JustPaste.it

I w pocie się narodzisz....

Kogut pieje nad moim grobem. Każdego dnia budzę się z nadzieją na inne życie ale wieczorem umieram. Z nudy, z przemęczenia, z monotonii.

Kogut pieje nad moim grobem. Każdego dnia budzę się z nadzieją na inne życie ale wieczorem umieram. Z nudy, z przemęczenia, z monotonii.

 

Krew Narcyza

Każdego dnia uciekam od matki. Zamykam oczy, zaciskam dłonie i wyobrażam sobie, że jestem u siebie w domu, w kuchni i gotuję obiad. Na własnej kuchence, we własnych śmieciach. Ale głos matki przywołuje mnie do jej łóżka.
Każdego dnia chcę być wszędzie, byle nie tu; w domu dzieciństwa, smutku, rozczarowania, hegemonii rodziny.
Nie lubię nowohuckiej ojcowizny.
Nie chcę tu być, żyć, troszczyć się o matkę, która nie odróżnia dni tygodnia i płci dzieci.
Nie chcę poświęcać swego czasu, umiejętności, talentów na robienie kaszki, ziółek, oklepywanie, przewracanie i pampersy.
Ale jestem u mamy. I będę do końca.
Każdego dnia walczę. O siebie. Ze sobą.
Wierzę, że to kim jestem zależy od moich wyborów. Nie wyobrażam sobie siebie pijącą kawę na krakowskim rynku, gdy struktura białka w głowie mamy zmniejsza się gwałtowanie i rośnie w niej niesamowity lęk.
Wierzę, że to, co ważne musi być wyrażone w języku. Samotna i zabłąkana w społeczeństwie, nie odnajdę samej siebie i dlatego tak ważni są inni ludzie. Sama nie rozpoznam własnej tożsamości bo …ucieknę od smrodu, krwi, uryny. To relacje z innymi (i z samą sobą - walczącą) są ważne bo pomagają zobaczyć, kim powinnam być. Powinnam, bo moja tożsamość jest nie tylko darem, lecz i zadaniem. To dzięki innym ludziom mogłam rozpoznać nieznane dotąd rejony mojości.
Dialog z innymi pozwolił mi wytrwać.

Mini eseje pisałam codziennie, ale powtarzające się sekwencje nie warte są atramentu.
Każdą literkę, przecinek i kropkę w tych zapiskach dedykuję mojemu bratu, Andrzejowi, który zawsze we mnie wierzył. Dziś jest 11 sierpień i moja troska o mamę jest taka sama jak 13 lutego. Taki dzień świstaka...

 

Wrzesień 2016


Jestem znużona, zmęczona, wycieńczona. Ostatkiem sił robię mamie toaletę wieczorną i gwałtownie zamykam drzwi. Muszę zobaczyć innych ludzi, poczuć powiew powietrza. Pięć kilometrów wolnego spaceru, rozmowa z pijaczkiem i widok staruszka ćwiczącego na podwórkowym fitnessie, przywróciły spokój ducha.
Przekręcając klucz w drzwiach słyszę:
- Gdzie mój uśmiech?
- Może poczuł się zmęczony i zrobił sobie dziś wolne?
- Oddaj mi uśmiech.
Zapalam światło. Wytrzeszcz oczu i opadnięte wargi potwierdzają, że dziś nie jest dobry dzień dla żadnej z nas.
- Śpij Mamo. Muszę odpocząć.
- Znów będziesz czytać. A mój uśmiech sam się nie znajdzie.

 Wiem, że muszę zacząć rytuał szukania. Nie wiem, co mam znaleźć, ale szukam. Pod łóżkiem leży sztuczna szczęka. Uśmiech powraca na swoje miejsce.

 

 

 

2 września

Zanik mięśni postępuje, odleżyny zwiększają swoje terytorium. Ćwiczymy z mamą kilka razy dziennie. Masuję, wcieram, oklepuję - co godzinę. Gdy zbliża się pora pionizacji, Mama mocno chwyta się za poręcze chodzika i mówi:
- Teraz podnieś mi kręgosłup.
- Musisz się postarać sama unieść pupę.
- Jak mam wstać, jak nie chcesz nosić mojego krzyża?

4 września


 Rocznica śmierci mojej najstarszej siostry. Idę na grób. Zabieram ścierki i zapałki i słyszę:
- A dlaczego Elżunia umarła?
- Serce z bólu jej pękło.
- A moje serce?
Siedemnaście lat temu, o czwartej nad ranem, Elżbieta przestała oddychać.
- Nie mogła żyć dla mnie?
- Dzieci nie są dla rodziców.
- Ale ty jesteś dla mnie.
- Nie, mamo. Tobą się tylko opiekuję.
- Zawsze tylko pyskujesz.


Wieczór

Jest czwartek, za oknem już ciemno. Chcę poczuć świeże powietrze, idę na spacer. Po całym dniu przewijania, mycia, karmienia, mówię:
- Wychodzę wyrzucić śmieci.
Cisza.
- Mamo....
- Nie idź. Nie idź. Bo nadchodzi. Zamknij okno i zgaś światło.
- Mamo , co się dzieje?
Cicho. 
- Zamknij okno.
Mijają minuty.
- Mamo?
- Światło zgaś, bo nie przyjdzie.
Gaszę wszystkie lampy. Czekam.
Nagle krzyk: jest, łap! Zdziwiona pytam: co?
- Kupa jest!
Zdejmuje płaszcz, ubieram rękawiczki i sprawdzam. Majtki czyste. 
Mama powtarza – Jest, tylko musisz wyciągnąć. Milczę. Ona woła o ratunek. 
Zmieniam buty na kapcie i mówię:
- Teraz napiję się herbaty i poczekam.
Za sekundę woła: JEST! Sprawdzam – falstart. Woda się zagotowała, po raz kolejny słyszę napięcie w głosie - Jest, naprawdę. Ubieram rękawiczki.
JEST. Radość w oczach, której dawno nie widziałam. Myję, przebieram, balsamuję, kremuję. Za pięć minut śpi jak niemowlak. A ja dopijam herbatę.

