JustPaste.it

Jezus przemawia do eioba

O, wy, którzy dla złota grzeszycie bardziej lub mniej lekko, bardziej lub mniej ciężko!

O, wy, którzy dla złota grzeszycie bardziej lub mniej lekko, bardziej lub mniej ciężko!

 

85. JEZUS PRZEMAWIA DO ZŁOCZYŃCÓW

Napisane 19 lipca 1945. A, 5702-5710

«W miejscu, do którego pójdziemy, będę pouczał Ja» – mówi Pan, podczas gdy cała grupa wchodzi coraz głębiej w doliny rozdzielające góry, po drogach trudnych, kamienistych, wąskich. Wspinają się i schodzą w dół. Tracą z oczu widoki i ponownie je odkrywają. Po dotarciu do głębokiej doliny, przez stok nadzwyczaj stromy, na którym swobodnie czuje się tylko kozioł – jak mówi Piotr – grupa odpoczywa i spożywa posiłek, blisko bardzo obfitego źródła. Rozeszli się po łąkach i zagajnikach, jedzą, tak Jezus, jak i Jego [uczniowie]. To musi być miejsce ulubione dla osłony przed wichrami. Znajdują się tu miękkie łąki i woda. Są tu pielgrzymi, idący do Jerozolimy, podróżni zdążający może do Jordanu, kupcy baranków przeznaczonych do Świątyni, pasterze ze stadami.

Jedni odbywają podróż na zwierzętach, a większość – pieszo. Nadjeżdża także karawana weselna, cała odświętnie przyozdobiona. Złote przedmioty przeświecają pod welonem okrywającym małżonkę, niemal dziewczynkę. Jedzie w towarzystwie dwóch dostojnych niewiast – całych iskrzących się od bransoletek i naszyjników – i jednego mężczyzny, może swata, oraz dwóch sług. Przybyli na osłach pełnych frędzli i dzwoneczków. Udają się na osobne miejsce, aby jeść, jakby bali się, że oczy obecnych osób mogą znieważyć młodą żonę. Swat lub krewny pełni straż, groźny, podczas gdy niewiasty jedzą. Jest faktycznie wielkie i żywe zaciekawienie i zawsze jest ktoś, kto pod pozorem proszenia o sól, o nóż, o kroplę octu idzie do tego czy tamtego, aby zapytać, czy małżonka jest znana i dokąd się udaje, i tak dalej...

Jeden osobnik rzeczywiście wie, skąd przybywa i dokąd się udaje. Jest bardzo szczęśliwy, że może opowiedzieć wszystko, co wie, podsycany przez drugiego, który go coraz bardziej ciągnie za język, dolewając szlachetnego wina. Rozpowiada też największe tajemnice obu rodzin. Mówi o posagu, który żona wiezie w skrzyniach, o bogactwach czekających w domu męża i tak dalej. Można się więc dowiedzieć, że żona to córka bogatego kupca z Joppy i że udaje się na zaślubiny z synem bogatego kupca z Jerozolimy. Małżonek ją wyprzedził, aby przyozdobić dom weselny na jej bliskie przybycie. Towarzyszy jej przyjaciel małżonka, także syn kupca, Abrama, tego, który szlifuje diamenty i cenne kamienie. Oblubieniec jest złotnikiem, a ojciec oblubienicy – sprzedawcą wełny, płócien, dywanów, zasłon...

Gaduła jest blisko grupy apostołów, więc Tomasz słucha i pyta:

«Czyż nie jest małżonkiem Natanael, syn Lewiego?»

«To on. Znasz go?»

«Znam dobrze jego ojca, z powodu interesów, trochę mniej Natanaela. Bogaci małżonkowie!»

«Szczęśliwa małżonka! Jest okryta złotem. Abram, krewny matki oblubienicy i ojciec przyjaciela jej małżonka, poręczył za to, tak samo oblubieniec i jego ojciec. Mówi się, że zawartość tych skrzyń jest warta wielu talentów złota.»

«Coś takiego! – wykrzykuje Piotr. Gwiżdże i dodaje: – Idę zobaczyć z bliska, czy główny towar odpowiada reszcie.»

