JustPaste.it

Legodomy 3.1 Mechanika: od cywilizacji śmierci do cywilizacji życia i rozwoju

Gazowanie i spalanie – narzędzia ludobójstwa; o racjach i demiurgach ich istnienia; struktura państwowego zleceniodawcy; ludobójstwo jako kontynuacja polityki innymi środkami.

Gazowanie i spalanie – narzędzia ludobójstwa; o racjach i demiurgach ich istnienia; struktura państwowego zleceniodawcy; ludobójstwo jako kontynuacja polityki innymi środkami.

 

 

© Edward M. Szymański

Legodomy 3. Mechanika: od cywilizacji śmierci do cywilizacji życia i rozwoju

 

Gazowanie i spalanie – narzędzia ludobójstwa; o racjach i demiurgach ich istnienia; struktura państwowego zleceniodawcy; ludobójstwo jako kontynuacja polityki innymi środkami.

[Nadal pozostaje użyteczną wskazówka dla najmniej cierpliwych internautów by dla orientacji w całości artykułów zapoznawali się z częścią pierwszą i ostatnią]

 

Część I

Odwieczny problem

 

Bodaj wszystkich mąk skosztował,

Kto naprzód wojsko szykował,

I wymyślił swoją głową,

Strzelbę groźną piorunową.

(Jan Kochanowski)

Autor Pieśni Świętojańskiej o sobótce1, z której pochodzą cytowane słowa, wkładając je w usta osamotnionej dziewczyny (Panna X) rozżalonej stratą po poległym w boju ukochanym, chyba dobrze ujął ludowe wyobrażenia o sprawcach wojennych śmierci.

Mistrz z Czarnolasu był jednak nie tylko wybitnym poetą, był także wybitnym filozofem kultury w swej epoce i osobiście raczej nie był naiwnym pacyfistą, a śmierci w boju za ojczyznę nie rozpatrywał tylko w kategoriach osobistych bólów i strat.

Przeciwnie. Nie wahał się, choćby w Pieśni o spustoszeniu Podola1, nawoływać do czujności i gotowości bojowej, do ekonomicznego wysiłku na rzecz militarnego wzmocnienia państwa jako warunku jego dalszego istnienia. Takie przestrogi i obawy, jak późniejsze wieki pokazały, niestety, nie okazały się płonne.

Czy więc zawsze zabiegi wokół wzmocnienia militarnej kondycji państwa muszą podlegać publicznemu postponowaniu? To pytanie niech pozostanie bez odpowiedzi.

Nasuwa się natomiast i inne pytanie: czy można wyobrazić sobie kreatywność techniczną jeszcze bardziej budzącą grozę i nie tylko na poziomie emocjonalnych, ludowych odczuć?

I w znacznej mierze o tym będzie niniejszy artykuł.

Cywilizacja śmierci czy cywilizacja życia?

Cywilizacja jest metodą organizowania życia2  – dogodnie jest tu przytoczyć pogląd Feliksa Konecznego. Jeśli cywilizacja trwa przez wieki, to znaczy, że społeczność czy społeczności które obejmuje, potrafią zorganizować sobie efektywne sposoby swej reprodukcji biologicznej, a tym samym także warunki dla tej reprodukcji zgodnie z osiągniętymi standardami kultury.

Istotnym elementem tych warunków są mieszkania, w jakich spełnia się życie rodzin jako podstawowych komórek reprodukcji biologicznej i kulturowej społeczeństwa. Mieszkania nie są jedynym warunkiem, ale bardzo ważnym. Na tyle ważnym, by problemy ich niedostatku rozpatrywać w tak ogólnym, cywilizacyjnym kontekście.

Na tyle dla Narratora ważnym, że stały się w tych rozważaniach jednym z materialnych symboli cywilizacji życia. Nie musi to oznaczać, że jedynym, ale Narrator nie musi zajmować się wszystkim.

Określenie cywilizacja śmierci zaistniało szeroko przede wszystkim dzięki papieżowi Janowi Pawłowi II. Pojawia się w publicznych wypowiedziach w kontekście rozważań o aborcji, eutanazji ludobójstwie itd. Gdzie rodzi się cywilizacja śmierci, poprzez jakie działania się ona przejawia?

Pojęcie antypotrzeby wprowadzone przez prof. Dietrycha, a omawiane w poprzednim artykule, ułatwia takie rozważania. Swoiście inżynierskie podejście do potrzeb, co Narrator wyraźnie podkreślał, pozwala na jakby dodatkowy ogląd realiów społecznych. Ogląd z perspektywy mechanika zajmującego się powoływaniem do realnego istnienia nowych obiektów materialnych.

Bez nowych obiektów materialnych nie ma cywilizacyjnego postępu. Tylko w jakim kierunku może on zmierzać?

Inżynier w swej misji urządzania i rozwijania technosfery nie może w swoim myśleniu uniknąć zbierania i przetwarzania informacji o materialnym, fizycznym świecie i należących doń konkretach, ale jednocześnie nie może uniknąć płynących z socjosfery informacji o potrzebach. W swym projektanckim działaniu musi odpowiednio korelować zbiory informacji płynące z tych dwóch różnych sfer.

Profesor Dietrych jako filozof i metodolog inżynierskiego myślenia z jednakową starannością podchodzi do informacji o fizycznym świecie i do informacji o potrzebach, gdyż tego wymaga profesorska i inżynierska solidność. W przypadku przedstawicieli nauk społecznych takiej symetrii często brakuje.

