JustPaste.it

Druga Szansa

Poniżej znajdziecie moje najnowsze opowiadanie. Serdecznie zapraszam do lektury.

Poniżej znajdziecie moje najnowsze opowiadanie. Serdecznie zapraszam do lektury.

 

Druga Szansa

– Pobudka! Wstawać nędzne obiboki! – słychać jakiś głos dochodzący z oddali. Wstawać, bo za chwilę dostaniecie dodatkowe sprzątanie!

Czy to jest sen? Chyba ktoś mnie woła. Czuję chłodną dłoń na ramieniu.
– Mateusz, wstawaj – słyszę głos.
Otwieram zaspane oczy.
– Och, cześć Emilio! – od razu się rozbudziłem i wstałem z łóżka – Nie! Kolejny nudny dzień w tym miejscu!

 

– Tak, tak, wiem, zawsze to mówisz – powiedziała Emilia śmiejąc się.

– Ale to chyba prawda, co nie? Jak tu weszłaś? – zapytałem zdziwiony.

– Ma się te swoje sposoby.
Drzwi otworzyły się, a do środka, zdecydowanym krokiem, wchodzi kierowniczka, Panna

Doskonała, ubrana w różowy sweterek z kołnierzykiem i różową spódniczkę z różowymi pantoflami. Na głowie zaś ma równie różowy, rzucający się w oczy, kapelusz.

– Od dzisiaj chyba będę ją nazywał Panna Różowa – szepnąłem cicho do Emilki.
Widzę uśmiech na jej twarzy. Ależ ona jest piękna!
– Koniec tych pogadanek, Mateusz. Emilia proszę wyjść – mówi rozkazującym tonem Panna

Doskonała, wskazując ręką drzwi – a ty, Mateusz, czemu nie jesteś ubrany?

– No bo ja… tego no…

– Natychmiast wskakuj w ubranie, masz być na śniadaniu równo za minutę i czterdzieści cztery sekundy! – krzyczy wychodząc.
Tak zwykle wyglądają poranki w Domu Dziecka. Potem jemy jakieś śniadanie (o ile można to w ogóle nazwać śniadaniem), następnie dyżurni idą do kuchni pozmywać wszystkie talerze, sztućce i kubki, a reszta ustawia się w rzędzie przed jadalnią. Panuje tu taka zasada, że kogo nie ma na zbiórce bez wyjaśnienia powodu, dostaje od razu szczoteczkę do zębów w rękę i szoruje wszystkie łazienki, a jeśli ktoś opuścił zbiórkę z powodu dyżuru na „zmywaku”, ma się dowiedzieć, co na niej mówiono. Panna Doskonała przydziela nam wtedy obowiązki do zrobienia w ciągu dnia, każdemu o wyznaczonej godzinie. Po zbiórce wszyscy się rozchodzą albo do swoich pokojów, albo wykonywać przydzielone im zadania.

Nazywają mnie Baran, bo na nazwisko mam Baranowski. Nazywam się Mateusz Baranowski, oczywiście pomijając moje drugie imię, którego się wstydzę. W Domu Dziecka panuje jakaś niezrozumiała dla mnie zasada zmiany drugiego imienia. Autorką tego pomysłu jest Panna Doskonała. Nie mogło i mnie to ominąć.

Przyjechałem właśnie do tego ośrodka, kiedy usłyszałem ochrypły głos.

– Ooo! Kogo my tu mamy? Chyba przyjechał do nas Mateusz Baran!

– Mateusz Artur Baranowski, proszę pani – poprawiłem wtedy Pannę Doskonałą, co niestety okazało się błędem.
– Jak ty śmiesz mnie poprawiać? Bezczelne dziecko! Ja tu Cię nauczę prawidłowego zachowania! A, i na drugie nie masz już Artur tylko Wacław! Od dzisiaj nazywasz się Mateusz Wacław Baranowski!

Niestety usłyszał to Harold stojący na schodach, który szybko poszedł o mnie nagadać wszystkim. Po niecałych dwóch minutach pod drzwi wejściowe zbiegły się wszystkie dzieci z Domu Dziecka.

– Naprawdę masz na drugie imię Wacław? – spytał mnie z uśmieszkiem jakiś wysoki dryblas.

– Tak, nazywa się Mateusz Wacław Baran! – odpowiedziała za mnie Panna Doskonała.

– Nieprawda! – wyrwało mi się – Jestem Mateusz Artur Baranowski!

– Co ja powiedziałam o takim zachowaniu? – spytała kierowniczka – Patrzcie no dzieci, trafił się tu nam przypadek naprawdę niegrzecznego chłopaka, który w pierwszym dniu zarobił dodatkowe sprzątanie!

I tak wyglądał mój przyjazd, zostałem upokorzony już pierwszego dnia. Ale zanim tu trafiłem moje życie nie różniło się wiele od życia typowego nastolatka…

***

Wracałem ze szkoły (chodziłem do szóstej klasy), kiedy zadzwonił do mnie telefon. Nieznany numer.