17 września
Mama kocha swoje mieszkanie, pokój, wersalkę. Nie opuściła łóżka już od kilku miesięcy, ale nie pozwala niczego zmienić w architekturze i wystroju pokoju.
Kilka razy dziennie pomagam jej usiąść i coraz bardziej odczuwam ból kręgosłupa. Mama jest krótsza ode mnie o 16 centymetrów, ale waży więcej ode mnie o jakieś 20 kg. Wczorajszej nocy sturlała się z wersalki na podłogę, dzisiejsza była spokojniejsza, bo zrobiłam z krzeseł blokady. Rano pertraktuję zmianę łóżka.
- Nie usnę na innym łóżku.
- W szpitalach zawsze dobrze śpisz.
- I marzę o domu.
- Mamo, musimy zmienić łóżko. Załatwię takie specjalne, jak w szpitalu. Na pilota.
- Ale JA CIĘ PROSZĘ.
- Ja też cię proszę. Plecy mnie bolą i ręce od ciągłego podnoszenia ciebie.
- Nie zgadzam się. Nie chcę.
Za dwa dni przywożą super łóżko. I materac antyodleżynowy. Dwóch osiłków przenosi mamę na krzesło, dwóch innych - montuje nowe łóżko.
- Niech Pani nas nie szczypie - woła jeden z młodzieńców. Mama wracając na ich barkach do łóżka, boi się upadku i kurczowo się ich trzyma. 
- Boję się. Boo…- i ląduje mama na nowym posłaniu.
Przez kwadrans pyskuje. Rano, przed zmierzeniem poziomu cukru we krwi, chwyta mnie za ręce i całuje namiętnie.
- Jak ci dziękuję. Jakie dobre łóżko.

22 września
Dynamicznie dyskutuję z córką. Odgłosy naszej rozmowy dolatują z kuchni do pokoju Mamy.
- Gabrysia jest tak piękna. Nie krzycz na nią.
- Nie rozmawiam z nią o urodzie, ale o duszy.
- Ale jej piękno nie bierze się z urody. Musi być dobra.
- Mamo, ale dobro i piękno nie zastąpią rozumu.
- Kochaj ją. To wystarczy.
- Uczucie bez rozumu to małpia miłość.
- A ja was tak wszystkich bardzo kocham. A rozumu chyba nie mam.
Wracam do kuchni, mówimy ciszej. Dyskutujemy o artykulemojegoprzyjaciela który wywołał ogromne poruszenie w necie (o klapsie jako obowiązku kochających rodziców). Gabrysia wie, że autor napisał ten artykuł, by bronić naszą rodzinę przed rozpadem. Kilka lat temu, gdy córka była wieku buntu i niezgody, dostała ode mnie w twarz, bo przekroczyła granicę przyzwoitości. Po kilku wizytach w poradniach psychologicznych, sprawa zakończyła się w sądzie rodzinnym; chciano nam odebrać prawa rodzicielskie, bo nie pozwoliliśmy dziecko na przysłowiowe wejście sobie na głowę.
Historia wizyt policji, kuratora, zbierania opinii na temat naszej rodziny zainspirowała Zbyszka, autora, najpierw do napisania listu broniącego nas, rodziców a potem - gdy sprawę w sądzie odrzucono jako bezzasadną - do wygłoszenia wykładu i napisania artykułu o niebezpieczeństwie, jakie grozi ze strony Lewiatana.
Po kwadransie rozmowy, mimo że od rozprawy minęło już pięć lat, emocje zwyciężają i mama znów woła nas do pokoju.
- Aniele, daj buzi - Gabrysia pochyla się i całuje babcie w policzek. - Jeszcze raz. - Gabriela delikatnie cmoka i wycofuje się do kuchni. - A pamiętasz, jak ja ciebie ze ścierką goniłam. Dziecku trzeba dupę wytrzepać, by głupota nie zadomowiła się w nim - Oczy mamy nabierają blasku.
Trwa to kilka sekund. W jej oczach widzę siebie w wieku siedmiu lat.
 Swoich klapsów nie pamiętam, ale w tyle głowy słyszę płacz rodzeństwa. Mama latająca ze ścierką nikomu krzywdy nie zrobiła, a i tacie z paskiem w dłoni też nie udało się uchronić nas od wielu błędów. Ale za to jak się starali być dobrymi rodzicami, mają mój szacunek.

Październik

5 października
- Mamo, listonosz idzie z rentą. Ubierz sweter i usiądź.
- Ty weź pieniądze. I daj mu jabłko.
Listonosz zostawia 1500 złotych, zagląda do Mamy i prosi o podpis. Mama bierze długopis i rysuje wężyka. Listonosz dziękuje i niemo prosi mnie o potwierdzenie.
- Daj mu tysiąc złotych napiwku.
- Dam. Jabłko już wymyłam.
Listonosz inkasuje 10 zł, dziękuje i wychodzi.
- Daj mi pieniądze. Schowam.
Idę do pokoju, pakuję pociętą gazetę i wsadzam jej plik do ręki. Mama maca i natychmiast chowa pod poduszkę.
- Jak będziesz potrzebować na chleb to ci dam.
Za pięć minut pyta mnie, czy mam pieniądze na lekarstwa, bo renta jeszcze nie przyszła.