Propozycja pojęcia antypotrzeby jest – zdaniem Narratora - wyrazem próby skorygowania przez Profesora tej asymetrii. Przynajmniej na swoim profesjonalnym odcinku działania. Jednak jest to potężny znaczeniem odcinek.

  1. http://www.lektury.one.pl/Piesni/

  2. Za: Bohdan Urbankowski: Żródła. Z dziejów myśli polskiej, Tom IV, Tłumaczenie narodowych testamentów, Warszawa 2017, s. 375

*****

[W tej części przypomniane zostały problemy identyfikacji adresatów na etapie koncypowania projektów. Przykład pocisku karabinowego być może jest bardzo specyficzny. Czy koncept czterech adresatów sprawdzi się na innym przykładzie?

Na przykładzie komór gazowych i pieców krematoryjnych wszystko staje się o wiele bardziej widoczne.]

Część II

Adresaci - podmioty potrzeb w wyobraźni projektanta

W poprzednim artykule zasygnalizowana została przydatność pojęcia antypotrzeby na przykładzie rozpatrywania kwestii potrzeb, jakie powinien uwzględniać projektant pocisku. Łatwo było pokazać, że projektant pocisku powinien uwzględniać przynajmniej cztery rożne personalne podmioty, których projekt dotyczy, których potrzeby musi uwzględniać, i które przez Narratora nazwane zostały adresatami projektu.

Tych adresatów zostało wymienionych czterech. To adresat docelowy czyli osoba w którą pocisk ma ewentualnie trafić. To bezpośredni użytkownik, który ma się pociskiem posłużyć, czyli upraszczając – użytkownik karabinu. To konstruktor, który projekt, jako pewną szkicową ideę, szkicowy utwór musi niejako wypełnić na tyle szczegółowymi danymi, aby stał się precyzyjną podstawą do wykonania realnego, fizycznego wytworu. To wreszcie producent, który projektowany przedmiot ma w mniejszej czy większej liczbie wytworzyć.

Przy bliższej analizie okazało się jednak, że nie wszyscy adresaci mogą być uznani za podmioty określonych potrzeb. Jeden z nich, nazwany adresatem docelowym, wcale nie jest podmiotem potrzeby pocisku, który ma rozerwać tkanki jego ciała. Nie jest podmiotem potrzeby ani w bardziej tradycyjnym, ani w nowszym rozumieniu pojęcia potrzeby. Jeśli nie jest podmiotem potrzeby to kim jest? Jest podmiotem antypotrzeby?

Jeśli podmiotem, to przecież zwykle nieświadomym. Czy więc w ogóle nazwać go można podmiotem? Jest jednak człowiekiem i jest w polu zainteresowania określonego projektanta czy projektantów. Kim jest więc dla nich? Jest przedmiotem antypotrzeby?

Tu rozpościera się pole do dalszych, bardziej wysublimowanych filozoficznych czy etycznych rozważań. Nie będą one szeroko rozwijane, ale muszą być dotknięte po raz wtóry.

Pocisk bowiem, to – by tak rzec - zbyt słaby ontologicznie pretekst, zbyt mizerny to przedmiot, by tylko na nim polegać mogło głębsze przekonanie Narratora o szerszej produktywności nie tylko czysto teoretycznej, ale i praktycznej konceptu antypotrzeby.

Wypadałoby zatem podać inny przykład użyteczności tego konceptu wraz z niejako ufundowanym na nim konceptem czterech adresatów projektu, na jakimś innym wyrazistym przedmiocie. Przykładzie pokazującym walory inżynierskiej precyzji w refleksji nad technosferą i sprawami ludzkimi

Takim bardzo klarownym i niejako samo narzucającym się przykładem mogą być komory gazowe i piece krematoryjne, jakie zafundowane zostały ludziom zrazu niemieckiej a następnie polskiej, żydowskiej i innych nacji przed i w czasie ostatniej wojny światowej. Ze względów nie tylko czysto poznawczych, ale i dla bezpieczeństwa w przyszłości, warto zajrzeć trochę w świat antypotrzeb.

Te komory i piece jako określone środki techniczne były przez kogoś w dość złożonych procesach czy procedurach wykoncypowane, wykonane i używane. Wzbogaciły one europejską technosferę o nowe obiekty, choć określenie „wzbogaciły” może słusznie wywoływać mieszane uczucia.

Dla wygody pomińmy rozciągnięcie w czasie wymienionych procesów, co dla istoty rozważań nie ma tu znaczenia, podobnie jak ewentualnie dające się w części ustalić historyczne personalia uczestniczących w nich projektantów, decydentów czy użytkowników.

Sprawdzanie konceptu adresatów

Intencją rozważań jest określenie metody wygenerowania optymalnych rozwiązań projektowych legodomów. Nie ma co wymyślać wszystkiego od jajka, warto podejrzeć jak powstały gdzie indziej nowatorskie i uznane już rozwiązania. Wybór padł na karabinek kałasznikowa. Ale jak on powstał?

Rekonstrukcja procesów czy procedur urodzin sedna innowacyjnych pomysłów jest niezwykle trudna. Rozwiązania nie powstają w społecznej próżni. Szanse na rekonstrukcję społecznego kontekstu narodzin kalasznikowa, w które zaangażowanych było przynajmniej kilkadziesiąt osób, są z najróżniejszych względów niezwykle ograniczone. A nie bardzo też wiadomo, na czym owa rekonstrukcja miałaby polegać, co jest w niej istotne, a co nie.

Tutaj z pomocą przychodzi prof. Dietrych ze swą konceptualizacją metodologii projektowania z koncepcją potrzeb i antypotrzeb oraz ujęciem kwestii kryteriów technicznych oraz racji istnienia środków technicznych.

