JustPaste.it

Metaforyczność jako istota naukowego opisu (cz.I)

Żyjemy w czasach, w których naukowa metodologia opiera się na empirii. Czego nie widać, czego nie można sprawdzić - nie istnieje. W ten sposób z obszaru nauki wyeliminowana została duchowość; całe obszary bytu, które istnieją poza (ponad?) granicami ludzkiego postrzegania, pojmowania czy wyobrażania. Paradygmat nauki oświeceniowo-pozytywistycznej został ufundowany na dwóch zasadniczych kryteriach - pewności i weryfikowalności. Jeśli choć jedno z tych kryteriów nie będzie wypełnione, to "wiedza" nie może być włączona w obszar paradygmatu. Ten świadomie założony i przyjęty minimalizm poznawczy musiał - siłą rzeczy - wygenerować "podziemny nurt" nauki, funkcjonujący poza istniejącym oficjalnym paradygmatem, dopuszczającym w nauce rzeczy i obiekty, które się nie śniły filozofom. Pierwsza "rewolucja duchowości" - tak nazwijmy ten proces - miała miejsce na początku XIX wieku, kiedy to wielcy romantycy ostro sprzeciwili się istniejącemu wzorcowi myślenia i świadomości, akcentując w swoich metodach poznawczych głównie to, co posiadało charakter irracjonalny. Eksperymentalne badanie, obserwację, logikę wnioskowania uznali za wysoce niewystarczającą w poznawaniu świata, który jest bardziej złożony i bogaty niż obraz wygenerowany przez oświeceniowych mędrców. Jest zatem taka część rzeczywistości, którą daje się poznać tylko dzięki snu; jest taka, którą poznaje uczucie albo wyobraźnia, albo wiara, a nawet szaleństwo. Romantycy pragnęli poznać cały wszechświat i jego mechanizmy, a nie tylko tę jego część, która jest dostępna rozumowi względnie doświadczeniu. Nie może, w tym kontekście, dziwić deklaracja poety romantycznego:

             Czucie i wiara silniej mówi do mnie/niż mędrca szkiełko i oko

    Neopozytywizm, niestety dla podskórnego nurtu nauki, utwierdził paradygmat mechanicystyczno-materialistyczny. Nauka bada jedynie te obiekty lub zjawiska, które dostępne są naszym zmysłom i które racjonalnie potrafimy wytłumaczyć. Sfera duchowości całkowicie znika z obszaru nauki. Na przełomie XIX i XX wieku pojawiają się jednak twórcy, którzy swoimi odkryciami całkowicie podważają prawdziwość neopozytywistycznego paradygmatu nauki - Grzegorz Mendel, Albert Einstein i Zygmunt Freud. Nie ma potrzeby wyjaśniania wkładu każdego z nich w proces destrukcji istniejącego wzorca. Wystarczy przypomnieć, że wprowadzając do opisu świata względność takich parametrów jak czas i przestrzeń, Einstein w sposób totalny zrewolucjonizował postrzeganie rzeczywistości. Stałość, czyli absolutny charakter przestrzeni i czasu, była fundamentem stałości ludzkiego istnienia, pewności zdobywanej wiedzy i trwałego światopoglądu. I nie mu tu żadnego znaczenia, czy gwarantem istniejącego porządku był Absolut, czy niezmienne prawa przyrody. Najważniejszym było przekonanie, że czas i przestrzeń stanowią parametry obiektywnie niepodlegające żadnym zmianom w eksperymentalnych układach odniesienia, raczej warunkujące ten układ. W taki sposób postrzega i pojmuje świat Izaak Newton, którego trzy fundamentalne zasady dynamiki nie miałyby podstaw, gdyby nie absolutny charakter czasu i przestrzeni. Einstein natomiast oba te parametry czyni elementami zmiennymi w badanym eksperymencie. Czas może się kurczyć, przestrzeń może się zwijać.

