JustPaste.it

Demoniczny system i groteskowy diabeł

Jest to ostateczna wersja eseju, którego szkic niegdyś tu opublikowałem. Ta wersja idzie już do druku.

 

Literackie rozmowy z diabłem

 

  1. Wstęp

 Esej ten nie rości sobie absolutnie prawa do bycia szczegółowym studium obecności diabła w dziełach literackich ani tym bardziej do bycia rozprawą naukową, w której byłyby zastosowane reguły metodologiczne. Tekst jest raczej osobistą refleksją generowaną przez lektury, zainteresowania autora oraz diagnozę współczesnej rzeczywistości; zbiorem kilku istotnych dla mnie zagadnień, rzuconych na płótno plam.

 

  1. Diagnoza

 

Znajdujemy się w krytycznym momencie rozwoju naszej cywilizacji. Tańczymy na krawędzi, po jednej stronie jest zagłada, po drugiej ocalenie. Współczesny paradygmat istnienia, nazwijmy go technologiczno-konsumpcyjnym, wydaje się być nie do utrzymania. Nowego jeszcze nie widać. W tym kontekście, ocalenie wydaje się wysoce problematyczne.

   Pewne zapowiedzi nowego paradygmatu indywidualnego i społecznego funkcjonowania mogliśmy dostrzec już w ubiegłym stuleciu, które napiętnowane zostało na zawsze złem i szaleństwem. Dwie światowe wojny, setki milionów ofiar, technologia wykorzystywana przeciwko ludziom, systemy totalitarne, dominacja chciwości, żądzy panowania, gniewu, pogardy dla inności. Myślicielem, który jako pierwszy dostrzegł najgłębsze przyczyny XX-wiecznego zła, był Erich Fromm. Trafność jego diagnozy jeszcze do dzisiaj budzi podziw. W książce "Mieć czy być" opisał dwa zasadnicze modusy egzystencji człowieka - bycia i posiadania. Jedni czerpią satysfakcję z tego, że gromadzą dobra, inni z tego, że mogą doskonalić swoje duchowe zalety. Nie będę szczegółowo analizował obu tych modi, ponieważ jest to znane i dokładnie opisane przez literaturę przedmiotu. Niemniej, przywołuję w tym miejscu Fromma, żeby uzmysłowić, iż filozofowie, psychologowie, teologowie, ale również przedstawiciele nauk ścisłych poczuli się w    obowiązku odpowiedzieć na pytanie: skąd w naszych czasach tak nieprawdopodobna eskalacja zła. Fromm pisze, że

 nowe społeczeństwo możliwe jest jedynie wówczas, gdy w procesie jego tworzenia powstanie również nowy człowiek, lub też (...) gdy nastąpi fundamentalna przemiana struktur charakterologicznych współczesnego człowieka (podkreśl. moje J. S.)

   Fromm zastanawiał się nad tym, czy istnieje alternatywa dla katastrofy. Pytał, jak to się dzieje, iż najsilniejszy z instynktów - instynkt przetrwania - zupełnie zawodzi, kiedy od spraw podmiotowych przechodzimy w sferę spraw publicznych. Innymi słowy - dlaczego nie potrafimy zobaczyć sygnałów, które w ewidentny sposób zapowiadają zbliżającą się zagładę.

Wyjaśnieniem tej kwestii - pisze autor - może być egoizm kreowany przez system, który każe przywódcom wyżej cenić sukces osobisty niż odpowiedzialność za resztę społeczeństwa. Nikogo już nie szokuje fakt, iż przywódcy polityczni i zarządzający gospodarką podejmują decyzje, których widocznym celem jest ich osobista korzyść, a które są równocześnie szkodliwe i niebezpieczne dla społeczności. Wszak jeśli egoizm jest jednym z filarów współczesnej etyki, to dlaczego mieliby postępować inaczej? Wydają się nie rozumieć, że chciwość (podobnie  jak uległość) ogłupia ludzi do tego stopnia, że obojętnieją na wartości rzeczywiście dla nich istotne, czy będzie to własne życie, czy życie własnego małżonka albo dziecka.

    Tak więc, pętlę mamy już zadzierzgniętą na szyi, krzesło pod nogami się kołysze, a my wciąż wyciągamy ręce po więcej i więcej.

   Eckhart Tolle proponuje inną drogę wyzwolenia człowieka i ocalenia świata. Narzędziem zmiany jest jego zdaniem oświecenie. To pojemny i wieloznaczny termin naznaczony wieloma skojarzeniami i kontekstami, dlatego istnieje potrzeba doprecyzowania znaczenia, w jakim używa go autor. Mówiąc o oświeceniu, Tolle ma na myśli uświadomienie sobie faktu, że "ja" rozumiane jako podstawa tożsamości jest zwyczajnym urojeniem. Nazywa je fałszywym "Ja", które przysparza nam cierpienia, jak również więzi świadomość  w umyśle, a umysł w czasie. Owo fałszywe "Ja" jest jednocześnie źródłem negatywnego obrazu rzeczywistości i samego siebie; źródłem negatywnych emocji (gniewu, zawiści, poczucia winy) oraz bolesnych kompleksów, zakłócających relacje pomiędzy jednostką a jej otoczeniem.

    Przeciwieństwem "Ja" i jego apodyktycznych uroszczeń jest Istnienie i Obecność, będące wynikiem oświecenia. Trzeba nauczyć się żyć "tu i teraz". Wyjść z ciemności urojonego czasu (nie mylić z terminem używanym przez Hawkinga), czyli dominacji przeszłości oraz przyszłości, i odnaleźć siebie w świetle teraźniejszości. Wtedy człowiek, według Tolle'a, przestaje utożsamiać się z własnym umysłem, który żywi się nierzeczywistymi, ale trującymi miazmatami biograficznego czasu, staje się natomiast tegoż umysłu obserwatorem. Pierwszym widocznym efektem oświecenia jest pogodzenie się z własną sytuacją życiową. Jeśli czujesz, że ona cię uwiera, zrób wszystko, aby ją zmienić. Jeśli nie, poddaj się. Przypomina to nieco stoicką formułę amor fati - jeżeli nie możesz uniknąć jakiejś konieczności egzystencjalnej, pokochaj ją. Posłuchajmy samego Tolle'a:

Jeśli naprawdę nie jesteś w stanie nic zrobić, żeby zmienić swoje tu i teraz, a zarazem nie możesz wycofać się z bieżącej sytuacji, całkowicie ją zaakceptuj, rezygnując z wszelkiego oporu wewnętrznego. Fałszywe, nieszczęsne "Ja", które uwielbia pławić się we własnej niedoli, rozżaleniu lub litości nad sobą, nie zdoła wtedy przetrwać. Na tym właśnie polega poddanie się. Nie jest oznaką słabości, lecz niesie z sobą wielką siłę (podkreśl. moje J.S.). Tylko ktoś, kto się poddał, ma duchową moc. Kiedy się poddasz, uwolnisz się wewnętrznie od sytuacji. Może się wówczas okazać, że zmieni się ona bez żadnego twojego udziału (podkreśl. moje J.S.).

 

***

    Niedługo minie sto lat od ukazania się prac diagnozujących stan kultury i cywilizacji europejskiej. W roku 1921 Oscar Spengler wydał książkę "Upadek cywilizacji zachodniej", trzy lata później ukazała się praca M. de Unamuno "La agonia del cristianismo" oraz "Nowoje sriednowiekowje" N. Bierdiajewa. W 1929 roku pojawiła się na rynku książka, która niedługo potem stanie się jednym z najważniejszych dzieł XX wieku  - "Bunt mas" J. Ortegi y Gasseta. Warto jeszcze wspomnieć o dziele P. Sorokina "Crisis of our Age" wydanym w roku 1941.

   Edmund Husserl, twórca fenomenologii, jest autorem pracy "Die Krisis der europaischen Wissenchaften und die transzendentale Phanomenologie" (1936). Niemiecki filozof dostrzega znamienne symptomy kryzysu nauk - rozproszenie w obszarze koncepcji filozoficznych, atomizacja wspólnoty badawczej, wielość różnorakich relatywizmów prowadzi do rozbicia "jedności duchowej przestrzeni", przewartościowania powszechnie obowiązujących norm teoretycznych i praktycznych, zwątpienie w filozofię jako naukę ścisłą i uniwersalną. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest zwątpienie w rozum i racjonalność działań we wszystkich sferach kultury i cywilizacji. Istnieje potrzeba stworzenia programu reformy, której celem byłaby "radykalna przemiana ludzkości", bytowe przeobrażenie europejskiego sposobu bycia człowiekiem. Zalążki tego programu formułuje Husserl w "Die Krisis...":

Istnieją tylko dwa wyjścia z kryzysu europejskiego sposobu istnienia: upadek Europy przez wyobcowanie ze swego własnego racjonalnego sensu życiowego, popadnięcie we wrogość wobec ducha i barbarzyństwo albo też odrodzenie Europy z ducha filozofii poprzez heroizm rozumu...Największym niebezpieczeństwem dla Europy jest zmęczenie. Jeżeli jako "dobrzy Europejczycy" będziemy walczyć z tym niebezpieczeństwem nad niebezpieczeństwami z takim męstwem, które nie lęka się również walki nieskończonej, to wtedy z niszczącego pożaru niewiary, z wezbranego ducha zwątpienia w ogólnoludzkie posłannictwo Zachodu powstanie Feniks nowego uduchowienia i skierowania życia ku wnętrzu jako rękojmia wielkiej i odległej przyszłości ludzkości ( "Archiwum historii filozofii i myśli społecznej" - przekład J. Sidorek).

    Upadek wiary w uniwersalną filozofię to - według Husserla - rys współczesnej epoki. Prowadzi to do zwątpienia w racjonalność rzeczywistości we wszystkich jej wymiarach. Czy w tej sytuacji możliwy jest powrót do źródeł?

Właściwe walki duchowe ludzkości Europy rozgrywają się jako walki miedzy filozofiami, mianowicie między filozofiami sceptycznymi, albo raczej zaprzeczeniami filozofii, które zatrzymały tylko słowo, nie zaś jej zadanie, a rzeczywistymi, żyjącymi jeszcze filozofiami. Ich żywotność polega właśnie na tym, że walczą   o swój prawdziwy, autentyczny sens, a tym samym o sens autentyczny ludzkości. Doprowadzić utajony rozum do zrozumienia jego własnych możliwości i tym samym uczynić oczywistą możliwość metafizyki jako autentyczną możliwość - to jest jedyna droga, żeby metafizykę względnie filozofię uniwersalną wprowadzić na pracowitą drogę urzeczywistnienia (podkreślenie moje – J. S.). Przez to jedynie rozstrzyga się pytanie, czy ów telos, wraz z narodzinami greckiej filozofii wrodzony europejskiej ludzkości (...) jest jedynie historyczno-faktycznym urojeniem, przypadkową zdobyczą przypadkowej ludzkości, wśród całkiem innych ludzkości i innych dziejów, albo czy to raczej w greckiej ludzkości ujawniło się to, co jako entelechia jest zawarte w sposób istotny w ludzkości jako takiej.