– Halo? – zapytałem.

– Dzień dobry Mateuszu, z tej strony Malina Ostrowska, twoja wychowawczyni, powiedz mi, gdzie jesteś?

– Yyy… wyszedłem właśnie ze szkoły, wracam do domu, czemu pani pyta?

– O to dobrze, bardzo Cię proszę, abyś szybko wrócił do szkoły, podejdź pod sekretariat.

– Coś zrobiłem? – zapytałem przestraszony.

– Nie, nie, oczywiście, że nie – wychowawczyni nerwowo zaprzeczyła.

– Dobrze, już wracam, czy to jakaś pilna sprawa?

– Oj, tak, bardzo pilna, dobrze wracaj szybko, do widzenia.

– Do widzenia – pożegnałem się.
Nie wiedziałem o co może chodzić, najgorsze było przede mną.
Wszedłem do szkoły i od razu skierowałem się pod drzwi sekretariatu. Tam czekała na mnie pani wychowawczyni. Podszedłem do niej i zapytałem:

– Dzień dobry ponownie, o co chodzi?
– Chodź, wejdziemy, tam wszystkiego się dowiesz, to może być dla Ciebie trudne – powiedziała zdenerwowana pani Malina. – Dobrze – odparłem.

Kiedy moja wychowawczyni otworzyła drzwi, moim oczom ukazał się widok trochę staromodnie wypełnionego pokoju z dwoma drzwiami. Wszystko było tu chyba tylko z drewna. Po prawej stronie stały dwie szafy obite dziwnym rodzajem drewna i dwie mniejsze szafeczki zrobione z tego samego materiału. Były również dwa długie biurka, przy których siedziały sekretarki szkoły, piszące coś na klawiaturze. Wychowawczyni skierowała mnie do drzwi na wprost, znajdowała się na nich mała tabliczka (oczywiście z drewna) z napisem „Dyrektor szkoły, Magdalena Placek”. Pani Malina zapukała i po kilku sekundach drzwi się otworzyły. Ku mojemu zdziwieniu, było tu dwóch policjantów i szkolny psycholog. Na mój widok przestali rozmawiać. Stałem przerażony w miejscu, nie wiedziałem co się dzieje.

– Witam – przywitał się ze mną jeden z policjantów, podając mi rękę – Jestem starszym aspirantem, nazywam się Maksymilian Kot, a on – wskazał na policjanta po lewej – nazywa się Konrad Mickiewicz, i ma stopień sierżanta. Przyjechaliśmy tutaj, aby opowiedzieć Ci o nieszczęśliwym zdarzeniu.

Stałem nieruchomo, sparaliżowany od stóp do głowy, nie mogłem wydukać z siebie słowa. O co mogło chodzić? Co ja znowu zrobiłem? Przez głowę przelatywały mi dziesiątki pytań.

– Mateuszu Baranowski, to będzie dla Ciebie trudne, więc proszę usiądź. Pan Aspirant wszystko Ci opowie – odezwała się po raz pierwszy dyrektorka.

– Twoim rodzicom przytrafił się tragiczny wypadek – zaczął policjant, a ja czułem, że serce wali mi jak szalone – wracali ze spotkania, kiedy stojąc na światłach, pijany kierowca w aucie, wjechał na wprost w samochód twoich rodziców, tylko spokojnie proszę, to oczywi…..

– Spokojnie?!!!! Mam być spokojny?!!!! – wybuchłem – Nie wiem czy moi rodzice żyją, a pan śmie do mnie mówić, że mam być spokojny? A co by było, gdyby pańskiej żonie przytrafił by się taki wypadek? Też by pan powiedział spokojnie?!!! No chyba nie!!!!!

– Ale ja nie mam żony – odpowiedział speszony i zaskoczony aspirant.

– O cudownie!!! – powiedziałem ironicznie – Dobrze pan wie, że to nie ma znaczenia. A gdyby to była pańska matka, no co by pan zrobił? Słucham? – pytałem zły, policjant milczał, kiedy trochę ochłonąłem usiadłem i włożyłem twarz w dłonie – przepraszam – wydusiłem z siebie zapłakany.

– Dobrze, masz rację – powiedział policjant. – No więc… Twój ojciec zmarł na miejscu – zrobił krótką pauzę słysząc mój zrozpaczony ryk – twoja mama została przewieziona do szpitala, i tam po dwóch godzinach walki odeszła – skończył.

Nie panowałem nad sobą, czułem jak odlatuję, zdążyłem tylko zapamiętać jak rozwaliłem jednym kopnięciem biurko stojące naprzeciw mnie i zemdlałem.

Obudziłem się w łóżku. Czy to był tylko sen? Otworzyłem oczy i już wiedziałem, że nie. Znajdowałem się w gabinecie pielęgniarki. Kiedy zauważyła jak wstaję, podeszła do mnie.