Wieczór

- Popchnij mnie. No już, szybko. Jedzenie stygnie - Mama ma głos generała.
- ??
- No, pokarm mnie.
- Sama musisz jeść.
- Serca nie masz.
Po dwóch minutach kaszka znika. Mama kładzie się spać w poprzek łóżka. Za pomocą pasów i turlania, udaje mi się położyć ją wzdłuż łóżka. Nakładam na stopy kółka z gąbki (zmniejszają dotyk prześcieradła), okrywam kocem, zamykam drzwi. I słyszę:
- Ależ mnie wytargała. Może twój mąż nauczy cię kiedyś delikatności.


12 października
W domofonie słychać starszy, dość radosny głos.
- Na którym cmentarzu leży pani Mama?
- Leży w swoim łóżku - odpowiadam dość niepewnie.
- Przecież wnuk mówił, że umarła kilka tygodni temu.
- Proszę wejść i zobaczyć. Mama właśnie ćwiczy.
- A będzie mogła się ze mną pomodlić? Wie pani, ja jestem z kółka różańcowego, tak zwana.. róża różańcowa.
- Spróbujemy. Zapraszam.
- Oj, pani Marianno. Jak dobrze, że pani żyje. Nie muszę szukać kolejnej chętnej do zdrowasiek.
Mama nie kojarzy ani pani z kościoła, ani systemu zmian części dziesiątków różańca. Ożywia się na wieść, że jej wnuk naciągnął znajomą na 50 złotych.
- Artur mówił, że jest pogrzeb i nie ma na wieniec, więc mu dałam.
- No widzi Pani, jak mnie dzieci kochają. Kwiaty mi chciał kupić.
Kobieta wychodzi. Będzie jednak musiała poszukać nowej duszyczki do modlitwy.
 Wnuk jest przedsiębiorczym mężczyzną. Gdy wyszedł z więzienia, opieka społeczna szukała mu domu w mieszkaniu babci. Po przeprowadzeniu wywiadu środowiskowego, okazało się, że wnuk okradł babcię kilkanaście razy i że zagraża jej bezpieczeństwu. Na wieść o swojej bezdomności, Artur postanowił
popić prochy wódką i znalazł domek na oddziale psychiatrycznym w
Kobierzynie. Kilka tygodni temu wyszedł na przepustkę. Do babci nie
przyszedł, bo wiedział, że ja tu mieszkam, więc skombinował kasę od znajomej od różańca, którą wielokrotnie widział u babci.
Artur miał kilka miesięcy, gdy jego ojciec wyszedł po papierosy.
Piętnaście lat temu państwo uznało mojego brata za zmarłego. W lutym Artur skończy 38 lat. Na wolności przeżył 15.


10 października

- Oczywiście, że jadę. Super, pa – mówię do telefonu bardzo
 podekscytowana.
Przyjaciel zaprosił mnie na spotkanie dziennikarzy akademickich i obiecał, że zawiezie mnie w góry. Ale mama wolała bym raczej poszła do kiosku i kupiła sobie kartkę z widokiem gór niż jechała na południe Polski.


12 października


 Źle się czuję. Mam katar, boli mnie głowa. Noszę maskę na twarzy.
 - Podrap mi plecy.
Ubieram rękawiczki do masażu i sięgam po wodę morską, gdy nagle czuję dotyk Mamy.
- Zdejmij tę maskę. Nie widzę cię.
- Nie chcę cię zarazić.
- No, nie chuchaj już tak na siebie. Ja tu jestem chora.


Listopad
Dziura w stopie powiększa się. Ból też. Jedziemy do chirurga. Transport sanitarny świetnie ujarzmia lęki mamy i delikatnie znosi z czwartego piętra. Gdy dojeżdżamy do przychodni, mama narzeka na długość jazdy, niewygody podróży. Jechaliśmy trzy minuty.
- Kto z państwa ostatni do lekarza?- pacjent z ręką w gipsie pyta młodzieńczym głosem.
Tłum przed gabinetem patrzy wymownie w stronę mamy.
- My - odpowiadam krótko.
- Co ty dziecko mówisz? Ja jestem pierwsza - generalskim tonem oznajmia mama. Ludzi wokół siebie nie widzi. Ona jest na wózku i tylko to się liczy.

11 listopada
Bóg, honor, ojczyzna. Radio mówi, mama pyta, co to jest patriotyzm?
- Gdy kochasz kraj tak jak i ludzi – odpowiadam.
- Ja kocham Jędrusia. Gdzie on jest? - z napięciem w głosie dopytuje.
- Jest w piwnicy. Sprząta - kłamię bez zastanowienia.
- Czy piwnica to jego dom? On tam patriotyzm sprząta?
- Stare ziemniaki wyrzuca, bo trzeba zrobić miejsca na nowe. Idzie zima, Mamo.
- Jędruś, Jędruś, Jędruś…. I oczy Mamy są pełne łez.
W radiu słychać, jak przemawia prezydent Polski. Andrzej Duda. Mój tata, Andrzej, był zawsze dla mamy – Jędrusiem. Dziesięć lat temu umarł.

16 listopada
- Mamo wstawaj, trzeba Boga pochwalić. Dziś kończysz 86 lat.
- Daj mi jeść - niechętnie mruczy.
- Mamo, uśmiechnij się. Zobacz, słońce jest.
- Głodna jestem.
Szykuję kaszkę dla niemowląt. Bananowa w tym tygodniu wygrywa z malinową. Robię herbatę z żurawiną i serwuję danie na desce do prasowania.
- Obniż trochę, bo mnie bolą ręce.
Po trzech minutach odnoszę pusty talerz i szklankę do kuchni.
- Daj mi jeszcze kromkę chleba.
- Wystarczy ci tyle, ile zjadłaś.
- Musze mieć siłę. Daj chleb.
- Nie dam. Lekarz zabronił ci jeść za dużo. Ty przecież nie chodzisz, niczego nie
spalasz.
- A skąd będę mieć siłę, by do ciebie pyskować?