    Wprowadzanie do paradygmatu nauki zmiennych nieoczywistych stało się łatwiejsze, ale wciąż napotykające wiele barier, np. dostęp do funduszy czy niechęć naukowców akademickich. Freud zmienne nieoczywiste (duchowe, pozaświadome) wprowadził trochę kuchennymi drzwiami, ponieważ jego eksperymenty posiadały bazę empiryczną. Jako lekarz badał bowiem swoich pacjentów i na tej podstawie formułował wnioski. Daleki był jednakże od ortodoksji metodologicznej w rozumieniu neopozytywistycznym.  

    Obszar nauki nolens volens zaanektował zmienne nieoczywiste, które w swojej istocie jawiły się bardziej jako pojemne metafory albo symbole. Można w tym miejscu wymienić kilka - atom, gen, kwark, wielki wybuch czy czarna dziura. Dla wielu teorii fizycznych względnie kosmologicznych są to terminy fundamentalne, a skoro tak, to i wiedza gruntowana na bazie owych teorii przestaje spełniać podstawowe kryteria naukowości. Sprawdzalność daje się obronić - wykorzystujemy bowiem wiedzę na temat atomu w celach pokojowych i, niestety, również militarnych. Kryterium sprawdzalności weryfikowane jest - można powiedzieć - nieustannie.Co jednak z kryterium drugim? Czy mamy pewność stanu faktycznego, czy jednak musimy posiłkować się obrazem? Nadajemy nazwy obiektom, które rzeczywiście postrzegamy czy też wyobrażeniom tego, co - jak się nam wydaje - widzimy? Atom postrzegany jako obiekt składający się z centrum oraz obiegających owo centrum elektronów przypomina budowę i funkcjonowanie Układu Słonecznego. Odnosi się zatem to, czego nie znamy, do tego, co jest oczywistym przedmiotem percepcji. Atom to funkcjonowanie układu słonecznego w mikroskali. Takie przeniesienie semantyczne jest niczym innym jak właśnie metaforą. Większość definicji tego pojęcia akcentuje element analogii. Oxford English Dictionary nazywa metaforę "figurą stylistyczną, w której nazwę lub termin opisujący przenosi się z jednego przedmiotu na drugi, analogiczny do pierwotnego nosiciela tej nazwy". Whately definiując metaforę, idzie podobnym tropem ("słowo, które zastępuje inne na podstawie podobieństwa czy analogii znaczeniowej"), a Barfield nazywa metaforę - "mówieniem jednej rzeczy, gdy myśli się o innej". We wszystkich wyjaśnieniach zasadniczym czynnikiem jest analogia (podobieństwo). Nie mamy tu zatem do czynienia z terminem naukowym w znaczeniu ścisłym, ale raczej "terminem wyobrażeniowym". Termin naukowy to pojecie specjalistyczne o charakterze abstrakcyjnym, "termin wyobrażeniowy" jest natomiast wyrażeniem odsyłającym do metaforycznego obrazu. Analiza frekwencyjna prowadzi do wniosku, że te pierwsze stosowane są w pracach stricte naukowych, a te drugie - popularnonaukowych. To oczywiste! Jednak problem polega na tym, że te - jak się wydaje - pojęcia ścisłe są w istocie metaforami pojawiającymi się w teoriach i pracach naukowych, co więcej, są w wielu przypadkach fundamentami tych teorii. Bo przecież podobnie do atomu rzecz ma się z "czarną dziurą". Tutaj jeszcze wyraźniej widać metaforyczny charakter tego wyrażenia.

    Słowem pragnienia neopozytywistów, by opis naukowy składał się wyłącznie z nazw odsyłających do stanu faktycznego badanego obiektu, nie mogą się w żaden sposób ziścić, ponieważ metafory nie tylko są nieusuwalnym elementem języka potocznego, ale - jak widać z powyższych przykładów - również języka nauki. Nawet ci najbardziej ortodoksyjni badacze, którzy uważają używanie metafor za niedopuszczalne i nieprofesjonalne w opisie obiektów badanych, nie będą mogli uciec od ich stosowania, gdyż język w ogóle zanurzony jest w żywiole metafory.

