JustPaste.it

Ryzykowne przejście.

 

Pod względem skłonności do podejmowania ryzyka, ludzi można podzielić na trzy kategorie: takich, którzy ryzyko podejmują. Takich, którzy ryzyka nie podejmują, a także takich, którzy z ryzykiem nigdy nie mieli nic wspólnego. Trudno określić, która z wymienionych grup może czuć się z siebie dumna, która trochę mniej, a która wcale. Wszystko zależy od tego, jak ryzyko oceniane jest przez ludzkość ogólnie, ale najistotniejsze jest chyba to, o jakim ryzyku w ogóle jest mowa. Temat ten postanowiłam poruszyć zaraz po tym, kiedy jeden z moich czytelników wyzwał mnie na pojedynek. Czynu tego dokonał niejaki pan Szubrawiec. Nie pytajcie, kim jest, skąd jest ani jakim cudem ośmielił się wyzwać mnie – Isabel Fuentes Guerra – na pojedynek. Nie wiem i chyba nieprędko się dowiem. Pozostaje jednak fakt, że to zrobił.

Wyżej wspomniany pan Szubrawiec stwierdził, że gotów byłby przejść przez wszystko (cokolwiek to znaczy). Najciemniejsze zaułki Pragi - patrzcie post niżej: „Ulice, po których (nie) warto chodzić – wydały mu się chlebem powszednim. Obok takiego stwierdzenia nie można przejść obojętnie. Takiego człowieka, jakimkolwiek Szubrawcem by nie był, trzeba zabrać tam, gdzie będzie w stanie zadrżeć (a o jakim drżeniu mowa, zaraz się dowiecie).

Na początku zastanawiałam się, gdzie dokładnie powinnam zaprosić pana Szubrawca, aby zapewnić mu wystarczająco dużo wrażeń. Pomyślałam o Queimada Grande (brazylijskiej wyspie węży), Lesie Aokigahara (japońskim lesie samobójców), chilijskim Porcie Głodu, meksykańskiej Wyspie Lalek i wielu innych miejscach, w których naprawdę można poczuć się… Dziwnie. Stwierdziłam jednak, że pan Szubrawiec jest człowiekiem oczytanym (a już na pewno zna na pamięć wszystkie moje posty), więc powyższe miejsca nie są mu zapewne obce (wy też możecie zobaczyć, o czym jest mowa, jeżeli zjedziecie o kilkanaście postów niżej).  Musiałam się więc wysilić i zaproponować coś, co zrobiłoby wrażenie. Na nim, na mnie i na wszystkich tych, którzy w przyszłości mieliby podobny zamiar wyzwania Isabel Fuentes Guerra na pojedynek.

Po długich rozważaniach zdecydowałam się zaprosić pana Szubrawca na ekscytującą podróż do Pakistanu! (Po co? – pomyślicie. – Żeby chodzić po górach?) Otóż intrygujące jest nie tyle to, że po górach będziemy chodzić, ale to – jak będziemy chodzić! Panie Szubrawcu, zapraszam na pakistański most Hussaini!

Jeżeli obejrzycie sobie zdjęcia, na pewno dostrzeżecie wodę. I nie ma w tym chyba nic dziwnego, bo przecież mosty budowane są po to, aby przedostawać się właśnie przez wodę. Jeśli jednak przyjrzycie się nieco bliżej (Pan też niech się przyjrzy, Panie Szubrawiec, bo to Pan będzie przez niego przechodził), zauważycie, że jest on nieco mniej stabilny niż wszystkie inne. Owszem… Przy silniejszych podmuchach wiatru może trochę huśtać, ale najciekawsze jest chyba to, że aby przez niego przejść, trzeba niekiedy stawiać dosyć szerokie kroki. Po to, aby załapać się na kolejną deskę! W moście bowiem desek brakuje sporo i tak naprawdę nigdy nie wiadomo, czy następnego dnia nie ubędzie kolejnej i czy rozpiętość naszego kroku wystarczy, aby poruszyć się naprzód.

Jazda bez trzymanki zaczyna się jednak w zimę. Wtedy, kiedy pada śnieg i kiedy deski stają się śliskie. Wyjątkowo śliskie. Kiedy wiejący wiatr rozdmuchuje nam włosy na wszystkie strony świata, mrozi zaciśnięte na sznurach ręce i kołysze rozpostartym nad zlodowaciałą taflą Jeziora Borit mostem Hussaini! Cóż za emocje! Cóż za dreszcze! Nic, tylko patrzeć w dół i robić selfie!

Ale żeby pan Szubrawiec nie pomyślał, że jestem okrutna do szpiku kości, zdradzę jemu i wam pewną tajemnicę. Otóż bez względu na to, o jakiej porze roku wejdziecie na most i w jakim stanie znajdziecie łamiące się pod nogami deski, waszemu życiu nigdy nie będzie zagrażać niebezpieczeństwo! Cały sekret tkwi w nazwie mostu… Hussaini! Pochodzi ona od Shajraa of Hazrat Imam Hussain (według szyitów, trzeciego prawowitego przywódcę muzułmańskiej wspólnoty – wnuka Mahometa, proroka islamu). Taka nazwa zobowiązuje!

Nic więc dziwnego, że zamieszkujący dwie połączone mostem wsie ludzie przechodzą przez niego tak, jak gdyby była to polna droga. Przenoszą na plecach ciężkie worki z jedzeniem oraz nieco lżejsze, ale za to bardziej napęczniałe – ze zbożem. Nic więc dziwnego, że zamieszkujący te same i jeszcze bardziej oddalone od mostu wsie dzieci przechodzą przez niego dwa razy dziennie, aby dostać się do szkoły. I nic więc dziwnego, że właśnie tutaj zaprosiłam pana Szubrawca, aby zapewnić mu odpowiednią porcję adrenaliny, dbając jednocześnie o jego życie i zdrowie.

Proszę Państwa, wyzywanie Isabel Fuentes Guerra na pojedynek jest ryzykowne. I to bez względu na to, jaka jest wasza skłonność do podejmowania ryzyka. Gdyby jednak jakieś dziwne pomysły chodziły wam po głowie, pamiętajcie że most Hussaini w Pakistanie to tylko jedno z niewielu miejsc na świecie, które zapewni wam dreszcze na każdej części ciała i do którego Isabel Fuentes Guerra z pewnością odważy się was zabrać!

A pana Szubrawca poprosimy o selfie.

Po więcej wrażeń zapraszam na www.isabelfuentesguerra.com