Koncept adresatów projektu odnosi się właśnie do społecznego kontekstu projektowania. Ten koncept trzeba jednak sprawdzić na innym przykładzie.

Fakt, że i kałasznikow, i piece krematoryjne czy komory gazowe powstały w totalitarnych reżimach stanowi pewne ułatwienie rozważań.

Identyfikacja czterech adresatów

Projektanci nie obmyślali tych urządzeń dla siebie i zapewne nie życzyliby sobie, aby się w nich znaleźć.

Jeśli nie dla siebie, to dla kogo? Czy można tu mówić o adresacie przedostatnim (czyli bezpośrednich użytkownikach) i adresatach docelowych procesu koncypowania. Oczywiście, że można.

  • Adresat przedostatni (bezpośredni użytkownik)

Przedostatnim adresatem były niemieckie załogi obozów koncentracyjnych. To one miały otrzymać w użytkowanie komory i piece zbudowane według wykoncypowanych projektów. Można powiedzieć, że ten przedostatni adresat był adresatem kolektywnym. Projektanci po prostu uwzględniali potrzebę ułatwienia im pracy. Pracy zabijania ludzi oraz utylizacji ich ciał.

Co można powiedzieć o potrzebach przedostatniego adresata, jakie musieli uwzględniać projektanci? To samo, co o potrzebach użytkowników innych narzędzi pracy. Narzędzia te winny być dla ich użytkowników bezpieczne, niezawodne, wygodne itp. I takie poniekąd były.

  • Adresat docelowy (ostatni)

A kto był ostatnim, docelowym adresatem koncypowania? Ci, którzy mieli się w komorach gazowych znaleźć czyli dziesiątki czy setki tysięcy ludzi, nieświadomych, że ktoś w bardzo szczególny sposób o nich pomyślał. Pomyślał jako o swoiście punktowych czy elementarnych obiektach, w których znaczenia miały głównie odporność na gaz niezbędny do uśmiercenia oraz masa ich ciał i ich „właściwości palne”.

Dwóch adresatów zostało już zidentyfikowanych. Na tym przykładzie widać przydatność poznawczą zabiegów konceptualizacji. Te same pojęcia, ale różne przedmioty projektowania więc i inaczej określeni adresaci. Podobnie rzecz wygląda z dwoma dalszymi adresatami.

  • Konstruktorzy

Profesor Dietrych wyraźnie odróżnia projektantów od konstruktorów. Upraszczając rzecz, projektant jest autorem projektu jako utworu, a więc swoistego abstraktu istniejącego tylko w ludzkiej myśli. Projekt ujmuje tylko zasadniczą postać przyszłego materialnego wytworu. Konstruktor zaś musi niejako wypełnić szkicową postać takiego utworu danymi niezbędnymi do materialnego wykonawstwa, co często sprowadza się do wykonania fizycznego wytworu.

W omawianym przypadku projektanci i konstruktorzy nie musieli być personalnie oddzieleni z uwagi na niewielką technologicznie złożoność problemu. Konstruktorzy pieców mogli obyć się bez jakiegoś projektanta, gdyż wystarczyła adaptacja do obozowych warunków istniejących już rozwiązań. Piece krematoryjne już istniały np. przy szpitalach.

Okoliczność, że projektanci i konstruktorzy mogą być fizycznie tymi samymi osobami nie jest powodem, aby w teoretycznych analizach nie odróżniać projektantów od konstruktorów.

  • Producent

Producentami były określone firmy niemieckie i jest oczywiste, że projektanci czy konstruktorzy jako indywidualne osoby musieli uwzględniać możliwości wytwórcze swych firm. Gdyby tak nie było cały ludobójczy przemysł nie mógłby zaistnieć w postaci, jaki miał miejsce. W dostępnej literaturze firmy te są projektantem, konstruktorem i producentem jednocześnie. Dla historyków bowiem ważniejsze są zwykle personalne i instytucjonalne powiązania aniżeli myślowe procesy koncypowania rozwiązań różnych urządzeń technicznych.

Świadomość złożoności procesów wiodących od ogólnego pomysłu do gotowych efektów materialnych jest dość mało powszechna; w potocznej komunikacji wystarcza, że samochód jest firmy X, a kto co w niej robił mało kogo zwykle interesuje. Do tego dochodzi fakt, że poszczególne osoby w tym procesie mogą występować w wielu różnych rolach, że poszczególne fazy tego procesu rozciągnięte były w czasie i nakładały się na siebie, a to wszystko nakrywa jeszcze brak źródeł bardziej systematycznych i szczegółowych informacji.

Sytuacja jest podobna jak w przypadku powoływania do życia firmy, w której założyciel musi być zrazu jednocześnie pomysłodawcą, planistą, nadzorcą, specjalistą od marketingu, zaopatrzeniowcem, księgowym itd. Firma ta może się rozrosnąć, poszczególne zajęcia mogą być personalnie porozdzielane, ale intelektualnych procesów kierujących poszczególnymi działaniami nie sposób później odtworzyć z dowolną dokładnością.

Nawet założyciel nie jest w stanie zrelacjonować po czasie o czym, jak, w którym momencie i dlaczego akurat coś pomyślał. Jego relacja byłaby dla zewnętrznego badacza niesprawdzalna a wiarygodna ewentualnie tylko w jakichś szkicowych zarysach.

*****

[ Ktoś coś może rozumiane jest często, że coś potrafi. Ale czy mu się chce? W tej części położony jest nacisk na rozróżnienie „sfery umiejętności” i „sfery chęci”. Ta pierwsza to problemy techniki, druga zaś to problemy woli.]

