JustPaste.it

Głowy z arabskiej dzielnicy

Arabskie społeczności kojarzą się dobrze zazwyczaj wtedy, kiedy znajdują się bardzo daleko. Najlepiej gdzieś na pustyni albo w ciężko dostępnych miastach i miasteczkach Półwyspu Arabskiego. Jeśli natomiast którykolwiek Arab wystawi nogę poza granicę swojego kraju, zaczynają się podejrzenia. Podejrzenia, spekulacje i jeszcze raz podejrzenia. A jeśli przyjdzie mu do głowy osiedlić się w kraju, któremu daleko do Allaha i prawd głoszonych przez proroka Mahometa, zazwyczaj jest to już początek wojny. Wojny niepisanej, nieoficjalnej, ale wojny. Bo czy Muzułmanin i Chrześcijanin mogą żyć obok siebie? W tym samym kraju, w tym samym mieście i na tej samej ulicy? Pewnie mogą. A czy mogą żyć obok siebie w zgodzie? Pewnie też. Czy jednak istnieje takie miejsce na ziemi? Istnieje. A czy łatwo do niego trafić? Łatwo. Przynajmniej dla tych, którzy lubią ciepłe klimaty.

Jednym z ciekawszych miejsc, w których miałam okazję przebywać, jest miasto położone na zachodnim wybrzeżu Sycylii, nazywane Mazara del Vallo. Po raz pierwszy udałam się tam głównie dlatego, iż miasto to nazywane jest miastem stu kościołów. Chciałam osobiście przekonać się, czy te kościoły rzeczywiście istnieją, czy są pełne i czy ludzie dają na tacę. Jak się okazało, większość kościołów z całej tej setki stoi zamkniętych, pozostałe nie są wcale pełne, a do wnętrza tacy niestety nie miałam okazji spojrzeć.  

Krążąc pomiędzy tymi wszystkimi kościołami, zawędrowałam w końcu do arabskiej dzielnicy nazywanej Kasbah. Słowo to pochodzi z języka hebrajskiego i odnosi się do starego rynku położonego w arabskim mieście. I do takiego właśnie miejsca jakimś cudem zawędrowałam. Sam jego układ był bardzo ciekawy. Wąskie (niezwykle wąskie) uliczki wijące się niczym serpentyna i co jakiś czas prowadzące na dziwnie wyglądające podwórze, były ozdobione w dość nietypowy sposób. Niektóre malowidła (choć malowidłami nie były, ale bardzo je przypominały) przedstawiały obrazy z życia wzięte, inne z kolei były proste, a ich interpretacja niełatwa. Szczególnie wtedy, gdy przedstawiały głowy… Bardzo tajemnicze głowy. Tak tajemnicze, że aby dojść, do kogo taka głowa należała, trzeba było zaczepić przechodzącego obok starca, który w dialekcie sycylijskim (jedynym językiem, jakim się posługiwał) opowiadał historię konkretnego człowieka i jego głowy. Oprócz starców opowiadających o głowach zdobiących ściany dzielnicy Kasbah, można też było natknąć się na zamknięte na cztery spusty domy, w których ukrywali najwięksi bosi sycylijskiej mafii.

Miejsce to tak tajemnicze i tak osobliwe zamieszkiwane jest głównie przez Tunezyjczyków, którzy zaczęli napływać do Sycylii w latach 90-tych. W przeciwieństwie do współczesnych trendów, ludziom tym bardzo zależało na tym, aby wtopić się w społeczeństwo sycylijskie i zostać przez nie zaakceptowane. Chcieli pracować, więc pracować im pozwolono. Jako że Włosi byli już zmęczeni ciężką pracą w porcie i wypływaniem na połowy, Tunezyjczycy chętnie przejęli te zadania. Obecnie połowa rybaków zamieszkujących Mazara del Vallo to obywatele pochodzenia arabskiego, którzy w wolnym czasie przebywają na podwórzach Kasbah i malują na ścianach głowy. Fakt ten jednak nie przeszkadza nikomu. Nawet mieszkającym niedaleko rodowitym mieszkańcom miasta, którzy swoich arabskich sąsiadów traktują na równi ze sobą i każdego dnia kupują od nich ryby. Proces ten jednak nie był łatwy do przejścia. Jak mówią mieszkańcy Mazara del Vallo: „W tym wypadku pomogła historia”. I pomimo tego, że nie we wszystkich przypadkach historia jest tak samo łaskawa, Miasto Stu Kościołów jest idealnym przykładem na to, że pomimo różnic, jakie nas dzielą, jesteśmy w stanie żyć obok siebie.   

