JustPaste.it

Fachowcy

Fachowcy.

 

W Dantejskich zaświatach dla fachowców przygotowano ze szczególną pieczołowitością osobne kręgi i najrozmaitsze i najbardziej wyszukane tortury i rozkosze. Mój Pan Kafelkarz vel Wielki Glazurnik obejmie w posiadanie krąg Nieba w górnych warstwach, niedaleko Empireum i zapewne będzie fugował dziewice. Trzysta dziewic! Dostąpi w pełni. Aniołowie będą mu dyskretnie podawać wykrochmalone ściereczki do przecierania, złotogłowiem wyszywane podkolanniki i narzędzia ze szczerego srebra inkrustowane diamentami. Zasłużył bowiem był. Obserwowanie go przy pracy było wielką przyjemnością i niezasłużonym honorem. Omijam już prozaiczne zdziwienia, jak np. staranne przygotowanie pola walki i sprzątanie po skończeniu, ale Pan Kafelkarz zjawiał się  u mnie codziennie o 6.39 ! Niewiarygodne? A jednak prawdziwe. O 10.00 robił sobie przerwę na śniadanie, które spożywał na schodach rozwijając ze starannie zapakowanego papieru i popijając herbatką z wysłużonego termosu. Odmawiał kawy i posiłków, albowiem:

-Żona czeka z obiadem, a raczej z…kolacją, no..

Wzruszyłam się autentycznie. Żona zapewne dostąpi niebiańskiego fugowania w kolejności pierwszej. Naprawdę, przez pierwsze trzy dni myślałam, że ktoś mnie wkręca i jestem w jakimś programie telewizji bardzo komercyjnej. Dalsze trzy dni nie dowierzałam szczęściu, a potem ogarnęło mnie filozoficzne przewartościowanie wszelkich wartości i zaczęłam nieśmiało wierzyć w ludzkość. I myliłby się ktoś mniemając, że jest to tzw. Prosty Człowiek, którego” krzywdzą śmiechem  nad jego krzywdą wybuchając”. Pan Ryszard jest niezwykle przenikliwym interlokutorem, jeśli tylko robota na to pozwalała, rozmawialiśmy sobie na przeróżne tematy. „Proszę pana” i „proszę Pani” zaczynało każde zdanie. Ja, skądinąd polonistka, nie zauważyła śladu akcentu, a Pan, okazało się, był pod Giewontem urodzony, a w nasze strony zawitał za żoną. Zważywszy na kanapki, jakie mu przygotowywała i zapewne niezwykłe obiado- kolacje o 18.00, (w piątek „Rybka będzie!”) - nic dziwnego! Owszem, widziałam go zdenerwowanego, a nawet przeklinającego, choć i owe przekleństwa wypadały słabo przy tych zasłyszanych od brukarzy. Bardzo niewinnie wręcz. Otóż Pan Ryszard wychodził z siebie, tzn. ze swojego niezwykle uporządkowanego i estetycznego świata, gdy widział fuszerki poprzedników. Do tego byłam już oczywiście wcześniej przygotowana, bo zdanie :

-” A kto tu pani, tak to spierdolił?!” -słyszałam już wielokrotnie, jednak w wypadku Pana Glazurnika było to zupełnie, co innego.

Najgorsze były schody. Na twarzy występowały mu wypieki, wyraźnie z trudem łapał oddech i momentalnie musiał walczyć z chęcią ucieczki z miejsca pracy. Aż tak. Jako że nie ukrywałam już wtedy, że Go kocham miłością platoniczną i wieczną, bowiem wykafelkował już łazienkę- walka, jaką staczał sam ze sobą była ogromna. Miłość, szczególnie ta czysta, ideowa- zobowiązuje. Nawet jeśli jest jednostronna. Także Pan Ryszard nie uciekł, jednak jakoś musiał wyrazić oburzenie i podejrzewam, nieumotywowany wstyd, jaki go ogarniał. Wstyd ten rozumiałam poniekąd, bo podobny, acz absurdalny przecież, odczuwałam, gdy uczeń dukał coś przed tablicą na banalne pytanie.