Część III

Nie wystarczy sam potencjał

Projekt jest odpowiedzią na potrzeby. Przyglądając się różnym kryteriom, jakie profesor Dietrych wyróżnia w swej książce, nietrudno w przypadku pocisków karabinowych oraz pieców krematoryjnych i komór gazowych wskazać, jakie i czyje potrzeby (i antypotrzeby) projektanci muszą uwzględniać. Innymi słowy: kto ma być adresatem projektów.

Czy identyfikacja takiego szeregu adresatów wystarczy do odpowiedzi na pytanie, dlaczego w technosferze pojawiły się dodatkowe obiekty zgodne z określonym projektem? Czy wystarczy, że projektant potrafi coś wykoncypować, konstruktor wykonać, producent wyprodukować, by użytkownik mógł to wziąć w posiadanie?

To wszystko za mało. Bo projektantowi musi się chcieć pomyśleć nad ideą rozwiązania, konstruktorowi musi się chcieć pomyśleć i uszczegółowić projekt do fazy wykonawczej, producentowi musi się chcieć wyprodukować.

Nadto, aby urządzenie mogło faktycznie zadziałać, to bezpośredniemu użytkownikowi musi się chcieć wziąć urządzenie w posiadanie zaś adresatowi docelowemu musi się chcieć poddać się określonemu działaniu (a trudno w rozpatrywanych przypadkach zakładać, aby komuś się chciało być postrzelonym lub zagazowanym).

Wszystkie powyższe kwestie wykraczają poza tradycyjnie rozumiane ściśle inżynierskie problemy dotyczące projektowania i konstruowania nowych przedmiotów technosfery. ale przecież nie są od nich oderwane, a wypływają z socjosfery.

Inżynier działa w w określonej rzeczywistości społecznej. Aby jego praca była owocna, jakoś musi tę rzeczywistość uwzględniać, by projekty nie leżały tylko w szufladach. Profesor Dietrych o nich nie zapomina. Jak to odzwierciedlić w wykładzie metodologii projektowania?

*****

 

Część IV

Racje istnienia

Kiedyś olbrzymiego mostu na rzece nie było, dzisiaj jest. Jakie siły powołały go do istnienia? Czy wystarczy wskazać tylko na wysiłek projektantów i konstruktorów?

Dygresja o warszawskim bazyliszku

W jednej z wersji legend o warszawskim bazyliszku zabijającego ludzi samym spojrzeniem, zginął on z ręki skazańca, któremu obiecano życie, jeśli zgładzi potwora. Wielu śmiałków już poległo, więc problem nie był prosty. Skazaniec jednak skorzystał z okazji i zgładził bazyliszka z pomocą lustra, którego przed starciem zażądał. Bazyliszek zginął od własnego wzroku po spojrzeniu w to lustro.

Władze miejskie, jak można się domyślać, musiały wykazać się odpowiednią roztropnością i dopilnować, by skazaniec rzeczywiście zmierzył się z potworem i nie uciekł z lustrem pod pachą korzystając z zamieszania.

Czego właściwie dokonał skazaniec? Dokonał wynalazku skutecznej w danym miejscu i czasie broni, dzięki której ocalił własne życie i przy okazji innym potencjalnym ofiarom. Czemu nikt wcześniej nie wpadł na taki niebanalny pomysł?

Może nikomu się nie chciało o tym odpowiednio intensywnie myśleć, a może nawet jeśli ktoś podobnie pomyślał, to jednak nie miał odwagi spróbować? To już trudno sprawdzić.

Ten bajkowy przykład dobrze ilustruje mobilizującą pomoc kija w wyzwalaniu kreatywności. Zwykle sam kij nie wystarczy i potrzebna jest też marchewka, Warto więc pamiętać i o jednym, i o drugim czynniku dopingującym do działania.

Przykład dobrze ilustruje też i to, że narodziny każdego wynalazku mają swą konsytuację społeczną, co w opisie przez zewnętrznego obserwatora skutkuje postulatem uwzględniania kontekstu społecznego wynalazku.

Projektant, konstruktor i producent pocisków nie najedzą się np. pociskami. Są ludźmi, mają bardzo rozliczne potrzeby, o które ktoś inny musi się zatroszczyć, aby sami mogli się zająć pociskami, krematoriami czy komorami gazowymi. Ci inni to według propozycji Narratora - zleceniodawcy.

Kryteria i racje

Oprócz kryteriów technicznych umożliwiających dokonywane różnych wyborów i z którymi łatwo związać potrzeby samych projektantów, konstruktorów, producentów, użytkowników i adresatów docelowych Profesor w swym dziele wymienia także ważne kategorie, jakimi są racje istnienia środka technicznego. Oto co o nich pisze:

Podstaw wyboru szukamy w racjach; zadając i odpowiadając na pytanie „z jakiej racji” podejmujemy takie czy inne działanie. W technicznym procesie twórczym istotne są pytania:

  • z jakiej racji istnieje środek techniczny?

  • z jakiej racji istnieje wytwór?

Racje istnienia środka technicznego stanowią podstawę kryteriów odnoszących się do systemu, a więc występują przede wszystkim w projektowaniu, racje istnienia wytworu odnoszą się natomiast do konstrukcji, która jest przedmiotem konstruowania. Obydwa te procesy służą wyznaczaniu własności tego samego układu materialnego, którym jest wytwór mający być środkiem technicznym.1

Niby wszystko po polsku, ale jakby trochę trudne. Taka już uroda dzieła Profesora, w którym precyzyjnie określa blisko 700 pojęć (w tym 45 podstawowych czy wyjściowych). Narrator na własne ryzyko zmuszony jest do przekładania niejako na skróty z „polskiego na nasze” jego wypowiedzi.

