JustPaste.it

Legodomy. Młotek na szklany sufit – prof. J. Dietrych i dr M. Kałasznikow

Młodzi zadają pytanie starszym; wstęp i zaproszenie Czytelników do praktycznego międzypokoleniowego dyskursu w próbie rozwiązywaniu problemu mieszkań dla młodych osób.

Młodzi zadają pytanie starszym; wstęp i zaproszenie Czytelników do praktycznego międzypokoleniowego dyskursu w próbie rozwiązywaniu problemu mieszkań dla młodych osób.

 

 

© Edward M. Szymański

Legodomy. Młotek na szklany sufit – prof. J. Dietrych i dr M. Kałasznikow

Młodzi zadają pytanie starszym; wstęp i zaproszenie Czytelników do praktycznego międzypokoleniowego dyskursu w próbie rozwiązywaniu problemu mieszkań dla młodych osób.

 

Ktokolwiek chce uchodzić za rozważnego, niech oddali się od spraw przelotnych: niech pamiętając o przeszłości, porządkuje teraźniejszość i przewiduje przyszłość.1

Stanisław ze Skarbimierza (ok. 1360 - 1431)

[Uwagi o czytaniu!

O co w artykule chodzi najszybciej i najogólniej może się Czytelnik zorientować czytając Uwagi wprowadzające i Część I oraz ostatnią, czyli Część XII.

W nieco lepszej orientacji w treści całości, przy znaczącej oszczędności czasu, może pomóc lektura tekstów w nawiasach kwadratowych […] przed każdą z części oraz przegląd dość licznych śródtytułów. \

Takie wstępne zapoznawanie się może też pomóc Czytelnikom bardziej zainteresowanym, których stać na uważniejsze zapoznanie się z całością wyjątkowo długiego, jak na internetowe standardy, artykułu.]

Uwagi wprowadzające o tytułowych hasłach

Dynamizm, kreatywność, aspiracje i optymizm znaczącej liczby młodych osób zakładających rodziny nie powinny być marnowane czy stłamszone w najbardziej produktywnych latach ich życia uciążliwościami w zaspokajaniu nabardziej podstawowych potrzeb.

Tytułowe legodomy to idea domów budowanych etapami, jak z klocków lego. Najpierw pierwszy niewielki moduł, ale dający się bardzo szybko wybudować i od razu nadający się do zamieszkania, od razu też przygotowane do rozbudowy o kolejne moduły, spełniające najwyższe standardy techniczne, Ich dostępność powinna być wielokrotnie tańsza od aktualnych ofert rynkowych oraz powinny być równie tanie w późniejszej eksploatacji.

Czy w ogóle takie wybiegające w przyszłość domy da się zaprojektować? Jak to udowodnić? Nie można inaczej, niż przez podjęce próby.

Pod określeniem młotek na szkalny sufit kryje się forma zaproszenia Czytelników do uczestnictwa w myśleniu nad tym, jak połączyć siły tych, którzy chcą z siłami tych, którzy coś mogą i coś potrafią.

To nie są wybory do jakichkolwiek władz, zaproszenie nie jest skierowane do osób, którym sama idea się nie podoba, ani którym niczego się nie chce, ale dla tych, którym „nie jest wszystko jedno”. Ile mogą na tym stracić? Będzie o tym mowa w ostatniej części.

Nazwiska dwu wymienionych w tytule osób łączyło zainteresowanie mechaniką, a dzieliło bardzo wiele, z liniami różnych frontów włącznie. Profesor Janusz Dietrych (1907-2001) posłuży swą głęboką i systematyczną myślą o dochodzeniu do rozwiązywania rożnych problemów zawartą w dziele System i konstrukcja 2.. Dr Michaił Kałaszninikow (1919-2013) posłuży przykładem spektakularnego osiągnięcia technicznego sygnowanego jego nazwtskiem – karabinka AK-47 - uzyskanego w niezwykle trudnych warunkach, a opisanego w książce C. J. Chiversa: Kałasznikow3.

Tytuł ostatniego artukułu zaczyna się od fundamentalnego pytania Kto? Odpowiedź, że to przede wszystkim młodzi ludzie muszą się sami wybudować jest odpowiedzią mało przydatną przez swą ogólność. Nie wiadomo bowiem, kto konkretnie i od czego miałby zacząć rozwiązywanie problemu, z którym nie radzą sobie kolejne pokolenia.

  1. Za: Piotr Sienkiewicz, Jerzy S. Nowak: Sześćdziesiąt lat cybernetyki i polskiej informatyki, http://docplayer.pl/24417242-Szescdziesiat-lat-cybernetyki-i-polskiej-informatyki.html

  2. Janusz Dietrych: System i konstrukcja, Wydawnictwa Naukowo-techniczne, Warszawa 1985, ISBN 83-204-0660-9

  3. C. J. Chivers: Kałasznikow, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2015, ISBN 978-83240-2667-8

*****

[Skąd pojęcie szklanego sufitu; młotek na szklany sufit jako pytanie osób z młodszych pokoleń zadawane osobom ze średnich i starszych pokoleń]

Część I

Młotek na szklany sufit

W Polsce naturalny konflikt międzypokolniowy w sposób szczególny wzbogacony jest o problem mieszkaniowy. Stefan Żeromski pisał niegdyś o szklanych domach. Pewnie jakieś powstały, ale nie jako mieszkania dla młodych osób w Polsce.

Szklana przegroda między pokoleniami

W okazjonalnych rozmowach ze studentami i innymi młodymi osobami, choćby w czasie podróży pociągiem czy autobusem, okazuje się dla Narratora, że można w niewielu zdaniach przedstawić ideę budowania legodomów i jest ona łatwo przez młodych rozmówców zrozumiała i łatwo przez nich akceptowalna. Nawet, jeśli problem nie dotyczy ich osobiście, a jeśli dotyczy - tym łatwiej.

Zapał do przedłużania rozmowy maleje z chwilą rozczarowania wiadomością, że nie można w tak pozornie prosty sposób się budować. Nie można, bo nie ma niczego, co mogłoby nadać sens jakiejkolwiek praktycznej próbie podjęcia się takiego przedsięwzięcia zgodnie z wyłożoną ideą.

Nie ma żadnych ułatwień w postaci gotowych projektów, nie ma poradników, przykładowych kosztorysów nie mówiąc już o materialnych komponentach. Jest cała góra przeszkód i chyba nawet nie zbadana.. Tym samym i dalsza rozmowa staje się rozmową mało kogokolwiek budującą, bo jak długo można ciągle narzekać?

A rozmowy ze starszymi osobami? Tu już daleko gorzej. Zwykle samo zasygnalizowanie, że chodzi o budowanie się etapami wywołuje w nich odruch automatycznego sprzeciwu ich władz umysłowych nie ogarniających tego, czego nie mają w swoim osobistym doświadczeniu życiowym. A dodatkowo, jeśli problem osobiście ich nie dotyczy, to po co rozmawiać? Powiastkę o szklanych domach znają już z młodości.

Nawet, jeśli dojdzie w rozmowie do elementarnego zrozumienia problemu, to ujawnia się poczucie „oczywistej oczywistości”, że przecież niczego nie można zrobić. Zupełnie jak z pogodą, na którą żadne zbiorowe, a tym bardziej indywidualne działania nie mają żadnego wpływu. Po co przedłużać jałową rozmowę, gdy bardziej sensowna jest rozmowa o pogodzie właśnie, która jednak każdego odczuwalnie dotyczy i w każdym momencie, i zawsze coś się w niej zmienia.

Ta mentalna skorupa przedstawicieli starszych pokleń nie ma barwy politycznej czy światopoglądowej, jest dla nich niewidzialna, przeźroczysta. To szklana skorupa powszechnie obezwładniającego poczucia niemożności. Odziedziczonego i raczej słabo zdiagnozowanego poczucia.

Dla młodych ludzi to powszechne poczucie niemożności stanowi szklany sufit, którego nie przebiją ani swą pokorą, ani jakimkolwiek spontanicznym buntem. Dlaczego? Bo tego sufitu również nie zauważą, jeśli im ktoś o nim nie opowie. A dlaczego nie zauważą? Bo są na to za młodzi.

Żadne indywidualne doświadczenie życiowe nie dostarcza im mentalnych instrumentów postrzegania tego sufitu, a przedstawiciele starszego pokolenia, nawet ci, którzy jeszcze coś mogliby dostrzec, nie czują się w najmniejszym stopniu adresatami postulatu o najmniejszy nawet gest w sprawie, skoro w ich mniemaniu nic od nich nie zależy.

Wniosek po tych rozmówkowych doświadczeniach właściwie sam się nasuwa: trzeba skonstruować instrument do rozbijania tej niewidzialnej przeszkody.

Młotek do rozbijania szklanego sufitu

Ma on prostą budowę pytania: dlaczego przykładowo młody i mało zamożny Kazik nie może samodzielnie postawić pierwszego prowitalnego (sprzyjającego rozwojowi rodziny) modułu legodomu, by w przyszłości, kolejno, stosownie do potrzeb i możliwości, względnie latwo dobudowywać następne?

Do kogo takie pytanie może być kierowane? Do aktualnego prezydenta? Do aktualnego premiera? Przecież wszyscy poprzedni polscy prezydenci czy przemierzy chcieli dobrze, a polski problem mieszkaniowy ma już przynajmniej sto lat (gdyby szerzej spojrzeć, to już setki lat!) i także nadal ma się bardzo dobrze. A:Podobnie jeśli chodzi o elity polityczne. A kto z ich przedstawicieli nie chce, aby było dobrze?

Jak przerwać to smutne międzypokoleniowe dziedzictwo?

Pytanie powinno być skierowane do wszystkich osób należących aktualnie do starszych od Kazika pokoleń.

Przykładowy Kazik, towarzysz Narratora, nie chce od starszych czegoś za darmo. Chce założyć rodzinę i zapewnić jej przyzwoite warunki mieszkaniowe. A nie może. Nie może z uwagi na uwarunkowania prawne, ekonomiczne, polityczne i jeszcze inne, które nazwijmy ogólnie kulturowymi czy cywilizacyjnymi.

Wielkoduszność starszych pokoleń?

Starsze pokolenia ciągle zadłużają młodsze, żyją na ich koszt. Narrator nie zamierza udawać, że jest mało spostrzegawczy, ale też nie sądzi, że wszyscy jego rówieśnicy, będący w wieku emerytalnym, nie odczuwają z tego tytułu żadnego dyskomfortu.

Nie ma potrzeby odwoływania się do wspaniałomyślności starszych, a zwłaszcza ich różorakich elit, ale odwoływanie się do ich interesów oraz odpowiedzialności za młode pokolenia jest już jak najbardziej na miejscu.

