JustPaste.it

Spacer przez Otchłań #2

Dalsza część.

Dalsza część.

 

Starsza kobieta siedziała raczej niż leżała na kozetce. Mówiła że boli ją kręgosłup.

Do spania kupiła specjalne łóżko a póki co to wolała pozostać aktywną. Dobiegała sześćdziesięciu lat, choć wyglądała starzej. Twarz usiana była plamami wątrobowymi a cera miała niezdrowy, suchy wygląd. Mimo iż poprosił ją by ręce trzymała w swobodnej pozycji, ta bawiła się zapalniczką.

- Proszę, niech sobie pani zapali. Też jestem palaczem. Tylko okno trzeba otworzyć.

Na te słowa wydała się uspokoić, posłusznie otwierając okno. Zapaliła, powracając do swojej nietypowej pozycji.

- Od razu mi lepiej, doktorze. Dziękuję.

- Proszę. Jeśli jest pani gotowa to może przejdziemy do sytuacji w jakiej się ostatnio pani znalazła.

- Tak, tak. W porządku - Ucichła na chwilę, chciwie zjadając dym.

Centrum pomocy położone było na wzgórzu, w stosunkowo zacisznym osiedlu. Miało to swoje zalety gdy przychodziło się skupić. Kobieta zakrztusiła się i zaczęła gwałtownie kasłać. Charles obserwował atak do końca, po czym wstał i podał jej chusteczkę.

- Dzie...- Dziękuję, khy, doktorze - otarła kropelkę śliny z wysuszonych ust. Na czym my to...?

- Pani sytuacja.

- Ah, tak. Niewiele się zmienia, oj niewiele. Na lepsze, znaczy się. Do emerytury jeszcze trochę a ten leń, mój mąż - pracować nie chce. No to ja mu wciąż powtarzam, powtarzam że za tą głodową emeryturę co teraz proponują to my przecie nie wyżyjemy. No to on na to że tak długo to on ze mną żyć nie widzi. Wcześniej się chyba przekręci.

- Wie pani że on tak nie na poważnie?

- A cholera, khy, khy, go tam wie! - Kobieta machnęła w powietrzu pokaźną dłonią - Do roboty iść mógłby jeszcze bo my w miarę zdrowi, to siedzieć przed telewizorem woli, seriale, aktoreczki młode oglądać!

- Czy pytała pani wasze dzieci o pomoc? Może one byłyby zdolne przekonać ojca. Prowadząc bardziej intensywne życie, pewnie lepiej znają obecne realia.

- No tak. Spytać bym mogła ale nie widzi mi się by czas znalazły. One to zarobione są. Tu remont domu, tam znowu praca w tych, khy, wieżowcach.

- Kontakt, rozumiem, utrzymujecie w miarę dobry?

- No, mogłyby bardziej pamiętać o rodzicach. Chociaż nie narzekam. Przecie mogły z kraju wyjechać. A tak to są tu. Z nami w Polsce.

Charles uśmiechnął się uprzejmie.

- Może to właśnie czas na spotkanie? Nie zaszkodzi zadzwonić.

 

...

Jechał autostradą, obserwując zachodzące słońce. Jego gasnąca czerwień nie raziła oczu. Lubił ten moment gdy świat powoli pogrążał się w mroku. Wieczór nadchodził cicho wraz z ochładzającym się powietrzem.

Ulice, choć nadal ruchliwe, przerzedzały się nieco. Wyścig zwalniał, gdy ludzie dotarli wreszcie do swoich domów, do swoich chwilowo pozostawionych żyć, do oczekujących partnerów, do stęsknionych dzieci liczących na chwilę zabawy, towarzystwo zmęczonego po pracy rodzica.

Nie słuchał radia, bo nie znosił tego hurra-optymistycznego, sztucznego pierdolenia o niczym istotnym. Przeciętność zajęła już chyba każde medium. Telewizji nie włączał od lat a choć odbiornik kurzył się w piwnicy wciąż musiał uiszczać za nią opłaty.