– Mateuszu, proszę, nie wstawaj, musisz jeszcze trochę poleżeć i dojść do siebie – powiedziała zaniepokojona.

– Nie – odparłem oschle i wyszedłem z gabinetu.

Nie wiem, gdzie chciałem pójść i nieświadomie skierowałem się ponownie do sekretariatu. Kiedy otworzyłem drzwi, od razu podszedłem do drzwi gabinetu pani dyrektor, nie zważając na pokrzykujące sekretarki. Gwałtownym ruchem ręki szarpnąłem klamkę i wparowałem do środka.

– Witaj Mateuszu, proszę usiądź.

– Nie, gdzie są moi rodzice? – zapytałem zły.

– Jak mówił pan policjant… nie… żyją – wydusiła z siebie.
Usiadłem i zatopiłem twarz w dłoniach. Czułem, że moje życie nie będzie już takie jak kiedyś.

Nagle całe szczęście z życia wyparowało. Miałem w sobie pustkę, nie potrafiłem się pozbierać. Płakałem. Po chwili pojawił się starszy aspirant Maksymilian Kot.

– Dzień dobry – powiedział do dyrektorki, nie zauważając mnie – Gdzie jest ten chłopiec? Uciekł z gabinetu pielęgniarki.

– Tu jest – wskazała na mnie.

– Och, więc… niestety na razie nie będziesz mógł wrócić do domu, zaprowadzę Cię do pani psycholog, żebyś mógł z nią porozmawiać i dowiedzieć się co dalej.

Nie mogłem tego słuchać, gwałtownie wstałem z krzesła, ominąłem policjanta i wyszedłem z gabinetu. Zacząłem biec, widziałem jak policjant mnie goni. Opuściłem szkołę i biegłem przed siebie. Na szczęście szybko biegam…

Jestem wysokim, dobrze zbudowanym blondynem, z cieniowanymi, krótkimi, wygolonymi i postrzępionymi włosami, tak zwanym fade. Na co dzień trenuję koszykówkę, uwielbiam ten sport. Pracuję nad tym, aby stać się jeszcze lepszym. Mówiono, że jestem jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Dziewczyny zwracały na mnie uwagę. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, co człowiek ma w środku, a nie jak wygląda, w ogóle całkowicie zgadzam się z przysłowiem „Nie oceniaj książki po okładce”.

Teraz to wszystko się zawaliło. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Przecież nie będę się wiecznie ukrywał, żeby nie trafić do Domu Dziecka. – Nie wiem – powtarzałem wybijając rytm adidasami. Biegłem, biegłem jak najdalej, jak najszybciej. Powoli opadałem z sił, pokonałem chyba z 5 kilometrów. Wiedziałem, jednak, że od tego nie da się uciec….

Zdecydowałem, że usiądę na ławce i dam się złapać policjantowi. Ten wkrótce do mnie podbiegł.

– Szybki jesteś – powiedział zdyszany.

– Wiem – odburknąłem.

– Dobra, musimy wrócić do szkoły – policjant próbował chwycić mnie za rękę.

– Nie chcę – odsunąłem się, wiedząc, że to i tak nic nie da.

– Musisz, nie mogę Cię zostawić tutaj samego – tłumaczył, ale głos drżał mu jak zeschły liść na wietrze. Patrzyłem właśnie na ten listek klonu. Był jak ja.
– Nie chcę – powtarzałem jak katarynka nie patrząc na rozpaczliwą szarpaninę liścia z wiatrem.

– Posłuchaj, wrócimy do szkoły, a tam porozmawiasz z panią psycholog co będzie dalej, dobrze? – policjant przyciągnął mnie do siebie. Liść opadł na ziemie. Rozdeptał go jakiś przechodzień.

– Musimy iść – policjant ciągnął mnie za sobą. Każdy jego krok miażdżył mnie, rozkładał na kawałki.

Co miałem zrobić? Musiałem wrócić do szkoły. Tam w swoim gabinecie czekała na mnie psycholog pani Katarzyna Żuk. Kiedy wszedłem, od razu poderwała się z miejsca, przywitała się ze mną, a policjantowi kazała wyjść i zaczekać za drzwiami.

– Więc, Mateuszu, rozumiem, że to jest dla Ciebie trudne…

– Nie, pani nie rozumie, pani nie wie jak to jest – przerwałem jej.

– Nie wiem, jak to jest stracić rodziców, ale wiem jak to jest stracić rodzonego brata – powiedziała smutno.

– Oj przepraszam – burknąłem. I pomyślałem, że przecież z drzewa spada więcej niż jeden liść. Wcale mnie to jednak nie pocieszyło. Głos kobiety docierał do mnie jakby z zaświatów.
– Nie ma problemu, to jest trudny czas dla Ciebie – tłumaczyła psycholog – okres żałoby jest najtrudniejszym przeżyciem dla człowieka. Będziemy się spotykać i rozmawiać o Twoich uczuciach, będziesz mógł się wypłakać lub wykrzyczeć żal do woli. Będziemy rozmawiać lub milczeć.

