JustPaste.it

Masz w sobie siłę, czyli moje sposoby na przetrwanie.

Nie trzeba brać udziału w sztuce Szekspira, żeby poznać smak tragedii. Poniżej przedstawiam kilka strategii na przetrwanie. Wszystkie osobiście przećwiczyłam.

Kiedy wszystko zawodzi, tworzę.

Kryzys kojarzony jest z bezsilnością, niemożnością wprowadzenia zmiany, pustką. Nie mam tutaj na myśli depresyjnego stanu jednostki. Raczej egzystencjalną sinusoidę, gdzie pod wpływem jakiegoś zdarzenia nagle wszystko się zapada. Traci się grunt pod nogami i choć jeszcze przed chwilą mogliśmy być szczęśliwi i mieć wszystko, nagle zastajemy ruinę... 

W każdym momencie, kiedy czułam się bezsilna, tworzyłam. Znajdowałam w sobie taką przestrzeń, na którą nikt inny nie miał wpływu. Z niej czerpałam inspirację i siłę. Chwytałam długopis bądź siadałam przed klawiaturą i pisałam. Nie dbałam o prestiż i uznanie. Tworzyłam dla siebie. Dla uczucia wolności. Dla wzmocnienia. Dla poczucia, że nadal to ja sprawuję kontrolę nad swoim życiem. 

Kryzys uderza? Dbam o siebie.

W trakcie kryzysu tracimy mnóstwo sił witalnych. Im większy szok przeżywamy, tym mniej mamy determinacji. Często chcemy schować się pod kołdrą i nic nie robić. To swoisty protest przeciwko problemom, które nabrały monstrualnych rozmiarów. Także nasze ciało zaczyna się buntować i pyta: "Po co się starać?"

Kiedy czułam się porażona problemem, jak gdyby sam piorun we mnie trafił, na początku zawsze kończyłam w łóżku. Potrzebowałam samotności i snu. Nie znam osoby, która choć raz nie zareagowałaby podobnie. To taka naturalna reakcja obronna organizmu. Jednak co potem? Ja prędzej czy później wstawałam i "brałam się do roboty". 

A kiedy już stałam prosto, mogłam okazać sobie większą troskliwość. Nie było to łatwe, bo kryzys przysłania sens dbania o cokolwiek. Może dlatego z każdym kolejnym powziętym wysiłkiem czułam się coraz silniejsza. Czasem wystarczył drobny gest: nowy makijaż czy wybranie jabłka zamiast chipsów. Miałam odczucie, że z uśmiechem na twarzy i przyzwoitą prezencją zachowuję godność w sytuacji, w której coś próbuje mnie złamać.

Wszystko się psuje? Nie wstydzę się słabości. 

Kiedy patrzę wstecz, wiem, że tolerowanie słabości dawało mi tak naprawdę siłę. Myślę, że dzięki temu człowiek nie kończy ze sznurem na szyi. Przypominałam sobie o wszystkich znanych mi osobach, które kiedykolwiek zawiodły. W ten sposób jednocześnie uczyłam się wyrozumiałości dla siebie samej. 

Tak... Umieć zaakceptować swoje słabości nie jest łatwo. Uważam, że jest to szczególnie trudne w dzisiejszych czasach, kiedy gloryfikuje się "idealne życie": idealny partner, idealny samochód i dom, idealne ciało. Do pewnego momentu to działa, lecz gdy zastaje nas kryzys, wszystkie te ideały zaczynają nam ciążyć. Jak bańka mydlana pękają i tracą dawny urok. W chwili kryzysu łakniemy nie ideału, lecz pochwały przeciętności. 

Dlatego kiedy chciałam wyjść z dołka, szukałam inspiracji w słabości. Czytałam biografie sławnych osób, które odnosiły sukcesy, ale i porażki. Podziwiałam ich hart ducha i zdolność do regeneracji. Pomocy szukałam w ludziach, stanowiących dla mnie wzór radzenia sobie w życiu (co niekoniecznie oznacza nieomylność). Unikałam jak ognia czegokolwiek, co dążyło do potępienia...  

Nie szukam powodu. Ja jestem powodem. 

Odnoszę wrażenie, że każdy następny kryzys przypomina kolejnego papierosa, po który się sięga, przedtem obiecując: "nigdy więcej". To kopniak od życia, przez który traci się siłę woli, lecz czy nieodwracalnie? Nigdy nie wiadomo, kiedy znów nas coś nie osłabi. A im bardziej jesteśmy już poranieni, tym mniej odporni na ciosy. Być może... 

Dlatego ja nie zakładam z góry: "nic mnie nie złamie". Wolałabym w to wierzyć, ale pozostaję sceptyczna wobec jednostek przeświadczonych o własnej sile. Wielokrotnie się przekonałam, że siła to dar. Można tylko dziękować, że nam jej starczyło. 

Każdy kryzys przeżyłam nie dlatego, że dostałam argument "po co". Instynktownie wiedziałam, że jeśli chwycę się jednej zalety, pojawi się milion innych wad, aby obalić przyjętą tezę. Nie ufam argumentom typu: "jesteś piękna i młoda, nie marnuj sobie życia". Co mają powiedzieć "brzydcy i starzy"? Żaden argument nie musi być dobry, aby przetrwać, jeśli nie przemawia do nas samych. Na mnie działa myśl, że muszę iść dalej.

Iść, czyli żyć.

Na koniec, cytując Winstona Churchilla, dodam ku pokrzepieniu:  "Jeśli przechodzisz przez piekło, idź dalej".

Tak po prostu, ale może tyle wystarczy...