Włączył kierunkowskaz, zjeżdżając z autostrady w drogę prowadzącą przez pewną miejscowość.

Nie wiedział na co liczy, podjeżdżając pod jej dom. Mimo to coś pchało go w tamtą stronę. Zatrzymał się na sąsiadującej ulicy. Na tyle daleko by nie zostać zauważonym.

Dom zasadniczo się nie zmienił, jedynie ogródek był nieco zaniedbany oraz ze ścian gdzieniegdzie schodziła farba.

Wiedział że szanse na to że ją zobaczy są nieistniejące. Nie miał pojęcia gdzie teraz mieszka. Patrzył tak przez - jak mu się zdawało krótszą chwilę, gdy usłyszał pukanie w szybę. Serce zabiło mu szybciej, wyobraźnia pogalopowała daleko.

Odwrócił się, wydychając ciężko powietrze.

To był jego niedoszły teść. "Tata" - jak chciał by na niego mówił. Przychodziło mu to ciężko, jednak wiedział że sprawia tym staremu przyjemność. Mieli tylko jedną córkę, nigdy nie doczekując się męskiego potomka. Ela nie mogła mieć więcej dzieci.

- Charlie... - Starszy, choć wciąż w dobrej formie mężczyzna, zrobił zapraszający gest dłonią.

- Henryk - Charlie pokiwał głową, ręce wciąż trzymając na kierownicy. Zmusił się do uśmiechu.

- Wyłaź, wyłaź. Moniki nie ma w domu a żona w sanatorium. Sam siedzę. Chyba nie odmówisz staremu pogawędki, co?

- Nie odmówię.

 

...

Była wspaniała.

Wspaniała... Nie. To nie było słowo przychodzące na myśl w tych krótkich chwilach opamiętania gdy w ogóle myślał, gdy w niej był. 

Dzika, szalona, całkowicie, całkowicie... Moja.

Upajał się tym. Wdychał zapach jej ciała, smakował jej seksownej giętkości, tego jak gładka i doskonała była. Gdy ją obejmował, znikał cały świat, przestawały istnieć wszystkie problemy, czuł że nawet on ustępuje miejsca czemuś wspólnemu, nienazwanemu. Czemuś co wymagało absolutnego podporządkowania, kusząc perspektywą większej, coraz to większej rozkoszy, która nigdy nie miała się skończyć.

Lecz było to kłamstwo, choć chciał w nie wierzyć, zlizując z jej ust całą jadowitą słodycz. Jej ciemnoniebieskie oczy pożerały go, tonął w niej widząc własne, pogrążające się odbicie, spadające głębiej i głębiej... - by rozbić się na tysiąc kawałków.

Kawałków, których ułożenie w sens ją przerosło.

 

...

- Żal? Czym jest żal? To ciężkie uczucie zalegające w piersi jak stary cień, wspomnienie.

Miejsce w pamięci, które mimo lat wciąż żarzy się bólem. Że nie zrobiło się tej jednej rzeczy, nie powiedziało tego jednego słowa. Mimo racjonalnej próby wytłumaczenia sobie błędów brakiem doświadczenia, brakiem wiedzy, którą miało się dopiero co zyskać. Naturą poświęcenia jest żal... - nawet nie twój własny.

Raczej tych, których opuszczasz.

 

...

Zimna kawa. Coraz chłodniejsze dni, tak samo zmięte i wyschnięte jak zalegające na ulicach liście. Końcówka roku zawsze miała dla niego pewien nieodparty urok.

Pewną obietnicę iż wraz z tym wspólnie dzielonym urojeniem zwanym "nowym rokiem" - przyjdzie nowe i świeże, przyjdzie odrodzenie. Wiedział jak szybko kończą się podobne obietnice, postanowienia obalane wraz z pierwszym napływem emocji. Tak to już było.

Niosło to ze sobą pewien urok.

 

...

Jego klientką była młodziutka dziewczyna. Na oko nie więcej niż osiemnaście lat. Oczywiście z problemem. Przecież nie przyszła tu towarzysko.