Chciałabym, żebyś wiedział, że możesz liczyć na moją pomoc.
– Ale ja nie chcę od pani pomocy, chcę, żeby zostawiła mnie pani w spokoju – odwróciłem się i patrzyłem na spadające liście. Było ich wiele. A każdy sam.
– Dobrze, możemy dzisiaj nie rozmawiać o tym co się stało. Jednak muszę ci powiedzieć o jeszcze jednej sprawie. Po tym, co się wydarzyło nie możesz wrócić do domu. Nie ma się kto Tobą zająć… Musimy Cię tymczasowo przekazać do ośrodka opiekuńczego a potem sąd zadecyduje kto się Tobą zajmie.

– Co???!!! Pani chyba sobie żartuje!!! Ja mam dom, nigdzie indziej nie pójdę!

– Tak Mateuszu, masz dom, ale jesteś niepełnoletni i nie możesz sam w nim mieszkać.
Nie mogłem w to uwierzyć. Ja, zwyczajny nastolatek chodzący do szkoły jak inni, mam trafić do jakiegoś ośrodka?

– Ale ja nie chcę! – krzyknąłem rozpaczliwie. Już wiedziałem, że nie jestem żadnym liściem.

Jestem tylko pyłkiem na butach jakiegoś przechodnia. Pyłkiem, który wdepnie z nim w każde bagno.

– Wiem, ale niestety takie mamy prawo. Został już wybrany dla Ciebie ośrodek.

– Super – mruknąłem – Bagno już wciąga…
Pani psycholog jakby nie dosłyszała i odprowadziła mnie pod wyjście ze szkoły.

– Pamiętaj co mówiłam, pomogę Ci przez to wszystko przejść, do widzenia Mateuszu. – zapewniała, a ja już widziałem w niej tego paskudnego spacerowicza pakującego się w co popadnie.

– Do widzenia – odparłem i spojrzałem na jej buty. Były nienagannie czyste. Lśniły bielą. Tak to zapamiętałem.

Wyszedłem z policjantem przed szkołę i po chwili przyjechał radiowóz. Aspirant kazał mi wsiadać.

W środku auto wyglądało jak każde inne. Jechaliśmy w ciszy do mojego domu. Kazali mi wejść i spakować wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Robiłem to automatycznie. Tylko moje oczy pokrywały się łzami. Przez nie łowiłem rozmyte obrazy domu. Wiedziałem, że tego miejsca szybko nie zobaczę, że nic nie będzie jak dawniej, straciłem ukochanych rodziców, straciłem wszystko. To wszytko spływało po mnie potokiem łez. Z wielkim bólem wyszedłem na zewnątrz i wsiadłem ponownie do policyjnego samochodu. Nie wiedziałem, czy kiedyś tu wrócę. Wszystko rozmywało mi się przed oczami. W końcu zniknęło.

W ośrodku opiekuńczym spędziłem miesiąc, następnie powiedziano mi, że sąd zdecydował o umieszczeniu mnie w Domu Dziecka. W ośrodku nie było tak źle, więc byłem przekonany, że w Domu Dziecka nie może być gorzej.

Grubo się pomyliłem. Kiedy stanąłem przed Domem Dziecka moim oczom ukazał się widok obskurnie wyglądającego żółtego budynku. W niektórych miejscach tynk popękał, a ściany pokrywało graffiti. Przed budynkiem znajdowała się wysoka brama, na górze zakończona spiczastymi pałąkami, porośnięta bluszczem. Ogród był mały, częściowo zajmował go zniszczony plac zabaw. Nie miałem ochoty oglądać tego dalej. Wszedłem przez główne wejście. Skrzypienie drzwi było tak głośne, że po chwili zjawiła się przy mnie jakaś pani. Była ubrana w obcisłą, niebieską bluzkę i modnie powycierane spodnie. Na nogach miała zakurzone szpilki, ale szybko stwierdziłem, że nie umiała w nich chodzić, bo przy każdym kroku łapała równowagę. Była to kierowniczka Domu Dziecka.

To, co nastąpiło później, już opowiedziałem. Otrzymałem to nieszczęsne drugie imię. Następnie pani kierowniczka kazała jakiejś dziewczynie, aby zaprowadziła mnie do mojego pokoju.

– Cześć – uśmiechając się podała mi rękę – ja jestem Emilia i mam 14 lat, a Ty?

– Jestem Mateusz, mam 13 lat – powiedziałem speszony, ale odwzajemniłem uśmiech.

– Witaj w Domu Dziecka – powiedziała bez entuzjazmu. – Będziesz dzielił pokój z Adamem i Filipem, wchodzimy właśnie na pierwsze piętro, na którym znajdują się pokoje chłopców i jedna łazienka, na drugim piętrze są pokoje dziewczyn i my mamy dwie łazienki.

– Ej to nie fair….- zauważyłem, co wcale jej nie wzruszyło.

