JustPaste.it

SALDO MORTALE - Czyli o kiepskości nowoczesnych seriali historycznych w Polsce

Saldo mortale

 

Prawdą jest, że PRL odziedziczył przedwojenną szkołę aktorstwa. I dzieci PRL-u wychowały się na znakomitym aktorstwie Holoubka, Łomnickiego, Łapickiego, Cybulskiego... i setek innych sławnych, a pewnie w tysiącach mniej sławnych, a też z dobrej szkoły, aktorach. Mają więc prawo zrzędzić, na objawy spłaszczenia ducha i wizji, pośpieszną powierzchowność, oraz nerwowość w sztuce filmowej. Może też w sytuacji wolnego rynku treści i formy, które zmuszone są sprzedawać się, a nie tylko marzyć o wolności, nadziei i miłości, jak za PRL, nie jest łatwo wydusić coś istotnego z twórczości w ogóle...

W Polsce XXI w. o wiele trudniej o dobre, przekonujące aktorstwo i w ogóle sztukę filmową, bo tkwimy w zlepkach płatnych mód i stylistyk, w geopolitycznym pomieszaniu z poplątaniem, w sztuce obrażanej słowem "profesjonalizm"... Który to profesjonalizm, jakkolwiek zawsze towarzyszył i przyświecał sztuce czerwonymi latarniami, nigdy nie ośmielał się być wartością wyższą lub dominującą... Oficjalnie liczył się kunszt i wiara w sens sztuki jako takiej, głęboka wrażliwość i co najmniej ambicje intelektualne.

A teraz przemysłowy charakter wytwarzania filmów i seriali oraz obowiązkowy profesjonalizm twórców, istotnie paraliżuje artystyczny potencjał, wybitnie zdolnej przecież młodzieży i starszej już młodzieży. Dodatkowo artyści, aktorzy w szczególności, zostali wmieszani w biznes-polityczne kody, partie, hasła wyborcze, bez dystansu, powierzchownie i bezdusznie. No i osłabł zew  siedmiocycej wilczycy artystycznej solidarności, w kwestii niezależności umysłowej. Co powoduje zawieszenie się sztuki na czerwonych latarniach profesjonalizmu, brak duchowego światła w zdenerwowanej twórczości i osłabienie magnetyzmu między twórcami a widownią.
(Stąd może różne zdesperowane próby przyciągania widzów na laserowo stroboskopowe migawy, wulgarność i skandalizowanie, żeby po prostu cokolwiek zarobić)

Chodzi tu o to, że każda ze stron konfliktu społeczno - politycznego, który nas trawi, ma prawo narzekać na jakość produkcji, przypisanej do strony konkurencyjnej. Bo ta jakość po każdej ze stron, jest psu z gardła wyjęta; Kiepskie aktorstwo, kiepskie scenariusze, reżyseria komputerowa, minimalistyczna myśl wiodąca, nawet scenografia cierpi na plastyczny choleryzm, a wszystko na rzecz tabloidyzmu intelektualnego - Sztuka musi do czegoś służyć, bo powstając sama dla siebie nie będzie opłacała się grubym pieniądzom.
(Wyjątki na szczęście są, ale nie mogą tym prądom zaprzeczyć.)

Tymczasem prawdopodobnie wystarczyłoby przenieść słowo "profesjonalizm", przynajmniej w języku publicznym, z powrotem do ciemnych zaułków wiedzy o życiu, a przyświecać pasją, ideą twórczej pracy, ochotą do uniesienia w życiu umysłowym i sztuce (zamiast obowiązkowej histerii kreatywności). I jeszcze kilka pojęć typu; "kształtowanie myślenia zasobów materiału ludzkiego"... wyrzucić na zbity pysk! - Wszystkie te, które kojarzą się z humanistycznym dealem i uprzedmiotowieniem klienta, widza, człowieka.

Pewnie już po kilku latach okazałoby się, że powstają wartościowe filmy, a nawet seriale, że wyzwala się ambitniejsza muzyka, że słowo wynosi się ponad ćwierknięcia i szczeknięcia publicystyczne... I że wokół sztuki toczy się rozmowa, już nie na granicy chamstwa, które nota bene wypromowały nam zagraniczne kapitały, przy użyciu naszych rodzimych cinkciarzy, klakierów i profesjonalnych szpicli, z najciemniejszych zakamarków PRL. Po to żeby potencjalnie przecież rześka konkurencyjność naszej kultury nie zagroziła ich interesom i wpływom...

Ale to już pies im mordę lizał.
A my postarajmy się o odrobinę duszy w sztuce, także i w jej odbiorze, recenzji, krytyce... Ale co tam, odrobina duszy to w aktorach i w sztuce i w widzach jest na pewno - Wystarczy nie traktować jej z buta. Oczywiście przydałoby się jeszcze nie traktować z buta innych perspektyw i poglądów, ale to już samo się dzieje, gdy powszechnie budzi się i przyświeca własna(!) kultura wyższa.