- No niech Pani spojrzy! To jest pion? To odstaje trzy centymetry! To masakra! A gdzie dylatacja?- I tu, nieco nieśmiało, pojawiło się :”- Kurwa mać”

Nie rozumiałam nic, bo dylatacja kojarzyła mi się tylko z dyletanctwem, demencją i dyluwium. Jednak zapewne Pan Ryszard w najmniejszym szczególe miał rację.

Wkrótce już jednak zorientowałam się, że problem ma o wiele większy zakres. Wojna toczyła się już od wieków i na całym budowlanym świecie- konflikt toczył się między Budowlańcami i Wykończeniówką. Wrogowie nienawidzili się bezkompromisowo i nieprzejednanie. W zasadzie wszystko, co uczynili pierwsi było „spi….” Albo „zje…” W nienagannym wydaniu Pana Ryszarda- „masakra, k… m…”. W tym konflikcie oczywiście trzymałam stronę Wykończeniówki, choć może nie całej.

Wiele się nauczyłam przez ten rok. Odróżniam tynkarzy od tynkarzy zewnętrznych, od tych, którzy kładą gładź i malarzy, a i w każdym z nich są przecież podtypy i formacje- jak chociażby  tynkarze przecierowi, natryskowi, ręczni cementowo wapienni, na sucho, na mokro, maszynowo…Otworzył się przede mną nowy świat pojęć. Anemostat, jastrych suchy i mokry, kalenica, jętka, keramzyt, styrodur, szalówka czy wspomniana dylatacja. Wiedza zresztą niewiele daje wobec zwykłego użerania się o to, by po prostu przyszli na czas i zrobili swoje, Czy raczej „sp…li”. Generalnie po sobie sprzątał tylko Pan Ryszard i elektryk, zresztą chwalony przez tego pierwszego. Ale wiedza niewiele się przydaje, gdy latasz na miotle i ze ścierą w kółko i bezustannie.

A ja lubię wiedzieć, jestem zawsze szeroko otwarta na wiedzę. Jestem też sprytna i dociekliwa, co więcej, intuicyjnie wyczuwam podteksty, Pana Ryszarda rozgryzłam momentalnie już po pierwszym jego zapytaniu:

- Na pewno?

Gdy Pan Ryszard, choć raz zadał takie pytanie, należało się poważnie zastanowić, a najlepiej od razu wycofać z decyzji.

            - Ja się tylko upewniam, proszę Pani, żeby potem nie było nieporozumień. Ja oczywiście zrobię, jak sobie pani życzy…

Takie słowa oznaczały już bardzo poważne wątpliwości, a moja wizja białych fug do szarych kafelek rozmazywała się ostatecznie.  Rzadko nie miewam racji, ale nie wtedy, gdy Pan Ryszard wątpi. Oczywiście miał rację.

            - 123, proszę Pani, albo 124.

I tak było- popielate fugi okazały się idealne. Od tej pory nawet nie dyskutowałam, wystarczył najmniejszy grymas, a ja, spryciara, pytałam od razu:

             - A co mi Pan radzi?

            - No ja się nie wtrącam, proszę Pani, ja robię jak klient każe, to Pani decyzja a gusta są różne- mówił tak długo i kwieciście, a ja zastanawiałam się, jak w ogóle mogłam wpaść na taki kretyński pomysł i w ogóle skąd mi się to wzięło.

Jako że sprytu mi nie brakuje nauczyłam się też wykorzystywać Pana Ryszarda, choć mam wrażenie, że mu się to podobało.

Stawałam zatroskana nad nowo zainstalowanym zlewem i zadumanym tonem pytałam

            - A co Pan, Panie Ryszardzie, o tym powie?

Zazwyczaj podnosił się ciężko z kolan i wzdychał ciężko, dotykał zaworu i komentował:

            - Lata, jak Żyd po pustym sklepie.

Zapadała cisza, aż słyszałam bicie swego znękanego serca- to był już trzeci zas.. zlew i hydraulik…

- To się Pani urwie, no.. za jakiś miesiąc- przyglądał się baczniej-  Albo i pewnie  wcześniej…

No i błagałam, używałam całego czaru i brałam na litość. No i Pan Ryszard montował armaturę… Pewnie  mnie przeżyje…Nie mam wątpliwości.

