Sam w to brnąłem więc kamieniem nie rzucę bo bez winy nie jestem ...
Domaganie się dowodu na istnienie Boga dyskwalifikuje religię i samego Boga.
Niezależnie o jakiej religii mowa, chęć otrzymania dowodu na istnienie tego bytu zapędza człowieka trochę w kozi róg.
Dlaczego w ogóle mamy mieć jakieś dowody na istnienie bóstwa?
Byt, którego boskość zostanie udowodniona przestanie być bóstwem a religia religią.
Udowodnienie istnienia bóstwa oznaczać będzie, że owe bóstwo zamkniemy w swoich głowach - innymi słowy - będziemy w stanie je zmierzyć, opisać, ocenić, określić. Dogmatem boskości z kolei jest wszechwładza i wszechmoc, które ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć.
Co będzie dogmatem boskości gdy człowiek swym rozumem ogarnie bóstwa?
Z kolei religia to wiara. Jeśli bóstwo zostanie sklasyfikowane, zmierzone, zbadane - jednym słowem udowodnione, religia przestanie być religią a zacznie być nauką stosowaną i skalowalną.
Błędnym kołem w rozważaniach natury religijnej/wiary jest szukanie dowodów na istnienie czegoś, co pozostaje w ujęciu właśnie wiary. Albo wierzysz albo nie wierzysz. Jeśli wierzysz to zaakceptuj, że ktoś nie wierzy. Jeśli z kolei nie wierzysz, zaakceptuj, że ktoś wierzy.
Obawiam się, że jeśli ktoś kiedyś znajdzie dowód na istnienie Boga - namacalny dowód - to wszyscy wierzący znajdą sobie inną religię. I znów zaczną się poszukiwania dowodów na istnienie ... czegoś.
Nie chcę tutaj poruszać form przejawiania wiary czy zwyczajów wiążących się z tą wiarą - nie ten temat.
Sam uderzam się w piersi dla swojej niekonsekwencji gdyż podświadomie też chętnie zapoznałbym się z dowodami na istnienie boskości - jeśli takie kiedykolwiek się pojawią.