JustPaste.it

Godowianka ( całość )

Poemat ( Artykuł przywrócony )

Poemat ( Artykuł przywrócony )

 

GODOWIANKA ( Całość )

Tam gdzie na sośnie młodej pajęczyna
skąpana w deszczu diamentowej rosy,
na pniu opodal przysiadła dziewczyna
zwijając w palcach warkocz złotowłosy.
błękitne oczy utkwiła w oddali
jakby się kogoś ujrzeć spodziewała,
myślą na grzbietach mgieł porannej fali
łodzią swych marzeń w dal pożeglowała.

Dokąd tak płyniesz dziewczę jasnolice
odpowiedz proszę na moje pytanie,
czy duchem błądzisz przez mroczne ulice
czy przeznaczeniu wyszłaś na spotkanie.
Krucha łódź twoja wkrótce się pogrąży
cóż z twoich marzeń wtedy pozostanie,
kto na ratunek w tą otchłań podąży
gdzie zewsząd słychać lament i wołanie.

Dziewczyna przestróg ni pytań nie słyszy
milczy z uporem i w marzeniach płynie,
w zaświaty głuchej i pozornej ciszy
do jakiej przystani jej łódka zawinie.
Gdzieś za snów murem istnieje kraina
w której marzenia kreślą brzegów linie,
lecz czy ją znajdzie samotna dziewczyna
czy z marzeniami się w drodze nie minie.

Wstrzymaj łódź dziewczę, zawróć, jeszcze pora,
jeszcze Ci życie swe barwy odsłoni,
niech smak goryczy zastąpi pokora
lecz nie podawaj już serca na dłoni.
Niegdyś przed laty i ja odpływałem
gdy moja miłość konała w agonii,
i z tych podróży niezmiennie wracałem
więc zawróć radzę - wróć i zapomnij.

Popatrz jak więdną odległe epoki
które tak sennie ten sam czas odmierzał,
śpią dziś spokojnie swoim snem głębokim
bo on jak balsam każdy ból uśmierzał.
porzuć więc smutek, niech samotnie płynie,
zapomnij że kiedyś do Ciebie należał
niech rozpacz Twoja jak zły sen przeminie,
zawierz mu proszę - jam mu też zawierzał.

Dziewczyna oczy podniosła wilgotne
dotknęła serca dłonią prawej ręki,
przez twarz jej grymas jak widmo ulotne
błysnął wyrazem nieskończonej męki.
Jakiej ofiary żądasz dobry Boże
za życie złożone z bólu i cierpienia,
Tyś światłem łaski więc błagam w pokorze
ześlij mej duszy chwilę ukojenia.

I w granat nieba złotem haftowane
ciężkie obłoki nadciągły leniwie,
jak wielkie żagle wiatrem sterowane
lot swój zniżyły tańcząc chybotliwie.
Jeszcze się echem niosły gorzkie słowa
łzy się na rzęsach ku ziemi schyliły,
wsparta na dłoniach jasnowłosa głowa
zadrżała bezwiednie i łzy się stoczyły.

Gdy los Twe ręce układał na sterach
byś kierowała łodzią swoich marzeń,
Twą duszę udręczoną najpierw sponiewierał
prowadząc drogą przeznaczenia zdarzeń.
On Cię tu przywiódł opodal tej sosny
zostawił samotną na tym pniu zwalonym,
dłońmi zwątpienia jak chłopiec zazdrosny
zniewolił Twe ciało gestem zamierzonym.

Głosem rozpaczy przepełniona dusza
ruszyła bezwiednie w otchłanie ciemności,
i ja tak szedłem, bo mnie też tak zmuszał,
miłość jest piękna lecz nie zna litości.
Serc naszych biciem czas odmierzał drogę
jam też swe szczęście oglądał z oddali,
Ty łzami dziś gasisz swych uczuć pożogę
Więc wciąż płyniemy na tej samej fali.