Tym, którzy jak najszybciej pragną dotrzeć do końca wpisu, przed odejściem polecam jeszcze zdjęcia do obejrzenia. Bo na takie miejsce jak Kasbah warto sobie popatrzeć… Z różnego kąta… Dla tych natomiast, którzy mają trochę więcej cierpliwości, zamieszczam również krótki fragment mojej książki pt. „Diabeł z Camarro” – jest to historia dziennikarki śledczej, która prowadząc jedną ze swoich spraw właśnie w Kasbah, w Mazara del Vallo, przypadkowo natrafia na ukrywającego się tam poszukiwanego na całej wyspie bosa sycylijskiej mafii, nazywanego przez wszystkich Diabłem z Camarro.

Po więcej wrażeń zapraszam na www.isabelfuentesguerra.com

A oto fragment „Diabła z Camarro”:

Denise miała wrażenie, jak gdyby jej powieki były zrobione z ołowiu. Nigdy przedtem nie czuła się tak dziwnie, tak słabo i tak niepewnie. Pomimo zamkniętych oczu wiedziała, że wokół panowała ciemność, a minimalny promień światła dobiegał z jakiegoś bardzo odległego miejsca. Uniosła powieki z wielkim trudem. Nadal czuła dziwny ucisk z tyłu głowy, który sprawiał, że pozostawała w stanie lekkiego otumanienia. Próbowała zrozumieć, jakim cudem straciła przytomność i dlaczego teraz siedziała na krześle z rękami i nogami związanymi grubym, cuchnącym sznurem.

Znajdowała się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Przy zamkniętych okiennicach nie była w stanie dostrzec absolutnie nic, co pomogłoby jej zidentyfikować to miejsce. Jedyny strumień światła dobiegał przez lekko uchylone drzwi znajdujące się tuż za nią. Próbowała przyzwyczaić wzrok do ciemności, aby ustalić, czy nadal przebywała w tym samym domu. Wewnątrz było gorąco i duszno. Zupełnie tak, jak w typowych sycylijskich pokojach o tej porze roku. Chwilę później wykonała gwałtowny ruch rękami, aby sprawdzić, jak mocno zaciśnięto na nich sznur.

„Mocno”, przyznała.

Zaraz potem uczyniła podobny ruch nogami. Jej kostki zostały związane tak samo ciasno jak nadgarstki. Uwolnienie się z tych węzłów było praktycznie niemożliwe. Na szczęście nie wyczuła w ustach knebla ani niczego innego, co w jakikolwiek sposób utrudniałoby jej mówienie. Oczy również pozostały odkryte. Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ przy ciemności, jaka panowała w pomieszczeniu, i tak nie była w stanie niczego zobaczyć. Jedynymi narządami zmysłu mogącymi się jeszcze na coś przydać był węch i słuch. Denise zdołała ustalić, iż unoszący się w powietrzu zapach był dokładnie taki sam jak ten, który poczuła zaraz po wejściu do domu. Miała więc minimalny dowód na to, że ciągle znajdowała się w tym samym miejscu. Niepokojący był natomiast fakt braku jakiegokolwiek dźwięku dobiegającego z innych pomieszczeń. Czyżby była sama? Jeżeli tak, to skąd pochodził ten lekki strumień światła? I kto znajdował się w domu, który został wynajęty specjalnie dla niej?

Te i wiele innych pytań dręczyło ją niemiłosiernie, jednak nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z nich. Co więcej, nie miała nawet siły ani chęci zastanawiać się nad odpowiedziami, gdyż ucisk z tyłu głowy ponownie dawał o sobie znać. Zamknęła oczy i w jednej sekundzie poczuła, jak odpływa gdzieś daleko. Nie wiedziała, jak długo znajdowała się w tym stanie. Pięć minut, dziesięć... Może godzinę. W pewnym momencie gwałtownie otworzyła oczy i zaczęła nasłuchiwać. Dźwięki, jakieś dźwięki... Przy panującej wokół ciemności nie była w stanie dostrzec absolutnie nic. A odgłosy stawały się coraz głośniejsze, jak gdyby stopniowo się do niej przybliżały.

„Meu Deus ”, pomyślała przerażona. „Ktoś tutaj idzie.”

Dobiegające z zewnątrz odgłosy były faktycznie niczym innym jak zbliżającymi się ludzkimi krokami. Denise przełknęła ślinę i ponownie zamknęła oczy.

”Może to tylko sen”, pomyślała. „Może zaraz się obudzę.”