Pan Kafejkarz był tez niezwykle i subtelnie dowcipny. Na własne uszy słyszałam, jak przywitał budowlańca naprawiającego dach po fuszerce:

            - A dzień dobry! Piękny dzień na szpachlowanie!

            - A dzień dobry, dzień dobry.- odrzucił, nawet serdecznie ten drugi i pogonił na drabinę.

Wątpię, czy załapał aluzję. Konflikt o schody nigdy nie został zażegnany, a Pan Ryszard musiał je prostować i dokupić siedem kilo kleju. Kiedy nieśmiało spytałam  budowlańców, co mam teraz z tym zrobić, jeden wzruszył ramionami i rzekł:

- No… To trzeba zaszpachlować…

-„Zaszpachlować się wszystkiego jednak nie da”- i to jest jeszcze jedna głęboka prawda, którą zawdzięczam Panu Ryszardowi.

Ale schody mam, jak w Casino de Paris. Tylko pióra do d.. i schodzić!

Rozumiałam też, dlaczego prawdziwy fachowiec nie miał nigdy pomocnika i nie lubił, gdy jakaś inna ekipa kręciła się po domu. Ale to było naprawdę trudne, gdyż prawie nigdy ekipy nie przychodziły wg harmonogramu, w ogóle coś takiego, jak harmonogram w budowlance nie istnieje.

            - Przyjdziemy pod koniec miesiąca- oznaczało zazwyczaj za dwa miesiące. - Do tygodnia się wyrobimy- za miesiąc. I tak mniej, a raczej więcej.

A żelazną i trochę  lubieżnie brzmiącą zasadę, jakiej trzymał się Pan Glazurnik:” Najpierw na mokro, potem na sucho”- można było miedzy bajki włożyć, bo ani razu nie udało mi się tak zgrać fachowców.

Wiem też, że jeśli ktoś chce zaliczkę, coś jest nie tak. Pan Ryszard na propozycję zaliczki prawie się obraził.

            - Po robocie, zapłata po robocie- rzucił krótko, obrażonym tonem i wrócił do cięcia, które wywracało mi trzewia i przewiercało mózg.

Dialogi fachowców… Oj nasłuchałam się. W tej konkurencji zwyciężają w cuglach Budowlańcy. Może z oczywistego powodu, że pracują najczęściej w parach. Najsłabiej wypadają pary- ojciec- syn, gdyż generalnie, ich kłótnie kończą się szybko i zazwyczaj syn musi ustąpić klnąc tylko pod nosem. Do komunikacji ze światem delegowany jest ojciec. Byłam  zatem Panią Właścicielką, Właścicielką, Gospodynią, Szefową - przy czym nie bardzo wiem, czy chodziło tu o żonę szefa, czy kogoś, kto rządzi- obawiam się, ze to pierwsze, Panią domu- brakowało tylko Kapłanki Domowego Ogniska– Prze Panią, Małżonką, Żoną, Pańską Żoną, Połowicą Pańską, Pańską Lepszą Połową lub Drugą -zawsze chodziło o przynależność do Właściciela, ewentualnie Współwłaścicielką i Żoną Inwestora. Generalnie odpowiadała mi ta rola, a jeśli zadawano mi jakieś pytania, czułam się mile połechtana i nie próbowałam się przeciskać na wyższą pozycję. Jestem bardzo rozsądną kobietą.

            - A jak tu to ma to być?- zapytał mnie znienacka budowlaniec- ojciec.

            - No… Wie pan, gdyby mnie Pan zapytał o Słowackiego, Mickiewicza ewentualnie, to owszem….

Budowlaniec poskrobał się po lekko posiwiałej głowie.

            - A taaa… No, wie Poni, ale jo byk wtedy nie pogodoł.

Tak też ustaliliśmy szybko zakres kompetencji, bez zgrzytów i sympatycznie. Przy okazji ekipy góralskiej nauczyłam się kilku nowych słów- gelynder, ruła i aluminium.

            - Ta ruła od gelyndra jest z alaminium.