    Cezary Wodziński pisze, że pytanie Husserla rozpatrywać można i należy w kategoriach eschatologicznych, ponieważ dla niemieckiego fenomenologa drogą zbawienia jest ratio, rozumiana jako pierwotna arché, nadająca trwałość ludzkiej kulturze, spełniająca zarazem funkcję źródłowego telos, który decyduje o jej ciągłości, a także będąca ponadczasowym eidos konstytuującym jedność tejże.

    Lew Szestow podziela diagnozę Husserla. Książka Szestowa "Ateny i Jerozolima" ukazała się w roku 1938, dwa lata po pierwszym wydaniu "Die Krisis...

    Obu myślicieli łączy również przeświadczenie o konieczności całkowitego zreformowania "europejskiego sposobu bycia człowiekiem". Jednak źródła kryzysu wskazują radykalnie odmienne. To co dla Husserla jest warunkiem ocalenia, dla Szestowa przyczyną katastrofy. W taki sposób przedstawił dramatyczność alternatywy:

Stoimy między dwoma szaleństwami. Między szaleństwem rozumu, dla którego odkrywane przezeń "prawdy" o potwornościach realnego bytu są prawdami ostatecznymi, definitywnymi, obowiązującymi wszystkich, prawdami wiecznymi oraz szaleństwem Kierkegaardowskiego "Absurdu", który decyduje się rozpocząć walkę wówczas, gdy według świadectwa naszego rozumu i jego oczywistości walka jest niemożliwa, ponieważ z góry skazana na upokarzającą.

    W tradycji filozofii europejskiej, od Kartezjusza, zaczęto utożsamiać prawdy rozumu z prawdami wiecznymi, a obie te kategorie znaczyły po prostu "prawdy konieczne". W związku z tym - jak pisze Szestow - rzeczywistym celem poszukiwań nie była wcale Prawda, ale Konieczność.

   G. Jung, stojąc na stanowisku zaprezentowanym przez Szestowa, diagnozuje problem z pozycji psychoanalizy. Badaczka myśli Junga Jacobi pisze:

 …świadomość współczesnego człowieka nieco za bardzo oddaliła się od swego źródła, od nieświadomości; zapomniała nawet, że ta ostatnia funkcjonuje autonomicznie, a nie zgodnie z naszymi świadomymi zamierzeniami. Dlatego wśród ludzi cywilizowanych zbliżenie do nieświadomości łączy się najczęściej z panicznym strachem, głównie z powodu groźnego podobieństwa z zaburzeniem psychicznym.

 I sam Jung:

 Intelekt nie żywi wątpliwości, gdy chodzi o „analizowanie” nieświadomości jako biernego przedmiotu; przeciwnie, taka czynność odpowiada racjonalnemu oczekiwaniu; ale pozwolić działać nieświadomości i „przeżywać” ją jako rzeczywistość – to przekracza zasoby odwagi i umiejętności przeciętnego Europejczyka. Woli on po prostu nie rozumieć tego problemu. Przeżywanie nieświadomości stanowi osobistą tajemnicę, z której zwierza się z trudem i tylko nielicznym osobom.

 

 ***

    Powyższe prace można interpretować jako ciekawe prognozy dotyczące realizacji europejskiego sposobu bycia człowiekiem. Katastrofa będąca wynikiem II wojny światowej a później szaleństwa systemów totalitarnych uświadomiła fiasko tego projektu – zarówno w Husserlowskim, jak i Szestowowskim modelu. Rychło okazało się, iż żyjemy w aksjologicznej próżni. Jakiekolwiek granice etyczne zostały zatarte. Nic nie jest już takie, jak było. W przestrzeni zawieszonej etyki można być jednocześnie katem i ofiarą, „dobry” czyn niczym nie różni się od „złego”.

 

3. Religijne konteksty

 

    Księga Rodzaju mówi, że Pan Bóg stworzył człowieka, obdarzając go wolną wolą. Jednak, czy stało się to od razu? Bóg przecież umieścił człowieka w raju, szczęśliwym miejscu, gdzie nie było chorób, cierpienia i nieszczęść. Czy Adam był wolny w rajskim ogrodzie? Wolność to świadomy wybór! Jaką mógł mieć świadomość dobra, jeśli nie znał zła? W jaki sposób mógł on rozpoznać piękno, nie znając brzydoty? Czy wiedział, że jest szczęśliwy, skoro nie znał nieszczęścia? Boską ekonomię można by sprowadzić do zasadniczego dylematu: czy pozostawić człowieka szczęśliwym w rajskim ogrodzie, ale pozbawić go wolności, czy też zaryzykować i dać mu możliwość wyboru. Wolność okazała się wartością o wiele większą niż szczęście! Człowiek utracił raj, ale zyskał świadomość i wolność. Oto jest istota boskiej ekonomii względem świata i ludzkiej jednostki. Świata też, bo przecież Bóg pozwolił koronie Jego stworzenia „czynić sobie ziemię poddaną”.

    Ryzyko polegało na tym, że człowiek, obdarzony wolną wolą, mógł wybrać także zło. Mógł odwrócić się od Boga – swojego Stwórcy – i zwrócić twarz w stronę buntownika – Szatana. A może tylko odwrócić twarz w pysznej pewności, że poradzi sobie sam w świecie, który dostał do zagospodarowania? Diabelska pycha każe mu wierzyć, że jest panem stworzenia i historii.

Rozum staje się bogiem. Od tego momentu człowiek wkracza w przestrzeń nieszczęścia, cierpienia i lęku. Zyskanie świadomości jest jednocześnie utratą raju, utratą niewinności. Wypełnia się obietnica szatana – będziecie jako bogowie. Adam poznał już największą tajemnicę bytu, ale stała się ona dla niego źródłem największego cierpienia. A tajemnicą tą jest dramatyczne rozdarcie własnej, człowieczej, natury, którą najtrafniej oddał święty Paweł w słowach – czynię zło, którego nie chcę, a nie czynię dobra, którego pragnę.

    Rozłamanie ludzkiej natury bierze się również stąd, że istota niedoskonała pragnie doskonałości, istota grzeszna dąży do świętości, skończona chce nieskończoności. Wybory i czyny człowieka wydają się tym fundamentalnym rozdarciem skażone. Dążąc do poznania, zatapiamy się w morzu tajemnic, których nigdy nie zrozumiemy. Fakt ten rodzi niczym nie dającą się wyleczyć frustrację. Pragniemy dobra, ale w tym pragnieniu pozostawiamy w naszym otoczeniu realny ślad zła. Dlaczego tak się dzieje? To kolejna tajemnica naszej sytuacji-w-świecie.

 

 4. Konteksty filozoficzne

 

W systemie filozoficznym Hegla pojęcie wolności posiada znaczenie kluczowe.

Musimy powiedzieć – pisze autor „Fenomenologii ducha” – że jak substancją materii jest ciężar, tak substancją, istotą ducha jest wolność. Dla każdego jest rzeczą bezpośrednio wiarygodną, że duch pośród innych właściwości posiada także cechę wolności; filozofia natomiast uczy, że wszystkie właściwości ducha istnieją tylko dzięki wolności, są tylko środkami do wolności, wszystkie jej tylko poszukują i ją wytwarzają”.

I dalej:

Na tym właśnie polega wolność, gdyż skoro jestem zależny, odnoszę siebie do czegoś innego, czym nie jestem, nie mogę istnieć bez czegoś zewnętrznego; jestem zaś wolny, gdy jestem u samego siebie.

    Co zatem jest istotą wolności? Czy jest to tylko zdolność do dokonywania wyborów? Gdybyśmy udzielili wyłącznie takiej odpowiedzi, pozbawilibyśmy wolność wymiaru tajemnicy, czegoś, co jednak ma charakter nadprzyrodzony. Wolność jest warunkiem sine qua non samorealizacji – świat przyrody nie zna takiego procesu. Prawa natury wprowadzają czynnik totalnej determinacji – lew zabija antylopę, bo musi. Samiec zabija nawet młode lwiątko, jeśli tak każe mu instynkt. Człowiek także jest drapieżnikiem, często bardziej bezwzględnym niż lew na afrykańskiej sawannie, a przecież na co dzień nie myślimy o sobie w tych kategoriach. Człowiek jest jedyną istotą w świecie, która potrafi wznieść się ponad swoje naturalne potrzeby; jedyną, która zdolna jest przekroczyć granicę samego siebie – być kimś więcej, niż jest. Nie byłoby to możliwe, gdyby nasza wolność ograniczała się wyłącznie do wolnego wyboru. Na czym więc polega nadprzyrodzony charakter wolności? Na tym prawdopodobnie, na czym polega każdy cud – chwilowym unieważnieniu praw natury. Z tej to właśnie przyczyny wolność jest trudna, wręcz nieznośna dla większości ludzi. Cud ciąży! Ciąży dlatego, gdyż wytrąca człowieka z naturalnego kontekstu jego istnienia, wprowadza zamieszanie w utrwalone schematy widzenia i pojmowania rzeczywistości fizykalnej, zmusza do przeorientowania światopoglądu i światoodczucia, a tym samym do intelektualnej i duchowej aktywności.

    Wolność nie jest stanem. Ma ona raczej charakter procesualny. Realizuje się poprzez konkretne akty woli. Wola z kolei jest tym czynnikiem, który jednoczy wszystkie władze człowieka – ciało, świadomość i animę. „Chcenie” jest zatem totalne, a jako takie obejmuje wymiary, które pozostają poza sferą ograniczonego ludzkiego poznania i wyobrażenia. Pragnienie nieśmiertelności, idea Boga, faustyczny pęd poznawania – to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie potencjał wolności.

W tym miejscu warto poddać refleksji słowa Kartezjusza:                                                     

Nie mogę się (...) uskarżać, że otrzymałem od Boga wolę, czyli wolność decyzji o niedostatecznym zasięgu i doskonałości, bo wiem z doświadczenia, że rzeczywiście nie posiada ona żadnych granic. I wydaje mi się rzeczą ze wszech miar godną uwagi, że wszystko inne, co jest we mnie, nie jest ani tak wielkie, ani tak doskonałe, bym nie mógł pomyśleć, że mogłoby być jeszcze większe czy doskonalsze. Bo gdy na przykład rozważam zdolność pojmowania, natychmiast stwierdzam, że posiadam ją w bardzo małym i ograniczonym stopniu, i równocześnie stwarzam sobie ideę jakiejś innej zdolności znacznie większej, a nawet największej i nieskończonej. (...) Jedynie tylko wolę, czyli wolność decyzji stwierdzam u siebie w takim stopniu, że nie znajduję idei niczego większego od niej; tak, że przede wszystkim dzięki niej poznaję, iż jestem w pewnej mierze na obraz i podobieństwo Boga stworzony.