Dziewczyna przeniosła spojrzenie zmęczone
ponad parawan srebrnej mgły porannej,
i tylko jej oczy smutne, załzawione,
mówiły światu o męce koszmarnej.
One i pamięć nieodmiennie trwają
jak wszystkie uczucia wzniosłe i subtelne,
nie giną nigdy, odbite wracają
bo tak jak dusza też są nieśmiertelne.

a1b6e4dfa1ca1ec76d5d062288924fa4.jpg

Posłuchaj proszę, jeśli z woli Boga
na szali doznań przeważy cierpienie,
a serce przepełni ból, rozpacz i trwoga,
to znak że one są Twym przeznaczeniem.
Cierpienie Ci nada ten kształt ostateczny,
oczyści duszę swym zbawczym płomieniem
by się mieniła swoim światłem wiecznym,
bo czymże innym jest właśnie zbawienie.

Ja bywam czasem swoimi myślami
u złotych progów nieskończoności,
tam gdzie niczego nie dotkniesz zmysłami
bo tylko wieczność tam gości.
Podaj mi swoją dłoń eteryczną,
pójdźmy, przed nami brama,
pokaże Ci prawdę, jedyną, mistyczną,
lecz wracać już będziesz sama.

Kto raz jedyny przekroczy tą bramę
niechętnie wraca do złudnych miraży,
ja z własnej woli tam już pozostanę
Ty wrócisz jeszcze po życia obrazy.
Jak grota ponura, pełna stalaktytów
którą czas rzeźbił swych lat milionami,
tak serce zastygnie, zostanie w niebycie,
lecz pamięć wciąż żywa wróci wspomnieniami.

Jedyna prawda to nasz sens istnienia
ukryty głęboko w pokładach jestestwa,
sięgamy do niego przez ból i cierpienia
one są kluczem do tego królestwa.
Tyś tu wstąpiła choć nie z własnej woli
los Ci wskazywał tą ciernistą drogę,
tocząc wóz życia na kołach niedoli,
chcesz poznać prawdę, ja Ci w tym pomogę.

Siedem sekretów ma sedno wszechrzeczy
ten kto je zgłębi będzie wyzwolony,
wzrok ich nie widzi a więc umysł przeczy
duch tylko dociera w te odległe strony.
Świat jest mentalny i z myśli złożony
a myśl w przestrzeni wciąż jest informacją,
to byt kwantowy w zmysły zapleciony
rządzi bezwiednie swoją transformacją.

Z rezerwy chaosu wyrywa okruchy
łączy je w całość tworząc materię,
ciało to wytwór przejściowy i kruchy
wciąż uwikłany w tą ziemską scenerię.
Kto z góry patrzy z innej perspektywy
może zobaczyć to co utajone,
dostrzec umysłem te alternatywy
które dla oczu są nieodgadnione.

Nim myśli Twoje stały się słyszalne
patrzyłem w fenomen przyrody,
a co ujrzałem jest niepowtarzalne
Boskie skrywają to kody.
Dzień się wyłaniał w bladym przedświcie
gdy stałem tak zadumany,
tuż obok, przy mnie rodziło się życie
spójrz na ten obraz zapamiętany.

W leśną gęstwinę porosłą paprocią
gdzie pnie zmurszałe pokrył mech zielony,
przez chłód poranka zroszony wilgocią
głos się przebijał cichy, zniekształcony.
znikał, powracał powtarzany echem
nutką żałosną w przestrzeni wibrował,
raz płaczem będąc, innym razem śmiechem
pełzał po ziemi lub górą szybował.

Słoneczny promień strzelił przez korony
dotknął strumienia wody kryształowej,
odbite światło niczym most zwodzony
spłynęło na brzegi po smudze tęczowej.
Zadrżały krople na misternej przędzy
firią refleksów zdobiących diamenty,
las cichym skupieniem uwagę wytężył
starał się dostrzec skąd płyną lamenty.

Cień szary przemknął jak duch wypłoszony
który ucieka by szukać wytchnienia,
stanął na chwilę głosem zniewolony
zdumiony tonem który wciąż się zmieniał.
Jak skarga cicha szeptem powtarzana
płynął ku niebu i w dali zamierał,
to znów tęsknota bez słów wyrażana
gasił swe nuty i nowe otwierał.