Wstaje razem z Tomaszem. Robią małe okrążenie wokół grupy weselnej. Przypatrują się bardzo uważnie trzem niewiastom. To sterta tkanin i welonów, z których wyłaniają się ręce i nadgarstki, przyozdobione klejnotami. Błyszczą uszy i szyje. Patrzą na zawadiackiego swata, który zachowuje się jakby odpierał natarcie korsarzy na dzieweczkę, taki jest pyszałkowaty. Patrzy źle także na dwóch apostołów. Tomasz prosi go jednak o pozdrowienie Natanaela, syna Lewiego, od Tomasza zwanego Didymos. I pokój jest zawarty. Zawarty do tego stopnia, że w czasie, gdy rozmawia, młoda żona znajduje sposób, ażeby dać się podziwiać. Podnosi się tak, że płaszcz i welon opadają, ukazując cały urok jej ciała i szat oraz bogactwo bożyszcza. Może mieć najwyżej piętnaście lat. Oczy patrzą pewnie, widać w nich spryt.

Porusza się powabnie. Pomimo nagany dostojnych niewiast rozplata warkocze i poprawia je przy pomocy cennych spinek. Zaciska pasek ozdobiony drogimi kamieniami. Rozwiązuje, zdejmuje i zakłada z powrotem buciki, mocno zapięte złotymi sprzączkami. Udaje się jej pokazać wspaniałe włosy, niemal czarne, piękne ręce i gładkie ramiona, szczupłą talię, piersi i biodra dobrze uformowane, doskonałą stopę i wszystkie naszyjniki, które dzwonią i mienią się w ostatnich blaskach dnia i w płomieniach pierwszych ognisk.

Piotr i Tomasz wracają. Tomasz mówi:

«To ładna dziewczynka.»

«I doskonała zalotnica. Będzie... i twój przyjaciel Natanael pozna wkrótce, że ktoś grzeje mu łóżko, podczas gdy on trzyma gorące złoto, aby je obrabiać. Jego przyjaciel to doskonały głupiec. W dobre ręce powierzył pannę młodą!» – kończy Piotr, siadając przy towarzyszach.

«Nie podoba mi się ten człowiek, który skłonił do mówienia tego drugiego głupca. Gdy dowiedział się wszystkiego, co chciał wiedzieć, odszedł w góry... To brzydkie miejsca. A i czas jest odpowiedni do napadów zbójeckich. Księżycowe noce. Osłabiający upał. Drzewa obsypane liśćmi. Hm! Nie podoba mi się to miejsce» – mruczy Bartłomiej.

«Lepiej było iść dalej...»

«A ten głuptas opowiadał o takich bogactwach! A drugi odgrywa bohatera i stróża przed cieniami, a nie widzi prawdziwych ciał!... Cóż, będę czuwać przy ogniskach. Kto idzie ze mną?» – pyta Piotr.

«Ja, Szymonie – odpowiada Zelota. – Potrafię zapanować nad sennością.»

Wielu powstało, szczególnie pojedynczy podróżni. Każdy odchodzi sam. Pozostają pasterze z trzodami, towarzysze małżonki, apostołowie i trzech kupców baranków, którzy już posnęli. Także młoda małżonka śpi ze starszymi niewiastami pod namiotem ustawionym przez sługi. Apostołowie szukają sobie miejsca. Jezus trzyma się na osobności, aby się modlić. Pasterze robią wielkie ognisko na środku polany, na której się znajdują. Piotr i Szymon rozpalają drugie, blisko ścieżki na urwisku, na której znikł człowiek podejrzany dla Bartłomieja. Mijają godziny i kto nie chrapie, temu opada głowa. Jezus modli się. Cisza jest zupełna. Wydaje się, że milczy też źródło, błyszczące w świetle księżyca. Świeci on już wysoko na niebie, oświetlając doskonale polanę, podczas gdy obrzeża pozostają w cieniu gęsto ulistnionych gałęzi.

Duży pies pasterski warczy. Jeden pasterz podnosi głowę. Pies prostuje się i jeży sierść na grzbiecie, trwa w postawie obronnej i nasłuchuje. Drży nawet, gdy głuche, wewnętrzne warczenie, staje się coraz mocniejsze. Szymon także podnosi głowę i potrząsa drzemiącym Piotrem. Delikatny szelest dochodzi z lasu.

«Chodźmy do Nauczyciela. Weźmiemy Go do nas» – mówi jeden i drugi.

W międzyczasie pasterz budzi towarzyszy. Wszyscy nasłuchują, nie robiąc hałasu. Jezus także wstał, jeszcze zanim Go wezwano. Idzie w kierunku dwóch apostołów. Gromadzą się niedaleko towarzyszy i blisko pasterzy, których pies daje oznaki coraz wyraźniejszego niepokoju.

