JustPaste.it

Obszar ZaBUDDOwany

zbierałem ogórki, chodziłem przebrany za wielki notes, albo za różową cipkę na manifach femino, byłem statystą, stażystą ..."Oferta dla odważnych". Do wtedy, to znaczyło tyle, że

zbierałem ogórki, chodziłem przebrany za wielki notes, albo za różową cipkę na manifach femino, byłem statystą, stażystą ..."Oferta dla odważnych". Do wtedy, to znaczyło tyle, że

 

 

Obszar zaBUDDOwany.

(fikcja nieliteracka)

Otóż odkąd sięgam pamięcią gdzieś pracowałem - zbierałem ogórki, chodziłem przebrany
za wielki notes, albo za różową cipkę na manifach femino, byłem statystą, stażystą, sprzedawcą
i tragarzem oraz raz malarzem...pokojowym. Budowlanka, rachunkowość, łyżwiarstwo figurowe,
no wszystko bym miał w CV, gdybym miał CV. Wszędzie gdzie poszedłem mówili mi,
że mam talent i wiele mogę osiągnąć, tylko muszę przestać pić i zacząć przychodzić na czas.
Ja zawsze odpowiadałem, że to jest interesujący pomysł i że muszę nad tym pomyśleć.


A tymczasem to żyłem sobie z dnia na dzień i w sumie narzekałem na życie bardziej dlatego,
że lubiłem, niż z konieczności.Niestety nadeszły czasy, kiedy ze względu na wściekłą konkurencję
w blogosferze, byłem zmuszony chwytać się tych bardziej nietypowych zleceń.
Zlecenia przychodziły do mnie mailem.
Przez większość czasu pisał Nigeryjski książę potrzebujący stu baksów żeby wyprowadzić milion,
ewentualnie ktoś kto chciał powiększyć mi kilkanaście razy i cm ... siuraka. Pisał do mnie też Didl
Bieda i Grossman
Czasami jednak trafiały się perełki. Takie jak ta, którą dostałem dwa lata temu przed świętami.
W tytule mejla stało jak byk: "Oferta dla odważnych". Do wtedy, to znaczyło tyle, że ktoś chciał,
żebym się prostytuował w jakiś wyjątkowo sprośny sposób.
Ale w treści ogłoszeniodawca zaznaczał, że chodzi o zwykłą pracę fizyczną, zwyczajnie obciążoną
podwyższonym ryzykiem. Szczegółów miałem się dowiedzieć pod podanym numerem telefonu.
Zadzwoniłem tam jeszcze tego samego dnia.

Dryń, dryń ...!
Odpowiedział mi syntezator mowy.
"Srogo" - pomyślałem.

Już miałem się rozłączyć, gdy burczenie w brzuchu przypomniało mi nauki św. Pawła
( synu , nie poddawaj się !) ...i postanowiłem jednak spróbować.Głos w słuchawce
wytłumaczył mi, że w wigilię do południa mam podstawionym samochodem dostawczym
zawieźć przystrojony srebrny świerk do Oławy i postawić go na skwerze przed tamtejszym
bankiem spółdzielczym.
Za taką chałturkę miałem dostać dwa tysiące nowych polskich złotych.
-Dobra, biorę - powiedziałem krótko, bo starałem się pozować na małomównego twardziela.
-Doskonale - odpowiedział syntezator i rozłączył się, ku mojemu zaskoczeniu przebijając
mnie w lapidarności.
-Ten to musi być, kurwa, twardy. - pomyślałem i poszedłem zrobić tosty.
Osobiście znam kilku syntezatorów mowy, mają własne nazwiska i imiona , ehhh chuj ...
imię nawet ma Iwona, czytająca bez cienia emocji w głosie teksty na YT.

 

Zawczasu uprzedziłem rodzinę, ze w wigilię pracuje i nie będę mógł uczestniczyć
w przygotowaniach oraz innych okołogardzielowych obrzędach i średniowiecznych gusłach .
Przebrałem się w kufaję Stryjka Bożydara i strażackie spodnie po dziadku, zapakowałem
tobołek i ruszyłem w umówione miejsce.
Bus stał zaparkowany z biletem opłaconym do końca roku. Kluczyki były w schowku.
Odpaliłem, przełączyłem radio na nazistowski rmf  FM i ruszyłem w drogę.


Tu powinna nastąpić dygresja na temat Oławy, ale szkoda mi czasu na to miasto.
Po około godzinie, na pełnym nielegalu, zaparkowałem busa na środku skweru
przed bankiem. Otworzyłem pakę i moim oczom ukazał się świerk. Był raczej kostropaty,
a przystrojony był jakimiś cukierkami z odpadów przemysłowych i światełkami od ruskich.
Wyglądał dramatycznie, ale nie to mnie martwiło, bo wyglądem pasował do Oławy jak ulał.
Problemem było to, że nie był ścięty tylko posadzony w wielkiej, ciężkiej donicy.
Postawiony przed takim wyzwaniem, dwie dychy z zaliczki wydałem na sztajmesa, choć
mam do nich szacun, ... który pomógł mi wytaszczyć wiecheć na plac.
Potem podłączyłem lampki do baterii zamontowanej w donicy i świerk rozbłysł bladym,
niebieskim światłem lampek. Po raz kolejny doceniłem to jak doskonale komponuje się ...
z oławskim prosektoryjnym sznytem, splunąłem na odchodne i wskoczyłem do szoferki,
skąd dobiegał śpiew wyleczonej z zeza Natalii Kukułki i Chrisa Reji.

