który ta jest zobligowana na mocy porozumienia międzyrządowego o pomocy prawnej w sprawach karnych do wykonania [może też odmówić].
Jeśli przyjaciele w Warszawie źle zrozumieją przekaz kolegów z Moskwy, może się okazać, że niebawem wypłyną w zaprzyjaźnionej redakcji Gazety Gojskiej, bądź Gwnianej skandaliczne dowody na zamianę ciał w trumnach, bądź ślady trotylu, albo inne makabryczne odkrycia, z których Rosjanie są znani, a które kosztują warszawskich chłopców w zielonych mundurkach bardzo dużo nerwów.

Niewskazane jest także odrzucanie całkowicie i ewidentnie bzdurnych wniosków o pomoc prawną, bo wszystkie umowy międzynarodowe obowiązują na zasadzie wzajemności, o czym minister sprawiedliwości wie doskonale [tu wracamy do pojęcia suwerenności] i nie chce kolejny raz tłumaczyć się do kamer, że czegoś nie zdołał wykonać.
Jest całkowicie zdany na łaskę i niełaskę Rosjan, bo to oni prowadzą [formalnie przynajmniej, bo mają wszystko u siebie] czynności i cokolwiek polscy prokuratorzy nie zechcą „udowodnić”, muszą poprosić o pomoc prawną kolegów w Moskwie. Ci doskonale o tym pamiętają i pilnują, aby warszawscy koledzy musieli uczciwie zapracować na spełnienie ich próśb. Innymi słowy, jeśli prokuratura polska zechce nie wykonywać sugestii Rosjan, ci bardzo szybko potrafią wywołać w polskich mediach kolejny makabryczny skandal, czego dali liczne i pouczające przykłady, wobec czego polski minister sprawiedliwości oraz prokurator generalny są już tak psychicznie wytresowani, że wykonują ruskie sugestie niemal śpiewająco, a na pewno w rytmie kazaczoka.


Aktorzy indywidualni, czyli pokrzywdzeni


Polski rząd, co pokazano dobitnie wyżej, pozostawił ofiary na całkowitą łaskę i niełaskę Rosjan już pierwszego dnia, ale to nie wszystko. Ustami i piórami dziennikurestwa, które nie ma żadnego wstydu, zahamowań i posuwa się do jawnego bestialstwa, zezwolił swoją bezczynnością na upadlanie i publiczne tortury, wyśmiewanie się ze świętych symboli i naigrawanie z powagi śmierci i urzędów, a nawet w tym haniebnym procederze uczestniczył. Jakimi epitetami można obdarzyć pismaków, mówiących o ekshumacjach w celu zbadania kto gdzie jest naprawdę pochowany i co było przyczyną śmierci, jako o „wykopkach”, albo o polskim zwierzchniku lotnictwa, że na pewno „był pijany”?
Rodziny ofiar według polskiego i rosyjskiego kodeksu karnego, a te są podobne, bo wywodzą z tego samego źródła, są osobami pokrzywdzonymi w sprawie domniemanej katastrofy lotniczej, która miała wydarzyć się w Smoleńsku. Zgodnie z metodyką pracy prokuratur pokrzywdzeni, czyli najbliższa rodzina zmarłych, mają naturalne prawo uczestniczenia we wszystkich czynnościach, bowiem – poza rządami RP oraz FR – są podmiotami postępowania. Jest to fakt samoistny i naturalny. Zostali pokrzywdzeni przez fakt pozbawienia życia bliskich i z tego tytułu mają moralne i formalne prawo uczestniczenia w śledztwie na równych prawach z urzędnikami państwa, które także doznało krzywdy [RP], a musi z urzędu w imieniu własnym i swoich obywateli [także pokrzywdzonych] prowadzić śledztwo [bo jest suwerenem w RP].
Analogicznie jest w FR, gdzie polscy bliscy zmarłych są samoistnymi pokrzywdzonymi w wypadku lotniczym, który prokuratura rosyjska musi zbadać z urzędu [na zasadzie suwerenności karnej na terenie Smoleńska]. Jest jeden wszelako warunek. Prokuratura nie musi znać, ani zawiadamiać wszystkich pokrzywdzonych, zajmuje się tylko tymi, którzy są jej znani. To oznacza, że faktycznymi, pełnoprawnymi uczestnikami postępowania prokuratur są ci pokrzywdzeni, którzy zadbali o to, aby się upewnić, że ich status pokrzywdzonego jest przez prokuraturę uznany.
Bycie pokrzywdzonym w Polsce nie oznacza takiego statusu w Rosji i odwrotnie, bowiem obydwa postępowania są prowadzone równolegle i niezależnie [wracamy do pojęcia suwerenności]. Oznacza to, że – aby być pełnoprawnym uczestnikiem postępowań – pokrzywdzeni muszą mieć prawników polskich i rosyjskich, utrzymujących stały kontakt z prokuraturami i sprawnie działających.


Czy ktoś słyszał o jakiejś prawnej pomocy dla rodzin ofiar na terytorium Rosji?

 

Nie było takiej, ale to mało. Polscy urzędnicy zadbali o to, aby pokrzywdzeni nie dopilnowali swoich kodeksowych praw nawet wobec podporządkowanej i marionetkowej prokuratury polskiej, otaczając tzw. rodziny ofiar szczelnym kordonem męczynasów, patentowanych kauzyperdów i nieudaczników. Wystarczy posłuchać mętnych wywodów Rogalskiego, bądź innych jemu podobnych przez pięć minut, by się o tym przekonać. Dlaczego tak się stało, nietrudno zgadnąć. Po wyeliminowaniu z walki podmiotów instytucjonalnych, które zostały – jak wykazałem wyżej – znokautowane już pierwszego dnia, właściwie do południa, a na pewno do północy, jako aktywne podmioty zostali tylko pokrzywdzeni, czyli rodziny. Stąd takie wyścigi w nieudacznictwie i totalna niemożność.

Dlatego tak ważna jest indywidualna pomoc pokrzywdzonym, ich wspieranie na wszelkie możliwe sposoby – zarówno w Polsce, ale tym bardziej w Rosji – w aktywnych, nieustających działaniach, zmuszających prokuratury do ekshumacji, badań, okazania dowodów, zbadania i udowodnienia, gdzie i w jaki sposób osoby te zginęły/zaginęły, gdzie spoczywają, co było przyczyną śmierci, jak to się odbyło.
Jest to święty obowiązek państwa, wszystkich razem i każdego z osobna, udzielić w tych działaniach wszelkiego możliwego wsparcia i pomocy. W pokrzywdzonych jest jedyna nadzieja na odkrycie prawdy – w sensie prawnym. Tylko oni mają konieczną podmiotowość i tytuł do skutecznego działania. Jest jednakże głębszy powód. Jeśli rodziny ofiar nie będą stuprocentowo pewne, jak, gdzie zginęli ich bliscy, a także gdzie dziś spoczywają, to tysiącletnia cywilizacja łacińska na terytorium Polski właśnie się symbolicznie zakończyła, a zaczęła era turańska, udatnie zainicjowana „pojednaniem” dwóch kapusiów biskupów."

 

{tekst powyższy do swobodnej republikacji, w całości, bez skrótów}

 

 

Autor: Adaria

Licencja: Creative Commons - bez utworów zależnych