Idzie się dogadać? A juści, zasi, kijsi, cosi, gdziesi. Czysty Wyspiański. W dodatku górale byli wspaniale zbudowani i często pracowali bez koszulek…

A mówili, że budowa domu to armegadon i akopalipsa…

Chętnie oddawano mi władzę w wyborze kolorów i temu byłam w stanie sprostać, acz nie jest to banalna dziedzina. Nie wiem, kto nadaje nazwy kolorom, ale nie jest do końca normalny. Czasami stopień egzaltacji sięga zenitu. Takie kolory jak: xanadu, peridot, razzmatazz, caput mortuum istnieją naprawdę, a ten ostatni od cesarstwa rzymskiego, jest też kolor hghkh czyli hagiekahatowy, po męsku- szarawy, a skojarzony z odgłosem kogoś, kto tonie w kadzi świeżej śmietany w komiksie Scotta McClouda „Hearts and Minds". To jest normalne? Już nie mówię o próbach poetyckich typu: niebanalny arbuzowy, istny koralowy, niedościgniona limonka, światełka Heraklionu, przydymiony kwintecik, tajemnicza gejsza. Odlot.

- A zatem poproszę aksamitny dotyk w odcieniu gorzkiej landrynki, lekką cegłę, czekofashion z karmelowym zamszem…

Nie tylko  budowlaniec by nie pogodoł. Wydaje się, że strategia numeryczna Pana Ryszarda jest odpowiedniejsza.

            - Poproszę 127. I ch…

Dialogi Bobów budowniczych to maestria oszczędności i prostoty:

            - Tu trzeba to przyje…, a jak będzie krzywo to ch…, jakoś się przeszpachluje, bo i tak lata jak patyk w g…

Takie i podobne były na porządku dziennym, zatem wiele można wyrazić za pomocą dwóch czasowników i rzeczownika, reszta to przy- i przedrostki.

Czasami nawet mnie śmieszyły:

            - E ty? Heniek!

            - Co?

            - Gówno!

Takie proste i nieprzebluźnione.

Ale ekipa tynkująca to był prawdziwy szok, zbaraniałam. Przyjechało trzech młodych ludzi, jedna dziewczyna i ich szef koło czterdziestki. To jeszcze nic, że przez dwa tygodnie nie usłyszałam nawet jednego przekleństwa, ale gdy usłyszałam dialog:

            - No wiesz, są różne rodzaje Biblii.

            - No… Wiem. Ta no… Wulgata, Wujka…

            - I Septuaquinta…

Dalszy ciąg zginął w szumie sprężarki. Myślałam, że nadal śnię, bo usłyszałam to wcześnie rano z drabiny przystawionej do sypialni, bowiem ekipa nie używała podestów, wszyscy byli alpinistami. Należeli do harcerstwa, a podczas ferii zbierali na wyprawę na Mont Blanc. Można uwierzyć w przyszłość ludzkości?

Chłopcy nie tylko powtarzali do matury, ale także dyskutowali o książkach i filozoficznie.

            - A wierzysz w filozoficzną konieczność nienawiści?

Zastrzygłam uszami na hamaku.

            - No… nie wiem…

            - Chodzi o to, że Ziemia biologicznie nie uniesie ludzkości .

            - Że sami musimy się zabijać?

            - No jakoś tak.

Dalej mówili o jakiejś książce fantasy.  A wszystko  trzy metry nad ziemią na drabinie oklejając mi okna. Nie do uwierzenia. Dziwny jest ten świat. Zróżnicowany, powiedziałabym…

