„Kto patrzy na zewnątrz, śni, kto patrzy do wewnątrz, budzi się” – Carl Jung
TRZECIA CZĘŚĆ
Nagle coś obcego nim potrząsnęło, wytyczając granicę między jawą a snem.
– Ej, ej… Jesteś tam?
Dobijał się kompan od wódki, szturchając łokciem Henryka.
– Nieźle odleciałeś…
Delikwent otworzył ciężkie jak kamień powieki, lecz niewiele zobaczył. Pajączki przed oczami zakrywały obraz tego, co zwykło się nazywać rzeczywistością.
– Co, co…
– Spałeś, chłopie – wytłumaczył mu zewnętrzny głos.
„Spałem” – nie kojarzył Henryk. Ociężałe ciało nadal pozostawało w stanie spoczynku, jak gdyby nie w pełni odstępując od imaginacji. Nic dziwnego. Jeszcze przed sekundą było zatopione we śnie, zapominając o granicy.
– Chyba nie jesteś zbyt odporny? Chcesz, żebym ci pomógł? To tylko jeden kieliszek…
Henryk nie za bardzo wiedział, jak miałaby się przejawić ta pomoc. Przezornie pokiwał głową i wydukał:
– Nie, dzięki…
– Jak chcesz, chłopie. Jeśli wolisz spanie, nie wnikam.
Napił się następnego. Tymczasem nad oboma mężczyznami pochyliła się barmanka.
– Jeszcze jednego?
Nie wiedziała, że tym jednym pytaniem wywołała burzę w umyśle jednego z nich.
– Pani…?
Henryk zaciekawił się pojawieniem kobiety, czego nie można było powiedzieć o jego koledze. Na tę chwilę wolał kolejny kieliszek.
– Chce się pan napić? – ponowiła pytanie.
Ocucony kobiecym głosem, Henryk podniósł podbródek i rozwierał powieki w poszukiwaniu klarowności. Choć obraz nadal pozostawał niewyraźny i wracał do normy powoli, postanowił zaryzykować:
– Ja panią znam.
– Nie sądzę – zaprzeczyła z przekonaniem.
– Znam panią – nie ustępował Henryk.
Głos miał wyjątkowo trzeźwy jak na osobę o słabej głowie. Ale przecież nie pił dużo i lubił mieszać alkohol z colą.
– E, chłopie. Psss...
Kolega obok klepnął go mocno po plecach, tak iż tamten podskoczył. Nie pomogło to jednak wytrząsnąć powstałej myśli.
– Znam panią, to pewne. Znam bardzo dobrze.
– Chłopie, chłopie… Slabo… Przeprasss… Panią.
Kolega nieudolnie próbował ratować sytuację, podczas gdy barmanka dodała:
– Nie sądziłam, że jesteś takim romantykiem. Może się myliłam? Henryku…
Po tych słowach granica zdała się zatrzeć i oczy ospałego dotąd Henryka otworzyły się szeroko. W duchu mógł się zaśmiać, gdyż przedstawiona czarno na białym realność wcale go nie zdumiała. Przed oczyma ujrzał drobną brunetkę o oceanicznym, przenikliwym spojrzeniu. Spojrzeniu przez niego oswojonym. Doskonale znał tę głębię i zwykł się w niej zatapiać, kiedy leczył się z uzależnienia…
– Anna.
Powiedział to z takim przekonaniem, jak gdyby przejrzał ją na wylot. Kobieta nie potwierdziła jednak swojej tożsamości. Zamiast tego posłała mu dwuznaczny uśmiech i obróciła się na pięcie. Ledwie się zorientował, a ona już zniknęła jak kamfora. Zupełnie, jakby była snem nawiedzającym go nagle i równie szybko znikającym sprzed oczu.
– Anna.
– Yyy… Chłopie, po robocie. Chlusniem... – seplenił.
Kolega trwał w stanie upojenia, kiedy Henryk wypatrzył jakieś zawiniątko.
– Co to? – spytał na głos.
Nie doczekał się odpowiedzi, więc chwycił zwinięty w rulonik papierek. Mimo iż był on raczej niewielkich rozmiarów, ktoś najwyraźniej postanowił go użyć i coś napisać. Henryk pochylił się bardziej, by odczytać treść tajemniczej karteczki:
Wszystko może być kłamstwem, wszystko może być prawdą. Prawda może być też częściowo ukryta, a kłamstwo częściowo odkryte.
Odczytane na głos słowa dźwięczały mu w głowie jeszcze przez kilka następnych sekund. Dla dodania sobie odwagi sięgnął po dwa kolejne kieliszki.
Jedno i dr... Jed... Jedno i drugie mmm...oże okaz...ać się potrzebne. Gr... Granica ist...nieje tam, w któr… Wróć… gdzie zachowujesz... sss...
Przejrzystość wypowiedzi zaczynała ustępować plączącemu się językowi. Henryk doczytał z trudem "siebie".
– E, chłopie. Pie... - poklepał go po ramieniu kolega.
Najwyraźniej Henryk wydał mu się zbyt zamroczony podejrzaną kartką, aby docenić smak dobrej wódki. Nie znalazłszy u niego zrozumienia, nowo poznany wstał i zatoczył się w kierunku innej przyjaźni. Poszukiwanie niewiele mu zajęło. Wystarczyło zaledwie kilka kroków, aby przysiadł się do atrakcyjnej blondynki trzymającej w ręku lampkę wina.
Henryk uznał to za znak.
– Chyba pójdę… – powiedział do siebie i wstał.
Podnoszenie się nie wymagało od niego tyle wysiłku, co utrzymanie pionowej postawy. Kiwnąwszy kilka razy głową bez wyraźnej przyczyny, w końcu przekręcił się w stronę wyjścia. Gdy znalazł się już przy drzwiach, chwycił za klamkę, lecz spotkał z zaskakującym oporem.
– Chcę wyjść… – zażądał stanowczo, jak gdyby drzwi automatycznie reagowały na ludzki głos.
Nic. Szarpnął mocniej, lekko chwiejąc się. Nagle spłynęła na niego fala świeżego powietrza i Henryk wyprostował się. Udało mu się wykonać jeden krok do przodu i przekroczyć próg drzwi.
Upłynęło kilka sekund. Z każdym kolejnym wdechem nabierał coraz większej pewności:
– Znajdę cię, Annnnno – czknął, wydychając resztki alkoholu – Zzznajde sie…