Wieczór
Walczę z gnijącą stopą. Zaczęło się od dużego palca, a potem
beztlenowce zaatakowały spód stopy, kostkę, piętę. Ten rodzaj gangreny, tzw. syndrom stopy cukrzycowej, pojawia się, gdy chory nie dbał należycie o poziom cukru. Mama bierze insulinę od ponad 15 lat i nigdy nie odmówiła sobie coca-coli czy ciacha. Jadła, co chciała, bo przecież... „nie może jej zaszkodzić to, na co ma ochotę”.
Uzbrojona w waciki, bandaże, aloes, zmieniam opatrunek na stopie.
Dzwoni przyjaciel domu, włączam zestaw głośno mówiący i wracam do czyszczenia stopy.
Przyjaciel: - Mogę przyjść na kawę?
Mama: - Noga mi gnije.
Przyjaciel: - Jola mówiła, ale chciałem Panią zobaczyć?
Mama: - Jola musi się mną opiekować, a nie pić z tobą kawy.

Przyjaciel wydaje się lżejszy, w jego głosie znikł ciężar odwiedzin. Zadzwoni za trzydzieści zmian opatrunków.

Piję kawę z córką. Przyszła, kiedy mama usnęła.

 

22 listopada

Znajomy nie może dodzwonić się do mojego męża, więc dzwoni do mnie. Zmieniam opatrunek, włączam zestaw głośnomówiący.
- Czy w pierwszą sobotę grudnia Adaś może mieć wykład o zaufaniu do Pana Boga?
- Raczej nie. Adam jest w Warszawie, na zjeździe fenomenologów.
- Ale to jedyny wolny termin. Niech twój mąż się odezwie. Nieźle płacę.
Bandażuję mamie nogę i słyszę:
- Musisz być dumna z męża. On jest taki mądry.
- Myślę, że Adaś też jest zadowolony ze swojej żony.
- A skąd wiesz? Znasz ją?

Od ćwierć wieku jesteśmy małżeństwem, od 26 lat moja mama jest bezgranicznie zakochana w Adasiu. Gdy we wrześniu 1990 roku Adam się oświadczył i poprosił rodziców o moją rękę, mama piała z zachwytu. Obleciała wszystkich sąsiadów w klatce, by pożyczyć wódkę i wypić za nasze szczęście.
Dziś myli moje imię z opiekunką, która przez rok gotowała jej obiady. Na widok Adama jej twarz zawsze promieniuje.


Koniec listopada

Analizuję rachunek z Netii. Co miesiąc trzeba płacić blisko sto złotych.
Mama nie ogląda telewizji, nie jest w stanie rozmawiać przez telefon, więc zaniepokojona dzwonię do operatora. Po przejściu kilku bramek
bezpieczeństwa, dowiaduje się że mama zgodziła się na zmianę taryfy i dlatego jest taki wysoki rachunek. Na moje wyraźne żądanie przesłuchania rozmowy, asystent podsyła mi link, pod którym znajduję głos mamy, która z radością przyjmuje całą ofertę Netii.
- Korzysta pani z chmury? Dużo pani rozmawia ze Stanami Zjednoczonymi?
Aksamitny głos konsultantki sprawił, że mama nie zapytała, co to chmura, co to internet. Ot, rozmawiała kiedyś z synem z USA i dlatego chciała tańszą taryfę. Mama ma 86 lat, konsultantka 20. Netia nie zgodziła się na zmianę taryfy.
- Jak mama umrze, to rozwiążemy umowę. Ma demencję? Jeśli tak, proszę przysłać zaświadczenie lekarskie i zobaczymy, co da się zrobić.

 Kilka dni temu operator napisał: „W przypadku wypowiedzenia Umowy o świadczenie usług telekomunikacyjnych związanej z ulgą przyznaną Abonentowi, Operator naliczy Opłatę Wyrównawczą, ze względu na fakt, iż zakres zmian wynika ze zmiany obowiązujących przepisów prawa (art. 60 a ust. 3 punkt 1 Ustawy Prawo telekomunikacyjne)”.

By nie płacić, pobujam w chmurze. Jeszcze 18 miesięcy.

Grudzień

Jestem w kuchni, odmierzam wskaźnik glikemiczny ziemniaków i ogórków. Nagle słyszę huk. Lecę do pokoju Mamy. Podłoga lepi się od krwi i moczu. Mama chce jechać do Szczecina. Cewnik i kroplówka trzymały ją w poziomie i nie pozwoliły kupić biletu.
- W Szczecinie jest mój dom i chcę tam dołączyć do nieżywych – wyciąga chusteczkę z rękawa i macha mi na odchodne.
Ma oczy tak wielkie i jasne, że chwytam ręcznik papierowy i męskim głosem ryczę: „P o c i ą g r e l a c j i K r a k ó w –S z c z e c i n j e s t o p ó ź n i o n y o 1 8 0 m i n u t. O p ó ź n i e n i e m o ż e u l e c z m i a n i e ”.
Marianna robi trąbkę z ręki i nasłuchuje. Powtarzam komunikat, wolno i głośno. Ręka Mamy opada na zakrwawioną koszulę, a druga dłoń poprawia nieistniejące okulary.
- No tak, trzy godziny czekania, to ja się położę, a ty mnie obudź, jak pociąg przyjedzie.
 Wracam do garów. Dolatują do mnie słowa o kurze. Mam ją schwytać, zabić i przygotować na drogę.