W jaki sposób odpowiadamy na pytania o racje istnienia środka technicznego? Tutaj Profesor podaje bardzo ważną, ale ogólną odpowiedź. Ważną, bo - wybiegając naprzód - dotyczy ona wprost także mieszkań:

Pojmujemy środki techniczne jako sprzężenie człowieka z otoczeniem materialnym. To sprzężenie powinno umożliwiać nie tylko życie w warunkach istniejących w społeczeństwie, lecz powinno również sprzyjać rozwojowi człowieka i społeczeństwa. Środki techniczne mają służyć zaspokajaniu stale zmieniających się potrzeb; to zaspokajanie potrzeb nie jest celem, lecz sposobem sprzyjania życiu i rozwojowi. Przesłanki te umożliwiają zidentyfikowanie racji istnienia środka technicznego; są nimi:

  • racja życia;

  • racja rozwoju.

Są to w istocie racje systemowe.1

Skąd z kolei wynikają określenia racji życia i racji rozwoju? To już problemy na zgoła metafizycznym poziomie abstrakcji. Profesor nie daje gotowych odpowiedzi, a Narrator poprzestaje na tym poziomie ogólności pojęciowej, jaką wyznaczają powyższe cytaty. A w nich Czytelnik może znaleźć odpowiedź, dlaczego w tytule artykułu znalazło się pojęcie cywilizacji życia i rozwoju a nie, po prostu, cywilizacji życia.

Czym grozi nieuwzględnianie tych racji życia i rozwoju? Profesor ostrzega inżynierów, dla których książka jest przeznaczona:

Niedostateczne uwzględnianie tych racji przy projektowaniu elementów technosfery – megaukładów technicznych lub nawet pojedynczych maszyn – może być przyczyną stawiania inżynierom zarzutu antyhumanizmu.1

Zarzut antyhumanizmu jest bardzo oględnym określeniem realnych zagrożeń, jakie wynikać mogą z inżynierskiej kreatywności. Pod tym ostrzeżeniem można się domyślać apelu o odpowiedzialność za tę kreatywność.

To racje życia i rozwoju jako swoiste impulsy do działania w ostatecznej instancji powołują do istnienia nowe urządzenia w technosferze decydujące o kierunkach rozwoju cywilizacji, które jakby zwrotnie określają możliwości rozwoju kultury.

Adresaci i zleceniodawcy

Aby wspomnianym już adresatom projektów chciało się chcieć, zadziałać powinien jakiś zewnętrzny wobec nich czynnik. Narrator proponuje przedłużenie listy adresatów o dalszych demiurgów technosfery, których można nazwać zleceniodawcami.

O ile adresaci projektów znajdują się niejako na froncie zmagań z materialnymi, fizycznymi przedmiotami, o tyle dla zleceniodawców frontem ich działań są właśnie ci adresaci. Problemem dla zleceniodawców jest to, aby tym wspomnianym adresatom chciało się chcieć.

Zleceniodawcy mają do dyspozycji, przypomnijmy, kija i marchewkę.

Projektant, konstruktor i producent pocisków nie najedzą się np. pociskami. Są ludźmi, mają bardzo rozliczne potrzeby, o które ktoś inny musi się zatroszczyć, aby sami mogli się zająć pociskami, krematoriami czy komorami gazowymi. Ci inni to właśnie zleceniodawcy.

Projektanci w swym trudzie koncypowania muszą więc uwzględniać nie tylko potrzeby adresatów, ale także życzenia zleceniodawców. Te życzenia Narrator wiąże z racjami istnienia projektowanych obiektów. To innymi słowy odpowiedzi na pytanie, dla jakich racji i czyich racji dane przedmioty powinny zostać zaprojektowane i następnie realnie zaistnieć w technosferze.

Owe racje w całym komplecie powinny znaleźć swe miejsce w świadomości wszystkich twórców danego środka technicznego. Powinny, ale ta kompletność to już sfera pobożnych życzeń.

Racje jako abstrakty

Profesor Dietrych w swej konceptualizacji metodologii projektowania wymienia cały szereg różnych racji: racje istnienia , racje życia i racje rozwoju, racje możliwości wytwórczych, racje ekonomiczne, racje celowości informacyjnej, racje celowości technicznej, rację naczelną czy racje systemowe.

Wymienione racje nie spadają z Marsa, są one zawsze czyimiś racjami, muszą być one przez kogoś klarownie sformułowanie i komuś przedłożone, gdyż inaczej nie byłyby racjami przyczyniającymi się do realnego zaistnienia określonych przedmiotów.

W projektanckiej i konstruktorskiej wyobraźni całe myślenie musi być sprowadzalne do racjonalnie ujmowanych potrzeb oraz powinno być sprowadzalne do racjonalnie ujmowanych racji.

Racjonalnie ujmowane racje – takie sformułowanie brzmi trochę jak masło maślane, ale niech wystarczy uwaga, że różnorakie racje jako określone argumenty nie zawsze są w rozmowach jasno artykułowane.

Porywy serca, namiętności, najgorętsze uczucia czy najszczersze intencje na nic się w twórczości technicznej zdadzą, ile nie przejdą żmudnego procesu „dojrzewania”, którego końcowym efektem będą chłodne kryteria techniczne i klarowne racje istnienia będące podstawą kalkulacji w poszukiwaniu rozwiązań mogących realnie wzbogacić technosferę.

