JustPaste.it

"I Podejrzewam Że Będę Żył Wiecznie.

Przypowieść przebudzonego mistrza.

Przypowieść przebudzonego mistrza.

 

Video thumb

 

Ciemna, lecz piękna noc wreszcie skończyła się i przyszedł kolejny, rześki poranek dla miasta położonego u podnóża wysokich gór. 

Ogniste promienie słońca powoli wyłaniającego się zza górskich szczytów, uciszały ostatnie westchnienia nocy, faworyzując potencjał dnia. 
To niewielkie, niedawno założone miasteczko, wybudowane w bardzo praktycznym stylu za pomocą środków oferowanych wyłącznie przez naturę - było celem wielu pielgrzymów, poszukujących duchowego przebudzenia. Ściągali tutaj oni, z różnych krajów, przynosząc ze sobą nie tylko dręczące ich pytania, lecz także owoce kultury swoich narodów. 
Cóż tak wyjątkowego znajdowało się w tym przecież, malutkim miasteczku - powodując potrzebę odwiedzenia tego miejsca, ukrytego wśród leśnej gęstwiny? 
Wieść niosła że azyl znalazł tam wielki duchowy mistrz, przebudzony mędrzec, który odnalazł prawdziwą miłość - a znalazłszy ją, postanowił podzielić się swoimi naukami z cierpiącym światem.

 

Niedawno przybyli pielgrzymi, pocierali nerwowo dłonie. 
Ich ciężkie plecaki brudząc się, leżały na ziemi. Cały ten balast, który przynieśli ze sobą w to miejsce - ślepi na prawdziwy ciężar jaki wciąż ze sobą dźwigali. 
Poranek był niezwykle rześki, ze szronem pokrywającym roślinność doliny cudów. Lecz te kwiaty, które skryły się w sobie z braku ciepła, niedługo miały się przebudzić, przebudzić ku życiu, ku światłu - które niczym gorący oddech miłości, nadawał wszelki sens otwarciu się na piękno tego świata. 
Strudzonych wędrowców, przywitał stary góral. Jego zwalista sylwetka i niczym wyciosana z kamienia, twarz - świadczyły o życiu pełnym w wydarzenia. W ręce trzymał drewnianą laskę, służącą za pewnie, do obrony owiec przed wilkami, lub podpory dla starych, zmęczonych kości. 
Pielgrzymi czuli się przy nim dziwnie pewnie, tak jakby jego pełna współczucia obecność, dawała im pocieszenie. 
Emanował on wielką energią, która niczym macki, delikatnie oplatała ich w pewnym zrozumienia braterskim uścisku. 

 

Z jego oczu, otoczonych siecią zmarszczek biła nieprzenikniona mądrość - uśmiechnął się tajemniczo, gestem szerokiej ręki zapraszając by poszli za nim. 
Skierowali więc swoje kroki w głąb doliny, idąc ostrożnie za swoim przewodnikiem. Ich głowy kręciły się w zachwycie, podziwiając dzieło przebudzonej świadomości, jaką niewątpliwie było to miasto - działający kolektyw dusz, które dość miały niesprawiedliwości zewnętrznego świata. 
Swoją pracą powołali do istnienia to żyjące miejsce, w którym posiane zostało nasiono miłości. Na pierwszy rzut oka, życie tu, nie różniło się od życia na zwykłej, może trochę czystszej wsi - ludzie zajęci byli codziennymi czynnościami, lecz sposób w jaki to robili był co najmniej zastanawiający. Ich ruchy, twarze, oczy - pełne obecności, świadomości tego co robią i jak to robią. 
Ci ludzie bardzo różnili się od tych z wielkich miast - nie byli zagubieni, oni odnaleźli się w ciszy, stworzyli razem to miejsce, każdy więc wiedział że tu przynależy, że jego praca niesie ze sobą znaczenie, nie tylko dla niego, lecz także dla jego braci oraz sióstr. 
Wędrowcy zaprowadzeni zostali do przedsionka kamiennego chramu, gdzie zjedli lekki, lecz sycący posiłek w oczekiwaniu na audiencję "u tego, który odnalazł miłość".

 

Po konsumpcji, zakończonej rytualnym wypiciem lokalnej, spirytualnej wody gór, wędrowcy odbyli krótką sesję przygotowującą umysł na postrzeganie prawdy. 
Usiedli w pozycji lotosu na dywanie, wydzierganym w święte wzory. Każdy z nich na wydzielonym miejscu, twarzą zwróconą ku świętemu posągowi Buddy. 
Zgodnie z wskazówkami, oczekując na nauczyciela, mieli stabilizować oddech, wraz z każdym wydechem, pozbywając się uprzedzeń i negatywnych emocji. 