17 grudnia

Szczecin, zabijanie kury, szukanie zębów, które ma w buzi - nie zastanawiam się, skąd biorą się jej te pomysły. Pisząc, relacjonuje, ale w tym moim niezastanowieniu nie mieści się ignorancja czy obojętność.
Kiedy umierał tata, który chorował na Alzheimera, przeczytałam tysiące artykułów i książek, by zrozumieć, dlaczego widząc mnie, chwyta za siekierę i chce mnie zabić, bo widzi szczura. Struktura białka zanika w neuronach i takim człowiekiem trzeba się opiekować w imię idei, bez stawiania pytań czy szukania odpowiedzi.
Wczoraj wystroiłam się, wypachniłam, już miałam iść na wieczór wigilijny w Instytucie Tischnera, gdy mama (chyba wyczula perfumy i jej mózg zaczął wariować) tak niemiłosiernie zaczęła ryczeć z bólu, którego nie było, a który naukowcy nazywają fantomowym. Gdy uspokoiłam jej nerwy, byłam już tak wycieńczona energetycznie, że z wielką, ogromną radością wypiłam dobrą setkę tequili.

23 grudnia

Krzątam się w kuchni, biegam do piwnicy, smażę karpia, gotuję kaszę, moczę grzyby.
- Usmażyłaś już te święta - obrażony głos Mamy dolatuje mnie między pralką a suszarką.
- Powolutku szykuję wigilię. Jutro moje dzieci i teściowa przychodzą do mnie.
- A po co te święta?
- Aby być ze sobą.
- Ale ty jesteś ze mną.
- Bruno ma dyżur w święta.
- Ale on dobry jest. Tak cię zastępuje.
- Mamo, on jest twoim synem.
- No i...

Jestem szóstym, najmłodszym dzieckiem. Rodzeństwo, które jeszcze żyje, pomaga w opiece nad mamą jak może. Jeden brat mieszka na innym kontynencie i pomaga finansowo, a drugi - ma małe dzieci i mnóstwo obowiązków, ale kiedy tylko ma możliwość sprawuje opiekę nad Mamą.


26/27 grudnia

W nocy wieje wiatr. Bardzo. Mama woła:
- Wejdź do mojego serca.
Odkładam książkę, wchodzę do jej pokoju i słyszę:
- Jola, otwórz szafę.
Otwieram.
- No, Waldek, wejdź. Czekam tak długo.
Delikatnie zamykam szafę, sprawdzam szczelność okien. W necie ostrzegali, że nadchodzi Orkan.
- Waldzi, chodź, przyjdź. Tak tęsknię.
Robię rumianek, zapalam świecę aromatyczną, włączam cichutko kolędę. Mama zasypia. Rano, 27 grudnia, śpi. Nie słyszy mojego głosu. Wietrzę i czekam. Mija pora obiadu. Orkan szaleje, mama śpi. Wieczorem zapalam wszystkie światła i głośno mówię, że trzeba wstać.
- No, co się drzesz? Przecież mam otwarte oczy. Całą noc nie spałam...
Mama nie wie, że to już kolejny dzień. W nocy rozmawiała ze swoim zaginionym synem..

Koniec grudnia


- Przychodź codziennie. Wiesz, jak cię bardzo kocham.
Mama obsypuje buziakami znajomego, którego dość dawno nie widziała..
- Przyjechałem, bo wolę dać całusa żywej osobie niż w trumnie pamiętać Marysię - odpowiada na moje milczące spojrzenie.
I wychodzi.
W telefonach też słychać niewypowiedziane oczekiwanie o datę pogrzebu. A potem wyartykułowane słowa podziwu dla mnie.
- Jak bym tak nie mogła. Słabo mi się robi na widok krwi - wyjaśnia ciocia i odkłada słuchawkę.
Uznanie, podziw, admiracja mają poprawić moje samopoczucie. Rodzina w ukłonach się chyli i ani na centymetr nie zmieni swojej postawy wobec umierania. Zachwyt jest najlepszą walutą społeczną; nic nie kosztuje, a zapewnia spokój sumienia. Bo, przecież... „ja bym tak nie umiała/ potrafiła/ mogła”.
 Mieszkanie w Nowej Hucie dostaliśmy w roku mojego urodzenia. Przez pierwsze dwadzieścia lat życia nie miałam nawet własnego łóżka. Zawsze spałam z jakąś kuzynką, ciotką, znajoma. Rodzice, zwłaszcza mama, mieli otwarte serce i drzwi dla wszystkich potrzebujących. Na 55 m² mieszkało nas minimum dziesięć osób - rodzice, rodzeństwo i zawsze jakiś krewny, który chorował, szukał pracy, kończył szkołę.
Od 1964 roku do 2001 mama podzieliła się łóżkiem i posiłkiem z dwudziestoma sześcioma osobami. Rekordzista mieszkał u nas 4 lata.
 W ostatni dzień roku umarł mój żal. Już nie osądzam ludzi za ich brak obecności, zaangażowania, pomocy. Zrozumiałam, że mama była jak chleb; każdy kroił jak i ile chciał. Im więcej było problemów w rodzinie i chorób na kartach wypisów, tym mniej „głodni” byli przyjaciele i znajomi.

Rodzina jeszcze pyta o samopoczucie mamy.