  1. Janusz Dietrych: System i konstrukcja, Wydawnictwa Naukowo-Techniczne, Warszawa 1995, s. 225

*****

[Narrator identyfikuje zleceniodawcę narzędzi śmierci. Tym zleceniodawcą są decydenci rozlokowani w strukturze decyzyjnej państwa na rożnych jej piętrach. Wertykalny (od góry do dołu) układ decydentów tworzy łącznie państwowego zleceniodawcę. Bardzo szczególna rola przypada tu ideologom.]

Część V

Zleceniodawca komór gazowych i pieców krematoryjnych

Identyfikacja zleceniodawcy przez wskazanie jednej osoby czy nawet grupy osób, byłoby chyba gwałtem na ludzkim rozumie, jednak bardziej rozbudowana identyfikacja także nie jest prosta. Narrator na własną odpowiedzialność przygodnego teoretyka ujmuje tego zleceniodawcę jako pewną wielopiętrową strukturę.

Każdemu piętru tej struktury przypisane jest dość intuicyjne określenie odnoszące się do pewnych społecznie w warunkach III Rzeszy akceptowalnych racji, jakie projektanci musieli uwzględnić, racji przypisywanych niejako do coraz ogólniej rozumianego zleceniodawcy.

Z tymi racjami związany jest określony pakiet decyzyjny pozwalający im nadać określony bieg społeczny. Decyzje mają pewną moc sprawczą. Jako komunikaty mają swego nadawce i swego adresata.

Struktura zleceniodawcy

Rozpocząć można od najniższego piętra struktury decyzyjnej.

  • Zleceniodawca zadaniowy – racje możliwości wytwórczych firm

Ktoś musiał polecić projektantom zadanie, polecić do projektanckiego rozwiązania problemu pieców czy komór. To mogła być po prostu firma, czy inaczej - pracodawcy projektantów. Projektantami nie mogli być jacyś przypadkowi amatorzy, ale osoby poważnie podchodzące do poleconych im zadań. Najpierw jednak musieli się po prostu dowiedzieć o problemie, nad którym wypadnie im myśleć,

Okoliczność, że ten pracodawca (jako firma) mógł być w tym przypadku jednocześnie wykonawcą i producentem nie oznacza, że odróżnienie zleceniodawcy zadaniowego od pojęcia wykonawcy i producenta jest zbyteczne. Projekty musiały powstawać w konkretnych głowach, które firma mogła najzwyczajniej nakłonić do określonego wysiłku, czyli po prostu przydzielić im określone zadania. Czy ten pracodawca posłużył się tu kijem, czy marchewką nie ma większego znaczenia.

Zleceniodawca zadaniowy musiał nie tylko zadbać o przekazanie zadania projektantom, ale także zadbać o to, by ci uwzględnili w projektach racje możliwości wytwórczych firm, dla których pracowali. Z tych racji możliwości wytwórczych firm wynikają najróżniejsze kryteria konstrukcyjne, jakie spełniać musiały rozwiązania.

2. Zleceniodawca ekonomiczny - generalny wykonawca

Trudno sobie wyobrazić, że oto jakaś jakaś niemiecka firma z chęci zysku i na własne ryzyko sama decyduje się na wykonanie projektu, a następnie wychodzi z ofertą w rodzaju: uprzejmie powiadamiamy, że opracowaliśmy przełomowy dla świata wynalazek: niezawodną, wydajną, tanią w eksploatacji, wygodną i bezpieczną dla użytkowników komorę do uśmiercania ludzi za pomocą gazu cyklon-B; chętnym zapewniamy też przystępną instrukcję obsługi i usługi konserwatorskie.

Zasadne jest założenie, że dana firma została przez kogoś wybrana dla realizacji zadania. W ramach tego zlecenia określone były pewne kryteria, którym projekt powinien odpowiadać. Niezwykle ważne są tu kryteria ekonomiczne i związane z nimi warunki terminowe.

Nie jest istotne, czy ten zleceniodawca był jednoosobowy w postaci urzędnika określonej instytucji, czy był to powołany przez kogoś zespół zadaniowy. Ważne tu jest to, że ten zleceniodawca był kimś niejako spoza danej firmy (przynajmniej na mocy swoich uprawnień.), że mógł w zakresie tego jednego zadania decydować o środkach, jakie firmy mogą wydatkować. Firmy zostały zobligowane do wymuszania na swoich pracownikach, jakimi byli projektanci i konstruktorzy, by zadbali o możliwie najtańsze, ale jednocześnie niezawodne rozwiązania.

Historycy mogą się zżymać, że mowa tu o jakimś generalnym wykonawcy, skoro rozliczne badania i dokumenty mogą nie potwierdzać istnienia tworu pod taką nazwą, zwłaszcza w fazie narodzin inicjatywy. Dla Narratora jednak, to żaden powód, by nie uznać za generalnego wykonawcę dysponentów określonego pakietu decyzyjnego, zobligowanych do konsekwentnego uczestnictwa w organizacyjnym pilotowaniu całego morderczego przedsięwzięcia.

Jak ten decyzyjny pakiet rozkładał się na poszczególne instytucje czy osoby, jak ten rozkład mógł ewoluować w czasie, to już inna sprawa. To jest zadanie dla historyków czy socjologów.