– No cóż, jak w życiu… – zaśmiała się – to tutaj – zatrzymała się i wskazała ręką drzwi. Wisiała na nich tabliczka (tym razem nie drewniana) z napisami „Adam Florenzy Dorden” i „Filip Olex Jaśmiński”, o dziwo był jeszcze jeden napis: „Mateusz Wacław Baranowski”.

– O, ja też jestem – powiedziałem – przynajmniej nie napisano Baran.

– Ehhh, no tak – westchnęła – a i jeszcze jedno, nazywaj ją Panna Doskonała. Ona chce mieć wszystko jak w zegarku. Bądź o 16-stej w holu, mamy zbiórkę, rozpakuj się teraz, tylko nie spóźnij się na zbiórkę! To cześć!

– Cześć – pożegnałem się z nią.

Rozpakowałem moją walizkę i położyłem się na chwilę na łóżku. Nie była to jednak chwila. Przespałem pół godziny. Obudziłem się równo o 16:01. Szybko zbiegłem na dół. Wszyscy byli już ustawieni w rzędzie, ale Panny Doskonałej nigdzie nie było widać. Większość popatrzyła na mnie jak na kosmitę. Dotarło do mnie, że coś jest nie tak. W pewnym momencie odezwał się Harold.

– O, patrzcie, Baran w kapciach z króliczkami! – zaśmiał się idiotycznie.
Wszyscy ryknęli śmiechem… Na szczęście pojawiła się kierowniczka i zamilkli.
– Witam was dzieci! – krzyknęła – Mam kilka ważnych spraw do omówienia. Po pierwsze, macie nowego kolegę – wycelowała palcem we mnie i kazała mi podejść – Mateusz Wacław Baranowski, chyba wszyscy go zapamiętają, bo zarobił sobie na starcie dodatkowe sprzątanie. Ale znaj moją dobroć, Baranowski! Nie będziesz dzisiaj sprzątał, ale musisz nauczyć się szacunku do starszych. Wracaj do rzędu! Czekaj, czekaj! Co ty masz na nogach? – zapytała mrużąc oczy.

– Eee… kapcie.

– Po Domu Dziecka chodzimy w normalnym obuwiu, to coś możesz sobie zakładać na nogi w pokoju! Wracaj do rzędu! – Panna Doskonała mówiła jeszcze o jakichś mniej ważnych sprawach.

– Dobra, idźcie na obiad! Podszedłem do Emilii.

– Cześć – powiedziałem – Ona zawsze jest taka niemiła?

– Zazwyczaj tak – odparła. – Wiesz, ja uważam, że te kapcie są słodkie.

– Aaa… dzięki – mruknąłem speszony.

– Ten chłopak, co Ci tak dokuczył, to Harold, straszny ćwok i oczywiście największy pupilek kierowniczki. Uważaj na niego, on ma tu większe prawa.

– Świetnie – westchnąłem ironicznie.

– Patrz – pokazała na dwa stoły na stołówce – Ten po prawej jest dla chłopaków, a ten po lewej dla dziewczyn, więc się nie pomyl – zachichotała i odeszła. Od tego momentu wiedziałem, że nie będzie łatwo. Gdy pewnego dnia schodziłem na śniadanie, przed stołówką stał Harold ze swoją paczką.

– Hej, patrzcie kto idzie, Baran idzie! – zaśmiał się idiotycznie.

– Powinieneś nauczyć się manier – zripostowałem z zaciśniętymi zębami.

– Ooo, Baranowi zachciało się odzywać do króla! – zaśmiał się.

– Nie jesteś królem, leśnik!

– Nieprawda, mylisz się, TU jestem królem!

– Niedoczekanie twoje – mruknąłem.

Niestety Harold to usłyszał i dostałem pięścią w twarz. Straciłem równowagę i runąłem na podłogę. Gdy się podniosłem mogłem rzucić się na Harolda lub iść na śniadanie. Gdybym mu oddał, ten zawołałby Pannę Doskonałą i powiedział, że walnąłem go pierwszy. Jako że jest jej pupilkiem, kierowniczka by mu uwierzyła i z pewnością dostałbym dodatkowe sprzątanie. Wolałem nie ryzykować. Poszedłem na śniadanie, pod moim okiem rosła już śliwa. Podbiegła do mnie Emilia.

– Co Ci się stało? – zapytała zaniepokojona.

– Aaa… kiedy się ubierałem, niechcący walnąłem się w szafkę – skłamałem, bo nie chciałem powiedzieć jej prawdy.

– Po zbiórce mogę Ci zrobić zimny okład.

– Nie! Naprawdę nie ma potrzeby.

– Właśnie, że jest. Po zbiórce przyjdź do mojego pokoju – rozkazała.

– No dobrze – mruknąłem zrezygnowany.
Skierowałem się do naszego stolika. Panna Doskonała siedzi przy każdym stole na zmianę, dzisiaj przypadło na stół dziewczyn. Usiadłem koło Filipa i Adama.