Styczeń 2017

 

6 stycznia
Mama lubi jeść. Kwadrans po kolacji, po wieczornej toalecie, woła o picie i jedzenie.
- Nie mogę dać ci więcej, bo nie spalisz tyle kalorii. Zobacz, jaki masz duży brzuch.
- Jest duży, bo połknęłam Mikołaja. Ale on też nie chce mi dać kromki chleba.
 Święto Trzech Króli i Mikołajki są tego samego dnia. To, że dzieli je miesiąc, nie ma znaczenia. Mama żyje w swoim wszechświecie, gdzie pory dnia wyznacza posiłek. No bo, ten, kto nie je nie żyje. A ona tak bardzo nie chce odchodzić.

9 stycznia

 Coraz częściej mama rusza palcami w dłoniach. Obraca, wykręca, nagina. I się uśmiecha.
- Bolę cię stawy? A może dłonie?
- Nie. Śpiewam.
- Ale jak? Masz przecież zamknięte usta…
- To ręce śpiewają, bo ja już nie umiem.
Szukam w pamięci słów piosenek z dzieciństwa. Znajduję same szlagiery”: „O Marysieńko,” „Szła dzieweczka”. Gwiżdżę melodię, wystukuję rytm. I... nic. Włączam youtube'a i… godzinę śpiewamy karaoke. Mama ma znów 50 lat. Demencja nie zainfekowała jej głosu.


10 stycznia

Powiększa się zaczerwienienie  pod prawą piersią. Delikatnie koryguję zestaw ćwiczeń i po dziesięciu minutach kręcenia szyją, robienia młynka ramionami, słyszę;
- Pięć. PIĘĆ. Nie słyszysz, mówię; pięć!
I kończę rehabilitację. Codziennie, gdy ćwiczę z mamą różne części ciała i mama piszczy z bólu, mówię; - Dolicz do pięciu i skończę.
Teraz dyskomfort musiał być duży, bo mama ominęła liczenie. Liczebnik 'pięć' oznacza dla niej koniec bólu.


12 stycznia
Trzecia rano, trzeci dzień smogu Moja 86-letnia matka budzi mnie krzykiem: Daj siatkę. Szybko, bo ucieknie. Podaje reklamówkę.
- Nie, nie taką. ANIOŁ SIĘ DUSI.
Smog zmniejsza żyły i pojemność płuc. Mama, od lipca goni w łóżku wróble, szuka mrówek, podlewa żonkile. Towarzyszę jej i tkam siatkę dla anioła. Mam już 197 oczek.

16 stycznia

-Daj mi tę paczkę do łóżka.
Rozglądam się po pokoju. Paczki nie ma, ale pragnienia posiadania rośnie.
- No, połóż tu, koło ściany.
Zwijam kocyk w pakunek i kładę go do łóżka. Nie dyskutuję z mamą. Mój maż określił moje zachowanie jako „prosty algorytm’. Wszystko, co mama chce, o czym śni – spełniam. Neguję to, co sprawia jej przykrość, akceptuję wszystkie zmory i zjawy.
W jednym jestem mało elastyczna: nie karmię jej. Ruch ręką jest jej jedyną aktywnością. Wiem, jak ważne jest jedzenie i dlatego mogę być, jak to czasami nazywa żandarmem. Gdy rozum śpi, a dzieje się to coraz częściej, jestem hitlerowcem, bo nie chcę przełknąć za nią wody.

17 stycznia

- Ale twój Adaś Cię kocha – wita mnie o brzasku dnia.
Ubieram rękawiczki, opróżniam cewnik i milczę. Tęsknię za mężem, domem ale nie chcę o tym gadać, więc szykuję ręczniki, miedniczkę, by zmyć sen i wmasować w Mamę odrobinę dnia.
- Ale gdyby cię tak naprawdę kochał, to mógłby tu zamieszkać. Jeden pokój jest wolny.
Zaciskam zęby, ale z oczu umyka jedna łza. Nie chcę krzyczeć, wypominać, więc wbijam sobie igłę w palca i koncentruję się na przygotowaniu śniadania.
W latach 80-tych, gdy moja babcia zachorowała, tata opiekował się nią i matka zawsze robiła mu w domu piekło. W awanturach słychać było tylko jedną nutę; nie po to się ożeniłeś, by się matką zajmować.


23 stycznia

Gangrena atakuje drugą nogę. Brat przysłał z Ameryki paczkę z laserem domowym. Naświetlam jedną stopę i gdy chcę ustawić wysokość lasera na lewą nogę, mama ze zniecierpliwieniem kopie laser.
 - To nic nie da. Daj tabletkę aby tak nie bolało.
Z apteczki wyciągam jakiś probiotyk i podaję szklankę wody. Mam pięć minut na spokojne naświetlanie. Gdy odłączam sprzęt, mama pyta mnie o swojego syna-księdza.
- To Andrzej ci przysłał ten laser. I proteiny, które tak lubisz.
 - Ale jak on wygląda?
Odpalam Ipada  i pokazuję mamie brata w pracy, czyli przy ołtarzu. Na fejsie mam dostęp do strony kościoła, w którym proboszczem jest brat. Na widok księdza mama nie reaguje. W czasie transsubstancjacji, gdy brat wypowiada znane słowa przemiany wody w wino, mama wyrywa mi sprzęt i całuje swojego umiłowanego.  Po sekundzie odstawia tablet na łóżko i woła o herbatę i banana.

 

25.01.

Przyjaciółka powiedziała: Pisz. Nie rezygnuj. Zapisywanie codzienności daje energię tobie i mamie.
Przekonała mnie. Jej mocne  słowa miały solidną podszewkę: Aga opisała ostatnie lata życia Miłosza; była jego sekretarką, asystentką, konsultantką, aniołem. Dziesięć lat po śmierci noblisty znalazła w sobie siłę by napisać książkę pt. 'Miłosz w Krakowie”.