Co takim młotkiem można zmajstrować, jak się nim posłużyć, kto miałby zacząć i w ogóle jak dalej?

Czytelnicy najmłodsi, którzy dopiero wchodzą w dorosłość, mogą od razu przejść do bardzo krótkiej Części XI. czyli ostatniej. Dlaczego? Bo cały artykuł nie jest lekturą do poduszki i dalsze będą podobne. Niczego bowiem nie da się załatwić tanim dowcipem czy jedną ustawą. Czas jednak upływa, a można coś zrobić już teraz, co jest potrzebne, a nie wymaga nadmiernego wysiłku.

*****

[Narrator objaśnia istotę zmiany w podejściu do zagadnienia w porównaniu do poprzednich artykułów. Przywołuje książkę prof. J. Dietrycha jako swoistego przewodnika metodologicznego w dochodzeniu do optymalnych rozwiązań oraz wstępnie usprawiedliwia przyjęcie grup rekonstrukcji historycznej jako przykładowego adresata wywodów.

Przykładowego, to nie oznacza, że jedynego]

Część II

Dwie podstawowe zmiany

Dlaczego niebo jest niebieskie? Dopiero Albert Einstein wespół z wybitnym polskim fizykiem Marianem Smoluchowskim potrafili przekonująco na takie proste pytanie odpowiedzieć. Narrator nie jest ani jednym, ani drugim, ale na postawione generalne pytanie Kazika wypada mu przynajmniej próbować odpowiadać.

Odpowiadać, a nie krótko odpowiedzieć. Krótka odpowiedź jest już w samej idei legodomów. Ale jak dojść do jej urzeczywistnienia?

Łatwo Czytelnikom sprawdzić, że z udziałem Narrtora powstało już 12 artykułów poświęconych mieszkaniom dla młodych. Może powstać jeszcze dwanaście i czy cokolwiek to zmieni? Mało prawdopodobne. I niekoniecznie musi być w tym wina całego świata.

To raczej dla Narratora sygnał do podjęcia próby, aby coś zmienić w samej narracji. Impulsów do tej zmiany dostarczają dodatkowo zmiany zachodzące w świecie.

A co jest teraz znamieniem zmiany sposobu narracji?

  1. Przede wszystkim przyjęcie genialnej książki prof. Janusza Dietrycha System i konstrukcja za podstawowy i wstępny przewodnik metodologiczny poszukiwań optymalnych rozwiązań;

Rozwiązań wybiegających w przyszłość tak pod względem rosnących aspiracji młodych ludzi, jak i pod względem technicznych wyzwań cywilizacyjnych.

    2. Po drugie, zaproszenie Czytelników do aktywności w tym kreatywnym przedsięwzięciu.

Zgodnie z powiedzeniem, że co dwie głowy, to nie jedna. A 38 milionów głów? To chyba trochę za wiele. Bo przecież głowa głowie nie równa; nie wszyscy choć trochę chcą, nie wszyscy choć troche mogą i nie wszyscy choć troche potrafią. I ten problem podjęty zostanie w niniejszym artykule.

Wspomniana książka nie jest jedyną. Drugą, ważną książką jest Kałasznikow pióra amerykańskiego dziennikarza       C. J.  Chiversa. Nie jest ostatnią, ale już w niniejszym artykule wystapi.

Przykładowi adresaci

Nie bez kozery mottem artykułu jest nie pozbawione świeżości, mimo upływu kilkuset lat, zdanie

Stanisława ze Skarbimierza. To między innymi dla ukontentowania młodych ludzi bardzo osobliwie zainteresowanych historią, których Narrator uczynił przykładowym adresatem opowiadania.

Tymi osobliwymi historykami są członkowie grup rekonstrukcji historycznej. Dlaczego akurat oni? Bo Narratorowi z różnych względów tak najwygodniej. Dogodnie jest omawiać problemy na bardziej konkretnych przykładach. Jeśli nadto przykłady wydają się trudne, tym lepiej. Rozsądniej jest założyć w dywagacjach większe trudności niż mniejsze. Nie jest to jednak wzgląd jedyny.

Powód, być może ważniejszy, dobrze sygalizuje zdanie przezydenta Donalda Trumpa z jego słynnego przemówiena na Placu Krasińskich: Jak długo tylko będziemy znać naszą historię, będziemy umieli budować naszą przyszłość.1. Poznawanie historii powinno i może pomagać budowaniu przyszłości. Czy rzeczywiście zawsze pomaga?

Plakatowa mozaika historii - dla pokrzepienia serc!

Plakaty krzyczą: informują, zachęcają, mobilizują, ostrzegają. Ale czy plakaty uczą? Czy sprzyjają rozumieniu powiązań między przyczynami i skutkami w dziejowym procesie?

Trudno się oprzeć wrażeniu, że w Polsce na powszechny użytek dominuje (jeszcze, bo powoli sytuacja się zmienia!) swoiście plakatowe uprawianie historii. Służy ono przede wszystkim odkrywaniu przemilczanych kart i wyrażaniu oburzenia pod wpływem kolejnych odkryć, osądom czynów świetnych i niecnych, symbolicznemu honorowaniu dobrych intencji i piętnowaniu złych czy gloryfikacji spektakularnych dokonań naszych przodków, a wszystko to - za Sienkiewiczem - dla pokrzepienia serc! Czy to może wystarczyć?

Temu pokrzepianiu serc towarzyszy często zbyt duża wyrozumiałość dla dość powierzchownego objaśniania faktów: marginalizowaniu jednych a przecenianiu innych, odrywaniu ich od szerszego kontekstu geopolitycznego czy społeczno-gospodarczego i technologicznego podłoża.

W rezultacie upowszechniana historia jawi się odbiorcom jako barwna mozaika plaktów, często wyblakłych i stwarddniałych, do której ciągle dolączane są nowe, ale w której ciągle pełno jest przeoczeń, przemilczeń, niedokładności, niedopowowiedzeń czy wręcz zafałszowań, dyktowanych niegdysiejszym i aktualnym zapotrzebowaniem w rozwiązywaniu spraw aż nazbyt ulotnych, doraźnych.

Z uwagi ograniczenia umysłów na „mozaikowe widzenie historii” skazani są chyba wszyscy ludzie na świecie, choć w zależności od kraju czy regionu różne mozaiki są im dostępne. Różna też może być obszerność, czasowa głębokość i jakość tych mozaik.

A co jest między poszczególnymi obrazkami danej mozaiki, co je łączy? Kto i na jakiej zasadzie dokonywał i dokonuje ich wyboru, kto i na jakiej zasadzie zestawia różne obrazki obok siebie?

Historia dla pokrzepienia umysłów!

A gdzie historia dla pokrzepieniu umysłów, by lepiej budować naszą przyszłość? Czy cytowane sprzed stuleci, jako motto, słowa dawnego rektora Uniwersytetu Krakowskiego i całkiem współczesne słowa amerykańskiego prezydenta nie podsuwają elitom intelektualnymi i politycznym zadania bardziej rozważnego i skrupulatnego podejścia do historii? Nie tylko elitom, ale całym pokoleniom i to niezależnie od bezmiaru zaległości w historycznych inwentaryzacjach.

Zanim historycy nadrobią najróżniejsze zaległości minie sporo lat, a porządkowanie teraźniejsząści to zadanie na dzisiaj, podobnie jak myślenie o przyszłości. Historyczna „legitymacja” jest w argumentacji efektywnego myślenia o przyszłości konieczna, ale daleko, daleko niewystarczająca.

Budujące serca przykłady z historii niepodległościowych zrywów (poszli chłopcy w bój bez broni!) nie na wiele by się przydały, gdyby nie pokrzepiające umysły dodatki, niekiedy aż do bólu chłodnych, kalkulacji np. Piłsudskiego i Dmowskiego.

Dzisiaj nawet niezbyt trudno sobie wyobrazić, że wcale niemało młodych osób gotowych jest angażować swój czas i wysiłek w spory o to, czy Piłsudski, Dmowski czy Paderewski miał większe zasługi w odzyskaniu niepodległości. Ale czy od wyników tych sporów przybędzie chociaż jedno mieszkanie dla młodych? A budowanie przyszłości to także budowanie mieszkań.

Mieszkań także dla młodych osób zainteresowanych historią. Niech te zainteresowania wydarzeniami z przeszłością nadal kultywują, ale jednocześnie niech nie zaniedbują budowania przyszłości i dla siebie, i dla tych, którzy się jeszcze nie urodzili.

Jeśli historia ma czegoś uczyć, to nie wystarczy ją kontemplować, przeżywać kolejne chwile zadumy. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale potrzebna jest historia swoiście prospektywna.

Nasze „tu i teraz” jest zawsze efektem odleglejszej i najbliższej historii, która współokreśla definicję naszej aktualnej sytuacji. A w tej definicje ważne jest nie tylko to, co sercu bliskie, co dostarcza różnorakich wzruszeń ale także to, co wynika z bieżących i bardziej długofalowych wyzwań, co pozwala na w miarę optymalne porządkowanie teraźniejszości oraz odpowiedzialne myślenie o przyszłości,

O tym, dlaczego akurat członkowie grup rekonstrukcji historycznej zostali tu wyróżnieni, będzie jeszcze w zakończeniu artykułu, w jego jego przedostatniej części.

Tu istotna uwaga. Artykuł nie jest adresowany tylko do członków grup rekonstrukcji historycznych, ale także do innych osób, starszych i młodszych, i o bardzo różnych zainteresowaniach. Zainteresowaniach choć trochę wykraczających jednak poza ciekawość odbiorców pogodowych prognoz czy rewelacji o dolegliwościach i nastrojach celebrytów z różnych publicznych scen.

*****

[Czytelnik nie musi podzielać wszystkich przekonań czy ocen autora w wielu różnych kwestiach a wystarczy, że zainteresuje się tym, co ma do powiedzenia Narrator.

Narrator nie musi być młody albo stary, a wypada mu mówić czy zwracać się zarówno do jednych jak i drugich. I jest to może największa autorska korzyść z konceptu postaci Narratora.]

Część III

Nietypowa perspektywa

Autor w swych peregrynacjach w czasie i przestrzeni w poszukiwaniu dodatkowej i łatwiejszej drogi do mieszkania dla Kazika przyjął kostium Narratora, bo tak wygodniej poruszać się po różnych zakątkach świata między realnymi rzeczami, które już istniały lub istnieją oraz rzeczami, które tylko mogłyby zaistnieć, a których w realnym świecie jeszcze nie ma.