– Co Ci się stało w twarz? – spytał Filip

– A walnąłem się.

– A to przypadkiem nie o Harolda? – zapytał Adam

– Eee… nie, walnąłem się o szafkę.

– Przecież wiem, że to Harold, widziałem, jak Cię uderzył – powiedział Adam – Twardy jesteś!

– Chłopaki, ale nikomu nie mówcie.

– Czemu nie? Powiedzmy to Doskonałej – zaproponował Filip.

– Nie! Bo ona powie, że go sprowokowałem i że się nie skarży na innych. To nic nie da – zauważyłem.

– To co? Trzeba coś z tym zrobić! – powiedział Adam – Może powiedz to swojej pani psycholog?

– Zobaczę – skończyłem rozmowę i zacząłem jeść. Gdy odnosiłem talerz, natknąłem się znowu na Harolda.
– Ooo, kto Ci nabił taką śliwkę pod okiem? – zapytał udając zatroskanego. – Kto pobił naszego Baranka?! – krzyknął na cały głos i szybko odszedł, ale zdążyłem zauważyć ten złośliwy uśmieszek na jego twarzy.

Zignorowałem to i poszedłem do holu na zbiórkę. Panna Doskonała weszła szybkim, choć z powodu zbyt wysokich obcasów, chwiejnym krokiem. Zatrzymała się i przeleciała wszystkich wzrokiem. Oczywiście jej spojrzenie zatrzymało się na mnie.

– Baranowski! Co to jest, to pod okiem? – spytała zrzędliwie.

– Uderzyłem się w szafkę, jak się ubierałem.

– Nieprawda! – krzyknął Harold – Słyszałem, że ktoś go pobił!

– Kto to zrobił?! – spojrzała groźnie na innych. – Jeżeli nikt się nie przyzna, to wszyscy dostają dodatkowe aprzątanie. Oprócz Harolda, który tę sprawę zgłosił. Mateusz, ty również dostajesz dodatkowe sprzątanie, za kłamanie i ukrywanie winnego! – wykrzyczała kierowniczka. – Dobrze, a teraz, zostaną wam przydzielone obowiązki, o 8:30 są lekcje, każdy niech sprawdzi na planie jakie ma przedmioty.

Panna Doskonała przydzieliła wszystkim zadania i kazała się rozejść. Poszedłem na chwilę do swojego pokoju zabrać plecak z książkami i skierowałem się na drugie piętro do Emilii. Zapukałem do drzwi, lekko się uchyliły.

– Czego chcesz? – syknęła dziewczyna z tego pokoju.

– Przyszedłem do Emilii – chuda dziewczyna wyjrzała przez szparę.

– Nie ma jej – odpowiedziała podchodząc do drzwi. Chwyciła za klamkę, chcąc je domknąć spojrzała na mnie i wreszcie rozpoznała. Otworzyła drzwi szeroko i dopiero zauważyła moje opuchnięte, czerwone oko. – Wejdź, nie stój tak na korytarzu, zaraz powinna wrócić – powiedziała i weszła z powrotem w głąb pokoju.

Czekałem jednak na zewnątrz. Minęły na szczęście chyba tylko dwie minuty, kiedy nadeszła Emilia.

– Cześć, Mati.

– Hej.

– Wejdź proszę – powiedziała miło. – Nie zwracaj uwagi na ten bałagan – zarumieniła się.

– Bałagan? Przecież tu jest czyściutko!
Dziewczyny zawsze utrzymywały porządek. Pokój miały identyczny jak nasz, ale ich wydawał się znacznie większy. To musiała być zasługa ich wrodzonych zdolności do sprzątania.

– Podejdź i usiądź na moim łóżku, dam Ci zimny kompres, choć już pewnie niewiele pomoże. Gdy weszła do łazienki, zauważyłem, że dwie dziewczyny z jej pokoju się na mnie gapią.

– Eee… cześć – przywitałem się nieśmiało, drapiąc się ręką po głowie – Jestem Mateusz.

– Tak, wiemy – odpowiedziały chórem. „Dziwne zjawisko” – pomyślałem. W końcu Emilia wyszła z łazienki niosąc okład na moje oko.

– Eee… Weronika, Martyna coś nie tak? – zapytała, widząc jak się na mnie patrzą.

– Nie – odpowiedziały, co dziwne, znów chóralnie.
Emilia wzruszyła ramionami i podała mi kompres. Przyłożyłem go sobie do twarzy i przez chwilę poczułem przy oku przyjemny chłód. Wstałem, podziękowałem Emilii i pożegnałem się. Zbliżała się godzina rozpoczęcia lekcji, więc szybko wyszedłem z pokoju.

Byłem dość dobrym uczniem. Zanim straciłem rodziców, nie przejmowałem się niczym, również nauką. Teraz jednak wiedziałem, że muszę się stąd wyrwać i coś osiągnąć, bo mogłem liczyć tylko na siebie.

