JustPaste.it

Konstytucja jest dziełem postkomunistów.

Bałwochwalczo czczona konstytucja jest dziełem postkomunistów, ich wehikułem do III RP

 

autor: Fratria

wPolityce.pl

autor: Fratria

 

 

Apologia obecnej konstytucji jako aktu wręcz świętego jest groteskowa, skoro powstała ona m.in. po to, by uniemożliwić rozliczenie z komuną.

 

 

Słowo „konstytucja” na T-shirtach, także tych nakładanych na pomniki. Nalepki z „konstytucją” na zderzakach i bagażnikach samochodów. „Konstytucja” jako badge i naklejka. I senator Marek Borowski (dawniej PZPR, potem SLD, a w końcu poparty przez PO), który zaproponował, by 27. dnia każdego miesiąca manifestować przed Pałacem Prezydenckim w ramach konstytucyjnych miesięcznic. Konstytucja z 1997 r. stała się niemal przedmiotem kultu, co oznacza, że dzieło kolejnych szefów Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego przerosło swoich twórców i patronów. A twórcy to i patroni nie byle jacy, bo Aleksander Kwaśniewski i Włodzimierz Cimoszewicz, wierni aparatczycy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, jedni z najważniejszych akuszerów postkomuny, którzy po 1990 r. płynnie stali się demokratami z SdRP i SLD. Tak płynnie, że z Komisji Konstytucyjnej jeden wskoczył wprost na fotel prezydenta RP, zaś drugi na stanowisko prezesa Rady Ministrów. Ich gotowe dzieło wycyzelował prof. Marek Mazurkiewicz – a jakże, z nieocenionej PZPR. Wprawdzie na początku istnienia Komisji Konstytucyjnej (w 1992 r.) jej szefem był senator Komitetu Obywatelskiego (a także ZChN) Walerian Piotrowski, lecz jego wpływ na kształt konstytucji był żaden.

Gdy konstytucję uchwalono (2 kwietnia 1997 r.) oraz kiedy wchodziła w życie (17 października 1997 r.) prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, beniaminek Wojciecha Jaruzelskiego od połowy lat 80., gdy miał zaledwie 30 lat, minister w późnokomunistycznych rządach Zbigniewa Messnera i Mieczysława Rakowskiego. Premierem rządu był wówczas Włodzimierz Cimoszewicz, resortowe dziecko (ojciec Marian był oficerem zbrodniczej Informacji Wojskowej), aparatczyk PZPR szczebla uniwersyteckiego, na początku lat 80. przez bezpiekę zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Carex”. Kontekst przygotowania, uchwalenia i wejścia w życie konstytucji jest ważny, bowiem to dzieło konkretnego czasu, przygotowane przez i pod oczekiwania oraz potrzeby formacji, która wówczas rządziła. A postkomunistyczny SLD rządził (z pomocą postzeteselowskiego PSL i przez dwa lata z pomocą ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy) od jesieni 1993 r. do jesieni 1997 r. Oznacza to, że wszystko, co dotyczy obecnej konstytucji działo się pod rządami postkomunistów, a jej treść wynika z ich potrzeb oraz z ich pomysłów na ustrój III RP. Pomysłów mających zabezpieczyć ich interesy i praktycznie uniemożliwić rozliczenie z komuną.

Obecna konstytucja została zatwierdzona w referendum (25 maja 1997 r.), lecz jak na konstytucyjne było to referendum osobliwe. Do urn poszła mniejszość uprawnionych, czyli 42,86 proc. (12,137 mln). I na „tak” była wprawdzie większość z tej mniejszości – 53,45 proc., ale było to zaledwie 6,397 mln obywateli. Przypomnę, że w wyborach prezydenckich w 2015 r. na Andrzeja Dudę głosowało 8,631 mln obywateli, zaś na Prawo i Sprawiedliwość 5,712 mln obywateli. Konstytucja przeszła wprawdzie w referendum, a wcześniej przez Zgromadzenie Narodowe (451 głosów na „tak”), lecz jej mandat jest słaby. Opór budziło przede wszystkim to, że konstytucję przygotowali i odcisnęli na niej swoje piętno - postkomuniści. Zgromadzenie Narodowe ją poparło, bo była ona lepsza od „małej konstytucji” z 17 października 1992 r., lecz liczono się z jej zmianą, gdy tylko nadarzy się okazja. Jak widać, do 21 sierpnia 2018 r., czyli przez 21 lat okazja się nie nadarzyła.

Konstytucja, nawet ta postkomunistyczna, jest oczywiście najważniejszym aktem prawa państwowego, ale ta obecna w żadnym wypadku nie jest dziełem wielkim czy przełomowym. Przeciwne, jest pełna sprzeczności, niejasności i niedopowiedzeń, i zdecydowanie bardziej służy jako narzędzie utrzymania postkomunistycznego status quo niż jest dokumentem założycielskim nowej Polski. Czynienie z tej konstytucji przedmiotu kultu jest nie tylko grubym nieporozumieniem, ale też jej wyjątkowym nadwartościowaniem. Jest też hołdem oddanym jej postkomunistycznym twórcom oraz ich ustrojowym pomysłom, gwarantującym obronę ich interesów i społecznej pozycji. Apologia obecnej konstytucji jako aktu wręcz świętego jest w tym kontekście groteskowa. Szczególnie w wydaniu tych polityków oraz sympatyków Platformy Obywatelskiej, którzy w trakcie prac nad konstytucją oraz podczas jej przyjmowania i zatwierdzania dostrzegali jej postkomunistyczne uwikłanie, a wręcz przed nim ostrzegali. Teraz to wszystko jest nieważne. Ważne, że postkomunistyczna konstytucja może być pałą do młócenia prezydenta Andrzeja Dudy, rządu Mateusza Morawieckiego oraz parlamentarnej większości PiS. Że może być narzędziem walki politycznej. Ale to nie zmienia faktu, że ta konstytucja jest esencją pomysłu komunistów na przepoczwarzenie się w demokratów. A wehikułem dla tego przepoczwarzenia jest III RP, w swej dojrzałej postaci oparta na postkomunistycznej konstytucji. Tej samej, która jest teraz bałwochwalczo czczona i wynoszona na pomniki.

autor: Stanisław Janecki

 

 

Autor: wpolityce.pl