 

 5. Istnienie diabła jako warunek istnienia świata i jego wewnętrznych opozycji

 

  Jeżeli jakaś prawda trudna jest do poznania lub rozstrzygnięcia, jesteśmy zdani na interpretacje. Diabeł u Dostojewskiego snuje takie oto refleksje:

No bo cóż — pomyślałem sobie w tej chwili — cóż by wynikło z mojej «hosanny» ? Natychmiast by wszystko zgasło na ziemi i skończyłyby się wszelkie wydarzenia…Zło warunkuje istnienie świata, ponieważ jest ono elementem wprowadzającym równowagę, a względna równowaga przeciwstawnych sił podtrzymuje stworzenie. Binarne siły obserwujemy wszędzie, w mikro i makroświecie. Przeciwstawne ładunki elektryczne cząstek określają działanie siły elektromagnetycznej, a każda gwiazda istnieje dzięki równowadze siły odśrodkowej i siły grawitacyjnej. Immanentną cechą ludzkiej natury jest nadawanie tymże mocom waloryzacji etycznej. Stąd naturalne siły działające w przyrodzie zaczęły być utożsamiane: jedna z dobrem, druga ze złem. Sakralizacja i demonizacja skrajnych elementów jest zaspokojeniem potrzeby wartościowania zjawisk i rzeczy.

   Tak oto na scenie świata pojawiły się czarty i zjawili się bogowie jako personifikacje nieosobowych sił – tworzących i niszczących. Bez nich wolność byłaby niemożliwa. Wyobrażenie walki Boga z Szatanem, dobra ze złem wyznacza zatem zasadnicze – etyczne i metafizyczne – pole refleksji. Zastane wyobrażenia religijne funkcjonują jako konsekwencja przeniesienia mitologicznych opowieści na plan działania rozumu. Rozum kategoryzuje, schematyzuje oraz wprowadza opozycje. A paradoks polega na tym, że chociaż umysł człowieka funkcjonuje ponad rozstrzygnięciami etycznymi, to jednak to właśnie on, binarnie pozycjonując siły działające w przyrodzie, nadaje im etyczny charakter. W związku z tym diabeł zaczyna być postrzegany jako ta istota, która działa na niekorzyść człowieka, zwodzi go i kusi do popełnienia grzechu; niszczy harmonię, wprowadza w życie chaos. Podobnie działa jedno z podstawowych praw działających we wszechświecie – prawo entropii. Byt dąży do stanów nieuporządkowanych. Stany uporządkowane są raczej „kaprysem” pola energii. W tym kontekście zadziwia intuicja tych filozofów i teologów, którzy nie stawiali pytania: unde malum, ale pytanie: unde bonum.

   Michaił Bułhakow w powieści Mistrz i Małgorzata każe Wolandowi wypowiedzieć kwestię następującą: Na cóż zdałoby się twoje dobro, gdyby nie moje zło?

   Zastanówmy się nad tymi słowami! Wszak dobro staje się dobrem wyłącznie w obliczu zła. Jest definiowane tylko wtedy, kiedy pojawia się w opozycji do swego przeciwieństwa. To mniej więcej tak, jak u Hegla, gdzie niewolnik zyskuje świadomość swego poddaństwa wówczas, kiedy w horyzoncie jego egzystencji pojawia się pan. Niewolnik definiuje siebie przez i wobec pana, pan przez i wobec niewolnika. Świadomość jako gra zwierciadlanych odbić! Zachwianie równowagi pomiędzy siłami natury (siłami metafizycznymi i etycznymi) względnie zniszczenie jednej z nich przez drugą oznacza koniec takiego świata, jaki znamy. Apokalipsa, która potocznie rozumiana jest jako koniec świata, przedstawia taki moment dziejów, w którym siły zła zostaną ostatecznie pokonane przez siły dobra.

   Inną kwestią fundamentalnej natury jest dynamika stworzenia. Dynamika wszechświata warunkowana jest przez te siły, które wyobrażone są jako złe. Działać mogą tylko te siły, które cechują się wewnętrzną sprzecznością. Taką właśnie istotą jest Szatan w poemacie Tadeusza Micińskiego.

 Jam ciemny jest wśród wichrów płomień boży,

lecący z jękiem w dal — jak głuchy dzwon północy —

ja w mrokach gór zapalam czerwień zorzy

iskrą mych bólów, gwiazdą mej bezmocy.

 

Ja komet król — a duch się we mnie wichrzy

jak pył pustyni w zwiewną piramidę —

ja piorun burz — a od grobowca cichszy

mogił swych kryję trupiość i ohydę

.

Ja — otchłań tęcz — a płakałbym nad sobą

jak zimny wiatr na zwiędłych stawu trzcinach,

jam blask wulkanów — a w błotnych nizinach

idę, jak pogrzeb, z nudą i żałobą.

 

Na harfach morze gra — kłębi się rajów pożoga,

i słońce — mój wróg słońce! wschodzi, wielbiąc Boga

                                                                       (Lucifer)

               

   Lucyfer jest bożym płomieniem, ale bez mocy. Piorun burz zamknięty w grobie. Niosący światło, które zostało odrzucone. Jednak to właśnie te sprzeczności ukazane w serii oksymoronów umożliwiają jego działanie.

Heterogeniczna zasada zła jest bardzo skutecznym narzędziem, którym posługuje się Bóg, chcąc zdynamizować życie Hioba. Bóg, jako zasada homogeniczna, wewnętrznie jednorodna nie może tego uczynić. Szatan jest upadłym aniołem, wrogiem Pana Zastępów, ale musi mu służyć. Nie można wykluczyć, pozostając w obszarze literackich metafor, że szatan czyni to nieświadomie. Uznaje, iż niszcząc człowieka fizycznie, zabierając mu wszystkie dobra materialne i niematerialne, działa przeciwko Bogu i człowiekowi.

Nie, żyj, powiadają, - mówi diabeł u Dostojewskiego - ponieważ bez ciebie nic nie będzie. Gdyby na ziemi wszystko było rozsądnie urządzone, to nic by się nie wydarzyło. Bez ciebie nie będzie żadnych wydarzeń, a trzeba, żeby były wydarzenia…

    Wykraczając jednakże poza literackie i religijne wyobrażenia, należałoby powiedzieć, iż nie ma takiej możliwości, by siły binarne nie wpływały na siebie wzajemnie.

  Diabeł ukazujący się Iwanowi Karamazowowi wchodzi na takie piętra własnych sofizmatów, że przekonuje nieszczęśliwego racjonalistę, iż jego czyny i motywy są ufundowane na poczuciu odpowiedzialności za świat. Poniższy fragment świetnie oddaje sposób rozumowania czarta:

I oto jedynie z poczucia obowiązku i socjalnej mojej sytuacji byłem zmuszony zdusić w sobie szlachetny poryw i zostać przy obrzydliwościach. Wszystek zaszczyt dobra ktoś sobie zabiera, a mnie zostały w udziale tylko obrzydliwości. Ale nie zazdroszczę tego honoru, nie jestem ambitny. Czemu ze wszystkich istot na świecie ja jeden tylko jestem skazany na przekleństwa wszystkich porządnych ludzi, a nawet na kopniaki, bo przecie, gdy się ucieleśniam, muszę być przygotowany i na takie konsekwencje. Wiem, że jest w tym sekret, ale tego sekretu nie chcą mi żadną miarą zdradzić, bo wtedy, domyśliwszy się, o co chodzi, mogę wrzasnąć: „Hosanna!", i w mgnieniu oka zniknie niezbędny minus i zacznie się w całym świecie rozumny ład, i co za tym idzie, kres wszystkiego, nawet gazet i pism, bo i kto zechce je wówczas abonować!

    Widać, że – na dodatek – nie brak mu poczucia humoru.

 

  1. Diabeł – realne istnienie czy halucynacja chorego umysłu?

 

    Zastanawiamy się, czy diabeł istnieje naprawdę. Jeżeli poddajemy w wątpliwość istnienie Boga, to równie skutecznie przychodzi nam zwątpić w czarta. Jesteśmy racjonalni aż do bólu. No dobrze! Skoro jesteśmy tak uczeni i tak dużo wiemy o świecie, to dlaczego w każdej diecezji kościoła rzymskokatolickiego funkcjonuje egzorcysta? Dlaczego tyle dzisiaj się słyszy o praktykowaniu czarnej magii i podpisywaniu paktów z diabłem?

   Powiedzmy od razu. To my nadajemy rzeczywistości piętno naszych wewnętrznych struktur, odciskamy na niej znaczenie i sens działającego rozumu, nadajemy emocjonalną aurę dominujących nastrojów. Czy ateista może zostać opętany? Nie! Nie, ponieważ w swoim umyśle nie dopuszcza on istnienia złego ducha. Do człowieka nie może mieć przystępu coś lub ktoś, w co lub kogo jednostka nie wierzy.

     Zastanówmy się, w jaki sposób człowiek buduje relacje ze światem i innymi ludźmi?

     To ważne w kontekście próby odpowiedzi na pytanie zadane przez nas w tytule podrozdziału.

   Świat staje się domeną szatana, czyli miejscem jego aktywności. Sęp – Szarzyński nazywał go srogim ciemności hetmanem. Ziemia jest miejscem bitwy, którą prowadzi z Najwyższym.

    Niepokoje metafizyczne były cechą dystynktywną okresu baroku, a Sęp w tej epoce tworzył swoje dzieła. Twórcy baroku „odkryli” niejako podstawowe binarne dualizmy: dobro i zło, piękno i brzydotę, światło i ciemność, ziemię i niebo, Boga i szatana, prawdę i kłamstwo. Doświadczyli z całą mocą ścierania się przeciwstawnych sił i zasad tak w otoczeniu zewnętrznym, jak i w samych sobie. Przywołany wyżej poeta skarży się:

 Cóż będę czynił w tak straszliwym boju?

Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie.

    Sonet IV zatytułowany został przez Sępa-Szarzyńskiego następująco: O wojnie naszej którą toczymy z szatanem, światem i ciałem. Dosyć jasno wyrażona została tutaj koncepcja ludzkiego istnienia. Jest to walka! Walka na śmierć i życie, walka na zbawienie lub potępienie. Jedna jest tylko gwarancja zwycięstwa – Bóg. Sonet kończy się zwrotem do najwyższego:

 Ty mnie przy sobie postaw, a prześpiecznie

Będę wojował i wygram statecznie

    Wróćmy jednak do istoty zagadnienia omawianego w tej części szkicu. Czy o diable winniśmy rozprawiać w kategoriach ontologicznych, czy też li tylko psychologicznych? Warto na wstępie zacytować Wiliama Jamesa, autora Doświadczenia religijnego:

Gdy pogardliwie wyrażamy się o „wyobraźni gorączkowej", toć oczywiście nie dlatego, żebyśmy podniesioną temperaturę uważali za powód naszego lekceważenia. Bo i któż może odpowiedzieć na pytanie -  czy temperatura 39° do 40° nie jest właściwsza dla kiełkowania i wzrostu prawdy niż temperatura normalna, wahająca się około 36,5°?

    Bohater powieści Tomasza Manna zatytułowanej Doktor Faustus, Adrian Leverkün, targany jest wątpliwościami – jest czy go nie ma? A jeżeli jest, to gdzie: w realnie istniejącej, zewnętrznej rzeczywistości, czy we mnie?