Autor a Narrator

W innych artykułach, a bywają one przywoływane, tego kostiumu nie ma, więc konieczna jest pewna uwaga o autorze. Autor, co dość istotne (a zapewne dla wielu Czytelników bulwersujące), jest chyba jedyną w Polsce osobą, dla której w publikatorskich tekstach częstymi i nadal aktualnymi bohaterami drugiej połowy ubiegłego wieku pozostają papież Jan Paweł II oraz generał Wojciech Jaruzelski.

Niewielkie tu ma znaczenia osobisty, emocjonalny stosunek autora do tych dwu historycznych już postaci, ale okoliczność, że z ich niekwestionowalnie wysokim udziałem wokół Polski jako państwa nie ma już żadnego sąsiada, jakich autor jeszcze pamięta. Nie ma ZSRR, nie ma Czechosłowacji, NRD, a Polska trwa w swych nie zmienionych granicach, mimo że to w Polsce pojawiło się epicentrum niezwykle silnego geopolitycznego tąpnięcia, czego przejawem było powstanie Solidarności i stan wojenny. Jak to się mogło stać?

Wielu historyków, polityków, publicystów uważa, że ma już odpowiedź na tyle pewną i wystarczającą, iż mogą orzekać o jakoby minionych już zdarzeniach ubrani w togi sędziów Historii i w jej imieniu ferować autorytatywne wyroki, jak w zamkniętej i wystarczająco rozpoznanej już sprawie.

A jeśli takie przeświadczenia są przedwczesne i zbyt nacechowane emocjami oraz subiektywizmem wynikającym ze zbyt krótkiego czasowego i teoretycznego dystansu? Czy nie są one dla Polski groźne? Czy nie sprzyjają lekceważeniu rodzących się nowych zagrożeń? Autor nie podziela optymizmu poznawczego w takich przeświadczeniach i nadal ma wątpliwości, czy aby na pewno wojna polsko-jałtańska definitywnie się skończyła i nie przekształciła się w inne formy, nie przybrała nowych kostiumów.

Ten sceptycyzm wynika ze swoistej perspektywy teoretycznej, w której mało jest miejsca na uspokajające czy usypiające domniemania, że jakiś okres historii można po prostu zamknąć usilnymi życzeniami w prostych ogólnikach i równie prostych praktycznych posunięciach lub gestach o symbolicznym znaczeniu.

Swoboda Narratora

Dzięki takiej perspektywie poznawczej autor, już w pelerynie Narratora, może bez specjalnej abominacji zaglądać za, zbyt mało chyba przez polskie elity umysłowe penetrowane, kulisy kuchni wielkich mocarstw. Kuchni, w których rodziła i nadal się rodzi ich siła. Chodzi tu o bardzo może niewielkie zakamarki tych kuchni, ale gdzie jest powiedziane, że nawet taki podgląd nie może być użyteczny? A nawet jeśli się coś w tych kuchniach bardzo nie podoba, to nie znaczy, że musi być nieciekawie.

Choroby nie muszą się podobać, ale to nie znaczy, że nie skrywają wiele interesujących teoretycznie i ważnych praktycznie problemów. Warto je poznawać, ale pod warunkiem, że emocje ewokowane przez przedmiot zainteresowań nie zawężają horyzontów myślowych w oglądzie przedmiotu i nie obniżają myślowej kondycji w wyciąganiu wniosków, zwłaszcza praktycznych wniosków. Ignorancja bywa bardzo niebezpieczna.

Legodomy, czyli domy powstające drogą dobudowywania kolejnych modułów mieszkaniowych do pierwszego wyjściowego modułu, stanowią poważny problem inżynieryjny, o czym była mowa w poprzednim artykule. Sam się nie rozwiąże, to muszą zrobić ludzie. Ale jak?

Nie ma sensu wszystkiego wymyślać od przysłowiowego jajka. Gdzie można szukać inspiracji? Pomocne może być przyjrzenie się przedsięwzięciom, które już komuś się udały. Nie ma tu znaczenia czy były ono jakoś szlachetne czy nie, ani nawet czy podmiot tych przedsięwzięć był nobliwy, czy nie.

Znaczenie ma przede wszystkim to, że chodzi o przedsięwzięcia innowacyjne tak pod względem uzyskanego efektu jak i pod względem sposobu dochodzenia do tego efektu. A w takich dociekaniach, gdy sięga się do przeszłości, może się okazać, że nie o wszystkim można już mówić w czasie przeszłym.

*****

[W tej części przedstawine są przesłanki uzasadniające wprowadzenie do toku opowiadania karabinka AK-47.

Zasygnalizowany jest też problem oddalenia się od spraw przelotnych w oglądzie rzeczywistości. Odróżnione zostało oddalenie się czasoprzestrzenne przez przeczekanie „tu i teraz” na inne „tu i teraz” oraz oddalenie się drogą teoretycznego uogólniania, wspinania się na różne szczeble abstrakcji.]

Część IV

Migawka z wyścigu zbrojeń

O tym, że zimnowojenny wyścig zbrojeń gruntownie przeobraził ludzkość chyba nie potrzeba nikogo przekonywać. Wyścig ten wprost naszpikowany był najrozmaitszymi innowacjami i to naszpikowanie błyskawicznie gęstnieje do dzisiaj, gdy nie mówi się już o zimnej wojnie, ale wręcz o Światowej Wojnie Domowej.

Spośród zalewu najrozmaitszych innowacji warto przyjrzeć się pozornie drobnej innowacji jaką jest karabinek automatyczny Kałsznikowa czyli inaczej -- AK-47 lub bardziej potocznie: kałasznikow.

Dlaczego o kałasznikowie

Można wskazać różne względy usprawiedliwiające przywołanie przez Narratora przykładu tak teoretycznie czy tematycznie odległego od problemów mieszkaniowych. Jednak ta tematyczna odległość jest tutaj bardziej zaletą niż wadą. Ułatwia bowiem zwrócenie uwagi na samą metodę dochodzenia do rozwiązywania trudnych problemów. A to wymaga teoretycznego oddalenia się od bieżących realiów mogących być żródłem narjóżniejszych sporów i często podsycających spory bardzo zadawnione. Z wielu innych jeszcze względów warto odwołać się do tego przykładu.

Wzgląd bardzo prozaiczny to taki, że pojawiła się na polskim rynku obszerna i wielowątkowa książka amerykańskiego dziennikarza C. J. Chiversa Kalasznikow (opatrzona przez polskiego wydawcę wiele mówiącym podtytułem na okładce Prawdziwa historia najsłynniejszej broni świata).

Ideologiczne przesłanie książki jest dość czytelne: próba choćby częściowej dyskredytacji światowej marki, jaką dziś stało się nazwisko Kałasznikowa, poporzez ukazanie, że to nie Kałsznikow, a przynajmniej nie jako jedyny, jest twórcą broni związanej z jego nazwiskiem, Przy okazji książka pokazuje, skąd się wziął potężny arsenał broni w rękach terrorystów i najróżniejszych uzbrojonych grup na całym świecie. I ten arsenał jest ciągle czynny.

Po drugie dlatego, że książka jest przebogata w niezwykle starannie zebraną i uporządkowaną faktografię, która jest dla Narratora źródłem wiedzy o narodzinach i rozprzestrzenianiu karabinka w świecie. Wprawdzie Narrator zaglądał do internetowych źródeł, po trosze dla weryfikacji faktów i po trosze dla ich pewnych uzupełnień, ale książka jest tu podstawowym przewodnikiem.

Po trzecie dlatego, że książka mówi o innowacji zrodzonej w przeraźliwie ubogim kraju, w którym na polu rusznikarstwa dzięki umiejętnemu uruchomieniu zasobów kreatywnej myśli uzyskano olbrzymią przewagę nad bogatym USA.W tym punkcie, uprzedzając dalsze wywody, Narrator nie zgadza się z Chiversem, że stalinowskie państwo uruchomiło ogromne zasoby ludzkie i materialne na wykreowanie nowej broni. Słabość gospodarcza mogła być i została zrekompensowana siłą kreatywnej myśli. Kazik zaś, przypomnijmy, nie jest gospodarczym tuzem i to m.in. usprawiedliwia sięgnięcie do historii kałasznikowa.

Po czwarte, Chivers jest w swoim reportażu bardzo uczciwy. To nie jest tylko książka o tym, jak stalinowskie władze z właściwą sobie proletariacką subtelnością zabiegały o przyczułek przewagi nad amerykańskim rywalem. To także książka o mechanizmach generujących amerykańską przegraną w rywalizacji na karabinowym polu. W przedstawianiu tych mechanizmów suchej nitki nie zostało na amerykańskich elitach wojskowych i politycznych. Nie tylko na własnych błędach warto się uczyć.

Po Piąte, dzięki bogatej faktografii, obejmującej także bardzo szeroki kontekst historyczny, Narrator mógł się pokusić o duźo gruntowniejszą rekonstrukcję mozolnego procesu dochodzenia do nowatorskiej konstrukcji kałasznikowa. Sam ten proces zawierał znamiona czy był zalążkiem bardzo poważnego nowatorstwa. Chivers wprawdzie dotyka problemu, ale czyni to bardzo powierzchownie. Niewystarczająco, jak na potrzeby przykładu mogącego posłużyć poszukiwaniu rowiązywania problemów mieszkaniowych w Polsce.

Już te powody pozwalają usprawiedliwić książkę Chiversa jako swoistego narzędzia ułatwiającego Narratorowi (mającemu nadzieję, że także bardziej zainteresowanym Czytelnikom) oddalenie się od spraw przelotnych – jakby to powiedział Stanisław ze Skarbimierza – by następnie lepiej porządkować terażniejszość i przewidywać przyszłość.

Problem oddalenia się od spraw przelotnych

A czy w ogóle można oddalić się od spraw przelotnych? Dla leżącego w lóżku sprawą przelotną jest dylemat czy przewrócić się na drugi bok, czy nie, a już zamiar wyjścia z domu lawinowo liczbę takich spraw mnoży, bo pomyśleć trzeba np. o założeniu butów czy ewentualnie wzięciu parasola. Nie ma możliwości dosłownego oderwania czy oddalenia się (chyba że w zaświaty) od jakiegoś fizycznego tu i teraz, będących nieustannym źródłem spraw przelotnych.

Nie można fizycznie, ale można myślowo, duchem, intelektualnie, teoretycznie - czy jak jeszcze inaczej to określić.

Owo teoretyczne oddalenie się od fizycznego tu i teraz może mieć– w największym skrócie - niejako dwie osie.

Oś przestrzenno-czasową czyli oddalanie się w przestrzeni w jakieś inne miejsce oraz oddalenie się w czasie czyli odpowiednie odczekanie. Taki zabieg, to po prostu zamiana jednego tu i teraz na inne tu i teraz, co bywa dość użyteczne.