Tacy stolarze, na ten przykład. Pierwsze moje  bliskie spotkania związane z tym gatunkiem nie były zachęcające. Właściwie nie było spotkania- facet wziął zaliczkę przelewem i tyle go widziałam, a raczej nie widziałam. Będę się tłuc po sądach o siedemset złotych? W każdym razie nie skorzystam już z ogłoszenia w prasie. Potem był piękny stolarz o jeszcze piękniejszym uśmiechu, a ja jakoś tak mam słabość do nieśmiałych uśmiechów, który robił przepiękne meble, ale nie odbierał komórki. Jego poczekajka w telefonie do dziś budzi we mnie wstręt: „Pozdrowienia, ślę z wakacji, mam w zasięgu moc atrakcji!”. Moc atrakcji, omal mnie szlag nie trafił. Po miesiącu absolutnej ignorancji przyszedł, jak gdyby nigdy nic i zrobił, co trzeba, w dodatku fantastycznie. Nawet poprawił uginające się półki pod książkami, oprawił lustro i nie zdarł skóry. Za to uśmiechał się nieziemsko. Ale jeśli jeszcze raz usłyszę tę durną melodyjkę T- mobile… Będzie siedział w kręgu razem z kotem Cheshire, a może same ich uśmiechy, bez kota i stolarza i będą im śpiewać chóry anielskie: „Pozdrowienia, ślę z wakacji, mam w zasięgu moc atrakcji!”. Nie bardzo wiem tylko, czy o będzie krąg nieba czy piekła.

Czy drzwiarz to odmiana stolarza? Jeśli tak to dziwna, jak ten świat. Drzwi robią tajemnicze fabryki w tajemniczych miejscach, może na Aldoranie, wiec pewnie robią je automaty albo humanoidzi. Drzewiarze montują tylko te ofoliowane, zapakowane szczelnie i przywiezione z kosmosu produkty wyższej cywilizacji, a jako że dzieje się to zdalnie- zazwyczaj drzwi są za duże, za krótkie, za wąskie lub za grube i nie w tym kolorze, co na obrazku. Nawet jeśli fachowcy byli wcześniej trzy razy i mierzyli laserem, a ty oglądałeś próbki.  Drzwi mogą się otwierać do środka i na zewnątrz, z prawej lub z lewej, to samo dotyczy klamek montowanych osobno, z kluczem lub bez. Drzwi z wentylacją lub bez, przeszklone lub nie, fornirowane, lustrzane, akustyczne, zewnętrzne, wewnętrzne, drewniane, kompozytowe i hit- odporne na uderzenie dłonią, młotkiem, nogą- tak! Nogą! Nogą się uderza lewą lub prawą ręką. Cały czas mówimy  właściwie nie o drzwiach tylko ich skrzydłach, bo jeszcze są framugi, oczywiście osobno wybierane, wyceniane, mierzone, montowane itd. Drzewiarze  w zaświatach będą stali w drzwiach.

Jeśli nie ma w słowniku słowa drzwiarz, to pewnie nie ma też bramiarz, a przecież istnieją tacy. Mój bramiarz miał z metr osiemdziesiąt osiem i wagę ciężką. Nigdy się do mnie nie zwracał, więc może nie powinnam mówić „mój”.

            - Pana pytam, tak?- mówił do mojego męża bardzo wesolutkim tonem - Pan decyduje, a jak rozumiem Pańska żona może nam zrobić borgacz, ewentualnie w taką pogodę… chłodnik.

Taki podsłuchałam dialog. Mój mąż na szczęście nic na to nie odpowiedział. Widać chce jeszcze żyć.

            - Brama będzie miała metr pięćdziesiąt, żeby pańska małżonka mogła widzieć ponad nią, co się na wsi dzieje. He, he, he…

Do tej pory mnie na to zatyka. Zwizualizowałam sobie siebie przy bramce, wielkie wścibskie oczy wyzierające na drogę i krzaki, bo nic innego tu nie ma.

Straszny był upał, gdy wylewali beton pod pięć filarów, jakieś trzy tygodnie od pamiętnej rozmowy. Wychodziłam z psem na spacer po wsi. Taką mamy wieś, że ludzie tu tak robią, nie jestem jedyna. Przeszłam obok nich i na jego dzień dobry wylałam z siebie:

            - A dzień dobry, dzień dobry. To, co? Na borgacz za gorąco, a chłodnik? To może tylko sobie spojrzę nad metr pięćdziesiąt, co tam na wsi?

Zamrugał tylko oczami. Chyba tylko go utwardziłam w jego męskości. Cóż, mam tylko nadzieję, że sobie kiedyś, o jakąś bramkę przytnie boleśnie. Najlepiej moją, jak skończą. Ten bramiarz będzie stał przed bramą niebiańską, a jego... za., w piekle.