" ... ... płacze z zimna , nie dala mu matula sukienki ... płacze ...(bis)  se kurwa, pomyślałem
mu ? sukienki ? jak do Teletubisia we fiolecie z torebką , to kur...ny katabasy się potrafili
przyje...ać   , do majl litel pony  ;-) też, a nawet do Heloł Kity  ale już chłopak w sukience
a tak na prawdę bez niej jest już okej ...  do tego zwyrodniała matka , czego nie ściągnęła
kawałek własnego łacha ? !  patologiczna rodzinka i ta choinka - bajko tradycja rodem
z dzisiejszych Niemiec , splunąłem na samą myśl powszechnej głupoty, cynizmu i
co rocznego szamaństwa... śliną brudziwszy pokrętło od radia i powodując zmianę
stacji. Z Niemieckiego rmf'u na  wszędzie działające Radio ma w ryja, az jak mnie poderwało !
Z myślą zdjęcia onuca z owrzodzonej nogi i przypier...nia w radio biłem się jak Gołota z
Levisem ...

 

Więc powracając ...,
...wtedy bateria wmontowana w donicę nie wydała mi się ani dziwna, ani podejrzana.
W połowie drogi powrotnej zadzwonił telefon.
-Zawracaj - powiedział syntetyczny głos kukły w słuchawce.
-Co, dlaczego? - zapytałem zdezorientowany.
-Gówno, dlatego - odpowiedział głos po chwili i po dłuższym milczeniu dodał -
dostaniesz 10 tysięcy.
Zacząłem zawracać już przy "tyś".  ;-)
Smsem dostałem adres, pod którym miałem się stawić. Okazało się, ze był to garaż
przy torach. Zaparkowałem przed nim busa i podszedłem do dużych stalowych drzwi.
Zapukałem. Cisza. Zapukałem jeszcze raz. Nic. Pchnąłem drzwi. Ustąpiły. W środku
był kot od Skalnej i Kundelek ( nie mylić mnie z żadnymi Pinczerkami !) to był zwykły ...
kundelek Jewropejski ,a nie szkolony Pinczer , który ma taki węch, że czuje  zapach kawy ...
w Brazylii u Izabelli Guerejro de kopa pa sa ;-)

Patrzyły mi w oczy, tak jakby na mnie czekały.
Fajno.
Na stole, oświetlona jedyną, wiszącą na kablu żarówką, leżała kartka zadrukowana tekstem.
"Przebierz się w ubrania z szafy (...)". Kurwa , znowu Cirque du Soleil, choć ciemno,
więc wchodzę w ciemno
- ... jednak jacyś zboczeńcy - powiedziałem do siebie i odwróciłem się do wyjścia.
Niestety w drzwiach pojawiły się dwa ogromne psy, które, jak czułem, raczej by mnie
stamtąd nie wypuściły.
Znowu wziąłem kartkę do ręki.
"Przebierz się w ubrania z szafy. Załóż okulary. W rękę weź laskę. Uprzęże dla psów
przewodników wiszą na drzwiach. O kota się nie martw."
-No to już jest zboczenie dużego kalibru - pomyślałem tym razem cichutko.
Ubrania były typowo oławskim uniformem - kamizelka z nutrii , szare spodnie, gumowane
buty z dermy, turecki sweterek i pożółkła koszula. Do tego składana biała laska i
przyciemniane okulary. Od siebie dodałbym jeszcze poprzecieraną reklamówkę,
ale co ja tam wiem.


Psy karnie dały się ubrać w te wdzianka ogłady  i poprzypinać smyczami.
-No i co teraz? - rzuciłem w stronę nowo nabytego zwierzyńca.
Psy szarpnęły jak konie pociągowe albo jak Biały Trzonowiec  i S kubu Du w jednym ...
Czułem jak nadrywają się podeszwy w moich walonkach a zimne powietrze
zamroziło mi lewą dziurkę ... w nosie.
W kilkanaście minut dotarliśmy na podwórze za bankiem, pod który podwiozłem drzewko.
Staliśmy tam chwilę, pozornie bezcelowo.
- Źle ci w nosie , leż na szosie ! warknąłem wysmarkując lodowego gluta z lewej dziurki

 

Dokładnie o 16:00, na plac wjechał samochód z konwojentami.
Nie do końca wiem ja pisać o tym co się stało potem.
Było jakoś tak:
Dwa duże psy, które miałem na uprzęży zerwały się i rzuciły na konwojenta, który palił
sobie świątecznego peta przy tylnym wejściu. Po tym jak psy unieszkodliwiły rzeczonego,
kot wlazł do banku przez uchylone okno i po chwili drzwi, przy których stał konwojent się otworzyły.
Z krzaków przy budynku wyskoczył mały kundelek i wbiegł nimi do budynku.
Tego już było ociupinkę za wiele. Uznałem, że wypisuje się z tego interesu. Obiegłem pawilon
w którym mieści się bank i chciałem spokojnie, nie zwracając na siebie uwagi pójść do busa
i zwijać się z tego cyrku.

