Dźwięk nie wzbudza w niej paniki, ale gdy zmienia tonację na wyższą i pomimo rozległego echa daje się rozróżnić brzmienie podwojone, rozumie, że ta wizyta musi dotyczyć specjalnie jej i że nie przyniesie niczego dobrego.
Próbuje oglądać przypłynięcie, ostrożnie unosząc głowę znad krawędzi posadzki groty. Leżąc, widzi dwie łodzie dobijające do pomostu, a z ilości przybyszów oraz ich nerwowym rozglądaniu się wnioskuje, że w tym wypadku, nie ma mowy o wychodzeniu do gości.
Na deski wyskakują energicznie i powodując dudnienie, wywołujące w niej niepokój i lęk, wybiegają na brzeg.
— Przeszukać las! — rozlega się rozkazujące od jednego z pozostających w łodzi.
Ona tężeje i wycofuje się, pełznąc. Drżąc, w usilnym przekonaniu, że chcą ją zabrać ze sobą i skrzywdzić, uznaje, że jeśli nie zrobi czegoś, co odwróci ich uwagę, znajdą ją bez trudu.
Trwa w bezruchu, nasłuchując w nadziei, że tamci zaczną rozmawiać. Że mówiąc o niej i o powodach wizyty ujawnią swoje zamiary. Po nieskończenie długiej chwili dowiaduje się zaś czegoś, co ją jedynie bardziej przeraża.
— Nie — odpowiada ktoś na pytanie, którego nie dosłyszała. — Tam by się dostać, nie zdołała. Chyba że... — zastanawia się — jest wygodniejsze wejście gdzieś z boku albo z tyłu. — Postać truchleje. — Trzeba to sprawdzić — dorzuca tamten i zaraz potem, w zniecierpliwieniu: — Czego oni tak długo w tym lasku szukają?! Tam...
Nie słucha dalszego ciągu. Przypomina sobie, że wyciętą tyczkę pozostawiła na zewnątrz, jako niezbędną w badaniu i pokonywaniu błota. Przechodzi do ptasiej komory w narastającej panice, by nagle i z uśmiechem znaleźć rozwiązanie.
><><><
Na powrót czeka w pobliżu widoku na jezioro. Z kierunku pomostu dobiega pomruk rozmowy, której rozebrać na wyrazy nie sposób. Po wprowadzeniu w życie zmyłki, którą uważa za świetny pomysł, może pozwolić sobie na cierpliwość. Mija czas.
— I co? — słyszy w końcu wyraźne pytanie.
— Sandały — brzmi odpowiedź.
— To tego durnia! — pada pogardliwe. Z ust łysola, którego głos Postać rozpoznaje. — Zgubił je... — objaśnia. — Zawsze był pizdowaty! Kiedyś...!
— A tamta? — przerywa mu zniecierpliwione.
— Ani śladu. Jakby zapadła się pod ziemię... — odpowiada znalazca sandałów.
— Albo w bagno — sugeruje inny.
— Ona przebyła bagno! — protestuje łysy.
— Chyba nie, całe...? — włącza się powątpiewająco do dyskusji głos, odróżniający się miękkością od innych.
— Całe! — potwierdza łysy z niechęcią, zawierającą wyraźny odcień podziwu. — I dlatego Starszyzna chce z nią rozmawiać...
Oprócz jednego, samotnego prychnięcia, nikt inny tych słów nie komentuje.
— Sprawdźcie jeszcze z boku i z tyłu tej górki — mówi zrezygnowany ten, który wydał pierwszy rozkaz. — Może ukrywa się tam...?
Postać nie musi się specjalnie wysilać, by rozumieć, o jakie „tam” chodzi. Na szczęście przeciwdziałała i ma nadzieję, że zdoła ich tym wybiegiem oszukać.
><><><
Nie ma w sobie aż takiego spokoju, by oczekiwać rozwiązania z dala od poszukujących. Ponownie przebywa korytarz i lokuje się tuż przy wylocie. Wie, że tamci nie będą mieli najmniejszych szans na jego odkrycie. Tak, jak i ona, ze swej pozycji mogąca obserwować wyłącznie dalszy obszar błot i o różnym natężeniu roślinności rodzaj podmokłego lasu widzieć ich nie będzie. Tym razem długo nie czeka.
Tamci zachowują się cicho. Widać, że jeśli tylko mogą, sami wolą zaskakiwać obecnością, a nie na odwrót. I w identyczny sposób muszą się także porozumiewać, gdyż słów, jako takich, nie rozróżnia i to w niej potęguje niepokój.
— Tam... — słyszy wreszcie, rzucone półgłosem.
Po tym następuje odgłos wchodzenia, wraz z ostrożnym przemieszczaniem się w wodzie.