Błąkał się, krążył, uciekał, powracał,
spazmami szlochu kończył swe wyznania,
akordem skargi milkł i się zatracał
powtarzał swe pieśni od świtu nastania,
A treść tych wyznań, mroczna, niezgłębiona,
kładła się cieniem na jasny poranek,
niewyśpiewana i nie wysłowiona,
kryła się w fałdach niewiedzy firanek.

Ciało i umysł nigdy nie zgłębią
tajemnej sztuki stworzenia,
którą Bóg gestem woli niezmiennej
przyzywa i opromienia.
Pękł szary kokon, kruchy, nikczemny,
ukryty pod zwiędłym liściem,
na świat spojrzały maleńkie oczy
i skrzydła lśniące srebrzyście.

To piękny motyl jawił się światu
symbol urody, wdzięku i wolności,
życia nowego w blasku atrybutu
wszechwładnej, Boskiej doskonałości.
Zostaw dziewczyno przyszłość ponurą
co czyha tutaj na każdym kroku,
szczęście jak słońce zasnute chmurą
wypłynie samo z Twych łez potoku.

Znam takie miejsce otulone ciszą
gdzie można ujrzeć marzenia,
gdy nad łąkami mgły poranne wiszą
ja wracam tam po wspomnienia.
Wśród tataraków i lilii wodnych
co zdobią wokół jeziora brzegi,
płynę na falach myśli swobodnych
bezwiednie zataczam kręgi.

Wszystko wiruje bo to ruch wirowy
budzi do życia, jest jego motorem,
świadomość ma kolor jasny, turkusowy,
lecz mienić się może też innym kolorem.
Proszę byś o tym zawsze pamiętała
idąc przez życie pamięć też coś gubi,
a jest to prawda niezmienna i trwała
do bram siedmiorga jest to klucz Twój drugi.

Ja często bywam nad tych wód brzegami
spoglądam w przyszłość zamgloną, daleką,
bywa że czasem rozmawiam z liliami
które duch lasu ma pod swą opieką.
Opowiem Ci o tym, stań, posłuchaj chwilę,
może usłyszysz to co ja słyszałem,
bo pieśni płyną, ja się tu nie mylę,
śpiew ten na zawsze już zapamiętałem.

Jeszcze noc trwała, świat był pogrążony
w zadumie głębokiej kołysanej ciszą,
gdy siedząc samotnie w tą ciemność wpatrzony
pieśń usłyszałem tęskną, jak baśń tajemniczą.
To lilie wodne budząc się śpiewały
może w nadziei że je ktoś wysłucha,
najpierw dyskretnie i cicho szeptały
modlitwę do Stwórcy lub leśnego ducha.

Aż popłynęły akordy i słowa
głębsze niż wody co je otaczają,
i duszę wchłonęła tych treści wymowa
bo one w głąb duszy niezmiennie trafiają.
Boże coś stworzył ten świat doskonały
dałeś nam skrzydła z materii duchowej,
czemuś dopuścił by samotnie trwały
istoty piękne w powłoce liliowej.

A pieśń płynęła przez ciemne odmęty
pieśń o miłości nigdy nie spełnionej,
wzniosła się w górę trącając diamenty
gwiazd migocących hen na nieboskłonie.
Lilio, symbolu piękna i młodości
niech Twą samotność fala ukołysze,
pozostań wcieleniem wiecznej niewinności
ja kocham piękno, ono wielbi ciszę.

Od lat tysięcy dziewicza morena
na swoich wodach te lilie unosi,
to zdarzeń romantycznych tajemna arena
o które wyobraźnia nieodmiennie prosi.
Tam pośród toni w cudownej scenerii
dźwięczą akordy miłością pisane,
które natura w swojej cyganerii
w poszumie wiatru ma zakodowane.