Druga oś, to oś teoretycznych uogółnień czy abstrakcji bardzo różnego poziomu, do poziomu filozoficznych rozważań włącznie. Ta druga droga, może trudniejsza, bywa jednak bardzo owocna, często wręcz konieczna.

Wyższe piętra teoretycznego oglądu

Uważniejszym Czytelnikom może nasunąć się niebanalne pytanie o to, co pozwala Narratorowi z pewnym dystansem odnosić się do zawartości książki Chiversa, skoro to ona właśnie jest podstawową bazą faktograficzną prowadzonych dalej wywodów?

Okliczność, że Narratorowi z racji zainteresowań wojną polsko-jałtańską nie jest zupełnie obcy historyczny kontekst narodzin kałasznikowa może być argumentem mało przekonującym; tym bardziej, że różnych niewiadomych i żywotnych sporów odnoszących się do tego okresu ciągle jest bardzo wiele.

Dużo poważniejszym argumentem może być to, że Narrator posłużył się także inną książką służącą teoretycznemu oddaleniu się od przedmiotu rozważań, oddaleniu wzdłuż osi teortycznych uogólnień. Książką poświęconą rozwijaniu cywilizacji poprzez rozbudowę technosfery.

*****

[Kilka informacji o osobie i twórczości profesora Janusza Dietrycha, a zwłaszcza o jego książce System i konstrukcja. Informacji o metodologicznych propozycjach Profesora będzie w dalszych rozważaniach przybywało, ale od czegoś trzeba zacząć.

Istotna uwaga redakcyjna!

W niniejszym artykule całe cytaty z różnych publikacji są wyrożniane kursywą, a np. Profesor także bardzo często jej używa. Stąd odwrotność: jeśli kursywa znajduje się w przytoczonym cytacie, to jest ona wyróżniona w nim po prostu drukiem normalnym.]

Część V

Spojrzenie ze światowych szczytów inżynierskiej metodologii

Ułatwia takie spojrzene niezwykła książka jednego z najwybitnejszych polskich inżynierów, projektanta technologii i maszyn górniczych, twórcy śląskiej szkoły teorii konstrukcji, społecznika, oficera wrześniowego, prof. Janusza Dietrycha: System i konstrukcja. Chociaż książka napisana jest przez inżyniera dla projektantów i konstruktorów maszyn, nie jest to książka tylko dla nich. Jest to książka dla wszystkich, którzy chcą trochę lepiej rozumieć świat widziany ich oczyma i przez nich współtworzony.

Człowiek jest stworzony dla twórczości1 - to zdanie Profesora, dwukrotnie w ksiązće powtórzone, mogłoby być mottem dla jego dzieł. Człowiek nie ma boskich atrybutów, nie jest stwórcą, ale jest tylko i aż twórcą. Twórcą technosfery. Taka możliwa interpretacja przytoczonego zdania pozwala i dzisiaj na odsunięcie na bok światopoglowych sporów przy korzystaniu z niej, by nie zaczynać wszystkiego od początku w praktycznym myśleniu o przyszłości.

Zawartość Systemu i konstrukcji doskonale wpisuje się w bardzo oryginalny nurt polskiej filozofii twórczości, którą niezwykle obszernie i przekonującoa wyeksponował Bohdan Urbankowski w monumentalnym czterotomowym dziele: Źródła. Z dziejów myśli polskiej.2

Profesor Dietrych jest w swej książce filozofem techniki prezentującym swą własną, oryginalną, niezwykle – by tak rzec – pojemną aparaturę pojęciową, pozwalającą ujmować proces rozwijania, jak to nazywa, technosfery. W tej aparaturze pojęciwej nie znikają z pola uwagi nie tylko najmniejsze detale techniczne z poziomu mikro, ale też ich układy z poziomu mega czy makro, a także zagadnienia etyczne i społeczne. Ta pojemność nadaje rozważaniom wymiar uniwersalny, co autor książki ujmuje z właściwą sobie sntencjonalnością, w której jest arcymistrzem:

Dla nas nie ma istotnego znaczenia to, o czym myślimy, lecz to, co o tym myślimy.3

Dla Narratora z kolei ogromne znaczenie ma to, że książka w całości traktuje o metodologii twórczego myślenia w działaniach inżynierskich i dzięki temu jest niezwykle inspirującym podręcznikiem np. odkrywania sposobów kreatywnego myślenia w dawnych przedsięwzięciach. Sformułowane w niej myśli pozwalają na interpretację pozornie mało znaczących informacji czy sygnałów o faktach z przeszłości jako przejawów metod ludzkiej kreatywności. Trochę to może skomplikowane, ale trudno to wyłuszczyć w dwóch zdaniach.

Rekonstrukcja metod dochodzenia do innowacyjnych rozwiązań w dawnych przedsięwzięciach nie jest celem samym w sobie. Ta rekonstrukcji sluży znalezieniu drogi do rozwiązania ciągle aktualnego problemu mieszkaniowego dla młodych osób.

Optymizm kreatywnego myślenia

A czy znając trochę bliżej prawidłowości obecne w kreatywnym myśleniu można trafniej czy precyzyjniej myśleć o przyszłości? Przyjrzyjmy się zdaniu ze wstępu do Systemu i konstrukcji:

Rewolucja energetyczna powinna przekształcać się w rewolucję informatyczną, która może sprzyjać rewolucji moralnej.4

Książka wydana została w 1985 roku (jako wznowienie z pewnymi zmianami pierwszego wydania z 1978 roku), gdy komputery wprawdzie już istniały, ale komputeryzacja świata dopiero raczkowała, a o komórkach telefonicznych może coś w Polsce mógł wiedzieć tylko pułkownik Ryszard Kukliński. Później rewolucja informatyczna faktycznie się dokonała w globalnej skali. Wraz z nią rzeczywistością stały się jak najgorzej rokujące wojny informatyczne.

Cytowane zdanie zawiera jednak pewien optymistyczny pierwiastek w uwadze, że ta rewolucja powinna sprzyjać rewolucji moralnej. Powinność nie oznacza konieczności, ale użycie takiego sformułowania może wskazywać na przewidywane szanse tkwiące w odpowiednim wykorzystaniu efektów rewolucji informatycznej. Próba skorzystania z tych szans jest już niniejszym artykułem podjęta.

Pierwsze odznaczenie państwowe profesor Dietrych otrzymał w1956 - Order „Przyjaźń” nadany przez Chińską Republikę Ludową. W tym roku – to dla młodszych Czytelników – dzięki m.in. interwencji władz chińskich Polacy uniknęli zbrojnej interwencji ze strony wschodnich sąsiadów. Chińczycy docenili merytoryczne kompetencje Profesora jako nadzorującego eksport polskiej myśli technicznej do ich kraju w zakresie budowy kopalń węgla. Dziś raczej trudno byłoby o taki eksport.

Choć działalność prof. Dietrycha przypadała na niezbyt wesołe czasy, to założenia filozoficzne jego publikacji nie były przyspawane do obowiązujących wówczas nurtów ideologicznych. Zostało to chyba przez polskie władze zauważone, gdyż odmówino mu (w 1974 roku) tytułu profesora zwyczajnego za osobistą interwencją ówczesnego Przewodniczącego Rady Państwa. Na szczęście prof. Dietrych był osobą piśmienną i wśród licznych cenionych publikacji (około 400) pozostawił też po sobie omawianą tu wspaniałą książkę.

  1. System i konstrukcja, s. 88 i s. 149

  2. Bohdan Urbankowski, Źródła. Z dziejów myśli polskiej, wyd: AWiR AKCES-SUKCES SPORT, Warszawa 2017 , ISBN całości: 978-83-943994-0-5

  3. System … s. 16

  4. System … s. 15

*****

[W tej części rozważań rozpoczyna się długo wałkowany wątek pojęcia potrzeby. Najpierw o potrzebach w ogóle, by w następnych artykułach można było przejść do precyzyjnej identyfikacji potrzeb mieszkaniowych.

Czytelnik raczy zwrócić uwagę, na szeroki kontekst ekosfery i technosfery w jakim w ujęciu Profesora rozpatrywne są zagadnienia urządzeń technicznych. W tak szerokim kontekście, poszerzonym jeszcze o socjosfrę, rozpatrywane będą także problemy mieszkaniowe.]

Część VI

Potrzeby jako kategoria wyjściowa rozważań

Na początku jest potrzeba1to jedno z podstawowych założeń filozoficznych profesora Dietrycha odnoszących się do wszelkich, także innowacyjnych, inżynierskich przedsięwzięć, Jest ono zbieżne z potoczną mądrościa, że potrzeba jest matką wynalazków.

Pojęcie porzeby jest czynnikiem niejako organizującym całą konceptualizację metodologiczną procesów projektowania w dziele prof. Dietrycha.

Niniejszy artykuł zawiera zaledwie pewne przygotowanie do problemu identyfikacji będące zarazem wstępem do rozważań na dość wysokim pziomie abstrakcji, który cechował będzie także dalsze artykuły.

Próba odrzucenia banału

Dla Narratora poszukiwanie możliwie korzystnego dla młodych ludzi rozwiązania problemu ich potrzeb mieszkaniowych jest w całej serii artykułów problemem najważniejszym. A co właściwie pod pojęciem potrzeb mieszkaniowych się kryje? Pytanie w powszechnym odczuciu raczej banalne. Ale z tego poczucia biorą się banalne i powszechnie akceptowane odpowiedzi o zaspokajaniu tych potrzeb.

Powszechnie akceptowalny jest truizm, że młodzi ludzie najpierw powinni zabiegać o stabilizacje dochodów i to na bardzo wysokim poziomie, by następnie mogli myśleć o przyzwoitym mieszkaniu.

Czy nie lepiej byłoby, aby młodzi ludzie mogli już myśleć o mieszkaniu zanim w ogóle podejmą jakąś zarobkową pracę? Myślenie powinno przecież poprzedzać działanie, a ne odwrotnie.

Cel nazbyt ambitny? A czy nie lepiej osiągnąć chociaż część nazbyt ambitnego zamierzenia niż część mało ambitnego zamierzenia?

Zagadnienie potrzeb w ogóle stanowić będzie główną osnowę treściową najbliższego artykułów, by dopiero w następnych można było przejść do zagadnienia potrzeb mieszkaniowych. Tego wymaga dyscyplina myślowa, jaką niejako narzuca prof. Dietrych swoją książką.