Noc styczniowa
Mamo, już dobrze. To tylko sen. Gładzę jej rękę i powtarzam dziesiątki razy, że nic się nie stało, że wszystko jest dobrze. Ale coś jest nie tak. Czuję, że coś się w mamie przemieniło.
 - Mama, spróbuj się podnieść. Wymasuję ci plecy, napijesz się rumianku.
Przez chwilkę mama próbuje się poruszać i nagle patrzy na mnie swoimi  wielkimi, spokojnymi oczami , mówi;
- Jestem taka słaba. Już mi się nie chce żyć.
Zapalam świeczkę pod kominkiem aromaterapeutycznym i układam ją do spania. Nie zamykam drzwi.

 

 

 


26.01
 -Włącz radio.
 - Mamo, nie słyszysz Rydzyka?
 - Daj więcej głosu
Pogłaśniam. I ubieram słuchawki. Muzykę Bacha przerywa dzwonek telefonu.
 - Mamo pomóż. Tak strasznie boli. I płacz córki. Głos nabrzmiały cierpieniem. -Będę u ciebie za kwadrans - odkładam słuchawkę, podnoszę mamę i daję jej podwójną porcję środka nasennego. Od kilku dni Gabrysia żali się na ból mięśni i na rosnącą gulę w pachwinie.
 - Zapalenie tkanki łącznej - diagnozuje lekarz i przepisuje antybiotyk. Córka uspakaja się ale wieczorem ma zabieg; ropień. Ból, łzy a ja nie mogę być przy niej. Mama próbuje pokonać balustrady łóżka i wciąż woła, by wypuścić kozę z zagrody. A mąż w domu:rano miał  zabieg na oku. Siedem lat po usunięciu zaćmy, na jednym oku zagościła ponownie.
Gabi towarzyszy w szpitalu jej chłopak. O piątej rano dostaję sms: „Mamo, już nie boli. Przepraszam, że zawracałam ci głowę, ale chciałam zwariować. Idę spać”.


30 stycznia

Mój przyjaciel, Bogdan Rogatku umarł. Świat stał się uboższy i mniej bezinteresowny. Oczy same się moczą a Mama krzyczy, że znów zapomniałam nakarmić kury.
Wieczór styczniowy
Daję zastrzyk z insuliny. Domofon dzwoni.
 - No, zobacz, kto idzie - rozkazuje mama.
 - Czy uważa Pani, że Biblia jest wciąż aktualna - młodzieńczy głos świadka Jehowy zagaja rozmowę.
 - Tak - odpowiadam krótko i przepraszam za niekontynuowanie rozmowy.
 - Dlaczego tak krótko rozmawiałaś? - dopytuje mama między kolejnymi kęsami kolacji.
 - Nie chciałam rozmawiać o Bogu. Teraz cię kładę spać
 - Ale przecież Bóg jest w niebie i nie ma o czym rozmawiać - tonem kaznodziejskim dodaje.
 - Mamo, nie wiemy, co jest w niebie. Bóg jest wśród nas, tu na ziemi.
 - Jak może być tu,  skoro jest w niebie?
Mama przez całe swe długie życie była dynamicznym apostołem- nawracała każdego. Człowiek, który nie chodził co niedziela do kościoła, musiał wysłuchać jej  kazania i obiecać poprawę.
Wczoraj miała być kolęda w domu, ale mama nie była zainteresowana odwiedzinami księdza.

Luty
Zdobyłam skalpel i czyszczę mamie ranę na stopie. Martwe komórki  panoszą się  coraz bardziej i raz na tydzień muszę je usuwać. Dziś wyjątkowo mamę boli, więc wyrywa mi stopę i nagle ciach - skalpel przeciął rękawiczki i palec prawej ręki. Rękawiczka napełnia się krwią więc biegiem zasuwam do łazienki, dezynfekuję i przyklejam plaster.
 - Daj mi coś na ból. Noga szczypie - woła mama
  - Za chwilę, krwawię i muszę  zająć się palcem.
 - Przykryj ścierką i daj mi tabletkę.
Krew przemacza opatrunek i kropelki krwi zaczynają brudzić bandaż na stopie mamy.
 - Co to za czerwony kolor? Zmień bandaż, daj nowy, ładny.
Owijam dłoń woreczkiem śniadaniowym i kończę zabiegi pielęgniarskie.
Mama kładzie się do łóżka, delikatnie zamykam drzwi i robię sobie coś do picia. I zaczynam się bać. Lęk paraliżuje mnie przez sekundę bo uświadamiam sobie, że mogłam się zarazić beztlenowymi bakteriami, które odpowiadają za proces gnicia stopy. Siadam i odruchowo dzwonię do zaprzyjaźnionej lekarki. Uspokaja mnie. Zmieniam opatrunek-mała rana, ale intensywnie krwawi.
 -Jola, Jola - zachrypły głos przypomina mi, że moje pięć minut minęło.
  - Jola, przecież farbę trzeba zrobić. Mam same siwe włosy - mówi tak, jakby się w lusterku przeglądała. A nie widziała się już dobre kilka miesięcy.
 - Mamo, jutro. Dziś mam  kłopot  z ręką - mówię, choć nie wierzę, że to coś zmieni. - Ubierz rękawiczki i nakładaj farbę.
Szykuję zestaw fryzjersko-kosmetyczny, gdy słyszę ..'zdrowaś Mario niech się Joli uda, łaskiś pełna, by kolor był dobry'. Patrzę na mamę a ta dynamicznie wykonuje znak krzyża i zapada w niebyt.
Do wieczora nie odezwała się już. Informację o pozytywnym efekcie kolorowania  przyjęła z obojętnością.
7luty
 - Oj, boli, boli bardzo. Mama jęczy a pielęgniarka próbuje delikatnie zmienić cewnik.
 - Te rany to nie odparzenia - patrząc na pachwiny czerwone jak cegła dodaje pielęgniarka. 
 Wyjaśniam, tłumaczę, pokazuję maści, kremy i rozkładam bezradnie ręce. 
 - Bardziej już pani nie może dbać o mamę. Pani leczy skutki a trzeba zastanowić się nad przyczynami - dodaje druga pielęgniarka.
I robimy burze mózgu. Przypominam sobie, że miesiąc temu, gdy mama regularnie walczyła z cewnikiem i mocz zalewał całe łóżko, zmieniłam pampersy na ultra chłonne.
 - Moja wnuczka  ma uczulenie na pampersy. Proszę spróbować - radzi pielęgniarka.
Mama kwili. Zmieniam pampersy, pielęgniarki umawiają się na kolejny termin, a mama woła: - A czy ja jestem dzieckiem?
Wieczorem zauważam,  że rana nie jest już taka krwista. Rano, po porannej toalecie, ognisko zapalne w pachwinie zmniejszyło się radykalnie.
Ultradobrych pampersów mam kilka paczek. Dzwonię do znajomego, że mam dla jego ojca prezent.