Wychodząc z budynku przypomniałem sobie, że nie sprawdziłem planu lekcji. W plecaku musiało brakować książek! Pobiegłem schodami na górę przeskakując co drugi stopień. Wpadłem do pokoju i… Nie, to znowu on! Przy moim łóżku stał roześmiany Harold, trzymając w ręku mój pamiętnik. Tak, prowadziłem pamiętnik.

– Zostaw to! – syknąłem.

– A co mi zrobisz? – spytał i zajrzał do środka. – „Moje 8 urodziny, dostałem samochodzik, piękny, czerwony samochodzik!” – zaśmiał się.

– Odłóż to powiedziałem – ryknąłem i ruszyłem na niego.

Ten rzucił mój pamiętnik na łóżko i zadał mi pierwszy cios. Musiałem to zrobić, kopnąłem go z całej siły, a on upadł na ziemię i z bólu się rozpłakał.

– O nie! – jęczał – już nie będę, zostaw mnie bestio!

– Wynocha stąd! – krzyknąłem.
Usiadłem i wziąłem w ręce pamiętnik. Większość kartek była porwana. Prowadziłem go, odkąd nauczyłem się pisać, był dla mnie najcenniejszą pamiątką po dawnym życiu! A on tak po prostu go podarł. Złość buzowała w moich żyłach, byłem załamany. Położyłem się i zacząłem płakać. Znowu coś ode mnie odpływało, odchodziło bezpowrotnie. Na dworze szalała ulewa. Liście ginęły w powodzi błota.

Przeleżałem pół dnia w łóżku patrząc na tą zaokienną apokalipsę. Nie poszedłem na obiad, a gdy koledzy wrócili do pokoju wybąkałem, że jestem chory i muszę leżeć. Odpłynąłem w czerń. Zasnąłem.

***

Obudziłem się cały spocony, musiał mi się śnić jakiś koszmar. Bardzo potrzebowałem „do toalety”, więc wyszedłem po cichu z pokoju. Było już ciemno. Po drodze zauważyłem otwarty gabinet dyrektorki i wylewający się z niego snop światła. Ciekawość zwyciężyła, ostrożnie zajrzałem do środka. Na szczęście nikogo nie było. Wszedłem w głąb pokoju. Na biurku znajdowały się jakieś papiery. Rzuciło mi się w oczy moje nazwisko. To były dokumenty adopcyjne! Ktoś chce mnie adoptować! Moja radość nie miała granic. Nagle usłyszałem kroki, przestraszyłem się i pędem pobiegłem do pokoju. Położyłem się do łóżka.

***

– Wstawać! Wstawać wszyscy! – słychać krzyk – Są jacyś chętni na dodatkowe sprzątanie?! Nie?! To wstawać obiboki!!!

– Mateusz, Filip, wstawajcie! – usłyszałem głos Adama.

Ledwo wstałem, przypomniały mi się wydarzenia z nocy. Nie, to musiał być sen. Cała radość wyparowała. Ubrałem się i poszedłem na śniadanie. Kiedy zjadłem, usłyszałem jak kierowniczka mnie woła, podszedłem do niej. „Pewnie dostanie mi się za to, że pobiłem Harolda” – pomyślałem.

– Dyrektorka chce Cię widzieć – powiedziała Panna Doskonała.

Jeszcze lepiej! Harold zgłosił to dyrektorce! Pełen obaw, poszedłem do jej gabinetu. Zapukałem.

– Proszę wejść! – usłyszałem zza drzwi.

– Dzień dobry – przywitałem się.

– Dzień dobry Mateuszu, usiądź proszę. Mam dla Ciebie dobrą wiadomość – powiedziała.

Dobrą? Czy ona żartuje? Przecież pobiłem Harolda.

– Jest pewna rodzina zainteresowana Tobą – kontynuowała dyrektorka. – Chcą Cię adoptować.

– Naprawdę?! – prawie krzyknąłem.

– Tak, naprawdę.
– Jej, nie wiem co powiedzieć!!! – ucieszyłem się i usiadłem z powrotem na krześle. – Przepraszam – uśmiechnąłem się, dyrektorka również.

– Rozumiem twoją radość Mateuszu, to normalne. O opiekę nad tobą ubiega się rodzina pani Roberty. Będziesz ich drugim adoptowanym dzieckiem. Masz szczęście, pani Roberta to wspaniała kobieta, co miesiąc przekazuje nam pomoc finansową, uczestniczy w wielu akcjach charytatywnych – opowiadała dyrektorka. – Jej syn zmarł w wyniku nieszczęśliwego wypadku, a ona oddała się pomocy innym. Cudowna kobieta – westchnęła. – Cóż, pakuj się powoli, pojutrze jedziesz do nich.

– Tak, tak, tak! – nie mogłem opanować swojej radości. – Dziękuję bardzo – rzuciłem do dyrektorki i, nie czekając na odpowiedź, w radosnych podskokach wybiegłem na korytarz.

Wparowałem szczęśliwy do pokoju.