Nikt chyba lepiej nie przedstawi humanistycznego wymiaru, intelektualnego rozmachu i teoretycznego poziomu ogólności rozważań w tej książce aniżeli sam autor, dosłownie w pierwszych kilku zdaniach ją rozpoczynających:

System i konstrukcja” są istotnymi własnościami środków technicznych, z kórych zbudowana jest technosfera. Technosfera jest znaczącym składnikiem ekosfery warunkującej możliwości rozwoju człowieka w okoliczności życia społecznego. Rewolucja energetyczna jest przyczyną gigantycznego wzrostu technosfery, co nie jest jednznaczne z rozwojem odpowiadającym istotnym potrzebom człowieka.2

Ostatnie zdanie można odnieść także do potrzeb mieszkaniowych, które przecież należą do istotnych potrzeb człowieka. W pełni słuszny pozostanie także dalszy ciąg wypowiedzi, gdy pojęcie potrzeb materialnych wymieni się na pojęcie potrzeb mieszkaniowych:

Ze wzrostem złożoności i stopniem powikłania -

komplikuje się sprawa zaspokajania potrzeb materialnych,

powiększa się odpowiedzialność projektantów i konstruktorów, których trafnymi odpowiedziami na sprawiedliwe i rzetelnie rozpoznane „potrzeby” powinny być optymalne systemy i konstrukcje jako istotne własności środków technicznych.2

Netrudno zauważyć, że wraz z gigantycznym wzrostem technosfery, jej złożoności i stopniem powikłania komplikuje się sprawa zasokajania potrzeb mieszkaniowych oraz powieksza się odpowiedzialność projektantów i konstruktorów za za optymalizowanie odpowiedzi na te potrzeby.

Niech Czytelników nie dziwi, że w tym artykule wiele miejsca poświęcone jest jakby wielu wątkom dygresyjnym czy pobocznym, Precyzyjna identyfikacja potrzeb po prostu tego wymaga. Bez podjęcia próby takiej identyfikacji trudno o efektywne poszukiwanie optymalnych rozwiązań.

  1. System... s. 25

  2. tamże

*****

[Część VII adresowana jest dla bardziej zainteresowanych Czytelników, których nie odstraszą rozważania na dość wysokim poziomie abstrakcji.

W tej części przedstawione są pojęcia pozwalające na bardzo wstępne i ogólne zorientowanie się w sposobie podejścia profesora Dietrych do kwestii inżynierskiego projektowania.

Hasłowo:

  • Utwór jest bytem czysto teoretycznym, wytwór zaś jest bytem realnym.

  • Projektowanie jest niejako ostatnim stadium koncypowania projektu czyli złożonego procesu dochodzenia do jego ostatecznej postaci jako rozwiązania określonego problemu.

  • Wyróżnione są rózne stopnie oryginalnośći projektowego rozwiązania: przystosowanie, udoskonalenie i wynalazek.

  • Poruszony też został problem ujęcia przez Profesora osobliwości predyspozycji wynalazczych oraz zasygnalizowany przez Narratora problem nazywania osób mających takie predyspozycje.]

Część VII

O kilku ogólnych pojęciach

Trudno Czytelników odsyłać wprost do książki profesora Dietrycha, więc wypada choć kilka uwag poświęcić podstawowym pojęciom, jakimi się posługuje.

Mówiąc o działaniach inżynierskich dokonuje on bardzo fundamentalnego podziału przedmiotów tych działań. Dzieli je mianowicie na abstrakcje i konkrety.

Abstrakcje i konkrety - utwory i wytwory

Abstrakcje to przedmioty istniejące tylko w ludzkiej myśli, w ludzkiej świadomości, są bytami nierealnymi, przedmiotami o czysto intencjonalnym sposobie istnienia, jak może powiedzieliby filozofowie. Efektem działań na abstraktach są utwory. Przykładem inżynierskiego utworu może być projekt techniczny jakiegoś urządzenia.

Konkrety zaś to prostu rzeczy materialne, istniejące fizycznie, realnie. Efektem działań na konkretach są wytwory, a więc jakoś uformowane ludzkim działaniem przedmioty materialne. Przykładem inżynierskiego wytworu może być prototyp, a więc określony przedmiot skonstruowany zgodnie z określonym projektem z jakichś innych fizycznych przedmiotów.

Profesor sygnalizuje, że rozróżnienie utworu i wytworu zapożyczył od autora znanego Trkatatu o dobrej robocie T. Kotarbińskiego. Konstrukt abstraktu też nie jest w polskiej myśli nowy i w takim samym znaczeniu – to już uwaga Narratora - używany jest przez Feliksa Konecznego w jego teorii cywilizacji, w której mówi się wręcz o tym, że historią rządzą abstrakty i w konsekwencji m.in.:

rozmaitość ludzkich urządzeń pochodzi z różnic myśli ludzkiej.1

Zaliczenie projektu technicznego do utworów może być w potocznym odbiorze trochę zaskakujące, ale po zastanowieniu nie musi budzić specjalnego zdziwienia. Wystarczy uświadomić sobie, że projekt techniczny może być zapisany na papierze czy innym nośniku podobnie jak utwór literacki czy nuty koncertu muzycznego.Taki nutowy zapis koncertu (utworu) nie jest wszak realnym koncertem (wytworem).

Projektowanie i koncypowanie

Działania prowadzące do powstania utworu jakim jest projekt techniczny profesor Dietrych nazywa koncypowaniem projektu. Nie wystarczyłoby mówić po prostu o projektowaniu? Nie wystarczy .Projekt jako utwór powstaje na desce kreślarskiej (dziś zastępuje ją komputer), jednak trzeba się czasem dobrze nagłowić, żeby wiedzieć, co na tej desce wykreślić. Cały ten myślowy proces przygotowań do wykonania projektu to właśnie koncypowanie projektu.

Najpierw musi powstać jakaś koncepcja, ogólny zarys rozwiązania, by można go było w formie projektu zapisać. Ale ta ogólna koncepcja bierze się z wyboru wielu możliwych rozwiązań, z wyboru z całego pola różnych możliwości. Tworzenie tego pola różnych możliwości i następnie wybór moliwości optymalnej jest właśnie koncypowaniem.

Istotę rozróżnienia chyba dobrze ilustruje anegdota o jednym z najważniejszych dla chemików utworze naukowym, jakim jest tablica Mendelejewa. Tablicę tę jej twórca musiał jakoś zaprojektować i następnie projekt wykonać, aby można ją było publicznie zaprezentować. Ile zaprojektowanie i wykonanie tego projektu mogło zająć czasu? Może kilka godzin. Ale czy wystatarczył tylko taki wysiłek projekcyjny? Co o tym powiedział sam Mendelejew?

Ja nad układem okresowym około 20 lat myślałem, a wy uważacie: siedział i nagle…gotowe!2

Wykonywanie projektu mogło zająć kilka godzin, ale jego koncypowanie – długie lata.

W przypadku karabinka Kałasznikowa proces koncypowania wstępnego projektu zaakceptowanego do dalszych prac wdrożeniowych trwał przeszło trzy lata, mimo że brało w nim udział przynajmniej kilkadziesiąt osób. Ten proces będzie w innym miejscu dość szczegółowo omawiany.

Wstępne prace wdrożeniowe, które przyniosły pierwsze egzemplarze z produkcji trwały następne dwa lata. Doskonalenie produkcji – następnych kilka lat.

Czy to długo? Dzisiaj tak może się wydawać, ale warto napomknąć, że zdopingowani przez Niemców Sowieci w poważnym podjęciu problemu wyprzedzili Zachód przynajmniej o 10 lat. Amerykanie nawet mając w ręku już gotowego kałasznikowa nie potrafili zaprojektować i doprowadzić do produkcji własnego odpowiednika tej broni przez kilkanaście lat. C. J. Chivers szczegółowo przypomina tę kompromitującą bezradność amerykańskich elit wojskowych i politycznych.

Czy w przypadku legodomów nie można byłoby tego procesu koncypowania przyśpieszyć? Można, i to bardzo mocno przyśpieszyć, ale akurat to przyśpieszenie jest przeogromnym problemem. I temu przyśpieszeniu właśnie służy ten i następne artykuły.

Stopniowalność oryginalności

Koncepcje rozwiązań określonego problemu jakie rodzą się w procesie koncypowania projektu mogą się znacznie różnić stopniem oryginalności. Profesor Dietrych w swej formalnej klasyfikacji koncepcji wyróżnia trzy podstawowe stopnie: przystosowanie, udoskonalenie i wynalazek.3

To rozróżnienie będzie w dalszych rozważaniach ogromnie ważne. Co w postulowanych legodomach mogłoby być adaptacją, co udoskonaleniem? Obydwa te pojęcia będą wchodzić w grę, ale o tym można będzie mówić później. A wynalazki mające swą patentową postać? Prawdopodobnie i one będą konieczne, ale istotne jest, by uruchomić efektywny na nie popyt, co będzie jednym z ważniejszych problemów w dalszych artykułach.

Profesor podaje także nieco subtelniejszy podział koncepcji rozwiązań uwzględniający pewne dodatkowe okliczności. Koncepcja rozwiązania może więc być: koncepcją przystosowania, koncepcją kompilowaną, koncepcją udoskonaloną, koncepcją oryginalną, koncepcją doświadczalną, koncepcją hipotetyczną czy koncepcją „amatorską”.

Autor Systemu i knstrukcji zwraca też uwagę, że w koncepcji złożonych układów (a takim przecież jest koncepcja legodomów) mogą znajdować się różne składowe odpowiadające wyróżnionym wyżej rodzajom koncepcji.

Metody algorytmiczne i heurystyczne

Z tymi różnymi stopniemi oryginalności można wiązać dwa rodzaje metod dochodzenia (czyli koncypowania) do optymalnych nowatorskich rozwiązań: metody algorytmiczne i metody heurystyczne.

Koncypowanie algorytmiczne, to koncypowanie zgodne z określonymi algorytmami (procedurami czy schematami postępowania). Takiego koncypowania można się po prostu nauczyć, choć wcale nie musi to być łatwa nauka.

Koncypowania kreatywnego, z użyciem metod heurystycznych, nie da się ująć czy wpisać w algorytmy. To strefa dla otwartych umysłów, strefa intuicji, dystansu do schematycznego myślenia, odwagi wkraczania w nieznane. I ta strefa będzie w tym artykule przedmiotem szczególnego zainteresowania, choć ograniczonego do przykładu karabinka Kałasznikowa i następnie do problemu technicznych rozwiązań legodomów.

Wariaci i zboczeńcy w innych kostiumach

Flozofia prof. Dietrycha z Systemu i konstrukcji doskonale – co już zosptało napomknięte - wpisuje się niezwykle oryginalny nurt polskiej filozofii twórczości.

C. K. Norwid, jeden z luminarzy tego filozoficznego nurtu w okresie romantyzmu zauważył, że wielcy innowatorzy przyczyniający się do postępu w ekosferze bywają często nazywani przez swoich współczesnych wariatami. Z kolei Florian Znaniecki w swej refleksji nad cywilizacją zaklasyfikował tych ludzi wręcz do osobnej kategorii określonej mało szczęśliwym dla językowych purystów mianem ludzi zboczeńców.