Lecz jeśli go nie było, owego gościa – wzdragam się zaś przed zawartym w tym realnym uznaniem jego obecności, choćby warunkowo jedynie i hipotetycznie! – to okrutna jest myśl, że przecież ów cynizm, sarkazm i szyderstwa pochodziły z własnej duszy nawiedzonego...

    Pewien zamęt w duszy bohatera czynią doznania fizjologiczne:

dlaczegom drżał tak przez cały czas, dla zimna jeno, czy też dla Jego widoku. Czyżbym sam sobie wyimaginował, czy też On mi wmówił, że zimno, iżbym drżeć począł, a tak upewnił się, że On tu był w całej powadze, sam we własnej osobie? Bo każdy wżdy wie o tym, że wszelki szaleniec wcale nie drży przed majakami myśli własnej, przeciwnie, zwyczajne mu one i bez turbacji żadnej ani dygotania zadawać się z nimi gotów. Czyżby mnie miał za szaleńca, gdy przez to zimno pieskie wmówił mi, że nim nie jestem, On zaś majakiem nie jest żadnym, gdy tak przerażony i ogłupiały drżeć przed Nim zacząłem? Chytry On jest.

    Ostatecznie pojawienie się diabła i kontakt słowny z czartem przypisuje stanowi chorobowemu:

Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że lęgnie się we mnie jakaś choroba, ja zaś, dreszcze gorączki, przeciw którym się opatulam, w oszołomieniu swoim na Waszą osobę przenoszę i widzę Was tylko po to, aby w Was widzieć źródło owej choroby.

    Podobnie jak Iwan, również Adrian podejrzewa, że On jest produktem umysłu, własnych myśli, przekonań i pamięci (Ciągle mówicie rzeczy, które we mnie są i ode mnie pochodzą, nie od Was).

    Diabeł nie daje za wygraną i zaczyna grać tą samą logiką, co Adrian. Wsącza się w najmniejsze szpary wątpliwości, generując obiektywny realizm (Zamiast wywieść z mego wtajemniczenia, żem nieobecny, powinieneś raczej wnioskować, iżem nie tylko obecny, ale jestem również tym, za którego od samego początku mnie bierzesz).

    Czyniąc wyłom w logice Adriana, idzie za ciosem: Jeśli istnieję – a myślę, że już to uznajesz, – mogę być JEDNYM tylko.

    W rozdziale XXV powieści T. Manna najciekawszą kwestią jest pytanie: czy istnienie ogniska zapalnego w mózgu warunkuje wizualizację diabła realnie istniejącego, ale normalnie niewidocznego, czy – odwrotnie – jest subiektywną projekcją, będącą konsekwencją choroby (Nie ja jestem wytworem twego pialnego ogniska tam w mózgu, lecz właśnie to ognisko d a j e  c i  m o ż n o ś ć , rozumiesz, dostrzeżenia mnie, a bez niego, istotnie, nie mógłbyś mnie ujrzeć).

Czy warto pytać, czy istnieję naprawdę? Czy nie jest rzeczywistym, co oddziałuje, prawdą zaś przeżycie i uczucie? Co się wywyższa, co potęguje twoje poczucie siły, władzy i suwerenności, do diabła, to właśnie prawda, – choćby z punktu widzenia cnoty stokrotnie była kłamstwem?

    W tej wypowiedzi diabeł próbuje zniwelować różnicę pomiędzy tym, co obiektywne, a tym, co subiektywne. Prawdą nie jest już zgodność sądu z rzeczywistością, ale to, co  wywyższa i potęguje poczucie mocy. Wygląda to tak, jakby diabeł na moment przedzierzgnął się we Fryderyka Nietzschego, który w ten sam sposób definiował prawdę – jako coś, co służy życiu.

 

 ***

    Prawda jest pojęciem, które pojawia się u samego źródła filozofii. Czymże jest bowiem pytanie o arché u jońskich myślicieli, jeśli nie pytaniem o prawdę? Arystoteles definiuje prawdę jako zgodność sądu z rzeczywistością, a Platon umieszcza ją pośród trzech królewskich idei. I naprawdę nie ma znaczenia, czy jest to Talesowska woda, czy Heraklitejski ogień, czy jakakolwiek inna zasada, gdyż obiektywnie istnieje tylko pewien stan rzeczy zdeterminowany przez prawa rządzące bytem. Prawda jest wyłącznie kategorią psychologiczną, a pojawiła się wraz z narodzinami świadomości. Tak w istocie należałoby odczytywać słowa węża w raju: "poznacie prawdę i będziecie jako bogowie".

    Wyłanianie się z ciemności bytu świetlistej istoty człowieka jawi się doprawdy jako najbardziej tajemniczy proces, jaki zaszedł w łonie tegoż bytu. Filozofowie w różny sposób radzili sobie z odróżnianiem tej "cząstki".

Kartezjusz określał człowieka mianem res cogitans, Leibniz nazywał go monadą bez okien, Hegel - świadomością skończoną, Heidegger używał określenia Dasein, a Sartre posługiwał się terminem: byt dla siebie. Nie wdając się jednak w terminologiczne dystynkcje, powiemy, że świadomość jest mostem łączącym pojedynczą egzystencję z tym, co poza nią. Prawda "rodzi się" w punkcie tego zetknięcia. Jest zatem, jako kategoria psychologiczna, elementem immanentnym, ale, ponieważ "rodzi się" na styku, generuje radykalną transcendencję. Sprawia, że "świetlisty byt" przekracza własne granice.

    Widać więc, że natura prawdy jest paradoksalna. Sama prawda jest paradoksem. Diagnoza ta tworzy bardzo poważna konsekwencje epistemologiczne.

    W klasycznym rozumieniu prawdą coś jest względnie coś prawdą nie jest. Jednak powyższa eksplikacja dowodzi, że kwestia ta jest o wiele bardziej skomplikowana. Dobrze o tym wiedzą matematycy i logicy (by przywołać tutaj tylko jedno nazwisko - Kurta Gödla). W proponowanym ujęciu prawda nie jest kategorią poznawczą (nie jest rezultatem poznania obiektywnego stanu rzeczy), ale kategorią przystosowawczą (czyli funkcją harmonizowania bytu-dla-siebie z bytem-w-sobie).

 

Sprzeczność – istotą diabła („Jam jest częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wieczne dobro czyni”).

 

W wielkim kazaniu ojca Bernarda jego autor sam wikła się w sprzeczności, mówiąc o diable. Raz czyni go najmniejszym wobec Boskiej potęgi, raz pełnym mocy:

 …bracia moi, siostry moje, nie wiecie naprawdę, kto on zacz i czemu on taką siłę ma, to znaczy właśnie siły żadnej nie ma, bo on nie siłą swoją, ale bezsiłą okropną, niemocą straszliwą sprzeciwia się Bogu i sile jego, a więc czemu właśnie w sidła jego bezsiły okrutnej wpadacie, czemu go na ramionach nosicie, piastujecie, hołubicie, najmilsi, pieścicie, czemu to, czemu...

    Jest rzeczą zdumiewającą sposób na diabła, który podaje kaznodzieja.  Powołując się na ewangelię wg św. Mateusza, stwierdza, że diabła diabłem wypędzić trzeba, „biesa na biesa podszczuwać”. W praktyce ma to wyglądać w sposób następujący:  kiedy rozpacz targa serce, należy rzucić się w otchłań rozpusty; gdy zły kusi do rozpusty, należy pić na umór; gdy przyjdzie ochota na pijaństwo – przechytrzyć diabła należy skąpstwem. Słowem – zło złem zwyciężaj. Choć ksiądz powołuje się na Pismo Święte, to odwraca znaczenia Jego konkretnych zaleceń. Dżumę trzeba zwalczać cholerą, a „francę” – rzeżączką. W ten sposób dusza ludzka staje się polem bitwy dla konkurujących ze sobą złych duchów, robiąc miejsce to dla jednego, to dla drugiego. Z pozoru wygląda to tak, że sama dusza zachowuje w podobnej sytuacji autonomię, ponieważ nie uzależnia się od żadnego konkretnego diabła. Jednak – powtórzmy - tylko z pozoru, albowiem tak czy owak miejsce uczynione zostaje wyłącznie dla złego. Z Bożej łaski teolog konstatuje, że uniwersalnym antidotum na pokusy diabelskie jest lenistwo, bo wówczas żaden kusiciel nie osiągnie swego celu. W retorycznym zapale nie zna umiarkowania:

Grzech lenistwa do roboty zaprzęgasz i na nic zaraz pokusa diabelska idzie, lenistwo każdą żądzę, choćby największą, z duszy precz wygna, a ty znowu, jak przedtem, w czystości pozostajesz, a diabła na pośmiewisko wystawisz. Lenistwo znowu zawiścią wypędzaj, a zawiść pychą, a pychę próżnością, a próżność chciwością, a chciwość z powrotem rozpustą i tak każde kuszenie czartowskie precz zmieciesz czartowską miotłą.

    Co powiedziawszy, natychmiast podważa swoje słowa, namawiając wiernych do natychmiastowego spełniania tego, do czego diabeł kusi:

 … a dowiesz się zaraz, jako najprostszy na diabła sposób na tym się zasadza, żeby zło pokusy złem uczynku precz wygnać i tak czartowskie fortele na śmiech wydać, jako to, kiedy cię właśnie do rozpusty kusiciel namawia, ty zaraz, ani chwili nie czekając, w rozpustę najokropniejszą się rzucasz i w ten sposób pokusy nie ma więcej, nie ma, powiadam, bo przecie to rzecz wiadoma, że póki pokusa działa, póty czynu nie ma, a kiedy czyn jest, pokusa już ustaje, ty więc, najmilszy mój bracie i siostro najmilsza, ani chwili pokusy cierpieć nie będziesz, ale natychmiast wszystko wykonasz, co ci bies szepce, a tak kuszenie jego w niwecz obrócisz…

    No i na koniec okazuje się, że wygadany kaznodzieja sam jest jednym z piekielnej trzódki, kiedy na oczach wiernych ciemnieje mu lico, wyrastają różki i kopytka. Diabeł wcielił się w sługę Bożego, by zwiększyć skuteczność pokuszenia. Jego fizyczne metamorfozy przypominają nieco te, które znamy z powieści T. Manna. Nie istnieje, jak widać, określony jeden habitus zewnętrzny diabła, może zmieniać się stosownie do wyobrażeń o nim tych, z którymi ma w danym momencie werbalny i pozawerbalny kontakt.

 

 

  1. Zewnętrzny wizerunek diabła i kwestie lingwistyczne

 

    W dziełach literackich ubiera się raczej groteskowo (kraciaste spodnie u Dostojewskiego i Bułhakowa).

W kwestii pochodzenia również niewiele wiadomo samemu czartowi. Woland na pytanie Iwana Bezdomnego czy jest Niemcem odpowiada:… chyba jestem Niemcem.

    Do Adriana Leverküna zwraca się obcesowo:

Gadajże po niemiecku!... Znam się na tym, to prawdziwie moja ulubiona mowa. Niekiedy w ogóle tylko po niemiecku rozumiem.