 

 

Tyle, że świerk który przywiozłem wcześniej tańczył, śpiewał i mrugał światełkami.
Normalnie tańczył i śpiewał i światełkami mrugał. !!!  Wszyscy, włącznie z pracownikami
banku wyszli przed budynek popatrzeć na dziwo.
Spanikowany rzuciłem laską, okularami i pobiegłem ile sił w nogach.
Oczywiście zgubiłem się w tej jebanej Oławie.
Po paru godzinach błądzenia po blokowiskach dotarłem na miejsce, znalazłem busa
zakręciłem motorem i zapaliłem światła, które oświetliły dwa wielkie psy zakopujące jakiś pakunek.
Coś we mnie pękło.
Nie gasząc silnika wyskoczyłem z szoferki, wygrzebałem klucz do kół ze skrzynki i ruszyłem w ich stronę.
-Co to kurwa wszystko jest!? - wrzasnąłem gdy zbliżyłem się do nich na kilka metrów.
Psy spojrzały na mnie.
-No, co to kurwa jest, pytam się!
-Zamknij pysk Panocku schowaj żelazo i chodź do garażu - powiedział jeden z nich.
Wedle rozkazu wszedłem do garażu, nadal jednak ściskałem w ręce klucz. W środku był kot i kundel.
-Co do kur...
-Zamknij pysk - przerwał mi pies.
-Ale...
-Stul ryj i słuchaj. Pan kot będzie mówił.
Kot przeciągnął się, poszkrabał za uchem, mruknął i zaczął mówić:
-Bez zbędnych wstępów. Jest tak: wszyscy jesteśmy kasiarzami z początku XX wieku.
-Co, ale... - próbowałem wtrącić.
-Zamknij wreszcie ten pysk! - warknął duży pies.
-Kasiarzami z początku XX wieku. - ciągnął kot - Byliśmy najlepsi. Dzięki temu
mieliśmy tyle kasy, że nam odjebało - jak  Matce Teresie, Kołczowi Majkowi,
Beatlesom. I jak beatlesi zaczęliśmy jeździć do różnych guru i innych Harych z Tybetu.
Raz, na ostrej bani, poszliśmy do jakiegoś Radżdży, Mudżdży czy innego wariata,
który za sto rupii sprzedał nam korzeń dzięki, któremu mieliśmy zachować wspomnienia
z poprzednich wcieleń. Byliśmy wtedy tak wtłoczeni, że nazajutrz nikt tego nie pamiętał.
Także trochę się zdziwiliśmy gdy okazało się, że po śmierci mamy cztery łapy i
 ... możemy lizać się po jajach. No. Także ten... No co tu dużo mówić, bycie zwierzętami
domowymi znudziło nam się dość szybko i zebraliśmy się w ekipę, żeby znowu coś
podziałać. Nadążasz?

 

 

-Eeeee... Ale wy mówicie?
Kot spuścił głowę jakby był zawiedziony moim intelektem.
-To cie kurwa dziwi najbardziej!? Wigilia jest baranie. - wymiałczał paternistycznym tonem.
-A no tak, logiczne - skonstatowałem.
-Ten świerk, co go wiozłeś, to też nasz kumpel. Przy czym on był z karmą na bakier,
no i... No jest, jak jest. Co ci będę tłumaczył. Maniek zawsze wydziwiał.
-Czyli wy napadliście na bank? - zapytałem dla pewności.
-Chyba nie byłeś najmądrzejszy w klasie, nie? - wtrącił się kundelek.
-Dobra do rzeczy - powiedział kot - jesteś nam potrzebny żeby przetransportować
świerk do portu w Gdyni. Tam przekażesz go umówionemu typowi, który wsadzi go w
przebraniu choinki na statek wycieczkowy do USA. My się śpieszymy na samoloty.
Pieniędzy dostaniesz za to opór. Stoi?
-Płatne z góry?
-Połowa z góry, reszta po robocie - jak w nędznych filmach z Norrisem.
-Stoi - odpowiedziałem i podałem mu łapę .. yyy rękę ;-)
-No to do czołem, zaliczkę masz w busie - powiedział i rzucił do reszty -
Ferajna, rozchodzimy się.
---
Całą noc jechałem do Gdyni z drzewkiem na pace. Myślałem o wyborach życiowych,
kole życia, tak ogólnie myślałem - o życiu.
Następnego dnia do mojego portfela bitkojnów wpadło 250 tysięcy złotych.