Problem osobliwych umiejętności różnych innowatorów nie umknął uwadze prof. Dietrycha, ale podszedł do tego po swojemu. Dla niego każdy inżynier powiniej być zdolny do wykorzystywania rożnych metod rozwiązywania problemów, zarówno algorytmicznych jak i heurystycznych. O tych ostatnich stwerdza:

W metodach heurystycznych główne znaczenie mają:

  • zdolność asocjacyjna;

  • myślenie intuicyjne;

  • sposoby ukierunkowania myślenia.4

Stosowanie metod heurystycznych wymaga zatem pewnych specyficznych predyspozycji myślowych. Podsumowuje je w następnym zdaniu:

Istotą metod podatnych na algorytmizację jest wnioskowanie logiczne, metod heurystycznych zaś – kojarzenie paralogiczne. [podkreślenia: Sz. E]

Wnioskowaniu logicznemu zostało powyżej przeciwstawione kojarzenie paralogoczne. Sprawa może więc wydawać się rozwiązana: zamiast o wariatach czy zboczeńcach można mówić o osobach zdolnych do paralogicznego kojarzenia. To już nie wariaci czy zboczeńcy, ale osoby usposobione do paralogicznego kojarzenia stanowią w społeczeństwie awangardę cywilizacyjnego rozwoju, Może to już brzmi bardziej nobliwie lub dostojniej niż wariaci czy zboczeńcy.

Aliści zadowolenie może być trochę przedwczesne. Jeśli Czytelnicy zechcą wystukać w Google hasło kojarzenie paralogiczne, to otworzy się lista stron sygnalizujących już w samym tytule różne dewiacje psychiczne. No, i co z tym zrobić? Osoby obdarzone zdolnościami do paralogicznego myślenia to dalej jacyś dewianci psychiczni? Na szczęście znaleźć można bardzo poważne „ale”.

Okoliczność, że kojarzenie paralogiczne charakteryzuje wiele zaburzeń psychicznych – można się pocieszyć - nie musi oznaczać, że wszelkie przejawy takiego kojarzenia muszą na zasadzie konieczności wskazywać na wspomniane zaburzenia. Nie muszą, i to już wystarczy.

Skądinąd znane pojęcie paralogizmu – sięgając do innego językowego skojarzenia - objaśniane jest jako błędne rozumowanie prowadzące do fałszywego wniosku. Ale przecież błędne rozumowanie wcale nie musi prowadzić do fałszywego wniosku, błędne rozumowanie może także prowadzić do prawdziwych wniosków. Z drugiej strony erare humanum est (błądzenie jest rzeczą ludzką) – zauważyli już starożytni; popełnienie błędu nie musi być oznaką choroby.

Jest jeszcze inny aspekt zagadnienia, na który usilnie zwraca uwagę prof. Dietrych. To okoliczność, że człowiek często nie dysponuje pełnią wiedzy pewnej i pełnią pewnych informacji o uwarunkowaniach sytuacji w jakiej przychodzi mu działać. W takich przypadkach intuicja, daleka od wnioskowania logicznego, jest jak znałazł, a raczej nikt nie kojarzy ją z ułomnością psychiczną.

Do zagadnienia można podejść z jeszcze innej strony. Logicy zauważają, że dowodliwość jest zawsze słabsza od prawdziwości – co oznacza mniej więcej tyle, że zbiór zdań generowanych (dowodzonych logicznie) przez system formalny nigdy nie będzie równy ze zbiorem zdań prawdziwych w tym systemie. Nie sposób jednak rozwijać tutaj tego wątku.

Kończąc już zagadnienie nazywania osób jakoś szczególnie predysponowanych do kreatywnego, ale budującego myślenia powiedzieć o nich można, że są uzdolnione do myślenia heurystycznego. Stopień czy poziom tego uzdolnienia może być już bardzo rożny. Może jednak w ten sposob da się uniknąć w publicznych przekazach norwidowskich wariatów czy zboczeńców F. Znanieckiego.

  1. Za: Bohdan Urbankowski, Ostatni historiozof, [w:] B. Urbankowski: Źródła..., Tom IV, Tłumaczenie narodowych testamentów, s. 347

  2. http://www.crazynauka.pl/dmitrij-mendelejew-10-rzeczy/

  3. System i konstrukcja, s. 340

  4. System … s. 306

    Część VIII

    Nieliniowość procesu redakcyjnego

Liniowość jest własnością np. paciorków nanizanych na jedną nić.1 - to obrazowe objaśnienie, rzucone na marginesie rozdziałku pt. 9.12 Nieliniwość procesu projektowo-knstrukcyjnego, jest chyba dość powszechnie intuicyjnie zrozumiałe, choć dotyczy niezwykle ogólnego i wieloznacznego pojęcia liniowości.

Podobnie też zrozumiała jest zamieszczona pod nią następna uwaga: Działanie naszego mózgu jest ogromnie skomplikowane i jest zaprzeczeniem liniowości.1

Przytoczone uwagi odnoszą się do procesu projektowo-konstrukcyjnego, którego efektem ma być projekt i knstrukcja okreslonego środka technicznego. Jak się do tego końcowego efektu dochodzi? Drogą sukcesywnego nizania jednego po drugim paciorków myśli i działania na jedną nić? Otóż nie! I tu warto przytoczyć ważną wypowiedź Profesora:

Próby sformalizowania dzałania projektantów i konstruktorów i narzucania im ścisłego programu postępowania krok po kroku są na ogół nieudane i daremne. Wytyczanie działań krok po kroku są postępwaniem odpowiednim w stosunku do komputerów obecnych konstrukcji. Dążymy do upodobnienia działania maszyn informacyjnych do działania naszego mózgu. Błędem kardynalnym byłoby upodobnianie naszego działania do działania maszyn2.

Prawem Narratora jest odniesienie powyższej wypowiedzi Profesora także do niniejszej serii artykułów o procesie wdrażania idei legodomów. Nie da się propozycji takiego ewentualnego wdrażania przedstawiać krok po kroku choćby tylko z uwagi na jej ogromną teoretycznie i praktycznie złożoność. Wymagałby to olbrzymiego tekstu, na sporządzenie którego chyba nie starczyłoby niczyjego życia.

Zanim najmłodsi adresaci artykułów byliby zdolni do ogarnięcia całości propozycji, musieliby się mocno postarzeć, a tekst powinien być czytelny dla młodych i starszych osób. Byłoby kardynalnym błędem przyjęcie założenia, że społeczeństwo składające się z wielu pokoleń, od najmłodszego do najstarszych, może funkcjonować jak jedna wielka maszyna informacyjna, w której każda osoba jest zdolna i skłonna do natychmiastowego włączenia się w realizację nawet najszczytniejszej idei.

Stąd w niniejszym artykule (i także w następnych) ogromna rozległość tematyczna. I najmłodsi, i najstarsi powinni coś zrozumiałego przez siebie i dla siebie znaleźć.

Niech powyższe uwagi będą usprawiedliwieniem dla przerwania niedokończonego wątku o potrzebach i przeskoku do trochę innych zagadnień.Czym innym jest koncypowanie optymalnych rozwiązań technicznych projektów legodomów, a czym innym poszukiwanie tych, którzy chcą, mogą i potrafią zaangażować się w poszukiwanie stosownych rozwiązań.

      1.  System … s. . 211

  1. tamże s. 211-2

    *****

     

    [W tej części kilka uwag o:

    1. podstwowym pytaniu i pytaniach pobocznych

    2. próbie organizacji międzypokoleniowego dyskursu nad rozwiązywaniem kwestii mieszkaniowej dla młodych osób

    3. niezbywalnym prawie młodych do zadawania pytań starszym

    4. uprzedzające uwagi o wątpliwościach, jakie nasuwać się mogą w odniesieniu do Narratora

    5. uwagi o znaczeniu kreatywności dla kondycji społeczeństwa i państwa.]

    Część IX

    Wokół pytania o mieszkanie

     

    Czy samym pytaniem można cokolwiek zrobić? Komu i jak je zadawać? Czy może ono wystarczyć? Wątpliwości mogą się mnożyć w nieskończoność. Od czegoś trzeba zacząć, a pytanie może być skuteczniejsze w pozyskiwaniu sympatyków idei od gromkich nawoływań czy szumnych haseł.

     

    Zacząć! - to trzeba podkreślić. Nie uda się wszystkich wątpliwości rozwiać od razu.

     

    Pytanie główne

    Przypomnijmy:

    Dlaczego przykładowo młody i mało zamożny Kazik nie może samodzielnie postawić pierwszego modułu legodomu, by w przyszłości, stosownie do potrzeb i możliwości kolejno względnie łatwo dobudowywać następne i w ten sposób mieć stale prowitalne (sprzyjające rozwojowi rodziny) mieszkanie?

    Rówieśnicy autora (z wyżu demograficznego początku lat pięćdziesiątych) pamiętają jeszcze czasy, gdy dysponent telefonu na wsi był najważnejszą w tej wsi osobą. Póżniej sytuacja się powoli poprawiała, telefon stawał się coraz powszechniej dostępny i dziś własnym telefonem może dysponować niemal każdy uczeń. Nawet jeśli nie ma ani bogatych, ani wpływowych rodziców.

    Pytania poboczne - o postęp

    Dlaczego dostęp młodych ludzi do własnego mieszkania, o ile nie mają bogatych czy wpływowych rodziców jak trudny był kilkadziesiąt lat temu, takim pozostał?

    Czy nie można byłoby dokonać w Polsce takiego przeskoku czy postępu technologicznego z mieszkaniami, jaki miał miejsce w przypadku telefonów?

    Ponieważ indywidualnie raczej nikt ze starszych pokoleń nie zechce, nie może lub nie potrafi (co zresztą na jedno wychodzi) na takie pytania odpowiedzieć, więc warto postawić te pytania starszym pokoleniom jako pewnej calości.

    Zbiorowy adresat, zbiorowy nadawca

    Co z tego, że z takim pytaniem Narrator zwróci się do swoich rówieśników? Każdy z osobna znajdzie dziesięć tysięcy powodów, aby nie wyrazić najmnejszego zainteresowania wykonaniem jakiegoś praktycznego gestu. Dlaczego? Warto wskazać chociaż dwa. Jest ich dużo więcej, ale niech chociaż dwa tutaj wystarczą:

    Po pierwsze ci, którzy by ewentualnie coś mogli i potrafili, najpierw oczekują obietnicy, a nawet gwarancji, że coś indywidualnie z takiego zainteresowania będą mieli.

    Po drugie, nawet jeśli nie oczekują osobistych korzyści, to od razu oczekują obietnicy, a nawet autorytatywnej gwarancji, że taka inicjatywa zakończy się powodzeniem.