Wystarczy zamknąć na chwilę oczy,
wznieść się nad życia banały,
a świat Twych marzeń sam tu już wkroczy
on zawsze jest doskonały.
Więc jeśli kiedyś wrócisz pod te niebo
twą samotnością zmuszona,
niech dobre duchy spokoju Ci strzegą
ja powiem tylko - bądź pozdrowiona.

Nad horyzontem słońce się wynurza
myje swą twarz w jeziorze,
mgła schodzi do nas z pobliskiego wzgórza
skąpana w czerwieni kolorze.
Nas tu już nie ma, to tylko złudzenie,
pamięć w tym miejscu została,
może wrócimy tu po to wspomnienie
bo ona będzie tu trwała...

Patrzeć na życie to ciągle za mało
żeby go poznać trzeba zrozumienia,
bo życie dziewczyno to nie tylko ciało
choć ono przyjmuje wszystkie uderzenia.
Gdy los mnie rzucił na rozstajne drogi
jak Ty cierpiałem żegnając miraże,
dziś mnie otacza tylko spokój błogi
zwróciłem mu jego wszystkie apanaże.

Dróg co się zawsze w tym życiu krzyżują
nie zliczysz nigdy choćbyś tego chciała,
są na nich zdarzenia które torturują
o tym wiesz przecież boś przez nie płakała.
Ja kroczę samotnie ścieżką swego losu
już duchem będąc chociaż jeszcze w ciele,
tylko sumienia swego słucham głosu
niby tak mało a jednak tak wiele...

Od lat już ramię w ramię chodzimy po świecie
nie tym co się brukiem ściele pod nogami,
nie tam gdzie obłuda i podłość pląsają w duecie
a godność i duma sypia pod stołami.
Może to pamięć zawodna robi kpiącą minę
gdy czas za parawanem w bezsilności kona,
szyderstwo od próżności pobiera daninę
i głowę demagogi zdobi już korona.

Od lat idziemy razem przenikając ściany
marności co jak woda po stokach się toczy,
idziemy tą drogą bo innej nie znamy
Bóg jedno dał sumienie i wspólne dla niego oczy.
Zanim na zawsze zamieszkam w niebycie
po raz ostatni wesprę Cię ramieniem,
już Ci wskazałem jak rodzi się życie
mówiłem także co jest przeznaczeniem.

Dwa różne światy dzielą nas dziewczyno
choć dusze bratnie pozornie się zdają,
mój czas na ziemi już dawno przeminął
Twoje dni tutaj dopiero nastają.
Zrządzenie losu splotło nas ze sobą
dlatego więc razem idziemy przed siebie,
wrócisz tu jeszcze by iść drogą nową
spotkamy się później tam w niebie.

Pokażę Ci jeszcze inne strony życia
ono bez przerwy się mieni,
przeszłość i przyszłość to most zwodzony
pełno tam blasków i cieni.
Te dni mijają, nic ich nie powstrzyma
nostalgia wszechwładnie panuje,
spoglądasz wokół martwymi oczyma
lecz wszędzie pustka króluje.

Oczy nie starczą żeby zobaczyć
co skrywa umył pod sercem,
i tylko dusza może wytłumaczyć
co jest szczerości awersem.
Nie wierz wszystkiemu co mówią słowa
tak często bywają zawodne,
ich nadmiar to tylko prawdy połowa
są jak zabawki barwne, ozdobne.

Ten co naiwność kiedyś przetłumaczył
jako atrybut słodkiej niewinności,
przez nieuwagę pewnie nie zaznaczył
że jest siedzibą cnót doskonałości.
Broniłem niegdyś i nadal jej bronię
daremnie jednak skoro wciąż ubywa,
wiek nieuchronnie srebrem zdobi skronie
a doświadczenia wbrew woli przybywa.

Zanim przekroczysz tajemnic bramy
spójrzmy raz jeszcze za siebie,
na obraz życia misternie utkany
ten dla mnie i ten dla Ciebie.
Tam w labiryncie toczących się zdarzeń
one się dla nas ciągle kształtują,
pewnie na kanwie naszych wyobrażeń
co w sercach wytrwale wciąż pokutują.