— To chyba jej — stwierdza inny głos, o gardłowym brzmieniu. Dobiegł spod drzewka, tuż pod nią, domyśla się więc, że mówiący znalazł jej gałąź.
— Tamto miałam na myśli! — odpowiada na to, ten o miękkim brzmieniu.
— Widzę — brzmi obrażona odpowiedź i zaraz rozlega się plusk.
Od właściwej, a jednocześnie fałszywej interpretacji drugiego znaleziska, ma zależeć jej spokój. Plusk cichnie, nastaje milczenie. Nie do zniesienia.
W głowie powstaje jej właśnie obraz, szyderczo uśmiechających się, po kolei, wszystkich przybyłych. Na jej nieudolną próbę wprowadzenia ich w błąd. Odgłos rozlegający się za moment jednak temu przeczy.
Nie jest to już ostrożne, skryte stąpanie, ale gwałtowne wbiegnięcie i przebycie w możliwie najkrótszym czasie dystansu do pozostałych.
Ponowna chwila milczenia. Tym razem znacznie krótsza. Spowodowana badaniem znaleziska przez innych, a po niej reakcja, jakiej potrzebuje.
— Oj...! Spierdalajmy, my, stąd! — Miękki głos staje się momentalnie przepełniony trwogą. Za wypowiedzią idą czyny, pod wyraźnym i głośnym przedzieraniem się przez pas gęstwiny.
Ona nie ma tu już nic do roboty. Wiedząc, że to jeszcze nie koniec, wraca posłuchać reakcji pozostałych.
><><><
Co ją dziwi, dochodzą do celów niemal jednocześnie. A jeszcze bardziej, że nie słyszy, od znalazców, ponownych ponagleń do wycofania się.
— Popatrzcie! — pada tylko, lecz to wystarcza, by na pomoście rozległy się pośpieszne, twarde kroki.
Chce wyjrzeć, przyjrzeć się ich poczynaniom. Wyczytać kolejne decyzje i kroki z zachowania, ale tego nie robi. Tak naprawdę, to jest nieco zaskoczona rozmiarami reakcji, gdyż spodziewała się jedynie uznania jej za martwą. Ta zaś wygląda na niekłamaną trwogę, a to oznacza, że oni wszyscy mogą się właśnie baczniej rozglądać i pod takim obstrzałem oczu jej ciekawość okazałaby się zgubną.
Milczą jak poprzednio, jak odkrywcy, zapewne podając sobie znalezisko z rąk do rąk i szacując różnorakie prawdopodobieństwa.
— Ja myślę... — odzywa się ktoś nieśmiało.
— Tu, kurwa, nie ma co myśleć! — przerywa łysy. Głos mu najzwyczajniej drży.
— Ale jak...? — powątpiewa wydający rozkazy. — Tutaj? Jakim cudem...?!
— Ta suka! — pada nienawistna odpowiedź. — Przeszła bagna, a tamto przylazło za nią! — mówi z przekonaniem.
— I gdzieś tu jest...?
— Najedzone — orzeka łysy, wpadając niemal w beztroskę powodującą udawany, nerwowy śmiech. — A to się suka naprzedzierała... — kpi, by zaraz dorzucić. — Nic tu po nas. A wy musicie zamknąć ten obszar...
— Zamknąć?
— Nie wolno nam ich zabijać. Wiecie przecież...
— Mam swoje rozkazy. — Gdyby nie zależało jej na jak najszybszym odpłynięciu przybyszów, podziwiałaby spokój mówiącego. — Muszę być pewien, że nie da się ich wykonać z racjonalnego powodu, a nie jakichś przesłanek i kawałka pociętej szmaty. To na pewno jej?
— Nie jej, a jednego z naszych, tfu, idiotów! — odpowiada łysy. — Utopił się, a ona ją przejęła. Pewnie tam, za górką, czegoś szukała? Może jakiegoś pożywienia...?
— Rośnie tam dzika jabłoń — podpowiada głos bezpośredniego znalazcy.
— I mamy! — Zadowoloną odpowiedź łysego przerywa dźwięk, od którego na całym ciele cierpnie jej skóra i który powoduje w gardle namacalną kulę przerażenia.
Domyśla się, że nie jest jej obcy i że związany może być z nim jakiś zapomniany odcinek poprzedniego życia. Kuli się w przestrachu, a gdy rozlegają się, niemal natychmiast, warkoty obu łodzi, wraz z pośpiesznym przebieganiem przez pomost licznych stóp, przez moment chce pokazać się im w wylocie groty i pozwolić zabrać ze sobą.
Walczy z tym pragnieniem z całych sił. Gdyż jedno słowo, które od nich usłyszała, przeraziło ją bardziej niż dochodzący z lasu ryk: „Starszyzna”.