- Amanda, miło mi - wyszczerzyła zęby w czarującym uśmiechu. Ręce trzymała na podołku, ukryte w długich rękawach. Widać było że czuje się odrobinę niepewnie. Rudawe włosy spięte miała w niedbały kucyk, z szarych oczu emanował dziwny rodzaj melancholii całkiem niepasujący do jej wieku.

- Charles. Mi też miło. Proszę, rozluźnij się. Co cię do mnie sprowadza, Amando?

Kiwała nerwowo nogą w te i we wte, jakby nie mogąc zebrać myśli. Najwyraźniej wahała się czy od razu zrzucić na niego bombę, czy ujawniać jej istnienie stopniowo. On zaś słyszał jej tykanie.

- Charles... To chyba nie Polskie imię? Oryginalne, podoba mi się.

- Dzięki. Nie, nie Polskie. Mam je po dziadku, moja matka pochodzi z Anglii.

Patrzyła się na niego przez chwilę po czym gryząc się w wargę, przeniosła spojrzenie na widok za oknem.

- Spokojnie Amando. Pamiętaj że cokolwiek mi powiesz pozostanie między nami. "Chyba że narusza to prawo" - chciał dodać ale z jakiegoś powodu, powstrzymał się.

- Więc... hmm. Nie... - nie mogę sobie ze sobą poradzić.

- Co przez to rozumiesz? Proszę, połóż się. Może tak ci będzie wygodniej.

Położyła się, jakby od dawna czekając na pozwolenie.

- Wiem jak to pewnie zabrzmi i pewnie pełno tu takich przychodzi jak ja... Jeszcze jeden przypadek, co nie?

Nie doczekując się odpowiedzi, kontynuowała.

- Czuję pustkę. Straszne nic, które dzień po dniu pożera moje życie, ogarnia mnie i wszystko co kocham... Kochałam.

- Czy robisz sobie krzywdę?

- Znaczy, czy się tnę? Nie, nie... To już... - było. Zachichotała, zdradzając nutę histerii.

- Czy wyrządzasz sobie krzywdę w jakikolwiek inny sposób?

- Zabawne, dużo ludzi mnie o to pyta. Trochę tak jakby się tego po mnie spodziewali... Ciężko sprostać tym wszystkim oczekiwaniom - spojrzała po nim bystro.

- Proszę, mów dalej.

- Więc... Niewiele co czuję. Z początku myślałam ze to tylko taka faza. Widziałam te wszystkie dziewczyny, co też mówiły ze "nic już nie czują". Takie kreowanie się, wiesz? Z początku to nawet mi się podobało. Budziło zainteresowanie wśród chłopaków. Taka niedostępność.

Sporo chciało mi... - pomóc. Ja jakoś tej pomocy niespecjalnie szukałam, cieszyłam się raczej że się koło mnie kręcą. No ale później okazało się że ja naprawdę nic nie czuję. Do nich i do wszystkich innych.

- Jak myślisz, co mogło to spowodować?

- Nie wiem. Rodziców to mam raczej normalnych. Zwykle chodzi o rodziców, tak?

Uśmiechnął się pod wąsem - Przeważnie od nich zaczyna się szukać.

- No to w moim przypadku raczej nie o to chodzi.

Obserwowała ciemniejące niebo, nadpływające ciemne chmury.

- Chyba zbiera się na deszcz - zauważyła ze smutkiem. Czy to nie dziwne? - odwróciła się ku niemu, studiując wzrokiem.

- Co dokładnie?

- To jak... - zająknęła się - to jak wiele uwagi poświęcamy ludziom dookoła ale robiąc to źle. Nie umiemy prawdziwie patrzeć. Ujrzeć ich takimi jakimi naprawdę są. Udajemy że wszystko jest w porządku, ponieważ nie ma między nami zaufania. Zdradzić się ze słabością to przegrać, wydać na pastwę świata, który ma cię gdzieś.

Świata, któremu zależy by twoje problemy trwały jak najdłużej bo póki je masz, można na nich zarobić.

- Martwi cię brak zaufania? Twój czy innych?

Dziewczyna milczała, bawiąc się srebrnym naszyjnikiem.