 Choć…

Jestem wprawdzie Niemcem, Niemcem do szpiku kości, zgoda, aleć przecie na dawny, lepszy sposób, z sercam bowiem kosmopolitą…

    Adrian tak opisuje swojego gościa:

Człek to postury raczej nikłej, znacznie mniejszy od Sch., ale i mniejszy ode mnie, – sportową czapkę ma naciągniętą na ucho, a z drugiej strony, od skroni, wystają spod niej rudawe włosy; rude też rzęsy u zaczerwienionych oczu, twarz ziemista, koniuszek nosa nieco przekrzywiony; na trykotowej koszulce w poprzeczne paski marynarka kraciasta o przykrótkich rękawach, z których wystają ręce z niezdarnymi paluchami; wstrętnie opięte spodnie i żółte, znoszone trzewiki, których nie da się już doczyścić. Strizzi. Alfons. I głos, dykcja aktora.

Bądź pewien, że nie przywiązuję najmniejszej wagi do mego zewnętrznego wyglądu, pozostawiam go niejako samemu sobie. To kwestia czystego przypadku, jak wyglądam, a raczej, dzieje się to samo przez się, zależnie od okoliczności, nie zaprzątam sobie tym głowy. Adaptacja, mimikra, znasz to przecie, maskarada i mistyfikacja Matki Natury, uśmiechającej się zawsze z przekorą.

…biały kołnierzyk i krawat w kokardę zawiązany, na zakrzywionym nosie rogowe okulary, za którymi migoczą jego ciemne, wilgotne i nieco zaczerwienione oczy – w rysach jego zmieszana ostrość z miękkością, ostry nos, ostro zarysowane wargi, ale miękka broda z dołeczkiem, nadto i na policzku dołeczek jeszcze, – czoło blade i sklepione, z którego włosy zaczesane w górę, lecz po bokach odstające, wełniste, czarne…

    Jak widać, szatan, stosując strategię mimikry i odgadując podstawowe schematy myślowe i wyobrażenia rozmówcy, dostosowuje się do nich. Chce być człowiekiem. Pragnie ziemskiego realizmu – nawyków, upodobań, ograniczeń (Moje marzenie to — wcielić się, ale już tak ostatecznie, bezpowrotnie, w jakąś otyłą, siedmiopudową kupcową i uwierzyć w to wszystko, w co ona wierzy).

 

  1. Ziemia domeną złego – diabeł jako rezydent

Domeną właściwą diabła jest człowiek – cały człowiek. Posłuchajmy groteskowej mowy księdza Bernarda, którego lotność umysłowa może się mierzyć jedynie z naiwnością wyobrażeń:

 …więc, że wy tego zdrajcę w sobie w środku, w samym środeczku nosicie, i to nie w jednym kawałku ciała, nie w głowie tylko albo w nogach tylko, ale wszędzie, wszędzie, w każdej odrobinie tego waszego ciała plugawego i tej duszy plugawej, najmilsi moi, ukochani, nosicie czartowską zarazę, siłę diabelską albo raczej bezsiłę, jakem już powiedział, tak, tak, w głowie waszej on siedzi, kusiciel, mózg pęta, i w brzuchu siedzi, w żołądku, obżartuch, i w członkach wstydliwych do rodzenia zdatnych, bracia moi i siostry - tu dopiero, ho, ho, jak siedzi, rozpustnik nienasycony, i w wątrobie waszej, kochani, siedzi, gniewem i żółcią parskając, i w sercu waszym, gdzie myśli nieczyste się lęgną, i w krwi mieszka do okrutnych was podżegając niegodziwości, i w rękach niewstydliwych siedzi i bezeceństwa nimi wyprawia, i w kiszkach siedzi, a jakże, i w oczach, w oczach siedzi, pożądliwie na świat zerkając, i w uszach ciekawych nowinek, i na języku - ho, ho, jak on na języku siedzi mową oszczerczą zionąc i bluźnierstwem, i kłamstwem, i herezją, wszędzie, wszędzie, najmilsi, od stóp do głów, po całym ciele waszym snuje się złośliwiec nieczysty, wszystkie członki do grzechu podnieca, jak kukłą wodzi wami, do zła kusi, namawia, obiecuje, okropności robić każe, a wy, najmilsi moi, wy mu posłuch dajecie, w szpony okrutne wpadacie, rady mu dać nie możecie, wszyscy pod władzę jego bez nadziei wpadacie, kobiety i mężczyźni, dziewczątka i chłopcy, starcy i staruszki, dzieciny nawet ledwo od ziemi odrosłe, co mówię - niemowlęta, oseski, noworodki, ależ! — płody jeszcze z łona matczynego nie wyszłe, ledwo poczęte, wszyscy, wszyscy, och, jaka to rozpacz, najmilsi, jaki smutek, tak was oglądać, przez wroga zniewolonych, do służby haniebnej przymuszonych, na pośmiewisko wydanych, łupem Bożego gniewu paść mających, bo przecie, kochani, przyłożona jest już siekiera do korzenia, iam enim securis ad radicam arborum estposita...

    Kaznodzieja wszelkie słabości ludzkiej natury przypisuje działaniu diabła. W tej sytuacji – kto się ostanie? – chciałoby się powiedzieć. Idąc drogą rozumowania księdza Bernarda, jeśli szatan przenika ciało, duszę i umysł każdej istoty ludzkiej, to ona sama staje się szatanem. Logika ta wiedzie na manowce. „Antropologia” Bernarda jest dosyć specyficzna. Człowiek jest bowiem jedynie bezwolną kukiełką wydaną w ręce złego. Zapomina kaznodzieja o tym, że towarzyszyć musi przeniknięciu względnie wniknięciu akt woli.

    Bernard w swym kaznodziejskim zapale idzie jeszcze dalej. W najmocniejszych sidłach znajdują się ci, którzy mienią się najczystszymi; ci najbardziej cnotliwi.

 Pomyśl, pomyśl, bracie mój i siostro, ile to chytrości diabelskiej się kryje — nie mówię w nieczystości, ale czystości twojej, w dobroci twojej, w miłości i poczciwości,  pomyśl, jak to piekielnik zuchwały na zgubę twoją wieczną czyhając najsubtelniejsze sidła zastawia i wszędzie się wciska, wszędzie wślizguje, w najpoczciwsze twoje myśli i słowa, i uczynki jad zabójczy sączy, sączy, pomyśl, jak to delikatnie, aby tym łacniej cię uwieść, nie do złego cię pcha, ale do dobrego, a to dobro całe taką swoją złością przyprawi, tak nieczystością swoją splugawi, tak pohańbi, jakby nie przymierzając do wina przedniego naszczał, i cieszy się potem, i raduje, i z wesołości chichocze, że tak cię, bracie mój miły i siostro, oszukał nędznie…Mówiąc o duszy człowieczej jako „królestwie demonów”, Bernard jest niejako na drugim biegunie poglądów Mistrza Eckharta dotyczących sił wyższych zasilających wnętrze człowieka. Ten drugi mówił bowiem o duszy ludzkiej jako o Królestwie Bożym.

 

10. Szatan sum et nihil humanum a me alienum puto.

To, co łączy człowieka z diabłem lub odwrotnie, to sprzeczność jako zasada istnienia. Diabeł u Kołakowskiego mówi:

Bo przecie anioł dobrem jest samym, wy to wiecie, najmilsi, nieprawdaż? A skoro tak, to jakżeby wiedział, dobrem będąc, jak się ze złem obchodzić, jak je zwalczać, jak jego podstępy wykrywać? Nie wie on tego, kochani, i wiedzieć nie może, bo dobro ze złem stykać się nijak nie może, a więc i zwalczyć nie może zła, a tylko zło, zło samo, diabeł — on jeden diabła pokonać potrafi. I ja też, bracia i siostry, z miłości ku wam przeciw boskiemu majestatowi się zbuntowałem, ażeby, w diabelskim zasiadając chórze, nad złem panować, zło rozdawać i tak przeciwko złu walczyć.

    Diabeł wie o człowieku to, czego nie wiedzą aniołowie. Rozmówca Iwana Karamazowa powie nawet: „Szatanem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce.” Stąd pewnie bierze się kaprys wcielenia się w siedmiopudową kupcową.

  Realizm ziemski jest konkretny i namacalny. Ten infernalny można nazwać realizmem nieoczywistości. Cechą dystynktywną infernum jest płynność i mglistość. Ani zmysły, ani umysł nie są w stanie zaczepić się o żaden stabilny fragment rzeczywistości. Przestrzeń rozmazana jest jak dusza potępieńca – poskręcana, brudna, chaotyczna i wysoce entropiczna. Nie ma lepszej egzemplifikacji twardego i jednoznacznego realizmu ziemskiego niż „siedmiopudowa kupcowa”, która osadzona jest w bycie materialnym tym bardziej, im pełniej ów byt akceptuje. Dodatkowo, w swej głupocie i braku jakiejkolwiek refleksji, jest bytem-w-sobie na kształt kamienia. „Siedmiopudowa kupcowa”, będąc sobą wypełniona po brzegi, nie pozostawia miejsca na żadną sprzeczność.

    Sartre definiował świadomość jako szczelinę, pęknięcie, lukę w obszarze bytu. Jako taka świadomość jest nicością. Powstaje w wyniku dramatycznego rozdarcia wewnątrz tego, co jest, co bytuje na sposób zwarty i masywny. Być może dlatego właśnie świadomość zawsze szuka. Jej niekończąca się dynamika jest konsekwencją przekraczania granic swojej własnej nicości.

   Nicość posiada nieograniczone możliwości transcendencji, mnoży się niejako przez samą siebie. Byłaby to nieskończona ekspansja, gdyby nicość na swojej drodze nie znajdowała bytu. Staje przed nim jako coś radykalnie innego. Byt się przed-stawia, czyli staje przed, staje naprzeciw, wzbudzając zdumienie i żądzę poznania tego, co tak bardzo inne. Byt świadomy swego bycia nazywany był przez Sartre’a bytem-dla-siebie.

   Świadomość zatem jest inherentną właściwością ludzkiego bytu, a dodajmy, że także diabelskiego. Jest ona ufundowana na sprzecznościach i sprzeczności generuje. To lucyferyczny dar, który człowiek otrzymał w Edenie.

    Inną kwestią jest przekonanie, iż Bóg wykorzystuje diabła w sposób instrumentalny. Oddaje człowieka w ręce złego ducha, bo jest to częścią Jego boskiej ekonomii wobec pojedynczej istoty ludzkiej. Tak było w przypadku Hioba, tak też w przypadku Fausta:

 

Czynność ludzkiego ducha zbyt łatwo wiotczeje

 — baczę, aby w lenistwie gnuśnym nie osłabła,

 przeto podsycam wolę, podżegam nadzieję

 niepokojącym towarzystwem diabła.

                                       (przekł. E. Zegadłowicz)

 

    Diabeł – dynamiczna, bo heterogeniczna zasada rzeczywistości – staje się narzędziem, którym Pan posłużyć się musi. Dzieje się tak, gdy albo człowiekowi powodzi się zbyt dobrze i w związku  z tym jest mu za dobrze, albo gdy rozwija się zbyt jednostronnie.