  • Zleceniodawca polityczny – państwowy inwestor (państwowy nadzorca)

Założenie, że jakaś grupa umundurowanych służbistów czy cywilnych biurokratów na własną rękę uruchamia przedsiębiorstwa zabijania na masową skalę, byłoby kuriozalne. Zleceniodawcę politycznego można byłoby chyba nazwać przedstawicielem państwowego inwestora. To on musiał z zasobów państwowych przyznać czy oddelegować odpowiednie zasoby kadrowe i zaakceptować ewentualne wydatki materialne. W fazie eksploatacji musiał np. wskazywać, jakie kategorie ludności mają trafiać do obozów.

Niezależnie od tego, jak personalnie wyglądało formalne zaangażowanie rożnych osób w powodzenie przedsięwzięcia, państwowy inwestor musiał zadbać o jego legalność w ramach istniejącego państwa i o stworzenie pewnych warunków organizacyjnych choćby w formie niezbędnej pomocy ze strony służb administracyjnych. Zadbać np. musiał o ukrycie przedsięwzięcia nie tylko przed światową opinią publiczną, ale także przed własnym społeczeństwem, by zaoszczędzić mu ewentualnych rozterek i związanych z tym protestów.

Zapewnienie tych warunków nie było możliwe z pozycji możliwości decyzyjnych jednej firmy, ani nawet z pozycji jakiegoś konsorcjum czy kierownictwa struktur państwowych niższego szczebla niż centralny. To zleceniodawca polityczny nadaje przedsięwzięciu rangę racji politycznej.

    1. Zleceniodawca ideologiczny – państwo

Zleceniodawca ideologiczny jest może najbardziej tajemniczy, niebezpieczny i nieuchwytny. To ambitni i kreatywni twórcy ideologii rasistowskiej, jej aktywni i praworządni strażnicy oraz całe zastępy jej mniej lub bardziej świadomych krzewicieli. Zleceniodawca ideologiczny jest w stanie nadać przedsięwzięciu rangę racji państwa.

Postulat unicestwiania określonych kategorii ludzi (czy ich przymusowej relokacji) całkowicie lub częściowo mógł się zrazu tlić jako mrzonka różnych frustratów obdarzających nią swoje środowiska. W określonych sytuacjach mogła ona ona znaleźć szerszy posłuch i znalazła znajdując swe miejsce w ideologii najbardziej wpływowej partii.

Ideologia partii rzadko bywa klarowna nawet dla jej zwolenników, członków czy sympatyków. Najczęściej ma ona formę zbioru różnych ogólników i postulatów o różnym poziomie abstrakcji. Wśród nich mogą znaleźć się także jakoś mało zwracające uwagę postulaty. W momencie zwycięstwa danej partii, idee będące tylko wyrazem partyjnych czy partykularnych racji mają szansę stać się elementem czy składnikiem ideologii państwa i jej przekładu na program polityczny państwa.

Państwa, czyli właściwie kogo? Szeroko rozumianego centrum decyzyjnego państwa z podległymi mu służbami administracyjnymi, resortami „siłowymi” itd. Czy owo centrum ma strukturę wodzowską, parlamentarną czy jeszcze inną, to już inna tu sprawa.

Żadni kosmici nie narzucili III Rzeszy nazistowskiej ideologii. Jako abstrakt godny realizacji była ona utworem Made in Germany. Zaczadziła ona i upoiła niemieckie elity polityczne, opanowała oportunistyczne intelektualnie i krótkowzroczne pozostałe elity, i w jej oparach mogły się pławić również masy.

Jej chyba najpopularniejszą artystyczną wizytówką była słynna Pieśń Niemców zaczynająca się od słów Niemcy, Niemcy ponad wszystko// Ponad wszystko na świecie. Ideologia ta ułatwiała uzyskanie elementarnej spójności całej maszynerii państwowej z jej aparatami przymusu na czele.

Ręka zleceniodawcy ideologicznego do dziś jest widoczna w postaci napisu na bramie oświęcimskiego obozu zagłady Arbeit macht frei (praca czyni wolnym czy praca was wyzwoli). Ta biblijnej proweniencji fraza (Prawda was wyzwoli) wcale nie była w sposób konieczny związana z nazistowską ideologią. Została z nią związana poprzez sposób jej użycia.

Czy da się uzasadnić istnienie związku między napisem na bramie a omawianymi w artykule piecami i krematoriami? Da się, ale nie sposób już rozwijać tego wątku w niniejszym artykule.

*****

[Wypowiedź Winstona Churchilla naprowadza Narratora na spostrzeżenie, że ludobójstwo jest kontynuacją polityki innymi środkami, oraz że pojęcia wojny i ludobójstwa są zakresowo rozłączne i logicznie równorzędne.]

Część VI

Wojna i ludobójstwo

Pytania o racje istnienia określonych środków technicznych prowadzą do rozważań o różnych problemach socjosfery. Dyscyplina pojęciowa do jakiej niejako obliguje profesor Dietrych swą konceptualizacja twórczości technicznej podpowiada pytanie o relację między pojęciem wojny i pojęciem ludobójstwa. Rozważania nad koncypowaniem pieców krematoryjnych i komór gazowych obydwu tych pojęć przecież dotyczą.

Czy pod względem zakresu pojęcie ludobójstwa powinno być usytuowane obok pojęcia wojny, czy może jako jego określona część lub pojęcia te zachodzą na siebie zakresami?

Z przykładami ludobójstwa ludzkość miała do czynienia i wcześniej, choć jako swoiste cywilizacyjne wynaturzenia jakby umykały bardziej systematycznej refleksji różnym teoretykom.

I wojna światowa pochłonęła około 60 milionów ofiar, kilka milionów zginęło w różnych obozach jenieckich a pojęcie ludobójstwa nie powstało.