Gdzie stada ptaków na nieba błękicie
witają pielgrzymów którzy znów się rodzą,
bywa że poznać mogą i wiekowe drzewa
co nieprzerwanie trwają gdy oni odchodzą.
W ciemnościach nocy kształtowałem ducha
długo szybując nad ziemią spowitą chaosem,
nim stała się światłość na rozkaz Włodarza
który wszechwładnie rządzi naszym losem.

Zbyt często umierałem by tego żałować
wracam jak fala morskiego przyboju,
choć krótką chwilę znowu egzystować
wśród życia doczesnego obaw i spokoju.
Spoglądam w przyszłość przez firany niebios
i w dzień jutrzejszy zagłębiam spojrzenie,
trwam i przemijam niczym mglisty epos
dnia wczorajszego ulotne wspomnienie.

Spójrz na te głazy co leżą w milczeniu
skąd ich majestat i dziwna wymowa,
gdy wszystko wokoło uległo zniszczeniu
w nich trwa od zawsze jakaś moc duchowa.
Spisały w swym wnętrzu echa huraganów
którymi czas odległy tu do nas przemawia,
są jakby częścią pamięci kurhanów
która zbłąkanych wita i pozdrawia.

Gdzie szlaki ścieżek, dróg krętych,
biegną wśród pól, przez mrok lasów,
gdzie w ziemi tkwią krzyże święte
od niepamiętnych już czasów,
tam duchem wciąż błądząc samotnie
chcę schwytać czas rozpędzony,
co zabrał pamięć o miejscach
wzniosłych, krwią uświęconych.

Ty szukasz tu marzeń dziewczyno
nie widząc jaki otacza Cię świat,
Twoje złudzenia się w czasie rozpłyną
on je od zawsze podstępnie kradł.
Że serce wciąż woła i marzysz
ono zamilknie jak echo tych lat,
przez które biegłaś do błędnych miraży
i po nich wkrótce nie zostanie ślad.

Więc nie płacz bo łzy nie pomogą
życie to walka i odwieczny trud,
na przekór niemocy idź swoją drogą
nie czekaj biernie na żaden cud.
A jeśli się zdarzy złóż dłonie
samotnie gdzieś w cieniu drzew,
pokornie schyl głowę w pokłonie
tam przeproś za gorycz i gniew.

I jeszcze to jedno Ci powiem
gdy zbłądzisz znów gąszczu dróg,
wróć tutaj nad tych wód pustkowie
choćby tu został tylko szary grób.
Ten znicz co na nim zapłonie
ode mnie Ci prześle wymowny znak,
poczujesz z pewnością i moje dłonie
choć ciepła już będzie w nich brak.

Wsłuchaj się czasem w tajemnicze tony
które się niosą w odległej przestrzeni,
płyną swobodnie w cztery świata strony
wibrując łagodnie dotykają ziemi.
To klucz kolejny do mistycznej bramy
wszystko wibruje na różnych poziomach,
dźwięczy muzyką jak cudne organy
usłyszysz ją łatwo w starych drzew koronach.

Bezwzględne życie często zabiera
radość, nadzieję, marzenia i sny,
nadzieja jednak ostatnia umiera
ostatnia zamyka za sobą drzwi.
Kiedy na zgliszczach popioły zostają
często gdzieś w głębi iskra się tli,
a gdy los dmuchnie płomienie wracają
i dusza o szczęściu ponownie śni.

Kiedy już uśmiech znów zalśni na twarzy
w duchowej odwilży z serca spłynie kra,
wszystko się wtedy może wydarzyć
i z oczu się stoczy ostatnia łza.
Usiądź więc w cieniu kwitnącej jabłoni
zwróć twarz zmęczoną do słońca,
ono te chmury w Twej duszy rozgoni
ta podróż nasza dobiega już końca.

