JustPaste.it

Polska gościnność

Na ile może sobie pozwolić ambasador obcego państwa w Polsce? I czy ambasadorowi USA w naszym kraju wolno wszystko?

Na ile może sobie pozwolić ambasador obcego państwa w Polsce? I czy ambasadorowi USA w naszym kraju wolno wszystko?

 

                                                          Uff…, wstaliśmy z kolan. Było ciężko, były kłopoty ale wreszcie udało się pokonać.  W październiku 2015 roku, gdy Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory parlamentarne podjęło próbę podniesienia Polski z upokarzającej pozycji trwania na kolanach. Za blisko dwa miesiące minie od tego wydarzenia/wygrania wyborów i objęcia rządów/ trzy lata. Ale wreszcie jesteśmy suwerenni i sami możemy podejmować decyzje. Nikt, ale to absolutnie nikt, nie będzie nam mówił, jakie decyzje są dobre dla Polski. Czy to będą decyzje dotyczące przyjmowania uchodźców, czy praworządności, czy walki z antysemityzmem.

                     Bo przecież dotychczas, pod rządami PO i PSL, nasze państwo nie tylko słuchało obcych sugestii ale także postępowało zgodnie z nimi. A nie były one dobre dla Polski. Takie potężne państwo, zamiast prowadzić swoją, niezależną politykę zagraniczną, szło na rękę obcym doradcom i wypełniało życzenia polityczne obcych państw. To było oburzające i często wywoływało gniew ludu.   No, ale przyszedł PiS i radykalnie zmienił horyzontalną pozycję Polski. Wstaliśmy z kolan. Tylko, że kark mamy nadal pochylony, jakby jakieś jarzmo przygniatało nas do ziemi.

                   Można zadać sobie pytanie, dlaczego nie wyprostowaliśmy się zupełnie? Ano, PT. Czytelnicy, ponieważ nasz jedyny, prawdziwy, szczery aż do bólu sojusznik nam po prostu na to nie pozwolił. Co ja piszę, nie pozwolił. Pozwolił, tylko, że my, rozumiejąc sugestie naszego sojusznika /jedynego i szczerego/ sami zostaliśmy w tej pochylonej służalczo pozycji.

                    Otóż, nie do końca rozumiejąc na czym polega polityka mocarstwowa, musimy słuchać sugestii/poleceń/nakazów/dyrektyw – każdy wybiera uznane przez siebie pojęcie – naszego jedynego sojusznika i prawdziwego przyjaciela, czyli Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Nie, nie, drodzy Czytelnicy. USA nie będę nam narzucały swego rozumienia pojęć i realizacji polityki migracyjnej, praworządności czy antysemityzmu. Przecież obce państwo nie będzie dyktowało, jak Polska ma postępować w tych sprawach. Od tego ma swego ambasadora akredytowanego w Warszawie, który 6 września tego roku rozpocznie swoją misję.

                    Tym ambasadorem została G. Mosbacher, która oczekiwaniom pożądanych przez USA zachowań Polski dała wyraz w trakcie przesłuchań przed senacką komisją Kongresu USA. Wyraźnie wtedy stwierdziła, że: „antysemityzm” w naszym regionie miał zostać wywołany przez nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Zadeklarowała przy tym, że będzie współpracować z polskimi władzami, aby w przyszłości żadne prawo „nie wywoływało uprzedzeń”, ponieważ „nietolerancja w jakiejkolwiek formie jest nie do zaakceptowania”.

Kolejnym tematem, jaki amerykańska ambasador chce poruszać z polskimi władzami to temat uchodźców i będzie chciała przekonać rządzących do ich przyjęcia.

Ponadto pani ambasador ”zdaje sobie sprawę z zastrzeżeń odnoszących się do poszanowania instytucji demokratycznych w Polsce, ograniczania wolności słowa, niezawisłości sądów i rządów prawa”, dlatego ma zamanifestować swoje przywiązanie do tych wartości.

                  Z powyższego wynika, że będzie ona pilnowała ustaw podejmowanych przez polski rząd /podobno suwerenny/ i wyrazi swoje niezadowolenie jeśli nie będą one zgodne z linią polityczną Stanów Zjednoczonych. Jakie tam niezadowolenie, po prostu nie pozwoli ich uchwalić.

                Tymi opiniami byli podobno oburzeni polscy dyplomaci. A polski wiceminister spraw zagranicznych, Bartosz Cichocki, planował spotkanie ze swoim odpowiednikiem w Stanach aby interweniować w tej sprawie. Ciekawe, czy do takiego spotkania i takiej interwencji ze strony polskiej doszło?

                Warto tu zadać pytanie czy polski rząd wie, że nie musi się zgodzić na akredytację ambasadora obcego państwa jeśli ten nie przestrzega zasad nie wtrącania się do prowadzonej polityki przez państwo, w którym jest akredytowany.

                   Obecna sytuacja przypomina fakty z przeszłości Polski. Wpierw była caryca Katarzyna, która wysyłała do Polski, na dwór Stanisława Augusta Poniatowskiego, swoich ambasadorów, którzy decydowali, jakie decyzje ma podejmować polski król.

                 Potem byli ambasadorzy ze Związku Radzieckiego /to po II wojnie światowej/ którzy pilnowali aby władze PRL podejmowały decyzje zgodne z polityką ZSRR.

                  No, ale wtedy nie byliśmy suwerenni i na kolanach. I posłusznie musieliśmy wykonywać polecenia obcego rządu.

                    Jakie to szczęście, że obecna Polska jest mocarstwem i sama podejmuje decyzje. Przecież pod rządami PiS-u nigdy nie zgodzimy się na dyktowanie nam warunków /podobnie jak z ustawą o IPN -nie, której zapisy zmieniliśmy bez obcych interwencji/.

                   A tak na marginesie. Czy sytuacja opisana wyżej o „pilnowaniu” przez ambasador USA polskiej polityki zagranicznej nosi znamiona kolonializmu czy jeszcze dominium? Sytuacja wygląda tak, jakby w moim mieszkaniu zaproszony gość ustawiał mi meble, dyktował, co mam podać do jedzenia i jakich gości mam zapraszać do siebie. Takiego gościa wywalił  bym na „zbity pysk”. Ale ja znam zasady przyzwoitego postępowania. A jak ta sprawa wygląda z polskim rządem?