***

W drodze do kancelarii sprawdziłem kalendarz na smartfonie, żeby wiedzieć co na dzisiaj mam zaplanowane. Miałem umówione spotkanie z klientem. Takich spotkań codziennie odbywałem wiele. W kalendarzu widniało nazwisko: Harold Buczyński. Coś mi to mówiło, lecz nie mogłem sobie przypomnieć. Wszedłem do kancelarii i skierowałem się do swojego pokoju. Po chwili sekretarka poinformowała mnie, że przyszedł umówiony klient. Powiedziałem, żeby poprosiła go do mojego gabinetu. Usłyszałem pukanie do drzwi.

– Adam, Filip! – krzyknąłem – zostałem adoptowany! Naprawdę? – spytał Adam.
– Tak!
– Ty farciarzu! – powiedział Filip.

I tak zakończyła się moja przygoda z Domem Dziecka. Trafiłem do wspaniałej rodziny. Pani Roberta pokochała mnie jak własnego syna, u niej czułem się bezpieczny. Skończyłem podstawówkę i liceum ze świetnymi wynikami, studiowałem na Uniwersytecie Warszawskim, zostałem prawnikiem i założyłem własną kancelarię adwokacką. Moją żoną została Emilia, z którą po latach spotkałem się na studiach. Ona, podobnie jak ja, została adoptowana i jej nowi rodzice zadbali o jej edukację. Zostałem ojcem. Emilia urodziła prześlicznego chłopczyka o rudych włoskach, nazwaliśmy go Robert.

***

– Proszę! – krzyknąłem.

– Dzień dobry – powiedział klient.
Zamurowało mnie. Ta twarz, ten człowiek. Przecież to był Harold z Domu Dziecka!

– Dzień dobry, dawno się nie widzieliśmy, prawda, panie Haroldzie? – zapytałem zadziornie.

– Mój Boże… Mateusz, przepraszam… pan Mateusz – wydukał zaskoczony.

– Usiądź proszę – poprosiłem. – Haroldzie, co Cię tu sprowadza? – spytałem zaciekawiony.

– Zostałem oskarżony o coś, czego nie zrobiłem.

– Rozumiem. Czy możesz zatem opowiedzieć wszystko od początku?
Rozmowa trwała długo, dowiedziałem się jakie ma problemy. Powiedział też, że jest mu

ciężko, że się zmienił, stara się, ale nic nie idzie po jego myśli.

– Obronię Cię za darmo – zaproponowałem.

– Naprawdę?! – nie uwierzył.

– Tak, część spraw prowadzę charytatywnie dla osób w trudnej sytuacji życiowej, pomogę Ci – powiedziałem.
– Czemu chcesz mi pomóc? Przecież bardzo Cię skrzywdziłem – wydawał się być zaskoczony.

– Dlatego, że ja daję drugą szansę, sam dostałem drugą szansę od życia. Uzgodniliśmy szczegóły, umówiliśmy się na następne spotkanie. W końcu nadeszło.

– Witaj Haroldzie – przywitałem się.

– Cześć Mateusz.

– Haroldzie, mam jeden warunek. W zamian za moją pomoc, zgłosisz się jako wolontariusz,

na pół roku, do pomocy w wybranym przeze mnie Domu Dziecka, dobrze? – powiedziałem.

– Tak, dobrze, zrobię to.

– W takim razie wróćmy do sprawy, mamy dużo do omówienia.

Sprawa sądowa, której prowadzenia się podjąłem, została przeze mnie wygrana. Harold pracował jako wolontariusz, aż w końcu całkowicie poświęcił się tej sprawie i zaczął pomagać dzieciom zawodowo. Zrozumiał, że krzywdy, które mi wyrządził, spotykają też inne dzieci. Ostatecznie Harold został ekspertem od „trudnej” młodzieży i potrafił nawet największych chuliganów zmieniać w porządnych ludzi.

Ja nadal działam charytatywnie. Po kilku latach zdecydowaliśmy się z Emilią, że adoptujemy dziecko. W naszym domu pojawiła się trzyletnia Kasia.

– „Miałem żonę, dzieci, dom, pracę i miłość. Wiodłem szczęśliwe życie i wykorzystałem w pełni moją Drugą szansę” – pomyślałem, siedząc w parku na tej samej ławce, która dawniej zatrzymała moją ucieczkę. Z tą różnicą, że teraz szarpano mnie za dwie ręce. Jednej uczepił się Robert, a drugiej Kasia. Oboje chcieli iść na lody. Wstając, spojrzałem na drzewa. Pojawiały się na nich zawiązki liści.

– Jesteśmy jak te pąki – powiedziałem śmiejąc się.

Emilia wykonała tyko zdziwioną minę i stuknęła swymi nienagannie czystymi butami, a ja poszedłem za nią w wiosenne światło, ciągnąc za sobą nasze dzieci.

 

Źródło: http://wikitka.pl/2018/02/druga-szansa/