- Nie wiem - odpowiedziała po długiej chwili milczenia. To jest chyba najgorsze. Że tak mało o sobie wiemy.

I że zwykle nam to wystarcza.

 

...

Perfekcyjna szarość, pozbawionego chmur nieba wtrącała go w dziwny, trudny do określenia nastrój. Wpatrywał się w rytmicznie pojawiające i znikające fale, ciemną toń rzeki w której płynęły brudy tego miasta.

Sam upadek z pewnością by jeszcze nie zabił. Samobójcy wybierający ten rodzaj śmierci, zwykle pomagali sobie sporą ilością alkoholu i narkotyków. Nawet nie wiesz kiedy się topisz, szok jaki wywołuje zderzenie z wodą, nie jest wystarczający by przywrócić sprawność ruchów. Przecież nie skacze się tam by popływać.

Nie do takiego syfu.

Każde ciało które znaleziono, poddawano obdukcji. Trudna robota, bardzo nieprzyjemna. Miał jednego klienta, który się tym zajmował. Nic dziwnego że potrzebował terapii. Zwłoki zwykle był napuchnięte, pełne tego całego wewnętrznego syfu w stanie ciężkiego rozkładu.

To nie była śmierć dla pragnących zostać zapamiętanymi. Ludzie popchnięci do tak desperackiego kroku, musieli naprawdę nienawidzić całej swojej egzystencji.

Naprawić błąd jakim było ich życie.

 

...

- No więc mówię temu idiocie, temu debilowi...

- Co mu mówisz? - Charles, lekko już wstawiony słuchał narzekań swojego przyjaciela.

- Mówię mu żeby się pierdolił. Jebana szmata myśli że może lecieć w chuja, gdy w grę wchodzą takie pieniądze!? - Dominik z niedowierzeniem kręcił głową, starając się odpalić kolejnego marlboro benzynową zapalniczką.

- Kurwa - zaklął - pożycz ognia, brachu. Zapomniałem napełnić.

Charlie podał mu zapałki, gestem przywołując kelnerkę.

- Jeszcze raz to samo - zwrócił się do niej, wręczając należność wraz z napiwkiem.

- Dzięki. No, do gościa nic a nic nie dociera. Kompletnie odrealniony, jakiś czubek chyba bo każdy logicznie myślący wiedziałby że zwlekanie w tak ważnej sprawie... - ściszył głos, rozglądając się dyskretnie po niemal pustym lokalu - w tak ważnej sprawie, może ściągnąć poważne kłopoty nie tylko na swój pusty łeb ale na nas wszystkich. Ci goście nie grają w berka, Charlie - głęboko zaciągnął się gęstym dymem - jak chcą zostać zrozumianymi to nie bawią się w zawoa.. - w sugestie, czaisz? Walą raz a porządnie, ustanawiają przykład tak wyraźny by zniechęcić potencjalnych cwaniaków, mających się za królów życia.

Ten biznes nie wybacza, Charlie, oj nie.

 

...

Świtało już gdy wytoczyli się z kolejnego klubu.

Musiał podtrzymywać Dominika, który był tak pijany iż ledwo stał na nogach. Sam Charlie przechodził coś w rodzaju wczesnego kaca, połączonego z endorfinowym zrzutem, skutkującym odczuciem ogromnego życiowego zmięcia.

Poznali parę fajnych dziewczyn, konwersacja była żywa i przyjemna, sugerująca nawet możliwy ciąg dalszy już w bardziej zacisznej atmosferze, jednak Dominik uparł się by przebić fazę pigułkami. Charlie odmówił znając na tyle swój organizm, by wiedzieć kiedy przestać. Dominik albo nigdy nie posiadał takich sygnałów alarmowych albo decydował się je ignorować.

Po niedługim czasie, naćpany, zaczął rozbierać się na parkiecie, czemu towarzyszyły śmiechy i zachęcające gwizdy. Kilku, znajdujących się w podobnym stanie imprezowiczów podłapało klimat i dołączyło do niczego nie uświadamiającego sobie Dominika.

