JustPaste.it

Bronek.

Mój głos w dyskusji.

Mój głos w dyskusji.

 

Z zasady nie lubię angażować w wymiany zdań oraz kłótnie w przestrzeni wirtualnej. Kiedy byłem młodszy, to dużo czasu spędzałem w przestrzeni wirtualnej na niekończących się dyskusjach. W pewnym momencie mi się przejadło. W związku z tym w Internecie jestem raczej obserwatorem niż uczestnikiem. 

Ale od półtora tygodnia czuję duży niesmak. Paskudne uczucie na końcu kubków smakowych, które wraca z każdą chwilą, gdy zaglądam na eioba.pl. Niesmak ten popycha mnie do napisania kilku słów na ostatnio dość mocno propagowany w ostatnim czasie temat. 

Temat, który personalnie jest ze mną związany bardzo mocno.

Z racji tego, że wybrałem rolę obserwatora w Internecie nie było łatwo mi się przełamać do napisania kilku słów.

Ale jednak powinienem. Tak po prostu.

 

Wracam myślami do mojego pobytu w dużym, polskim mieście. Wspaniałe studenckie czasy. Ona już wtedy pracowała, ja w zasadzie nie musiałem z racji sytuacji finansowej. Ale jednak studenckie wakacje w środku miasta spędzane samemu to nie było to.

Znalazłem pracę, bez większego problemu. W tej branży miałem już doświadczenie.

W pracy miałem przyjemność obcować z wieloma ludźmi. Wszyscy absolutnie wyjątkowi. 

Ale nie da się zapomnieć o Bronku.

Bronek miał około 40 lat, może trochę więcej, może trochę mniej. Podczas pierwszego spotkania nie przypadliśmy sobie do gustu - to nic, ja jestem bardzo cierpliwy i wierzę w dobre fluidy. Po czasie przekonaliśmy się do siebie nawzajem.

Podczas wizyty w jego domu uderzyło mnie kilka rzeczy. Mnóstwo książek, w większości atlasów oraz książek geograficznych. Bronek uwielbiał podróże oraz geografię, zwłaszcza Włochy i Francję, jeśli mnie pamięć nie myli. Modele samolotów na nitkach, które sam sklejał. Rysunki kościołów oraz innych ciekawych budowli za witrynami. Malował i kreślił doskonale. Ilość detali architektonicznych ujętych na rycinach była zadziwiająca. Ponadto śpiewał... hymny i pieśni chóralne. Baryton. Znał się na muzyce jak mało kto. 

Podczas spaceru powiedział mi, że słyszy samolot. Sokoli wzrok nie jest moją domeną, ale miałem na nosie okulary - mimo to, nic nie widziałem. "Bronek, przesłyszałeś się, to pewnie samochody". "Nie, to na pewno samolot". Powiedział przy tym model tego samolotu. I pojemność silnika. 

Maleńki jak główka od szpilki samolot powoli stawał się coraz większy. Pojawił się w chmurach, ale nawet podczas przelotu tuż nad nami nie był większy niż pół mojego paznokcia. 

"Bronek, jaja sobie robisz. Daj spokój, jak możesz powiedzieć, że to taki i taki samolot?!"

"Jak przyjdziemy do domu to Ci pokażę. A wiesz, że on leci do Berlina?"

Roześmiałem się serdecznie. 

Po powrocie zdjąłem z szafki album lotniczy i mu podałem. Na którejś stronie z kolei odnalazł ten samolot i pokazał mi go palcem.

"To ten".

"Wkręcasz mnie, jak mam niby Ci uwierzyć? To może być jakikolwiek samolot, a ja i tak się na tym nie znam to mi możesz wcisnąć wszystko".

"Pomóż mi włączyć komputer"

Wstukał w klawiaturę "flightradar".

"To jest miejsce, gdzie możesz to sprawdzić, sam zobacz".

Oczywiście ten mały żółty samolocik z mapy to był dokładnie ten model z albumu lotniczego. Co do joty. Oczywiście leciał do Berlina.

W takich chwilach nie ma za dużo do powiedzenia. Sąsiedzi dwa piętra niżej na pewno słyszeli, jak szczęka mi opadła na podłogę. 

Byliśmy na szybkim wypadzie za miasto. Bronka interesował głównie mały, zaniedbany kościółek. Jego wykład na temat architektury trwał bez mała dwie godziny. Pamiętam ciszę, spokój i powolny głos Bronka, który referował, dlaczego w tym miejscu zastosowano akurat taką dachówkę.

Kiedy wróciliśmy, było już późno. Bronek był zmęczony.

"Bronek, podpisz mi jeszcze listę za to spotkanie i już mnie nie ma, dobrze?"

"Jasne, tylko mi pomóż"

Mama Bronka była emerytowaną nauczycielką. Taty nie było. Wyszła z pokoju i pomogła przestawić mi wózek Bronka w pobliże biurka. Złapałem długopis i włożyłem mu w dłoń, a jego mama położyła jego rękę z długopisem na biurku nad kartką. Trochę to trwało, zanim Bronek złożył swój podpis na kartce. Oczywiście, równo co do linijki.

"Przyjdzie pan jutro?"

"Nie, umówiliśmy się na przyszły tydzień".

"OK, to do zobaczenia. Dziękuję panu bardzo"

"Nie ma za co, to była przyjemność, jak zwykle zresztą".

Jadąc w windzie z szóstego piętra zamyśliłem się. Czułem w rękach pchanie ciężkiego wózka pod górę, ale byłem zadowolony.

 

Bronek chorował na zanik mięśni. Nie był w stanie samodzielnie poruszać nogami i rękami. Umiał jedynie kręcić szyją i wykonywać bardzo powolne czynności rękami w ograniczonym stopniu. Rysunki i modele samolotów to pamiątka z czasów, kiedy choroba nie dawała jeszcze o sobie znać. 

Zanik mięśni u człowieka renesansu nie mógł przejść bez echa. Były chwile, gdy Bronek był drażliwy i kłótliwy. Wpadał także w nerwicę natręctw. Nie dziwiło mnie to. Mama z przepraszającym uśmiechem powiadomiła mnie, że niestety problemy z psychiką również narastają. Ta choroba nie bierze jeńców. Człowiek staje się zakładnikiem własnego ciała. Można było ją jedynie zatrzymywać, nie można jej wyleczyć.

Pracowałem jako asystent osoby niepełnosprawnej. 

 

Takich ptaków zamkniętych w klatkach widziałem wiele. Bardzo wiele. Po powrocie z wielkiego miasta do mojego miasta rodzinnego nie miałem już do czynienia z takimi osobami jak Bronek, choć pracowałem i pracuję ściśle z osobami niepełnosprawnymi. Ale nie potrafię o nim zapomnieć.

 

A w wiadomościach słyszę dyskusję, kto powinien zapłacić za protest osób niepełnosprawnych oraz ich rodziców w Sejmie. Trudne pytanie. 

Ja mam jednak jeszcze trudniejsze pytania - ile jest takich Bronków w Polsce? Jak bardzo trzeba być zdeterminowanym i pod ścianą, żeby zdecydować się kroki takie jak protest w Sejmie? 

Przekornie zadam najtrudniejsze moim zdaniem pytanie - co o nas będzie sądzić historia, skoro najmocniejsi nie pochylają się nad losem najsłabszych?

 

 

Historia z życia wzięta. Wszystkie personalia zostały zmienione.