Niestety, domniemany sen i rzeczywistość nadal pozostawały jedną, nierozerwalną całością. Kroki były już blisko, a ich odgłos wypełniał każdy, nawet najbardziej zacieniony kąt pomieszczenia. W pewnym momencie drzwi za plecami Denise otworzyły się, poszerzając znacznie żółty, lekko przytłumiony promień światła. Ktoś stał u progu i czekał. Nie wiadomo na co. Może na ruch... Albo jakikolwiek inny sygnał świadczący o tym, że związana i przytwierdzona do krzesła dziewczyna odzyskała przytomność i że jest w pełni świadoma tego, co działo się wokół.

Denise nawet nie drgnęła. Była tak przerażona, że na całym ciele odczuwała tymczasowy paraliż. Miała nadzieję, że za chwilę drzwi pomieszczenia zamkną się, a ten ktoś wyjdzie i zostawi ją w spokoju. Oby znów nastała ciemność. Jak najszybciej. Teraz. Dopóki jej serce jeszcze biło. Dopóki ona sama jest w stanie opanować ten oszalały, paniczny lęk, który zawładnął całym jej umysłem. Ciemność przyniosłaby jej ulgę. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że nawet myśl o Macario nie była w stanie zredukować strachu, jaki ją opętał. Czuła, że robiła się coraz słabsza. Była gotować zemdleć, byle tylko już dłużej nie czekać. Byle tylko nie trwać w tym przeklętym stanie niepewności.      

Nastąpiło jednak zupełne przeciwieństwo tego, czego sobie życzyła. W pewnym momencie drzwi otworzyły się szerzej, wypełniając światłem nieco większy fragment pomieszczenia. Kątem oka dostrzegła jasną, marmurową posadzkę, kawałek ciemnobeżowej ściany oraz fragment dużej, drewnianej szafy. Nie miała odwagi odwrócić głowy, aby zobaczyć, co znajdowało się za nią. Nie chciała wiedzieć, kto stał za jej plecami i bacznie obserwował nawet najmniejszy ruch. Pozostała w jednej i tej samej pozycji, walcząc ze strachem paraliżującym jej ciało. Nagle poczuła ogromną falę ciepła, która zaczęła wypalać ją od wewnątrz. Zupełnie tak, jak gdyby za chwilę miało wydarzyć się coś strasznego. Postać stojąca za jej plecami poruszyła się i wówczas to Denise wyraźnie poczuła przybliżające się do niej ludzkie ciało.

„To koniec”, pomyślała.

Miała ochotę krzyczeć i błagać, aby ktoś jej pomógł. Nawet jeżeli miałby to być ten biedny, schorowany człowiek mieszkający naprzeciwko. Ktokolwiek... Oby tylko uwolnił ją z tych sznurów i uchronił przed tym kimś, kto stał za jej plecami. Napięcie stawało się tak ogromne, że Denise odchodziła od zmysłów. Nigdy w życiu nie bała się tak bardzo. Nigdy w życiu nie czuła się tak bezbronna i tak piekielnie przerażona. Tajemnicza postać znów się poruszyła, przechodząc do najbardziej zacienionej części pomieszczenia. W pewnym momencie stanęła tuż naprzeciw krzesła. W powietrzu zaczął unosić się jakiś nowy zapach. Był przyjemny i zdecydowanie różnił się od duszącego odoru  grubych, cuchnących sznurów.

Miejsce, w którym stała postać, nadal tonęło w ciemności, niemniej jednak wyraźnie było widać kontury męskiej sylwetki. Przy mocno ograniczonym strumieniu światła dobiegającym przez uchylone drzwi, dostrzeżenie jakichkolwiek szczegółów graniczyło z cudem. Denise siedziała nieruchomo i tak samo nieruchomo wpatrywała się w stojącego naprzeciw mężczyznę. Panujące wokół milczenie było nie do zniesienia, jednak im więcej czasu mijało, tym napięcie stawało się coraz mniejsze.

„Gdyby chciał mnie zabić, już by to zrobił”, pomyślała.

Kolejne sekundy wydawały się być wiecznością. Zupełnie tak, jak gdyby człowiek czekał na koniec świata, który nie nadchodził. Jak gdyby za chwilę miało wydarzyć się coś, co byłoby przekleństwem, ale i wybawieniem jednocześnie. Wizja ta stała się jeszcze bliższa i bardziej rzeczywista w momencie, w którym mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjął z niej jakiś przedmiot. Po chwili słychać było lekki brzęk i wtedy to oczom Denise ukazało się długie, połyskujące w bladym świetle ostrze noża.