Ten świat zasypiał, budził się od nowa,
to wschód to zachód światłem malowany,
początek tej drogi z małego Godowa
zawiódł nas w końcu do tajemnej bramy.
Tutaj zrozumiesz sens i przeznaczenie
tu bije źródło duchowej mądrości,
łyk z tego źródła to wtajemniczenie
prawda na wieczność w Twej duszy zagości.

Jam długo szukał tego zrozumienia
sprzeczne uczucia miotały mym ciałem,
tłumiłem swą gorycz w cieniu zapomnienia
i chwila nadeszła, wszystko zrozumiałem.
Świadomość istnienia w końcu przemówiła
bo jej spojrzenie ma inny kierunek,
to ona ciągle z naiwności kpiła
nadając zmysłom błędny wizerunek.

Źródło wszechrzeczy ukryte pod plankiem
stworzyło nasz umysł, dało wolną wolę,
On też rozwiesił niewiedzy firankę
by kształcić duszę na ziemskim padole.
Ciało dziewczyno to tylko złudzenie
to dźwignia woli naszej świadomości,
drogą do prawdy jest tu zrozumienie
lecz jakże trudne w świecie zawiłości.

Zakończę na tym, Ty zrozumiesz sama
droga do wiedzy jest już tuż przed Tobą,
a wiedza dziewczyno to właśnie ta brama
i zrozumienie jej główną ozdobą.
Ostatni przystanek, tu się rozstaniemy
mówiłem wcześniej że wrócisz samotnie,
po raz ostatni przy drodze siądziemy
by tęsknym spojrzeniem zatoczyć przelotnie.

Spójrz tam wysoko nad lasu kontury
orzeł w powietrzu samotnie szybuje,
majestatycznie wznosi się nad ziemią
jak symbol swobody odwiecznej żegluje.
Kiedy przed laty na skrzydłach młodości
naprzeciw życiu tak jak on leciałem,
miałem swój bagaż nadziei, radości,
zgubiłem go później, daremnie szukałem.

Czasem gdy patrzę przez lata minione
żałuję tych złudzeń co mnie otaczały,
myślę że nie do końca zostały stracone
że doświadczenia na zawsze przetrwały.
Prawda jest jedna lecz także dualna
ona jak medal posiada dwie strony,
dla tego i rozpacz może być banalna
ten temat zamykam, on jest już skończony.

Ostatnim spojrzeniem obejmę przyrodę
by zabrać ze sobą piękno doskonałe,
wracam myślami jeszcze raz nad wodę
bo one się nad nią właśnie kształtowały.
Świat jeszcze szary, jeszcze się nie zbudził
zieleń nieśmiało barwi drzew korony,
orzeł na niebie już się lotem znudził
szybuje do lasu, pewnie też zmęczony.

Słońce rozgoni wkrótce sine mgły
osuszy rosę z polnych kwiatów,
co błyszczy na nich niby łzy
zdobiąc je wdziękiem poematów.
Życie się toczy dzień za dniem
zawsze coś daje i coś zabiera,
jawa graniczy w nim ze snem
i często wrota snu nam otwiera.

Tych złudzeń co Cię otaczały
nie żałuj, idź zawsze przed siebie,
świat nigdy nie był doskonały
opowiem Ci o tym tam w niebie.
Nad nami jasny słońca blask
to znak by ruszać już w drogę,
dostąpisz jeszcze szczęścia łask
czas zgasi Twych uczuć pożogę.

W cichej modlitwie złóż dłonie
tu kończą się świata granice,
schyl głowę w gestu pokłonie
zamkniemy przeszłości stronice.
Już tylko gwiazdy nad nami
wszystko na ziemi zostało,
Ty wrócisz, ja żegnam się z wami
jednego życia tak mało. . .

Dziewczyna wróciła z podróży do nieba
narrator został by żyć wspomnieniami,
pewnie powróci gdy zajdzie potrzeba
lecz przywołacie go wtedy sami.
A jeśli w tłumie, wśród aut rozpędzonych
spotkacie Ją kiedyś smutną, zamyśloną,
to efekt złudzeń na zawsze skończonych
tak zwykle bywa gdy doszczętnie spłoną.

KONIEC