  Jolande Jacobi, referując poglądy C. G. Junga na temat form przejawiania się nieświadomości w życiu jednostki stwierdza, że zbyt jednostronny rozwój, co jest związane z oderwaniem się świadomości od całości psyche, prowadzić może do pojawienia się treści i obrazów, których źródłem jest ciemna strona ludzkiej psychiki. Pisze:

Jednostronnie rozumową postawę świadomości, pomimo jej niewątpliwych osiągnięć, trzeba uważać za niedostosowaną i wrogą życiu. Życie wyschło i domaga się ożywczego źródła… W świadomości stoimy na szczycie i po dziecinnemu mniemamy, że dalsza droga prowadzi jeszcze wyżej, ponad szczyty. Jest to chimeryczny tęczowy most. Jednakże, żeby osiągnąć następny szczyt, trzeba – jeśli chcemy tego dokonać – zejść na dół, do krainy, gdzie drogi zaczynają się rozgałęziać.

    Jakże nie porównać tego do szarego drzewa teorii i zielonego drzewa życia z dramatu Goethego.

 

  1. Bóg i diabeł w grze o człowieka – Księga Hioba, „Faust”

Ileż to na przykład trzeba było zdeprawować dusz i zhańbić uczciwych reputacji, żeby otrzymać tylko jednego sprawiedliwego Hioba, przeciw któremu mnie tak złośliwie niegdyś podbechtano.

    W niebie dochodzi do niezwykłego spotkania. Niezwykły jest również skład gości. Po jednej stronie Pan, po drugiej szatan. Obaj mają wcześniej przygotowane strategie. Diabeł jest Panu potrzebny, Ten z kolei wystawiany jest przez złego na próbę. Polem konfliktu pomiędzy nimi będzie człowiek – sprawiedliwy Hiob.

       On Tobie służy – przekonuje szatan – tylko dlatego, że dałeś mu wszystko. W tej sytuacji pozostać bogobojnym – cóż za sztuka? Spróbuj mu zabrać to, co ma, a zobaczysz?

       Gra zaproponowana Panu przez szatana jest przewidywalna do bólu. Dlaczego zatem Bóg tę grę podejmuje? Mówi: oddaję go tobie. Rób z nim, co ci się tylko podoba! Na jaki poziom okrucieństwa należy wejść, by na coś takiego się zgodzić? Jak empatycznie trzeba być wyzerowanym, by zafundować swemu „ulubieńcowi” taki los? Do tego jeszcze te teologiczne usprawiedliwienia! Pan Bóg oddaje Hioba sprawiedliwego w ręce diabła, by w ekstremalnych warunkach życiowych sprawdzić jego wiarę względnie, by udowodnić szatanowi, że jednak człowiek pozostanie przy Nim, niezależnie od tego, co się mu przytrafi na tym łez padole.

Motywacje Najwyższego można byłoby zrozumieć tylko w jednym przypadku. Otóż, usprawiedliwić to działanie można tylko wówczas, gdy uznamy, że Bóg  chciał umożliwić Hiobowi wejście na drogę samorealizacji, by wprowadzić napięcia kierunkowe we wnętrzu bohatera, podobnie jak było to później w przypadku Fausta. Poza tym jednym, wszystkie próby usprawiedliwienia, całe to ględzenie o godności cierpienia, nie wytrzymują próby krytyki. A nawet, jeśli przyjmiemy zaproponowaną przeze mnie wykładnię, to należy zapytać o koszty. Czuje to sam nieszczęsny Hiob, próbując bronić się przed Bogiem, jakkolwiek przyjmuje „dary losu”.

     W słynnym eseju „Odpowiedź Hiobowi” C.G. Jung zmaga się z pytaniem przenikającym całą jego twórczość: dlaczego Bóg pozwala na tak jawną, wręcz demonstracyjną obecność zła w świecie? Wydając zakaz spożywania owoców z drzewa poznania i znając naturę człowieka, musiał wiedzieć, że korona Jego stworzenia na tymże właśnie zakazie skupi swoją uwagę. Musiał wiedzieć! Również to, jakie będą konsekwencje oddania Hioba w ręce szatana. I nie ma tu żadnego usprawiedliwienia, nawet tego, że Bóg stanowczo zakaże szatanowi zabijania Hioba. Abrahamowi także w ostatniej chwili wytrąca z ręki nóż i nie pozwala złożyć ofiary z Izaaka. Istnieje w tym wszystkim jakaś niedające się wyjaśnić w kategoriach ludzkiej logiki okrucieństwo Najwyższego. Jung nie zadaje wprost tego pytania, ale przenika ono cały wywód autora „Odpowiedzi Hiobowi”: czy można podobnych rzeczy wymagać od człowieka? Przyjście Chrystusa na Ziemię, wcielenie Boga, miało być – twierdzi Jung – rodzajem zadośćuczynienia za zło wyrządzone człowiekowi, elementem przywracającym zachwianą równowagę.

       Przeciwnicy Junga – pisze Szczepan-Wojnarska w świetnej książce Wybaczyć Bogu. Księga Hioba i jej interpretacje – oskarżali go:

że sam mianował się psychiatrą Boga, stawiając diagnozę boskiej choroby, i podjął się leczenia swego pacjenta bez pytania Go o zgodę, na dodatek posługując się własnymi koncepcjami.

    Najciekawsza bodaj, a na pewno najbardziej kontrowersyjna teza Junga brzmi następująco: Bóg musi dorównać Hiobowi i jego człowieczeństwu, umierając na krzyżu. Tylko w ten sposób przywrócona zostanie zachwiana równowaga.

           

  12. Diabeł – istota formatująca ludzki umysł

 

Jest noc rozpaczy Fausta. Bohater dokonuje refleksji nad życiem, dokonuje jego rozrachunku i bilans wychodzi dramatycznie źle. Przez całe życie dokopywać się prawdy w księgach i na koniec uprzytomnić sobie, że wysiłek ten nic niewart, bo prawda to punkt na horyzoncie, który stale ucieka? Duch Ziemi także uświadamia mu, że nie jest godzien z nim rozmawiać. Poczucie klęski jest tak wstrząsające, iż tylko puchar z trucizną rozpacz ukoić może. Faustem targają sprzeczne emocje – czy dotarł już do rubieży szaleństwa?

Czas nadszedł, aby czynem zaświadczyć przed światem,

że godność ludzka boskiej mocy bratem;

niestraszne dla mnie piekielne podcienie,

gdzie wyobraźnia maluje cierpienie;

wyjść szukam wszędy – chociażby przy bramach

płomienny szatan knuł na ducha zamach.

O, niechaj radość jasna w sercu mym zagości,

Choćby ta droga nawet wiodła do nicości!

    Jaka szczególna determinacja, jakież zaćmienie wiodące do zatraty? Czy Faustowi wydaje się, że nie może już być gorzej niż jest? A przecież bywają w życiu takie chwile, kiedy człowiek wręcz modli się do diabła, skoro nie chce być wysłuchany przez Boga. Bywają momenty, gdy nie zależy nam już na niczym – niech się dzieje, co chce. Faust w swej pracowni uświadamia sobie nagle, że przegrał życie. Co ludzkiej duszy może przynieść większy ból? Biedny doktor cieszy się, że jego rozpacz i duchowe udręki dobiegają końca.

 Nie podam ciebie więcej swemu sąsiadowi,

i pochwały nad pełną nikt już nie wypowie;

napełniam cię napojem z własnego wyboru –

na śmierć upija siła ciemnego likworu;

ostatni raz cię do ust podnoszę: na zdrowie

idącego poranka! Jutro – twoje zdrowie!!

 

13. Klepsydra – najcenniejszy dar diabła

 

Czas dostaje Faust, Iwan i Adrian. Czas dostał również Napoleon Hill, który dożył ponad stu lat? „Czas to najlepsze i najistotniejsze z tego, co dajemy” – mówi czart w powieści T. Manna. Każdy, kto podpisuje cyrograf potrzebuje czasu, by spełnić swoje ziemskie pragnienia. Faust dostał nawet drugie życie. Klepsydra może być więc głębokim symbolem więzi między człowiekiem a diabłem. Przy czym błąd w rozumowaniu człowieka polega na tym, że wydaje mu się, iż czasu jest dosyć. Diabeł wie, jak jest naprawdę…

tak wąziutka jest owa szczelina, przez którą sypie się czerwony piasek, tak cieniutka, jak włos, strużka, którą się on sypie, oko wcale nie dostrzega ubytku w górnym zbiorniku, dopiero pod koniec, wtedy wydaje się, że piasek sypie się szybko i że się szybko przesypał, ale to trwa tak długo przy wąskości owej szczeliny, że nie warto o tym mówić ani nad tym rozmyślać.

    Czas jest darem paradoksalnym, bo kiedy się kończy, nie ma już żadnej nadziei, a wszystko, co otrzymane, jest ułudą. Jeżeli więc „Królestwo Boże” jest jaśniejącą teraźniejszością, prawdziwym bytem hic et nunc, to czas diabelski rozpina się pomiędzy oczekiwaną przyszłością a pełną rozczarowania przeszłością; pomiędzy złudną nadzieją spełnienia pragnień i marzeń a bolesną świadomością pomyłki. Podpisanie cyrografu jest utratą teraźniejszości na zawsze!

Porzucasz wreszcie tę swoją grzeczność liczby mnogiej i mówisz mi „ty”, jak przystało między ludźmi, którzy zawarli ze sobą umowę, a mają zawrzeć pakt na czas i na wieczność.

 - mówi On.

 Czas jednak jest po stronie człowieka, wieczność po stronie diabła. Cyrograf, gdyby chcieć przyłożyć do niego kryteria ekonomiczne, jest zwyczajnie nieopłacalny. Wiedział o tym dobrze mądry Pascal zawierający swój własny zakład.

    Nawet jeśli koniec jest nieoznaczony, to kiedyś jednak nastąpi. Diabeł u Manna mówi – sprzedajemy czas. Ale to nie wszystko. Diabeł gwarantuje również owe przysłowiowe pół butelki szampana, czyli podniesienie samego siebie o poziom wyżej – w przeżywaniu, doświadczaniu, postrzeganiu. Kiedy ma się świadomość skończonego czasu i kosztów, jakimi są zatracenie i potępienie, każda minuta życia pulsuje o wiele większą energią. Jak skazaniec prowadzony na ścięcie.

 … wtedy wolno człowiekowi w samoupojeniu zakosztować wszystkich rozkoszy darów wlanych, przekraczających niemal wytrzymałość ludzką, tak że w końcu przekonany będzie słusznie czy niesłusznie, że podobnych darów od tysięcy lat nikt już nie doświadczył, i w niektórych chwilach rozpasania będzie siebie wręcz za bóstwo uważać.

    To psychologia – jakże w takiej sytuacji ktoś miałby się troszczyć o ten moment, kiedy trzeba będzie pomyśleć o końcu? A jednak! Nawet w największej ekstazie chłonięcia życia jest przecież chmura na horyzoncie i podświadomość ma ją w swoim „kodzie genetycznym”. Jednak gdyby owej chmury nie było na horyzoncie, ekstaza istnienia nie byłaby aż tak intensywna.