    Jak można skomentować takie domyślne (acz niezupełnie wysssane z palca) wątpliwości?

    Ad 1. A kto może cokolwiek potencjalnie zainteresowanym zagwarantować, skoro nie wiadomo, czy faktycznie coś mogą i coś potrafią, skoro dotąd jakoś się nie wykazali na omawianm polu. A właściwie to za co mieliby otrzymać jakieś gratyfikacje? Kto konkretnie miałby miałby im coś konkretnego zlecić i obiecać?

    Ad 2. Kto może autorytatywnie zagwarantować, że cokolwiek się uda, jeśli to akurat przedstawiciele starszych pokoleń trzymają w ręku wszystkie nici mobilizacji do różnych przedsięwzięć, co przesądza o szansach powodzenia ich realizacji?

    Jeśli starsi mają w ręku wszystkie nici realizacji rożnych przedsięwzięć, to co mają w ręku młodzi ludzie? Coś jednak mają!

    Prawo do pytania

    Młodzi ludzie nie mają doświadczenia, nie mają wystarczającej wiedzy, by rozwiązywać różne ważne problemy, ale mają święte, przyrodzone im prawo do pytania. Taki jest naturalny porządek w społecznym świecie, że młodsi mogą pytać się starszych. Jak jednak mogliby z tego prawa skorzystać?

    O stadionowej dyskusji

    Postulat aby zbiorowy nadawca zwrócił się do zbiorowego adresata może jest i efektowną figurą retoryczną, ale pustą. To prawda. Bo jaka może być jej treść? Kto konkretnie ma się do kogo zwracać?, gdzie?, w jaki sposób?

     Jak setki tysięcy czy nawet miliony młodych osób ma się z czymś zwracać do milionów starszych osób? Mieliby się sukcesywnie gromadzić w liczbie zapełniającej pół stadionu, a na drugą połowę stadionu zapraszać starszych? Jakie to mogłyby być rozmowy i kto miałby je organizować? Kto w ogóle by takie „rozmowy” zrozumiał?

    Jest ogromny problem! Ale problemem było kiedyś budowanie piramid, operacja na sercu czy lot na Księżyc. Więc warto przynajmniej spróbować. Tu chodzi o organizację międzypokoleniowej rozmowy o rozwiązywaniu ważnego problemu.

     Gdzie rozpocząć rozmowę?

    Ani na stadionie, ani na ulicy! Zbiorowe emocje nie mogą zastąpić zbornego pomyślunku tych, którzy chcą, mogą i potrafią. Może wystarczyć Internet. Jest on wystarczająco pojemny.

     W Internecie, czyli jak? Trudno o inny pynkt wyjścia, niż z tego, który jest. A co jest?

    Jest niniejszy artykuł wraz z możliwością wyrażenia swego zdania przez zaintersowanych. Choćby bardzo krótką wypowiedzią.

    Czy nie jest to oferta dla naiwnych?

    Czy nie jest to tania propozycja ze strony Narratora pozyskiwania medialnej popularności obliczonej na naiwność internautów? Wątpliwość ta i wiele jej podobych są jak najbardziej uzasadnione. Wypada więc Narratorowi jakoś się do nich odnieść. A więc:

    Po pierwsze, nie jest to tania propozycja biorąc pod uwagę koszty poniesione przez Narratora. Tym kosztem jest niemały wysiłek jej sformułowania, co wymagało sporo czasu nie tylko na etapie pisania, ale i przygotowań do pisania. Natomiast może być bardzo tania dla poszczególnych internautów i to nie w sensie finansowym, bo o tym nawet nie ma mowy, ale w sensie włożonego wysiłku.

    Po drugie, jeśli ktoś coś publikuje, a udaje że na odbiorcach mu nie zależy to musi być przynajmniej hipokrytą, który sam nie jest przekonany o słuszności tego, o czym pisze. Chyba, że robi to z czyjegoś zewnętrzego przykazu, a wtedy jest czyimś najmitą.

    Po trzecie propozycja nie jest skierowana do osób naiwnych. Przeciwnie, w pierwszej kolejności jest skierowana do osób, które przynajmniej na elemetarnym poziomie naiwnymi już nie są. A np. członków grup rekonstrukcji historycznej raczej trudno posądzać o naiwność przedszkolaków.

    Po czwarte, czy istnieje rozsądny sposób tłumaczenia się Narratora z możliwych i uzasadnionych zwykłym rozsądkiem różnych podejrzeń? Może istnieje, ale Narratorowi nie jest on znany, a chętnie by taki sposób poznał.

    O geopolitycznym znaczeniu kreatywności

     O sile kreatywności bardzo dobitnie, ale też autorytatywnie i wiarygodnie, mówił prezydent Donald Trump w swoim orędziu w Warszawie. Warto choć trzy zdania tu przytoczyć, z których myśli może nie są zbyt często w polskich komentarzach przywoływane, ale z wielu względów są godne wyeksponowania:

    Piszemy symfonię, tworzymy innowacje, świętujemy naszych pradawnych bohaterów, przyjmując ponadczasowe tradycje i zwyczaje, i zawsze chcemy znaleźć, odkryć zupełnie nowe horyzonty. Nagradzamy wybitnych, dążymy do doskonałości i cieszymy się z inspirujących dzieł sztuki, cieszymy się z rządów prawa i chronimy prawa do wolności mowy oraz wyrażania poglądów. (…)

    Rzucamy wyzwanie wszystkiemu, rozmawiamy o wszystkim, chcemy wiedzieć wszystko, abyśmy lepiej poznali samych siebie 1.

    Trudno o bardziej sysntetyczny czy synkretyczny wyraz ufności przywódcy wielkiego narodu w jego własne siły twórczego pragmatyzmu.

    Stany Zjednoczone są wielkie i silne, bo jego obywatele ciągle dodają coś nowego do tego, co już osiągnięto. I na tej drodze nie zapominają o tym i o tych, dzięki czemu i dzięki którym osiągnięta została ich aktualna pozycja w świecie.

    Nie zapominają o rządach prawa, o prawie do wolności słowa i wyrażania poglądów, nie wahają się przed rozmowami o wszystkim. Chcemy wiedzieć wszystko, abyśmy lepiej poznali samych siebie – to wyjątkowo ważny przejaw politycznej autorefleksji.

    Ten fragment wypowiedzi będzie przez Narratora wykorzystany jako pretekst i jednocześnie jako swoiste głębokie tło uzasadnieniowe do bardzo skrótowego wskazania na pewne predyspozycje mentalne czy charakterologiczne, które potrzebne są w kreatywnych działaniach, a które odnaleźć można w grupach rekonstrukcji historycznej.

    1. http://www.rp.pl/Prezydent--USA/307069863-Przemowienie-Donalda-Trumpa-w-Warszawie---pelny-tekst.html

    *****

    [Uwagi w tej części odnosić się mogą zarówno do osób indywidualnych mających jakąś pasję, jak i do koła gospodyń wiejskich, do klubu morsów, grona wytrwałych włóczykijów, miłośników brydża czy innych nieformalnych kół zainteresowań w różnych środowiskach.

    Jeśli nieformalnych, to nielegalnych? Nie dajmy się zwariować! – mawiał niegdyś Wiech. Osiągnięcia wielu naszych sportowców mają swe korzenie nie tylko w ich talentach i gigantycznej pracy, których efektów nikt nie mógł przewidzieć, ale także w drobnych, dobrowolnych i nieformalnych gestach poparcia wielu skromnych, lecz z otwartymi głowami osób. I one także mają swój udział w sukcesie danego sportowca, choć może nawet jego dyscypliny nie uprawiają.]

    Część X

Niech inni zaczną, a ja zobaczę!

Zainteresowanie członków grup rekonstrukcji historycznej minionymi zdarzeniami nie jest tylko wspomnianym już zainteresowaniem kontemplacyjnym, ale także praktycznym i to ich wyraźnie wyróżnia spośród rzesz innych osób zainteresowanych historią. O grupach tych można powiedzieć, że są w znaczącej mierze grupami kreatywnymi. Wypadałoby to jakoś uzasadnić.

Zamiast rozbudowanej argumentacji Narrator po prostu odwoła się do niektórych zalet osobistych czy zdolności, jakie są niezbędne w kreatywnych działaniach, a które istnieją we wspomnianych grupach.

Tytuł tej części streszcza jeden z ważniejszych problemów kreatywności społeczeństwa. Gdy już coś jest, co wykonane zostało niejako poza społecznym oglądem, ale co już można pokazać, wtedy wystarczy po prostu reklama skierowana do wszystkich i wtedy nietrudno o stopniowe wyłaniane się chętnych do skorzystania z oferty

A jeśli przedmiotu propozycji jeszcze nie ma realnie? Wtedy reklama skierowana od razu do wszystkich nie ma sensu

Wtedy zasadne jest odwołanie się najpierw do osób obdarzonych dość szczególnymi predyspozycjami.

Jakich zdolności czy postaw potrzeba?

Kiedyś danej grupy rekonstrukcji historycznej nie było, a teraz jest. Czy powstała ona na czyjś rozkaz? O jej powstaniu mógł zadecydować przypadek obejmujący przekształcenie ujawnionej w lużnych rozmowach uwagi o jakimś problemie w mało zrazu skonkretyzowane hasło zrobienia czegoś praktycznego w jego zakresie. Owo hasło może mieć autora, a może czasem trudno już o jego ustalenie.

Jeśli jakaś grupa rekonstrukcyjna już istnieje, a tylko o takich tu mowa, to przecież nie mogłaby zaistnieć bez całej palety pewnych predyspozycji jej członków. Nie ma tu znaczenia jak nasilenie owych predyspozycji rozkłada się wśród poszczególnych osób, ale grupa jako istniejąca całość ma już pewien, choć najczęściej bardzo skromny, dorobek powstały z synergicznego skumulowania tych predyspozycji w praktycznych działaniach. Wskażmy na niektóre niezbędne predyspozycje:

  1. ● Zdolność do zainwestowania „w ciemno”.

    Zainwestowania czego? Odrobiny czasu i mniejszej lub większej fatygi (zależnie od osobistych sprawności), by zamanifestować w Internecie samo zainteresowanie tematem. „W ciemno”, bo przecież nie ma żadnych gwrancji osiągnięcia korzyści, nie ma gwarancji sukcesu.

    Członkom grup rekonstrukcyjnych też nikt niczego nie gwarantował, te gwarancje tworzyli i tworzą sobie sami. Jeśli ktoś nie potrafi zainwestować czegoś „w ciemno”, to może oznaczać, że uważa, iż niczego własnego nie posiada co zależałoby tylko od niego, niczego samodzielnie nie potrafi lub czuje się zupełnie ubezwłasnowolniony.

