JustPaste.it

Człowiek zwany Psem. Straszne, bo prawdziwe!

- Daj sobie spokój, to przecież wariat! – krzyknęła na dziewczynkę.

- Daj sobie spokój, to przecież wariat! – krzyknęła na dziewczynkę.

 

Człowiek zwany Psem. Straszne, bo prawdziwe!
Ten tekst pochodzi ze zbioru krótkich opowiadań pt. „Człowiek zwany Psem. Opowieści drastyczne”, wydanym w 2018 r.
.

45b5ff73224f38e29ed535bfc89bfb9f.jpg

.


   Długo zastanawiałem się, czy powinienem o tym napisać, gdyż jest to prawie nieprawdopodobna historia, choć prawdziwa, którą wielu mogłoby potraktować jako zmyśloną. Wprawdzie granica między wyobraźnią a rzeczywistością jest w wielu przypadkach płynna, szczególnie w sztuce i literaturze, to jednak tym razem ważną rolę odgrywa prawdopodobieństwo. A tym wykładnikiem prawdopodobieństwa owego zdarzenia jest fakt, że każdego roku w zimie zamarzają biedni ludzie.
O tym jest ta historia!
Artur Nowidzki zamieszkiwał w małym domku we wsi Jarnołtowice, która leży, jak niektórzy mówią, na końcu świata, ale w rzeczywistości znajduje się ona tuż przy granicy polsko-czeskiej.
Nie bardzo mu się podobało tutaj. Dom stał w niedogodnym miejscu, bo obok ordynarnej knajpy, w której zbierały najgorsze typy ze wsi. Popijali oni tanie trunki, czasami aż do północy, przy tym przeklinali, wrzeszczeli i nawet wstrzynali bijatyki. Pewnego razu grupa takich wiejskich pijaków stanęła przed domem Artura i wyzywała go od najgorszych tylko, dlatego, że on nie pił z nimi i nie zawierał żadnych znajomości. W ten sposób różnił się od nich i to nie podobało się im i wzbudzało u nich niechęć i agresję.
- Ty dziadu! Ciebie to nawet na wódkę nie stać! – krzyczał swego czasu na Artura niejaki Kulski, miejscowy pijak, zwany Kuternogą, bo miał jedną nogę krótszą. Każdy z nim liczył się, oprócz jego żony, bo ta wyrzuciła go z domu. Zamieszkał on u brata, a ten był mocny na wsi, dobrze trzymał z proboszczem, bo był kościelnym.
Lecz to nie koniec cierpień Artura. Owa pijacka banda postanowiła zniszczyć coś w jego ogrodzie, aby pokazać swoją siłę, ponieważ na wsi ten liczył się wśród ludzi, kto wykazywał się być mocnym w gębie i w rękach. Pewnego dnia zdemolowali jemu meble ogrodowe i ukradli metalową bramkę. Kradzież bramki należała do wiejskich zwyczajów i jej celem było pokazanie, że owy delikwent już nie może oddzielić się od reszty i jej podlega – brutalny i rzadki to obyczaj.
   Z czasem knajpa zbankrutowała. Straciła ona swoich bywalców, gdyż w innej części wioski ktoś otworzył nową karczmę i pijakom spodobało się popijanie w ładnym pomieszczeniu i siedzenie na wygodnych krzesłach.
Artur odetchnął z ulgą po zamknięciu tego siedliska pijaństwa i hałasów, ale na tym jeszcze nie koniec. Dzieci sąsiadów dorastały i wraz z tym zaczęły pozwalać sobie na wiele, zwłaszcza, że matka późno wracała z pracy do domu. Ojciec nie wytrzymał owego wiejskiego życia i opuścił ich na stałe, ponoć wyjechał do Włoch i tam założył sobie nową rodzinę. Opuszczone dzieci topiły swój smutek w rozrywce i różnych zabawach. Zazwyczaj puszczały głośno muzykę i to tak bardzo, że Artur nie wytrzymywał owego hałasu i nawet zniechęcił się do wychodzenia z domu.
Czaszę goryczy i zniechęcenia dopełniło pewne smutne zdarzenie. Otóż jednej zimy wiatr zerwał mu część dachu i żaden z sąsiadów nie odważył się pomóc w naprawie. Niektórzy pobożni mieszkańcy, jak szli rano do kościoła, to odwracali od strony domu Artura głowę w drugą stronę , a jak wracali z nabożeństwa to też unikali spojrzenia. Nawet można było zauważyć, że cieszyli się z jego nieszczęścia, gdyż ich zdaniem ów Artur, uważany za bezbożnika, został wreszcie ukarany. Lecz on nie był bezbożnikiem, tylko zgodnie z biblijną zasadą zawartą w Pierwszym Psalmie, postanowił nie zasiadać wspólnie w świątyni z niegodziwcami.
   I tak mijał czas Artura wśród nieżyczliwych ludzi. W jego sercu narastało rozgoryczenie i niechęć do ludzi. Postanowił on milczeć, unikać jakikolwiek spotkań i rozmów, a zakupy robił w innej miejscowości.
Jedynymi jego przyjaciółmi były dwa psy. Jeden to rottweiler – pies groźny i straszny, którego otrzymał w prezencie wiele lat temu od kogoś znajomego. Drugi zaś to owczarek podhalański – pies łagodny i spokojny, którego sprowadził swego czasu Artur po prostu z ulicy. Ktoś pozbył się tego psa i wyrzucił go pewnej nocy na ulicę na wsi. Pies kręcił się po wsi przez kilka dni. Pewnego dnia spał on w ogrodzie Artura. Zlitował się on nad nim, dał mu jeść i przygarnął go.
Artur często spacerował z tymi psami. Ludzie widzieli, że dbał o nie i dobrze je traktował.
   Mieszkańcy wsi nie rozumieli tego, że człowiek może przyjaźnić się ze zwierzętami. Wieś ma coś w sobie brutalnego. Tu zabija się zwierzęta na porządku dziennym, przecież żywność pochodzi z zabijanych zwierząt, więc okazywanie im litości to sprawa nienormalna – tak niestety jest na wsi. Artur poznał brutalność wsi. Jego sąsiad chcąc zaoszczędzić na weterynarzu postanowił osobiście scyzorykiem kastrować prosięta. Robi się to po to, aby uzyskać wyższą masę mięsną. Zwykle wykonuje to weterynarz, ale lepiej mu nie zapłacić i za to kupić sobie wódkę. Tak uczynił pijany sąsiad, a prosiaki z bólu płakały. Inny sąsiad to zabił własnego psa. Był to wilczur, który kilkanaście dobrych lat pilnował jego domu. Lecz z czasem zestarzał się i zachorował. Wył z bólu i czuł swoją śmierć, więc chciał pożegnać się z gospodarzem. Ten wyskoczył wściekły z domu i skopał psa na śmierć. Potem ogolił się, ubrał świeżą koszulę i krawat i wraz z rodziną poszedł na spacer, bo w południe miał zacząć się wiejski festyn i zapowiadano promocję lodów truskawkowych i czekoladowych.
Jedna z sąsiadek Artura zaspała pewnej niedzieli i nie zdążyła na czas zabić kurę na rosół. Regułą jest to, że zabita i wypatroszona kura musi przez kilka godzin zesztywnieć, dopiero potem wrzuca się do garnka, inaczej nie czynią wiejskie gospodynie. Dlatego uśmierca się drób z rana. Spieszyła się do kościoła i miała na sobie ładną sukienkę, wtedy dopiero zabiła kurę. Tak mocno waliła siekierą w jej szyję, że krew popryskała ubranie. Z tego pośpiechu nie zauważyła czerwonych plam na nowej ładnej, sukience i tak poszła do ludzi.
Pewnego zimowego, mroźnego dnia zachorował Artur i to bardzo tragicznie. Nie mógł wręcz poruszać się. Miał silne bóle w okolicy brzucha i każdy ruch ciała je potęgował.
   Niestety nie miał on na wsi przyjaciół, ludzie unikali go, a do tego przyczynił się fakt, że niektórzy bali się jego psów. W ten sposób Artur nie mógł oczekiwać jakiejkolwiek pomocy od ludzi. Nawet gdyby wezwał pogotowie, to przecież nikt nie odważyłby się na spotkanie z tymi psami.
Jedynymi towarzyszami cierpienia były jego dwa psy. Artur mimo choroby dbał o nie, gotował im jedzenie, dostarczał wodę i wypuszczał do ogrodu. Pewnego dnia miał tak silne bóle, że mógł wyprostować się i jednym sposobem poruszania było chodzenie na czworaka. W takiej pozycji wyszedł z psami z domu do ogrodu, wiadomo, że psy muszą wyjść na zewnątrz z przyczyn fizjologicznych. Ktoś z przechodniów to zauważył i krzyknął.
- Ty już całkowicie zwariowałeś, że psa udajesz! – krzyknął ktoś z przechodniów.
Bardzo się tymi słowami zasmucił Artur i postanowił wywiesić kartkę w napisem: Jestem chory, proszę o pomoc.
Te słowa napisał na papierze, ale wykonał to farbkami wodnymi, bo takie tylko miał, a śnieg oraz wilgoć rozmyły napis.
Tego dnia wieczorem, choć padał śnieg i wyszedł on na czworaka z psami z domu, bo zauważył sąsiadów. Ci przeszli obojętnie, tylko ich dziecko odwróciło głowę, lecz matka je szarpnęła.
- Daj sobie spokój, to przecież wariat! – krzyknęła na dziewczynkę.
Sypał śnieg, jak zwykle o tej zimowej porze, sypał mocno i pokrywał wszystko bezlitośnie swoją bielą.

   Nazajutrz przechodzący ulicą, koło domu Artura, mieszkańcy widzieli w ogrodzie dwa jego psy, stojące przy bliżej nieokreślonej kupie śniegu. Psy wyły i wyły, z zimna i z bólu. Kiedy słońce swoimi ciepłymi promieniami spowodowało topnienie śniegu, to po jakimś czasie zaczęło się powoli, koło psów, ukazywać leżące ciało martwego Artura.
 ....


Wyjaśnienie autora:
Ten tekst jest rodzajem protestu przeciwko nieludzkiemu traktowaniu biednych ludzi oraz strasznej nienawiści do zwierząt. Jeśli ktoś ma wątpliwości, to niech poczyta sobie w Internecie na temat ilości ludzi, którzy zamarzli poprzedniej i tej zimy, zamarzli na oczach sytych i bogatych. Jeśli chodzi o zwierzęta, to polecam odwiedzić schroniska dla zwierząt i porozmawiać z opiekunami, a oni mogą wiele opowiedzieć.