Wybitny polski prawnik żydowskiego pochodzenia Rafał Lemkin (1900-1959) był jednym z pierwszych, który zwrócił uwagę na specyfikę różnych masowych zbrodni, stał się uznanym autorem definicji ludobójstwa (genocide) i wydatnie przyczynił się do wprowadzenia tego pojęcia do prawa międzynarodowego. W Polsce jest raczej mało znany, choć jest osobą godną najwyższej uwagi i pamięci.

Aleksandra Spychalska swój znakomity artykuł Rafał Lemkin - twórca pojęcia „ludobójstwo”

rozpoczyna od nawiązania do słów Winstona Churchilla, który – jak nadmienia - ledwo dwa miesiące po ataku wojsk niemieckich na Wielką Brytanię stwierdził w swoim przemówieniu:

 

od czasów mongolskich inwazji na Europę w szesnastym wieku nigdy nie było tak metodycznych, bezlitosnych rzezi na taką skalę, albo osiągających taką skalę. A jest to tylko początek. Lada chwila szlakiem krwawych kolein hitlerowskich czołgów nadejdą głód i zarazy. Jesteśmy świadkami bezimiennej zbrodni”

Autorka artykułu trafnie zauważa, że wspomniana przez brytyjskiego premiera bezimienna zbrodnia zyskała wkrótce za sprawą R. Lemkina nazwę „ludobójstwa”. Nie jest to jedyna korzyść poznawcza z przytoczenia cytowanej wypowiedzi. Narrator dostrzega w niej jeszcze inną.

W wypowiedzi tej zwraca uwagę sformułowanie o metodycznych, bezlitosnych rzeziach na taką skalę. Ta metodyczność musiała być bardzo widoczna z poziomu bardzo suwerennej racjonalności politycznej wybitnego polityka z wielkomocarstwowych sfer. Z tego poziomu racjonalności działania wojenne i związane z nią ofiary to jedno, ale metodyczność rzezi to już jakby coś innego.

Można w spostrzeżeniu brytyjskiego premiera o metodyczności dopatrzeć się dość ścisłej zbieżności ze znanym stwierdzeniem Clausewitza, że wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami. Winston Churchill wypowiadał się przecież o wojnie.

Ludobójstwo w wykonaniu III Rzeszy było metodycznie przygotowywane i stało się prostą kontynuacją jej polityki. Churchill okazał się bardzo kompetentnym jej obserwatorem. O wiarygodności tej kompetencji może świadczyć trafność jego przewidywania: A to jest tylko początek.

Początek rzezi, która będzie trwała długo, podobnie jak cała wojna. Podobnie jak wojna tak i ludobójstwo będzie w tym wypadku kontynuacją polityki innymi środkami.

Powyższa króciutka refleksja teoriopolityczna o wojnie i ludobójstwie pozwala postawić dwa pytania i udzielić roboczo dwu odpowiedzi:

  1. Czy możliwa jest wojna militarna bez ludobójstwa? Odpowiedź: jest możliwa!

Można podać przykłady wojen militarnych, które wprawdzie pociągnęły za sobą ofiary, ale którym nie towarzyszyło ludobójstwo.

  1. Czy możliwe jest ludobójstwo bez wojny w znaczeniu militarnym? Odpowiedź: jest możliwe!

Można podać przykłady ludobójstwa, mimo że nie było ono częścią wojny w znaczeniu militarnym.

(Np. operacja mordów NKWD na Polakach w 1937 i 38 roku)

Zapewne powyższe odpowiedzi nie są rewelacyjne, ale mogą ułatwić myślenie nie tylko o historii. Zakresy pojęciowe wojny i ludobójstwa są od siebie niezależne.

 

  1. https://depot.ceon.pl/bitstream/handle/123456789/5052/A.Spychalska%2C%20Rafa%C5%82%20lemkin-tw%C3%B3rca%20poj%C4%99cia%20%27ludob%C3%B3jstwo%27.pdf?sequence=1&isAllowed=y

 

 

[W jak szerokim kontekście powinny być rozpatrywane kwestie szans mieszkaniowych dla młodych ludzi? Nie ma tutaj mądrych. Narrator jest świadomy możliwego zniecierpliwienia Czytelników. Ale jaki jest sens pisania tak, jak mówią czy piszą inni?]

Część VI{

Zamiast zakończenia

Artykuł wprowadził rozważania o cywilizacji śmierci w perspektywie mechaniki. Cywilizacja śmierci rozpatrywana była głównie w kontekście problemów aborcji, eutanazji czy ekologii. Artykuł poszerza ten kontekst o kwestie twórczości technicznej.

O tytułowej cywilizacji życia i rozwoju właściwie nic nie ma. Bo najpierw, dla kontrastu, warto zajrzeć na jej antypody. A te antypody wcale nie są ani przestrzennie, ani czasowo odległe.

Aby coś pozytywnego budować najpierw wypada się zorientować w warunkach wyjściowych. Te zaś w znacznej mierze ukształtowane zostały przez cywilizację śmierci. Co o niej wiedzą młodzi ludzie? W infosferze słyszą jej echa, ale czy to tylko echa?

Młodzi ludzie raczej nie potrzebują idei zabawiania świata. Bliższe są im idee poprawy dostępu do konkretów, gdyż to one realnie określają ich życiowe szanse. Dla bardzo dużej ich części niewiele jednak pojawia się na horyzoncie. Stąd nadal minimalizm zachęty, by chociaż śledzili początki i końce niniejszych artykułów. Niewiele na tym stracą.

Edward M. Szymański