«Zawołajcie śpiących. Wszystkich. Powiedzcie, żeby podeszli tu bez hałasu, zwłaszcza niewiasty i słudzy ze skrzyniami. Powiedzcie, że może są tu zbójcy. Ale nie mówcie tego niewiastom. Wszystkim mężczyznom.»

Apostołowie rozchodzą się, posłuszni Nauczycielowi, który mówi do pasterzy:

«Podsyćcie ogień, bardzo mocno, żeby płomień był bardzo żywy.»

Pasterze są posłuszni, a ponieważ widać ich zaniepokojenie, Jezus mówi:

«Nie bójcie się. Nie zabiorą wam nawet kłaczka wełny.»

Nadchodzą kupcy i narzekają:

«Och, nasze zyski!»

Dorzucają całą litanię obelg pod adresem rządzących Rzymian i Żydów, którzy nie oczyszczają świata ze złodziei.

«Nie bójcie się. Nie utracicie ani jednego najmniejszego pieniążka» – dodaje otuchy Jezus.

Nadchodzą niewiasty. Płaczą zalęknione, bo odważny swat, drżący z niezwykłego strachu, przeraża je jęcząc:

«To śmierć! Śmierć z ręki rozbójników!»

«Nie bójcie się. Nawet nie musną was wzrokiem» – pociesza Jezus, prowadząc niewiasty w środek małej grupki ludzi i przerażonych zwierząt. Osły ryczą, pies wyje, owce beczą, niewiasty szlochają, mężczyźni złorzeczą lub omdlewają bardziej niż niewiasty, w rozgardiaszu wywołanym przerażeniem. Jezus jest spokojny, jakby nic się nie działo. W tym zgiełku nie słychać już szmeru od strony lasu. To jednak, że w lesie znajdują się podchodzący coraz bliżej złoczyńcy, ujawniają toczące się kamienie.

«Cisza!» – nakazuje Jezus. A mówi to w taki sposób, że wszyscy się uciszają. Jezus odchodzi ze Swego miejsca i idzie w kierunku lasu, na obrzeże polany. Odwraca się tyłem do lasu i zaczyna mówić:

«Nikczemne pragnienie złota wywołuje w ludziach podłe uczucia. Przez złoto człowiek ujawnia siebie bardziej niż przez inne rzeczy. Zobaczcie, ile zła zasiewa ten metal swym zachwycającym, a bezużytecznym blaskiem. Sądzę, że jego kolor będzie miało powietrze Piekła, bo odkąd człowiek jest grzesznikiem, [złoto] ma naturę piekielną. Stwórca pozostawił je w głębinach tego ogromnego lazurytu, którym jest ziemia. Zostało stworzone z Jego woli, aby było użyteczne dla człowieka przez swoje sole i upiększało Jego świątynie. Ale szatan, składając pocałunek na oczach Ewy i kąsając ja ludzkie, nadał smak uroku niewinnemu metalowi. I odtąd przez złoto zabija się i grzeszy. Kobieta dla niego staje się zalotnicą i łatwo skłonną do grzechu cielesnego.

Mężczyzna dla niego staje się złodziejem, grabieżcą, zabójcą, bezlitosnym dla bliźniego i dla swej duszy, którą ograbia z jej prawdziwego dziedzictwa dla zdobycia rzeczy ulotnej. [Staje się bezlitosny] dla swej duszy, której kradnie skarb wieczny, aby zdobyć małe świecące łuski, które musi w chwili śmierci zostawić.

O, wy, którzy dla złota grzeszycie bardziej lub mniej lekko, bardziej lub mniej ciężko! Im bardziej grzeszycie, tym bardziej śmiejecie się z tego, czego was nauczyła matka i nauczyciele: że istnieje zapłata i kara za czyny dokonane w ciągu [ziemskiego] istnienia! Czyż więc nie zastanawiacie się, że przez ten grzech utracicie opiekę Bożą, życie wieczne, radość i będziecie mieć wyrzuty sumienia, przekleństwo w sercach, lęk o towarzyszkę życia, strach przed ludzką karą. A ona jest niczym wobec strachu – który powinniście posiadać, a nie macie go – świętego strachu przed karami Bożymi?