  Przeanalizujmy powyższy problem, odwołując się do terminów z zakresu psychologii - podświadomości nieświadomości zbiorowej. Pierwszy z nich użyty został przez Zygmunta Freuda, drugi ukuty został przez Carla Gustawa Junga. Termin Freuda oznacza miejsce, w którym gromadzone są treści wyparte, niechciane, uważane przez podmiot za złe. Jest zatem podświadomość gigantycznym śmietnikiem informacji. Problem w tym, że żadna z informacji tam trafiających nie ginie, nie ulega anihilacji. Pojedyncze kwanty informacji łączą się ze sobą, tworząc mniej lub bardziej złożone całościowe kompleksy, które generują określone sensy i znaczenie. Te ostatnie zaś odnajdują pewien substytut obrazowy i "opuszczają" podświadomość np. w czasie snu. Austriacki psycholog własnie dlatego marzenia senne uczynił zasadniczym obiektem badań, a ich analiza miała w konsekwencji doprowadzić do odkrycia źródła neuroz pacjenta. Przepracowany z pacjentem materiał powinien wyjaśnić głęboki sens obrazów sennych i przyswoić ów sens świadomości. Inaczej rzecz ujmując, pacjent, który dzięki pracy z psychoanalitykiem, zrozumie, dlaczego śni mu się to, a nie co innego, pojmie także, co jest źródłem jego psychologicznych problemów.

    W opisie powyższym dominują metafory. Przede wszystkim podświadomość rozumiana jest jako miejsce przynależące do określonego podmiotu; jest to jakaś przestrzeń we mnie samym, do którego trafiają efekty uboczne, będące wynikiem metabolizmu informacyjnego. I tu pojawia się trudność. Jeśli bowiem stosunek wielkości świadomości do podświadomości ma się tak, jak kropla wody do oceanu, to zadajemy uprawnione w tym kontekście pytanie: gdzie się ta druga mieści? To naiwne podejście nie jest wcale tak bardzo pozbawione sensu. Pytanie: "dokąd trafiają treści niechciane przez podmiot?" jest w gruncie rzeczy pytaniem o miejsce. Tymczasem - najprawdopodobniej - w zakres znaczeniowy terminu podświadomość została wpisana jej nielokalność. Id nie jest żadnym miejscem. Jeżeli już - jest raczej polem informacji o charakterze nielokalnym. I tu pojawia się kolejne pytanie - "jak w opisie naukowym (lub każdym innym) zawrzeć despkrypcję nielokalności? Tego się zwyczajnie zrobić nie da. Już wielki Kant zauważył, że czas i przestrzeń są dla poznającego rozumu czystymi formami naoczności. Oznacza to, że są one podstawowymi parametrami w procesach poznawczych, w tym także opisowych. Ludzki umysł nie posiada żadnych instrumentów, za pomocą których rozpoznawałby obiekty i zjawiska poza czasem i przestrzenią. Skoro tak, w opisie naukowym trzeba zdać się na metafory i symboliczne obrazy, a tym samym zaakceptować fakt, iż intuicje poetów (dla których są to narzędzia elementarne) są "dotknięciem" nielokalności prawdy. Zacytujmy fragment wiersza "Kolosseum" Tadeusza Micińskiego:

 

              Ruinom podobne serce moje - ruinom ogromnym i bezkształtnym.

             Mrok otulił rany moje, po lazurowych wschodach prowadzi mię zaduma w gwiazdy.

             Oryonie - bracie mój - w purpurowym zarzewiu wulkanów czytający księgę przeznaczeń - 

             i Ty, siostro moja, Andromedo, przykuta do skał -

            [...]

             - - o gwiazdy magowie, składający hołd wiekuistemu Sercu! wzmocnijcie chlebem

            aniołów mnie - najciemniejszego z tułaczów po otchłani.

 

    Poeta, by intuicyjnie uchwycić nielokalność, kontrastuje ze sobą przestrzeń wewnętrzną (symbolizowaną przez serce) oraz przestrzeń kosmiczną (obrazowaną przez gwiazdozbiór Andromedy i pas Oriona). To, co najmniejsze w jakimś alchemicznym związku przekształca się w to, co największe, i odwrotnie. W przestrzeni Serca (wielka litera momentalnie metaforyzuje znaczenie tego rzeczownika) mieszczą się kosmiczne galaktyki, a pewnie te ostatnie zawierają w sobie Serce czującego podmiotu.