    Diabłu chodzi o koniec! Cała reszta może zostać przemilczana, ale ponieważ koniec należy do niego, trzeba warunki jego dotyczące „ustalić po męsku”. I w zasadzie tylko o to chodzi, to jest punkt zasadniczy; cała tzw. reszta jest mgłą nieoczywistości. „Koniec” jest iunctim pomiędzy ziemskim życiem w czasie a tym wymiarem, który jest domeną diabła – przestrzenią jego melancholijnego istnienia.

    Tu docieramy do punktu szczególnie nas interesującego. Diabelski był w swojej naturze europejski romantyzm. I wcale nie chodzi tu o bunt przeciwko boskiemu urządzeniu świata tak charakterystyczny dla Byrona czy Mickiewicza. Owszem, to także. Jednak istotą diabelskości romantyzmu było rozpięcie egzystencjalne. Istnieją dwie miary: jedna mieszczańska, „norymberska”, gdzie punktami ekstremum wahadła emocjonalnego jest z jednej strony wesołość po wypiciu kufla piwa, a z drugiej smutek z powodu niestrawności żołądka; i druga miara – diabelska, gdzie rozpiętość wahadła oscyluje pomiędzy entuzjazmem, poczuciem mocy, miłosnym uniesieniem, rozkoszą kreacji i autokreacji a bezdennymi depresjami, cierpieniami duchowymi, na skalę nieznaną nie tylko norymberskim piwoszom, i rozpaczą gorzką oraz gryzącą. Warto przytoczyć słowa diabła z powieści Manna:

My dostarczamy bowiem wszelkich krańcowości w tej dziedzinie – uniesień dostarczamy i oświecenia, uczucia swobody i wyzwolenia z wszelkich więzów, wolności, pewności, lekkości, poczucia władzy i triumfu tak wielkiego, że nasz człowiek przestaje własnym zmysłom wierzyć”…, ale i „należycie głębokie, czcigodnie głębokie (…) upadki – nie tylko w pustkę i próżnię, i pełen niemocy smutek, lecz także w cierpienia i mdłości, – znajome już zresztą, takie, które istniały od dawna, które są nieodłączne od usposobienia, a teraz tylko godnie zostały nasilone skutkiem owej iluminacji i wiadomego odurzenia.

    To rozpięcie egzystencjalne jest kwintesencją romantycznego bohatera, to jego modus vivendi. Nie tylko zatem czas jest „darem” diabła, ale także, a może przede wszystkim skala przeżywania, której ogrom szybko wypalał życiową energię, dlatego - jak pisze Maria Janion – romantycy umierali młodo.

    To rozpięcie kazało łączyć romantykom rozkosz z okrucieństwem, cierpienie z radością.

    Novalis pisał:

Dziwne, że skojarzenie między rozkoszą, religią i okrucieństwem nie zwróciło już od dawna uwagi ludzi na ich ścisłe pokrewieństwo i na ich wspólny kierunek.

Dziwne, że prawdziwym i właściwym źródłem okrucieństwa jest rozkosz

 (Psychologische Fragmente)

 Schelley:

 Our sweetest songs are those that tell of saddest thought.

 Alfred de Musset:

 Najpiękniejsze są pieśni przepełnione rozpaczą.

    Jakby podświadomie dążyli do uchwycenia obu krańców amplitudy przeżyć; jakby z biegunowej dychotomii chcieli uczynić jedność w coincidentia oppositorum.

    Nie sposób – w kontekście omawianego problemu – nie wspomnieć Charlesa Baudelaire’a, który pisał, iż:

najdoskonalszym typem męskiego Piękna jest SZATAN – takim, jakim przedstawia go Milton”(cyt. za: Mario Prazo).

    Diabeł w powieści Manna mówi coś podobnego.

Nie należy też zapominać o potężnym jęku rozkoszy, który mieszać się będzie z tym wszystkim, gdyż nieustanna męka, żadnych nie znająca granic, żadnej zapaści, żadnego omdlenia, wyradza się w haniebną rozkosz i dlatego ci, którzy odznaczają się niejaką intuicją w tym względzie, mówią o „rozkoszach piekielnych.

     O torturze  skrajnych doznań infernalnych mówi też ksiądz Bernard z „Rozmów z diabłem” L. Kołakowskiego:

 …pozna się Bóg na szatańskich podstępach i ani się obejrzysz, jak w siarce gorejącej płonący albo w lodowisku zatopiony po wiek wieków za tę czystość twoją i umartwienia twoje, i sprawiedliwość, i wiarę okrutnie wypłacać się będziesz, kochany mój, bo nic takiego zrobić nie potrafisz ani takiej czcigodności nie wymyślisz,…

     Jednym z najmocniejszych świadectw diabelskości romantyzmu jest wampiryczna pieśń Konrada:

 Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, -

Krew poczuła - spod ziemi wygląda –

I jak upiór powstaje krwi głodna:

 I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda.

 

Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga,

Z Bogiem i choćby mimo Boga!

(Chór powtarza)

 

 I Pieśń mówi: ja pójdę wieczorem,

Naprzód braci rodaków gryźć muszę,

Komu tylko zapuszczę kły w duszę,

Ten jak ja musi zostać upiorem.

 

Tak? zemsta, zemsta, etc, etc,

 

Potem pójdziem, krew wroga wypijem,

Ciało jego rozrąbiem toporem:

Ręce, nogi goździami przybijem,

By nie powstał i nie był upiorem.

 

Z duszą jego do piekła iść musim,

Wszyscy razem na duszy usiędziem,

Póki z niej nieśmiertelność wydusim,

Póki ona czuć będzie, gryźć będziem.

 

Tak! zemsta, zemsta, etc. etc.

 

 14. Diabeł – „władca prawdziwego entuzjazmu”

 

Prawdziwie bowiem uszczęśliwiająca, porywająca, pełna wiary, a pozbawiona wszelkich wątpliwości inspiracja, taka, wobec której nie ma wyboru, nie ma kwestii poprawek i przeróbek, przy której wszystko przyjmuje się jak wspaniałe dyktando, dech staje w piersiach, wzniosłe dreszcze przenikają nawiedzonego od stóp do głów, potok łez z nadmiaru szczęścia tryska mu z oczu, – taka inspiracja nie jest możliwa z pomocą Boga, który zawsze zbyt wiele na rozum zdaje, lecz jedynie z pomocą szatana, prawdziwego władcy entuzjazmu.

    W powieści Manna znajduje się dłuższy wywód diabła na temat muzyki, dosyć zresztą specjalistyczny. Krótko mówiąc, zagadnienie polega na tym, czy muzyka tonalna jest jeszcze możliwa? Adrian twierdzi, że muzyka szczera i prosta, będąca wynikiem natchnienia jest możliwa – „twórczość bez przymusu i wysiłku”. Diabeł odrzuca taką możliwość – „Historyczna ewolucja materiału muzycznego zwróciła się przeciw zwartości dzieła.” Dzieło muzyczne nie jest zatem możliwe w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.

Nie jest to skutek bezwładu ani niemożności stwarzania form. To tylko nieodwołalny imperatyw zagęszczenia, odrzucający wszystko zbędne, negujące frazę, rozbijający ornament, imperatyw, który zwraca się przeciw rozciągliwości w czasie, owej witalnej formie dzieła.

    Dzieło jest jak czas – ułudą. Dzieło muzyczne rozwija się w czasie, skoro więc czas jest pozorem, dzieło być nim także musi. O wzajemnych relacjach pomiędzy czasem i muzyką pisał Mann w innej swojej powieści „Czarodziejska góra”, poświęcając temu zagadnieniu sporo miejsca. Widać więc, że problem żywo interesował pisarza. Punktowy dźwięk jawi się jako „wyraz cierpienia w chwili realnej jego obecności”. „Realna” muzyka musi ograniczyć się do pojedynczego dźwięku. Wszystko co wykracza poza punktowy dźwięk jest wędrówką w krainę nierzeczywistości.

Krytyka ornamentu, krytyka konwencji i abstrakcyjnej powszechności stanowi jedno. Krytyka uderza w pozorność mieszczańskiego dzieła sztuki, w którym muzyka uczestniczy, choć nie stwarza obrazu.

    Adrian w pewnym momencie swej rozmowy z diabłem wypowiada słowa, które jako żywo mogłyby się stać dewizą pół wieku późniejszych postmodernistów:

Można by wiedzieć o tym, a jednak na nowo uznawać owe konwencje, niezależnie od wszelkiej krytyki. Można by spotęgować tę grę, zabawiając się formami, z których, jak wiadomo, wszelkie życie uszło.

    On uznaje taki sposób rozumienia sztuki za arystokratyczny nihilizm. Sztuczkę niegodną wielkiego kompozytora. Tu ma rację, gdyż istotnie postmodernizm można zredukować do gry pustymi, pozbawionymi znaczenia formami, takim sklejaniem wagoników tradycji, które ma jedynie ujawnić jałowość twórczego wysiłku w czasach, gdy sztuka nie jest już możliwa.

    Od początku, czyli jeszcze od czasów pobytu w Kaisersaschern, pasją Adriana jest muzyka i matematyka. W obu dziedzinach pociągają go formalizm i ścisłość; obie również mają mistyczne związki z wszechświatem. Matematyka i muzyka pozwalają chłopcu przebić się przez skostniały świat zjawisk, Kantowskich fenomenów w sferę Ding an sich. Na wzajemne związki kosmosu i muzyki wskazywano już od najdawniejszych czasów. Platon pisał: Muzyka to dusza wszechświata, skrzydła umysłu, lot wyobraźni i wszelkie życie. Pitagorejczycy w swoich olśnieniach zobaczyli, że wszechświat jest harmonijny, dlatego nazwali go „kosmosem”, czyli ładem. Przyjęli założenie, iż każde ciało, które się porusza, wydaje dźwięk. Jeśli wszechświat jest bezustannym ruchem, to emituje muzykę, nazwaną później muzyką sfer. Nie mając możliwości eksperymentalnego potwierdzenia, posiadali jednak intuicję, że wszechświat musi być kulisty, by być prawidłowym i harmonijnym. Dostrzegli analogię pomiędzy kosmosem a ludzką duszą, która także śpiewa, gdy wszystkie jej części są ze sobą harmonijnie połączone. Dusza jest zatem mikrokosmosem.

    Przekonanie Greków, że muzyka działa na duszę (psychagogia), znalazło odzwierciedlenie w fascynującym micie o Orfeuszu. Istotą orfickich wierzeń było przekonanie, że dusza została uwięziona w ciele za popełnione w przeszłości winy. Warunkiem wyzwolenia jest jej oczyszczenie i to wydaje się najbardziej doniosłym celem i zadaniem człowieka. Owo przekonanie znalazło swe odzwierciedlenie w misteriach orfickich, których rytuały oparte były przede wszystkim na muzyce i tańcu. Katartyczna moc muzyki wpisana została w obrzędy religijne. Harmonijny rytm, któremu poddaje się dusza, pozwala na, przynajmniej chwilowe, jej wyzwolenie od ograniczeń ciała. Muzyka duszy uzgadnia się z muzyką wszechświata i następuje wówczas zjednoczenie indywidualnej jaźni z logosem.

    Ze względu na jej moc, orficy uważali, że muzyka nie może być dziełem człowieka. Jest natomiast szczególnym darem bogów, rytmem natury, za którym należy podążać.

    Heraklit z Efezu definiował harmonię jako zgodność przeciwieństw. Manifestacją owej harmonii jest muzyka, symfonia wszechświata. Muzyczny kontrapunkt byłby zatem najdoskonalszym sposobem oddania przez artystę fundamentalnych zasad rządzących kosmosem – bardziej kanon niż fuga.

    Przyjmując, że muzyka ma źródła metafizyczne, a nie historyczne, trudno nie dostrzec ślepej uliczki, w którą zabrnął Leverkün. Pragnął stworzyć nową, rewolucyjną muzykę, która byłaby znakiem nowych czasów, odbiciem zmieniającej się w zawrotnym tempie rzeczywistości.

Sztuka zdąża naprzód, czyni to zaś – konstatuje Adrian -  za pośrednictwem osobowości, która jest produktem i narzędziem czasu i w której motywy obiektywne oraz subiektywne łączą się ze sobą.

   Co prawda, na początku swej drogi muzycznej studiował sekrety harmonii i kontrapunktu, ale dopiero przygoda z prostytutką Esmeraldą staje się zasadniczą cezurą jego biografii wewnętrznej i pozwala wkroczyć na ścieżkę indywidualnych poszukiwań twórczych.

    Już po rozmowie z diabłem, wykrada piekielnym mocom pomysł na apokaliptyczne oratorium. Taki prometejski gest à rebours. Jedna z części tegoż oratorium jest muzycznym echem wizji piekieł, jaką przedstawił mu Mefisto. Zakończenie pierwszej części to rozpętana akustyka podziemnych sfer: przeraźliwa mieszaninia wrzasków, szczęknięć, wizgów, pobekiwań, rzężeń, rżenia w szyderczo – triumfalnej salwie. Nauka harmonii i kontrapunktu daje jednak o sobie znać, dzieło upomina się o człon przeciwstawny, dlatego część drugą rozpoczyna chór dziecięcy, sięgający sfer anielskich.

 

15. Diabeł – konserwator religii. Refleksji muzycznych ciąg dalszy

 

Prawdziwie, jestem jedynym, który to konserwuje. Komu zechcesz przyznać teologiczną egzystencję, jeśli nie mnie? I któż chciałby zachować egzystencję teologiczną beze mnie?

    Porównajmy treść motta z ripostą Wolanda skierowaną do Mateusza Lewity:

Na cóż zdałoby się twoje dobro, gdyby nie moje zło?

  On domaga się przyznania teologicznej egzystencji z fundamentalnego powodu – bez takiego potwierdzenia traci mandat działania.

    Życie religijne nie jest – według diabła – dziełem mieszczańskiej kultury. Trafnie diagnozuje:

Z chwilą, gdy kultura odpadła od kultu, sama siebie kultem czyniąc, jest już tylko odpadkiem i cały świat jest nią po upływie zaledwie pięciuset lat tak zmęczony i przesycony, jakby ją, salva venia, kotłami wyżerał...

   Owa gra słów nie jest tutaj przypadkowa. Kult znaczy uprawiać, pielęgnować, w tym znaczeniu dbać o dorobek rąk ludzkich i ludzkiego ducha oraz umysłu. Jeżeli kultura odpadła od kultu, rzeczywiście przestała wypełniać swe podstawowe zadanie.

   Na pytanie Adriana o to, co jest po „końcu”, diabeł nie odpowiada wprost. Jakby się wykręcał. Twierdzi, że w języku ludzkim brak słów, które adekwatnie potrafiłyby oddać istotę confutatio. Piekła są poza zasięgiem denuncjacji, a dodać wypada, że również poza zasięgiem denotacji. Istnieje tu pewna symetria do słów: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”… Zrozumiałe jest, iż i tym razem diabeł pragnie modelować swoje zachowanie na wzór Boga.

    Mówi, że istotną właściwością confutatio jest to, iż t a m wszystko się kończy. Wszystko, łącznie z rozumem i zmysłami – i to jest to rzeczywistość – jak twierdzi diabeł, której nowo przybyły nie jest na początku w stanie pojąć. Jakby przykładał stare kategorie myślenia – można powiedzieć myślenia ziemskiego – do przestrzeni, do której się w żaden sposób nie stosują. Kończy się wszelka litość, wszelka łaska, wszelkie miłosierdzie. Obowiązuje bezwzględny rytuał obojętności! Słuch Boga tu nie dociera i to na wieczność całą. Niejednokrotnie pisano o tym miejscu jako tym, gdzie nie ma już nadziei. W jaki sposób manifestuje się jej brak? Tak mianowicie, że nic i nigdy już się nie zmieni. Status quo zimnej, beznadziejnej rozpaczy. Czas gramatyczny nie ma zastosowania, podobnie jak pozostałe kategorie języka, które diabeł nazywa „mdłymi symbolami”.

    Cechą szczególnie interesującą, pozostającą w związku z wcześniejszymi wynurzeniami na temat muzyki, jest to, że inferno jest bardzo głośne. Kakofonia wrzasków, jęków, krzyków dusz potępionych tworzy gęstą atmosferę brudnego miasta późną nocą.

  Prawdą jest, że za tą nieprzenikliwością bardzo będzie głośno, bezmiernie i ponad pojemność ucha, od wizgu i skwiru, wycia, stękania, ryku, charczenia, zgrzytania, jazgotu, skamlenia o litość i okrzyków zachwycenia wśród tortur, tak że nikt własnego śpiewu nie dosłyszy, bo zdusi go śpiew ogólny, gęsta a gruba jubilacja piekieł i tryle wstydu, zwabione wieczystym połączeniem niewiarygodnego z nieodpowiedzialnym.

    Dlatego nie jest to miejsce odpowiednie dla eremitów miłujących ciszę i zatopionych w medytacji; nie jest to też odpowiednia przestrzeń dla samotników, albowiem tam istnieją wyłącznie miejsca publiczne.

Najboleśniejszą torturą jest jednak szyderstwo. Jeżeli szyderstwo zdefiniujemy jako kompromitację cnoty, to każdy, kto zachował choć cień przyzwoitości, musi mocno cierpieć. Duchową aurę confutatio tworzy wyszydzona cnota. Co zatem pozostaje w wymiarze, gdzie „wszystko się kończy”?  Melancholia, ból, smutek, świadomość beznadziei.

Obgryzać będą własne języki dla straszliwych katuszy, lecz nie tworzą nijakiej wspólnoty, tylko pełni są pogardy i drwiny jeden dla drugiego i wśród trylów i jęków obrzucają się najplugawszymi słowami, przy czym najsubtelniejsi i najbardziej dumni spośród nich, którzy nigdy sprośnego słowa nie mieli w ustach, zmuszeni są do najplugawszych z plugawych.  

    Adrian Leverkün wie, że najstraszniejsze nawet opowieści diabła o miejscu wiecznego potępienia nie są w stanie zmienić jego losu. Nie ma już powrotu do mieszczańskiej przeciętności.

Dla kogoś, kto doświadczył wyniesienia w geniuszu, to przeciętność jest najgorszym piekłem. Niech się pali, niech się wali, niech mnie boli, niech mnie zżerają gonokoki – ja muszę wzlecieć wysoko i stamtąd ogarnąć Ziemię uśpioną w rytuałach odwiecznego porządku. To jest szaleństwo bez odwrotu i wielkość bez nadziei.

    Czy Adrian się boi? Zna już przecież precedens Fausta! I będzie się strzegł, by nie wypowiedzieć fatalnej frazy: „Trwaj chwilo! Jesteś piękna.” A jeśli nawet wie – i w tym względzie zgadza się z rozmówcą – tam nie doświadczy niczego więcej niż doświadcza tutaj, w doczesnej krainie płynności. A doświadczeniem fundamentalnym Adriana jest oscylowanie pomiędzy skrajnymi przeżyciami i emocjami:

Piekło jest w gruncie rzeczy jedynie dalszym ciągiem ekstrawaganckiego życia. W dwóch słowach mówiąc: jego istota, czy jeśli wolisz pointa, polega na tym, że mieszkańcom swoim pozostawia jedynie wybór pomiędzy skrajnym zimnem a żarem, który nawet grafit stopić by zdołał, – oni zaś, pomiędzy tymi dwoma stanami, rycząc szukają ucieczki, miotają się między jednym a drugim, bo w jednym z nich drugi wydaje się zawsze miejscem niebiańskiej uciechy, staje się jednak zaraz i w najbardziej piekielnym znaczeniu tego słowa nieznośnym. Ta skrajność powinna ci się podobać.  

    Bohater powieści Manna nie tylko akceptuje podobny stan rzeczy, ale również twierdzi, że mu się podoba.

 

  1. Prognoza

I tak oto doszliśmy do kresu wędrówki. Nietrudno zgadnąć, dlaczego szatan fascynował największych twórców XIX i XX stulecia – Dostojewskiego, Bułhakowa, Manna, Kołakowskiego. Diabeł pojawia się wtedy, gdy Conradowskie „jądro ciemności” zaczyna drążyć kulturę i cywilizację europejską. Jawi się nie tylko jako duch przeczenia, ale również jako ten, który w świecie ustanawia własną domenę. Wydaje się, że ludziom z najwyższym trudem przychodzi pojmowanie zła jako czegoś abstrakcyjnego. Założenie, że istnieje osobowa substancja zła, tłumaczy przecież także jego genezę. Jednak wiek XX to czas, „kiedy ludzie ludziom zgotowali ten los”. Zauważmy, jak bezsilny jest wobec zła systemowego Woland w powieści Bułhakowa. Może pomagać względnie szkodzić jednostkom, ale na system nie znajduje recepty. A wszak dla niego to konkurencja w walce o rząd dusz. W systemie niewolącym jednostki szatan staje się bezrobotny, on może kusić tylko ludzi wolnych. Wobec zła rozpętanego przez człowieka nawet najbardziej sugestywne obrazy diabła zaprezentowane w literaturze bledną. Demoniczna groza przybiera groteskowy kształt, jaki znamy z „Mistrza i Małgorzaty” czy „Doktora Faustusa”, a bohaterowie wspomnianych powieści są ostatnimi, którzy zmagają się z czartem w najgłębszych wymiarach swego człowieczeństwa. I są partnerami w dialogu, a nie bezwolnymi ofiarami jak w horrorach produkcji amerykańskiej. Na diable można całkiem nieźle zarobić, uczyniwszy go bohaterem popkultury. Film i muzyka to tylko dwa obszary, w których szatan zadomowił się całkiem wygodnie. To już nie jest Miłoszowska Oeconomia divina, ale ekonomia w najbardziej powszechnym tego słowa znaczeniu.  

 

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne - na tych samych warunkach