Czy zastanawiacie się, że wasz koniec może być straszliwy z powodu waszych występków, jeśli one połączą się ze zbrodnią? Koniec jeszcze bardziej przerażający, bo wieczny... [Nawet] jeśli z powodu miłości do złota nie dojdziecie w waszych występkach do przelania krwi, ale zlekceważycie prawo miłości i szacunku wobec bliźniego [i dojdziecie do] odmawiania pomocy temu, kto jest głodny, do chciwości, odebrania posady, oszukiwania na wadze, zabierania pieniędzy przez zachłanność. Nie. Nie myślicie o tym. Mówicie: “Wszystko to bajka! Zmiażdżyłem te bajki ciężarem mojego złota. I już nie żyją.” To jednak nie są bajki, to prawda.

Nie mówcie: “No cóż, kiedy umrę, wszystko się skończy”. Nie. Wszystko się [wtedy] zaczyna. Drugie życie nie jest – jak sądzicie – otchłanią bez myśli, bez wspomnienia przeżytej przeszłości i bez pragnienia Boga. Nie jest ono – jak uważacie – zatrzymaniem się w oczekiwaniu na wyzwolenie przez Odkupiciela. Drugie życie to oczekiwanie błogosławione dla sprawiedliwych, oczekiwanie cierpliwe dla cierpiących [z powodu kary], a przerażające dla potępionych. Dla pierwszych w Otchłani, dla drugich w Czyśćcu, dla ostatnich w Piekle. Dla pierwszych oczekiwanie zakończy się z chwilą wejścia do Niebios za Odkupicielem. W drugich po tej godzinie umocni się nadzieja. Trzecich zaś przygnębi przerażająca pewność ich wiecznego przekleństwa. Myślcie o tym, wy, którzy grzeszycie. Nigdy nie jest zbyt późno na poprawę.

Przez prawdziwą skruchę zmieńcie wyrok, wypisywany dla was w Niebiosach. Szeol niech będzie dla was nie piekłem, lecz oczekiwaniem pokutnym – przynajmniej tym, dzięki waszemu pragnieniu. Nie mrokiem, lecz przyćmionym światłem. Nie męką, lecz tęsknotą. Nie rozpaczą, lecz nadzieją. Idźcie. Nie próbujcie walczyć z Bogiem. On jest Mocny i Dobry. Nie znieważajcie imienia waszych rodziców. Posłuchajcie jęku tego źródła. Przypomina ono jęk rozdzierający serca waszych matek, które wiedzą, że jesteście zabójcami. Posłuchajcie, jak wyje wiatr w wąwozie. Wydaje się, że grozi i przeklina, jak przeklina was ojciec za życie, które prowadzicie.

Posłuchajcie, jak jęczy sumienie w waszych sercach. Dlaczego chcecie cierpieć, skoro moglibyście być zupełnie zaspokojeni czymś niewielkim na ziemi, a wszystkim w Niebie? Przynieście pokój waszemu duchowi! Dajcie pokój ludziom, którzy boją się, którzy muszą się was bać jak dzikich zwierząt! Przywróćcie sobie pokój, biedni nieszczęśnicy! Podnieście oczy ku Niebu, oderwijcie usta od trującego pokarmu, obmyjcie ręce, ociekające od bratniej krwi, oczyśćcie wasze serca. Wierzę w was. Dlatego mówię do was. Chociaż bowiem wszyscy was nienawidzą i boją się was, Ja was nie nienawidzę i nie boję się was. Wyciągam jedynie do was rękę, aby wam powiedzieć: “Powstańcie. Przyjdźcie. Powróćcie łagodni do ludzi – jako ludzie do ludzi. Tak mało was się boję, że teraz mówię do tych wszystkich: “Idźcie z powrotem spać, bez urazy względem biednych braci.

Módlcie się za nich. Pozostanę tutaj, ażeby patrzeć na nich oczyma miłości. Zapewniam was, że nic się więcej nie zdarzy. Miłość bowiem wytrąca broń porywczym i zaspokaja chciwych. Niech będzie błogosławiona Miłość, prawdziwa moc świata. Moc nieznana lecz potężna. Moc, która jest Bogiem.»

Zwracając się do wszystkich [Jezus mówi]:

«Idźcie, idźcie. Nie bójcie się. Tam nie ma już złoczyńców, lecz ludzie przerażeni, ludzie płaczący. Kto płacze, nie wyrządza zła. Bóg chciałby, aby pozostali takimi, jakimi są teraz. To by ich ocaliło.»