Po rozwodzie trzeba zbudować wszystko od nowa. I to nowe może być dużo lepsze od tego, co się skończyło.
„Nie ma tego złego” reż. Valerie Lemercier
Można by powiedzieć: nareszcie komedia romantyczna nie o dwudziesto-trzydziestolatkach. Nareszcie coś dla osób w dojrzałym wieku.
Ona to Marie - Francine (Valerie Lemercier) ma 49 lat i jest wysoką, chudą, niedbale ubraną i uczesaną genetyczką. Traci pracę z powodu azbestu.
Ma dwie prawie dorosłe córki i męża. Który zakochał się w masażystce w wieku jego córki.
Zaskoczona kobieta wyprowadza się (dlaczego? Przecież mają duże mieszkanie) najpierw do pokoiku na poddaszu z kucanym kibelkiem. A potem do rodziców.
To nietypowa para, chodzą na msze ale mamusia od 20 lat sypia z rzeźnikiem a tatuś poklepuje ekspedientki i udając Balzaca pisze historyczne dzieło.
Próbują wydać córkę kolejno za alkoholika, faceta w depresji i geja. Córki pomagają pisać CV i robią do niego zdjęcie profilowe (to nie znaczy, że ma być z profilu mamo – uświadamiają, ha,ha,ha).
W końcu Marie ląduje w sklepiku z e-papierosami gdzie wpada w nałóg nikotynowy, ha,ha,ha. Klienci mówią o niej: ta wysoka kobieta w depresji.
On – to splajtowany restaurator Miguel (Patrick Timsit). Albowiem wątek gotowania jest teraz bardzo modny. Może wraz z filmem powinni dystrybutorzy serwować jakieś pyszne dania? Łatwiej wtedy widzowie znieśliby mało śmieszne pomysły twórców.
Nie mogło zabraknąć też osoby kochającej inaczej.
To trochę komedia omyłek (głównie scenarzystów i reżyserki), trochę paszkwil na mieszczan, odrobinę trendy (kucharz), szczyptę gender i jest nawet facet w babskich cuchach – ha,ha,ha.
W filmie najbardziej podobała mi się muzyka i ostatnia scena.
Raczej nie polecam.