Popołudnie lutowe

Czas umarł. Dla mamy nie istnieją już sekundy i minuty. Gdy wypije herbatę, musi mieć natychmiast nową, kiedy spadnie pantofel muszę good razu położyć na właściwą nogę. Nie mogę spokojnie skorzystać z toalety; jej głos, niczym taśma magnetofonowa, rozchodzi się nieustannie. Mama nie wie, że już wołała, mówiła, upominała się o chusteczkę, lekarstwo, opatrunek.
Każdy dzień to pasmo powtarzanych się słów i czynności. Po południu dałam jej bardzo gorącą herbatę,  bo liczyłam na osiem minut odpoczynku. Nie zauważyłam, że obok stoi pusta szklanka i mama spokojnie przelewała z jednej do drugiej, bo wówczas szybciej picie stygnie. 
W środę, po 15-ej postanowiłam poszukać ratunku; zadzwoniłam do telefonu zaufania, który reklamuje się w necie: „Troski i kłopoty dzielone z drugim człowiekiem maleją o połowę”.  Z anonsu dowiedziałam się, że telefon adresowany jest dla ludzi starszych, z problemami z demencją i z Alzheimerem.
Gdy usłyszałam umęczony głos Pani (226350954), odłożyłam słuchawkę. Odnalazłam w sobie wiarę w sens. I już mam siłę do robienia kolejnej herbaty.

Wieczór lutowy

Marzę o kubku aromatycznej herbaty. Agnieszka, koleżanka, która namówiła mnie na spisywanie myśli, obdarowała mnie właśnie cudownym aromatem jaśminu i czegoś jeszcze. Zamykam drzwi od pokoju mamy, gdy słyszę: Nie będziesz mnie słyszeć jak zamkniesz.
 - Na dziś już koniec. Idziesz spać, a ja muszę poczytać i odpocząć.
 - Nie zamykaj. Jak umrę, będziesz mogła odpocząć.
Parzę herbatę, odpalam kompa i widzę jak moja koleżanka - poeta przeżywa kryzys. Chce zrezygnować z poezji, a tu nagle ktoś wychwala jej egzystencjalny wymiar literek. Delektuję się aromatem. Zastanawiam się nad otuchą, gdy słyszę: Podrap mi plecy. Tu, nad lewą łopatką.

13 luty
Mama gaśnie. Ciało staje się pożywką dla bakterii i grzybów. Lekarz zdiagnozował grzybicę pachwin, więc wracam do starych pampersów i smaruję lekarstwami obolałą powłokę.
Dziś nie jest już nawet w stanie narzekać. Patrzy na mnie i ja już wiem, że więcej nie napiszę do mojego pamiętnika. Jej agonia może trwać jeszcze tydzień lub rok...
Ale teraz mam tylko być.
Przez ostatnią dekadę, odkąd umarł mój tata, mama była w szpitalu dziesiątki razy. Nigdy nie była sama. Gdy 1 lipca 2016 roku walczyłam o przyjęcie jej do szpitala, zagroziłam doktorowi Krzysztofowi Harpule ze szpitala Rydygiera  w Krakowie komisją dyscyplinarną, bo uznał, że jest awaria komputera i on nie może zająć się mamą. Dzień wcześniej mama została wypisana ze szpitala i od 24 godzin miała zatrzymanie moczu. Każda kolejna godzina, groziła zatruciem organizmu. Od trzeciego lipca mama już jest w domu.
Przez kolejne lata opieki i troski nad  chorym ojcem i matką, szukałam wsparcia w książkach i w rozmowach z mądrymi ludźmi. Chciałam zrozumieć powód, dla którego mam zrezygnować z własnego życia. Ale nie udało mi się znaleźć rozstrzygającego argumentu. Lata mijały, a ja z rodzeństwem troszczyliśmy się o rodziców, o ich godną śmierć.
Cztery lata temu przeprowadziłam bardzo dobrą rozmowę z filozofem na temat emocjonalnych i racjonalnych racji opieki nad starszymi osobami.
Ale jestem z mamą nie ze względu na przekonania czy uczucia.
Jestem bo inaczej by mnie nie było.

27.09.17

O brzasku dnia otwieram pokój Mamy. W ręku mam ręcznik i miedniczkę. Wołam, że pora wstać. Cisza.

Podchodzę do łózka i widzę maleńką głowę leżącą na poduszce.

- Mamo

Cisza.

O 6 rano lekarz wystawił świadectwo zgonu.