    ● Zdolność do rozsądnej kalkulacji ryzyka.

    Co i ile można ewentualnie stracić i jednocześnie nie zmarnować sobie życia? Droga prób i błędów jest uważana za najprostszy i najbardziej efektywny sposób gromadzenia wartościowych życiowo doświadczeń, procentujących na różnych polach aktywności. Im te doświadczenia są bogatsze, zdobyte nawet w niewielkich przedsięwzięciach, tym większe szanse na przydatne wnioski, na unikanie poważniejszych błędów i na różne sukcesy.

    Istniejącym grupom rekonstrukcyjnym nikt nie podał żadnych gotowych receptur działania. Czy konkretna drobna czynność lub wydatek sa korzystne lub nie, to w nowatorskich działaniach okazuje się dopiero post factum. Jednak zdobywane doświadczenia pozwalają na optymalizację ryzyka w następnych krokach lub na innych polach działania.

    ● Odwaga środowiskowa i publiczna.

    Potrzeba pewnej odwagi, by zająć się sprawami z dawniejszej lub nieco mniej dawnej przeszłości i poświęcać temu systematycznie trochę osobistego czasu i innych form zaangażowania w sytuacji, gdy nawet najbliższe środowisko może uważać dane sprawy za mało ważne, mało pożyteczne czy nawet z jakichś niejasnych względów niepożądane.

    Potrzeba odwagi by przełamać wewnętrzne opory przed publiczną prezentacją nawet w najbliższym otoczeniu czegoś, co wprawdzie jest już własne, ale skromne, mało okazałe w porównaniu z tym, co prezentuje medialny i reklamowy biznes. Małe dokonania są łatwe do zbagatelizowania, wykpienia czy lekceważenia w różny sposób.

    ● Suwerenność intelektualna

    Absolutna suwerenność jest złudzeniem myślących, ale jej stopniowalność jest ogromna. Grupy rekonstrukcyjne muszą możliwie suwerennie określać przedmiot swego zainteresowania, suwerennie odkrywać to, co zostało zapomniane, zmarginalizowane czy nawet zafałszowane. Suwerenie muszą też oceniać własne możliwości, suwerennie docierać do potencjalnie zainteresowanych osób czy środowisk.

    Ta suwerenność, zwłaszcza gdy dotyczy bardzo lokalnych wydarzeń, bynajmniej nie oznacza jakiegoś intelektualnego kołtuństwa. W dobie Internetu jest wręcz przeciwnie. Wiedzę nabywa się nie tylko z oficjalnych przekazów życzliwie przez kogoś przygotowanych, by uwolnić odbiorców od trudów samodzielnego myslenia, ale również zdobywa się ją ze wszelkich możliwych źródeł i w najróżniejszy sposób.

    Ta suwerenność intelektualna w zakresie określonych problemów nie jest związana z poziomem formalnego wykształcenia ani historycznego, ani nawet ogólnego. To dość specyficzna zdolność do ukierunkowanego samokrytycznego samokształcenia.

    Czym innym jest wypełnić czas grą na komputerze czy oglądaniem reklam, które ktoś dla ich odbiorców przewidział i zorganizował, a czym innym czynnościami z własnego projektu, o których nawet nie wiadomo jakie i kiedy przyniesie efekty, a nawet nie wiadomo, czy będą one satysfakcjonujące. A może nawet nie wiadomo, co tu właściwie może oznaczać satysfakcję.

    Technologiczna wyobraźnia.

    Z czego do jednego oryginalnego guzika dorobić cały mundur, aby chociaż z wyglądu był możliwie bliski mundurowi z epoki? Jak mogło wyglądać posługiwanie się rożnymi przedmiotami, których już dawno nie ma w społecznym obiegu?

    Jak mogły przebiegać wydarzenia w konkretnym miejscu i czasie? Tu nie wystarczy wiedza z najbardziej nawet szczegółowych językowych przekazów. Trzeba ją uzupełnić o najdrobniejsze detale będące własną propozycją. Inaczej po prostu nie da się niczego pokazać.

    Czasoprzestrzennie oddalone wydarzenia „tam i dawniej” trzeba pokazać w przedmiotowych realiach „tu i teraz”. Członkowie grup rekonstrukcji historycznej występują więc w roli reżyserów widowiska, w którym potrzebne są jakieś elementy wyobraźni reżysera teatralnego, filmowego czy organizatora wystawy i dodatkowo nierzadko jeszcze wyobraźni aktorskiej.

    ● Obywatelska bezinteresowność?

    Dla kogo grupy rekonstrukcji historycznej organizują swe prezentacje? Dla siebie? W jakiejś mierze także dla siebie. Przynajmniej w takim zakresie, w jakim na własnym przykładzie pokazują swemu środowisku, że warto choć cząstkę swej aktywności poświęcić przywołaniu dawnych wydarzeń, gdyż związane są z tym pewne satysfakcje. Nie każdemu jest dane odczuwać takie satysfakcje w jednakowym stopniu. Niektóre osoby są chyba zupełnie pozbawione wrażliwości w tym zakresie, ale to już inna sprawa.

    Często podobne działania pro publico bono opatrywane bywają mianem bezinteresownych. Ale czy słusznie? Czy w odniesieniu do niektórych spraw nie bardziej zasadne byłoby mówienie o obywatelskiej interesowności?

    Ta obywatelska interesowność obejmuje nie tylko intencje osiągania dość wysublimowanych satysfakcji własnych, ale również intencje czynienia czegoś pozytywnego dla innych, rozbudzania wrażliwości innych. I w tym też wyraża się osobliwość grup rekonstrukcji historycznych. Choć przedmiotem ich zainteresowania w sensie czysto teoretycznym są przeszłe wydarzenia, to w sensie praktycznym są przyszli odbiorcy ich rekonstrukcyjnych przedsięwzięć. Przedsięwzięć mających znamiona własnej kreatywności.

    Tę listę predyspozycji można by przedłużać, ale już taka wystarczy, by zwrócić uwagę na specyfikę dorobku grup rekonstrukcyjnych.

    Własny kapitał

    Nieznalezienie od tego, czy przedmiotem zainteresowania grupy rekonstrukcji historycznej są wydarzenia z odległej historii bitew pradawnych wjowników, dawne obyczaje lokalnych społeczności, walki żołnierzy dawniejszych formacji czy bliższych czasowo żołnierzy formacji akowskich lub żołnierzy wyklętych, czy szeroko rozmumiane zabytki kultury materialnej, to o takiej grupie można powiedzieć, że dorobiła się pewnego kapitału. Jeśli grupa istnieje, to istnieje dzięki kapitałowi, którego się dopracowała.

    Kapitał ten ma swój składnik materialny, często bardzo niewielki, w postaci kostiumów, rekwizytów, gadżetów. Ma też składnik organizacyjny, może mało widoczny, ale samodzielnie wypracowany. Ma też bardzo nieuchwytny, ale bardzo istotny składnik kapitału w postaci środowiskowej czy lokalnej sympatii.

    Posiada też może najmniej uchwytny i może najtrudniejszy do wypracowania kapitał samoświadomości zbiorowej, dzięki któremu grupa rekonstrukcyjna się nie rozpada mimo rozlicznych bieżących kłopotów, dzieki któremu trafnie ocenia swoje możliwości i swoje szanse. Oczywistą jest sprawą, że grupa jako całość nie myśli, myślą jej członkowie, ale potrafią oni tak mysleć o własnych działaniach, żeby dokładały się one do efektywnego funkcjonowania grupy.

    Z pustego i Salomon nie naleje. Żaden kapitał nie powstaje z niczego, ale kreatywna myśl może uczynić go rosnącym mimo znikomości wkładów początkowych.

    *****

    [W tej części o tym, co praktycznie może Czytelnik zrobić. Ponieważ raczej niewiele może zrobić, więc ta część jest bardzo krótka.

    Dlaczego akurat tak? Trochę więcej o tym w Części IX]

    Część XI

    Przyłożyć palec czy nie?

    Dla niektórych osób fatyga może być spora, dla innych – żadna.

    A potrzeba zalogować się w serwisie eioba i w króciutkiej wypowiedzi, choćby jednozdaniowej, wyrazić zainteresowanie tematem pod niniejszym artykułem.

    Ale uwaga! - choć odrobinę przemyślanym zdaniem lub pytaniem. Najlepiej, jeśli one jakoś korespondują z własną sytuacją, czy własnymi doświadczeniami.

    Czy to wystarczy?

    To i tak sporo. Trudno oczekiwać od młodej osoby po szkole zawodowej rozglądającej się dopiero za pracą, od maturzysty, studenta filologii, sprzedawczyni w sklepie, stażysty w jakiejś korporacji, że będzie się wypowiadał w sprawie technicznych rowiązań rozwijalnego i energooszczędnego systemu grzewczego dla legodomów czy w sprawie organizacji prac nad różnymi zagadnieniami.

    Dotyczy to także zaabsorbowanych różnymi zajęciami, osób w średnim i starszym weku, z emerytami włącznie.

    Swoją wypowiedzią, a więc pozornie bardzo małym wkładem, przyczyni się jednak sprawie przynajmniej trojako:

    ● przyczyni się do wzmocnienia społecznej rangi problemu mieszkań dla młodych, co ma duże znaczenie dla tych, którzy coś mogą;

    Ci. którzy coś mogą (dotyczy to nie tylko elit politycznych), niekoniecznie akurat w danym problemie coś potrafią, choć często na użytek publiczny stwarzają wrażenie swej omnipotencji i wszechwiedzy.

    ● przyczyni się do wzmocnienia poczucia sensu zajęcia się problemem przez tych, którzy potrafią coś konkretniejszego zrobić;

    Ci, którzy coś potrafią, to często nie ci, którzy coś mogą. A jeśli w swoim przekonaniu nie mogą, to i nie zechcą się w coś zaangażować.

    ● przyczyni się do szerszego unaocznienia tym, którzy coś mogą i potrafią, że tych, którzy chcą pewnego przełomu w dostępie młodych osób do mieszkania sprzyjającego rozwojowi ich rodzin jest więcej niż jedna osoba.

    Ci, którzy chcą, są zwykle najlicznejsi, ale najczęściej tylko chcą, a nie mają do kogo skutecznie zwrócić się ze swymi oczekiwaniami. Brakuje im elementarnej cierpliwości i rozeznania różnych uwarunkowań.

    Cierpliwość nie jest cechą młodości, ale przywilej i kapitał młodości mogą być być znakomitym katalizatorem przyśpieszającym porozumienie między tymi, którzy i czegoś chcą, i mogą, i potrafią.

                                                                                                                                                                    Edward M. Szymański