Gdy jego negliż dotarł do poziomu bielizny, z paroma nieco śmielszymi dziewczynami ocierającymi się o jego krocze - mocno spocony ze zdenerwowania ochroniarz, w końcu zainterweniował. Z początku Dominik myślał że gość chce się jedynie przytulić, jednak szybko zdał sobie sprawę że nie o to chodzi. Ochroniarz kazał mu ubrać się i natychmiast opuścić klub, pod groźbą przemocy, co z kolei nie spodobało się otaczającej go grupce imprezowiczów.

Dziewczyny podniosły wrzask, zaczęły się przepychanki, ktoś kogoś szturchnął, ktoś upadł i sytuacja z dość niewinnej, szybko przybrała niebezpieczny obrót.

Udało im się opuść lokal, choć Dominik zgubił gdzieś koszulkę a Charlie zyskał śliwę pod okiem.

 W każdym razie, z romantycznych perspektyw niewiele wyszło, choć odniósł małe zwycięstwo w postaci numeru telefonu ładniejszej z dziewczyn.

 

...

- I jak sobie radzisz? - Spytał go Henryk, gdy już rozsiedli się wygodnie na werandzie przy małym drewnianym stoliczku. W dzbanku parzyła się herbata, kruche ciastka czekały, nietknięte. Charlie sięgnął po jedno, ostrożnie.

- Myślę że w porządku. Przyglądał się przez chwile twardej skorupie lukru oblepiającej kawałek ciasta, będącego całkowicie pozbawionym wartości odżywczych.

- Nie wydajesz się taki.

- Hmm? - Odwrócił się, nadziewajac na badawczy wzrok starszego mężczyzny.

- Wszystko gra? Byłeś w okolicy ponieważ liczyłeś że spotkasz Monikę?

Odłożył ciastko na talerzyk, upił łyk z filiżanki. Była mocna i gorzka.

- Nie liczyłem na nic - odparł, z zaskoczeniem znajdując irytację w swoim głosie.

Nie wiem czemu, może chciałem sobie przypomnieć jak było. Wiesz że między nią a mną, wszystko już od dawna skończone. Zwyczajnie się nie udało. Co nie znaczy, że zapomniałem. To nie jest łatwe. I chyba wcale tego nie chcę.

- Rozumiem. Odchrząknął - Z Elą jestem już trzydzieści dwa lata. Nie było łatwo ale się udało. Były kłótnie, całe dnie nawet gdy się do siebie nie odzywaliśmy. Ale wiedzieliśmy że poza sobą to tak naprawdę nic nie mamy. Więc dbaliśmy o to, o to wspólne dobro.

- Monikę?

- Monika... Była dość trudnym dzieckiem. Zawsze miała swój świat, którym niekoniecznie chciała się z nami dzielić. Była trochę... samolubna? Może myślała że nie potrafimy jej zrozumieć. I chyba rzeczywiście tak było - Pokiwał w zamyśleniu głową.

- Mi zarzucała że nie dość się staram. Że nie daję jej wystarczająco dużo. Nie potrafię zobaczyć taką jaka jest naprawdę. Jednak prawda jest taka że ona sama nie wiedziała kim jest, kim chce być. Starała się więc wydusić ze mnie tą wiedzę. Jak niby miałem jej pomóc? Nie pasowała jej żadna z ról.

- Tak ją postrzegasz? Cóż. Może masz rację. Wiesz, dużo sobie zarzucałem. Że schrzaniłem w jej wychowaniu, Ela zawsze miała o to do mnie pretensje gdy wychodziły jakieś problemy w szkole, czy inne... Ale przecież wpływ rodzica pewnego dnia się kończy, u jednych wcześniej, u innych później, lecz skończyć się musi.

- Dziecko musi znaleźć własną tożsamość, podejmować własne decyzje? - Dokończył za niego Charlie.

- Tak. Dzieci nie są nami, choć czasami może się tak wydawać.

 

 ...............................................................................

Video thumb

Txt: Henear

Zapraszam na http://mosekhal.blogspot.com