 

- Możecie otworzyć oczy. - Usłyszeli cichy, lecz stanowczy głos.  
Ich spojrzeniom ukazała się szczupła sylwetka mężczyzny, ubranego w mnisie szaty. 
Jego szlachetne skronie, zdobiła biel siwizny, lecz twarz miał dziwnie młodą, wręcz pozbawioną wieku. 
Objęci jego przenikliwym wzrokiem, mieli wrażenie że spogląda w głąb ich dusz. Dziwnie nadzy, przed jego obecnością, pochylili głowy na znak szacunku. 
Człowiek ten był prawą ręką mistrza, lekko skrzywiony przez doświadczenie pełni życia, pełnił funkcję znawcy bożych praw. 
Dla tych co chcieli słyszeć, był najlepszym przyjacielem, pomocnikiem i empatą, rozumiejących subtelny mrok ich serc. 

 

- W górę serca, umiłowani bracia i siostry... - oto jesteśmy tu, u podnóża oświeconych szczytów, swymi czubkami sięgających czystego błękitu nieba...
U podnóża, tak. Ponieważ świetlista ścieżka, prowadząca w górę duchowej ewolucji, nie jest łatwym zadaniem. Pełna jest ona wybojów oraz ostrych kamieni, kaleczących nagie stopy poszukujących. 
Ja jestem tym, który przygotuje was, wprowadzi przed jego rozchichotane oblicze... - lecz wpierw musicie pozostawić za sobą ziemskie przywiązanie, przedmioty pochodzące ze świata którego, przecież pragniecie porzucić. Nie ma innej drogi, by godnym zostać dotknięcia prawdziwej miłości. 
Musicie przyjść nadzy, zostawić wszystko co czyniło was tymi których nie mogliście już znieść, wiodąc cierpiętniczą egzystencję w świecie który, was nie rozumiał. 
Świecie który was wyklął, odrzucając po określeniu jako "niedostosowanych" do absurdalnych wymagań współczesnego społeczeństwa. 

 

- Oto Worek Zapomnienia. Konieczne jest, byście umieścili w nim wszystkie symbole i atrybuty waszego przeszłego życia. 

 

Na klaśnięcie mężczyzny, przyleciał klucz słowików, trzymając w dziobach materiał obszernego worka. 
Jeden po drugim, pielgrzymi pozbywali się swoich przeszłych przywiązań, przedmiotów stanowiących o ich ego - portfeli, biżuterii, zegarków, komórek, dokumentów tożsamości, kolczyków, zdobionej bielizny... - wszystkiego czym pragnęli zaimponować innym zagubionym ofiarom diabelskiego systemu. 
I oto stali nadzy, przed twarzą nauczyciela, który kiwał z zadowoleniem głową. 
Podszedł do każdego z nich, czyniąc na ich czołach znak ducha świętego, całując w oba policzki, obdarowując każdego szarą szatą adepta. 
Gdy uznał ich za gotowych, gestem zachęcił by udali się za nim w głąb chramu. 

 

Szli cicho, bez jednego słowa, pogrążeni w kontemplacji, oraz podziwiając sztukę wyrzeźbioną na kamiennych ścianach świątyni. 
Tunel ciągnął się głęboko, oświetlany przez ledwie tlące się pochodnie. Lecz nie czuli strachu, podążając za Nauczycielem, ufali jego intencji a ich serca wypełnione były nerwowym oczekiwaniem na ujrzenie Oświeconego. 
Wreszcie, na końcu tunelu zobaczyli niemal oślepiające światło, blask obejmującej sobą wszystko, czystej bieli.
Weszli do ogromnej hali, wypełnionej setką kryształowych lampionów, potęgujących źródło światła dobywające się z masywnej postaci przebudzonego Mistrza. 
Siedział on na podniesieniu, na zdobionej złoceniami miękkiej pufie. Z zamkniętymi oczyma, pogrążony w medytacyjnym skupieniu. 
U jego boków, siedziały wpatrzone w niego adeptki, starannie wybrane przez wgląd Mistrza, te o czystych pełnych miłości piersiach, w których biło pragnienie zaznania prawdziwej miłości. 
Nauczyciel podszedł do mistrza, szepcząc do jego uszu, wieść o przybyciu nowych uczniów. 
Mistrz pokiwał podbródkami w zrozumieniu, otwierając powoli oczy. 

 

Gdy jego spojrzenie padło na zgromadzonych, ci jęknęli w ekstazie. 
Jak mogli opisać coś nieopisywalnego? Jego przebudzona postać była wszystkim oraz więcej czego mogli się spodziewać, był odpowiedzią na ich najbardziej desperackie, nigdy nie zaspokojone potrzeby odnalezienia, pana, mistrza, ojca... "Tego Który, Rozumie", żyjącego współczucia.... 
Mistrz zachichotał, wiedząc że wszyscy oni byli tą jedną ludzką świadomością, potrzebującą przemiany z dziecka w osobę dorosłą.

 

Czas tej zmiany własnie nadszedł, a on jako ten który pierwszy dostrzegł nadchodzący nowy, duchowy wiek, był bardziej niż gotowy by poprowadzić ich tą drogą...