    Uwolnienie podświadomości z ograniczeń przestrzennych otwiera nowe możliwości interpretacyjne i konteksty, z perspektywy których stawiane są pytania badawcze.

 

***

    Wszystkie przedrostki słowotwórcze w języku polskim (choć nie tylko polskim) generują, niestety, przestrzenne rozumienie kluczowego pojęcia. Czy dodamy pod-, czy ponad-, czy poza- zawsze będziemy określać jakiś specyficzny obszar obejmujący wszelkie treści, z których nie zdajemy sobie sprawy. I chociaż uniknąć tego nie sposób, należy być świadomym istniejących ograniczeń wyobraźniowych i lingwistycznych. Po drugie, podświadomość nie jest własnością podmiotu; przypomina raczej pole energetyczno-informacyjne, w którym podmiotowa pojedyncza świadomość zapisuje ważne dla niej informacje (jednocześnie je modyfikując), a zarazem przyswaja te informacje z pola, które w danej chwili korespondują z myślami i emocjami. W tym uniwersalnym polu energii zapisane są zatem wszystkie możliwe informacje (jak w Kronice Akaszy). Ponieważ jednak słowo "pole" również jednoznacznie kojarzy się z pewnym wydzielonym obszarem, trzeba wyraźnie zaznaczyć, że to uniwersalne pole ma charakter pozaprzestrzenny i pozaczasowy. Przyjąć do wiadomości ten fakt (bo przecież nie zrozumieć) to pojąć, iż każda informacja podmiotowa wysyłana do Pola zmienia jego strukturę. Każda modlitwa zmienia wszechświat, bo kosmos jest niczym innym jak widzialną emanacją uniwersalnego pola energii. Każda świadoma intencja również ma podobne działanie.

    Wspomniane powyżej pole nazywane jest w literaturze psychologicznej podświadomością, nieświadomością zbiorową, głębokim umysłem, głębokim "ja". Wszystkie terminy obejmują swoim znaczeniem styk tego, co moje, co jako świadome określa tożsamość podmiotową, oraz tego, co nie-moje, niedające się włączyć w struktury tożsamości podmiotowej, ale jednocześnie moje w najbardziej istotnym wymiarze uczestnictwa w polu. Z tą paradoksalną syntezą świadomości absolutnej i świadomości ograniczonej zmagał się Hegel w słynnej "Fenomenologii ducha". 

    Zacytujmy Carla Gustawa Junga: "...w przeciwieństwie do osobniczej natury psyche świadomej istnieje drugi system psychiczny, system o charakterze zbiorowym, nieosobniczym; system ten istnieje obok naszej świadomości, która ze swej strony jest natury osobniczej i którą uważamy - nawet jeśli dodajemy do niej na zasadzie dodatku nieświadomość osobniczą - za psyche jedynie empiryczną. Nieświadomość zbiorowa nie rozwija się indywidualnie, ale zostaje odziedziczona. Składa się ona z form przedustawnych, archetypów, które można uświadomić sobie jedynie wtórnie i które udzielają treściom świadomości wyraźnie zarysowaną formę."

    Fragment ów, pochodzący z pracy "Archetypy i nieświadomość zbiorowa", dobrze ilustruje z jakimi problemami w analizie problemu musiał zmagać się autor. Nieświadomość zbiorowa jest dziedziczona, nieosobnicza, ale jednak formatuje osobniczą świadomość. Każdy opis (opis naukowy, dyskurs) skazany jest na niepowodzenie, w związku z tym (jeśli, oczywiście, uważamy takie procedury za dopuszczalne) zdani jesteśmy na opis poetycki, w którym obraz metaforyczny czy symbol odgrywają rolę zasadniczą. Dlatego też Jung nazywa wyodrębnione przez siebie archetypy Cieniem, Animą, Matką, Mędrcem czy Jaźnią. Jak widać, nie mają one postaci terminów naukowych w ścisłym tego słowa znaczeniu. Są za to obrazami, przybliżeniami obrazowymi, polem skojarzeń wiodącym ku określonym treściom psychicznym. 

 

Koniec cz. I.

 

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne