JustPaste.it

Stacja Beep-Beep

Prosto z życia

Prosto z życia

 

 

Rupert był dobrym chłopakiem, lekko niezdarnym ale całkiem niegłupim. 
Gdy po maturze stanął przed wyborem studiów, mimo sprzeciwu rodziców postanowił dać sobie rok czasu na przemyślenie dalszej życiowej ścieżki. 
Rodzice postawili jednak ultimatum - "musisz pracować synu." Matka przekonana była że odpowiednim zajęciem dla tak młodego człowieka byłaby praca w Mc'donaldzie - słyszała od przyjaciółki że jej córka właśnie tam nauczyła się realiów życia. Ojciec jednak sugerował coś innego.

 

"Synu, jesteś już duży, najlepiej zrobisz to ucząc się męskich rzeczy - na stacji masz styczność z tym wszystkim co facet wiedzieć powinien. Bardziej ci się to przyda niż smażenie jakichś cholernych burgerów." Rupert zawsze lubił piłkę nożną i samochody, dzielił te pasje z ojcem. Pomyślał że ma sporo racji. Poza tym mogłoby to ich do siebie zbliżyć. 
Nie zastanawiał się więc długo. W internecie najlepszą ofertę zatrudnienia oferował amerykański koncern "Beep-Beep". Co prawda mieli na sumieniu parę katastrof ekologicznych, ale z drugiej strony kto nie miał?

 

Zaproszenie na rozmowę przyszło zdumiewająco szybko. Rupert ucieszył się z perspektywy zarobku swoich pierwszych realnych pieniędzy oraz zdobyciu cennej życiowej wiedzy jaka miała przyjść wraz z rozpoczęciem pracy. Jakby tego było mało, firma oferowała też dynamiczne ścieżki awansu.
Stacja prezentowała się naprawdę profesjonalnie, widać było że jest to koncern światowy a nie byle jaki składak Polskiego prywaciarza.
Szybkim wzrokiem omiótł czyściutkie dystrybutory, zadbany objazd oraz wystawę firmowych produktów. Pierwsze wrażenie było niezłe.
Środek również nie rozczarowywał - z radia płynęła przyjemna muzyka popularnej rozgłośni, towar na półkach był poukładany równo a w powietrzu czuć było apetyczny zapach hot-dogów. 
Zrelaksowani klienci siedzieli w strefie kafejki, gdzie powoli pili aromatyczną kawę przeglądając najnowsze wydanie "Faktu". 
Rupert zauważył że gazeta ta promowana jest również przy kasach. Podszedł do jednego z kasjerów, ubranego w różową koszulę z logo firmy - niebieskim słonikiem. 

 

- Dzień dobry, byłem umówiony na rozmowę kwalifikacyjną, czy mógłbym prosić kierowniczkę? 
Kącik ust kasjera uniósł się w nerwowym tiku. Napis na jego plakietce głosił: "Andrzej, sprzedawca". 
Rupertowi nie umknęły także trzy słoniki które prawdopodobnie miały świadczyć o poziomie obsługi klienta. 
Andrzej uśmiechnął się rozbrajająco i uprzejmie poinformował że "już wzywa". Po czym nacisnął ukryty pod kasą dzwonek całe dziesięć razy. 
Stalowe drzwi na zaplecze otwarły się i wyłoniła się z nich kobieta która musiała być tutaj kierowniczką. 
Miała barwione blond włosy z różowymi końcówkami oraz ciężkie plastikowe okulary. 
Mogła być kiedyś bardzo ładna ale teraz wyglądała na mocno znużoną życiem.
Wyciągnęła do Ruperta dłoń i pokazała mu miejsce rozmowy. 

 

- Witaj młodzieńcze - zaczęła, gdy już usiedli - nazywam się Maria. 
- Rupert - nieśmiało odrzekł Rupert. 
Maria przypatrzyła mu się badawczo, intensywnym wzrokiem wypranych z koloru tęczówek. 
Rupert zmieszał się trochę, lecz postanowił dzielnie odpowiadać na pytania. 
- Słuchaj Robert, nie będę cię kłamać. Praca jest przyjemna, zarabiasz dużo, masz dostęp do multum-sporta a raz na pół roku dostajesz bilety do SinemaCity. 
Plus oczywiście, wiele możliwości kariery jeśli jesteś pojętny. Od razy ci mówię że nie ma tu miejsca dla niepojętnych. 
- Ro...- rozumiem. A ile trwa szkolenie? 
Zerknęła na zegarek. - Tydzień, ale nie martw się. Nasza ekipa wszystkiego cię nauczy. To jak? 
- ...Jak eee, co? 
Maria przewróciła oczyma. - Robert, musisz być pojętny. Chcesz tu pracować czy nie?
- Oczywiście! Kiedy mogę zacząć? 
Znów zerknęła na zegarek. - Nawet od zaraz. 
Chodź za mną, Dawid wszystko ci wytłumaczy. Jest mniej więcej w twoim wieku. 

 

Weszli razem na zaplecze, gdzie Rupert podpisał wszystkie dokumenty. Niestety nie miał czasu ich wszystkich przeczytać. 
Samo składanie podpisów zajęło mu godzinę. Gdy skończył, odetchnął z ulgą ocierając pot z czoła firmową chusteczką. 
- Hej. 
Odwrócił się widząc wysokiego chłopaka z cienkim rzadkim wąsem, sterczącym znad górnej wargi. Chłopak ubrany był z pomarańczową koszulkę z logo firmy oraz zieloną, roboczą kamizelkę ostrzegawczą. 
- Jestem Dawid - odezwał się, wyciągając dłoń o długich palcach. Rupert przywitał się, przywołując na usta uśmiech. 
 - Rupert. Kierowniczka powiedziała mi że mnie wdrożysz. 
- Oh, tak. Z przyjemnością cię wdrożę - oblizał językiem usta - daj mi dokumenty. I przebierz się w to. 
Dawid podał mu pomarańczową koszulkę i lekko przyciasne buty na obcasie z metalowymi noskami. Rzucił mu także zieloną kamizelkę. 
- Wciśnij się w to. Zaraz wracam. 
Rupert czuł się trochę niespokojnie. Nie spodziewał się że zacznie tak szybko. Postanowił jednak nie denerwować się za bardzo. 
W końcu każdy tak tu zaczynał.

 

Dawid pokazał mu wszystkie najważniejsze punkty wnętrza budynku. Gdzie znajduje się zbiornik, gdzie telefon a gdzie lodówka. 
Wytłumaczył mu także jak wyłączyć i wyłączyć wszystko w razie awarii. Ostrzegł go także co należy robić w razie ataku bandytów. 
- Czyli powinniśmy im wszystko oddać!? Nie rozumiem. 
Dawid oblizał z niecierpliwością wargi. 
- Tu nie oto chodzi by dać się zamordować, czaisz? Proszą cię grzecznie to im dajesz wszystko. Bez zgrywania bohatera. 
Był tu jeden taki co chciał, jednak dostał w nos i go zwolnili. Musisz zrozumieć że w tej firmie mocno trzymamy się reguł. 
- Okej, rozumiem. 
- I najważniejsze jest podejście do klientów. Szczycimy się tym. Każdemu masz mówić per "pan" lub "pani". Możesz dodawać "szanowny" - lubią to. 
Masz być uprzejmy i usłużny. Klient ma zawsze rację, nawet jeśli nie ma. Wtedy to ty masz rację jej nie mieć, rozumiesz?
- Myślę że tak. 
- Dobrze. Chodź, pokażę ci objazd. 

 

 Po drodze spotkali inną pracownicę - Aneta była ładną, młodą brunetką. Odnosiła się jednak do Dawida z widoczną rezerwą. 
Na plakietce miała dopiero jednego słonika, musiała więc pracować tu od niedawna. Gdy uścisnęli sobie ręce, jej tipsy lekko podrapały go w skórę. 
Spodobała się Rupertowi. Chyba z wzajemnością - pomyślał. 

 

Na zewnątrz wiało i kropiło deszczem. 
Dawid zaklął bezgłośnie, zauważając widocznie jakąś nieprawidłowość.  Rozglądając się na boki, podszedł do postawnego mężczyzny palącego papierosa obok klatki z butlami gazu.
- Szanowny panie, proszę natychmiast zgasić papierosa! - Zawołał uprzejmie, cały spocony z nerwów. 
Mężczyzna był łysy a jego szyję zdobił srebrny łańcuch. 
- Co kurwa cwelu, co? 
- Znajduje się pan obok butli z gazem, proszę przestać palić inaczej zmuszony będę wezwać ochronę. 
- Wypierdalaj śmieciu. Inaczej ci przypierdolę. 
Dawid zadrżał lekko, jednak nie zamierzał przestawać. 
- Ostatnie ostrzeżenie proszę pana. Kark zerknął na boki, po czym gwałtownie zerwał się i jednym krokiem znalazł przy Dawidzie. 
Dawid nagle zrobił się biały jak ściana. Łysy jednak uśmiechnął się po czym dodał: - Już gaszę. 
Po czym przytknął końcówkę peta do jego kamizelki, jednocześnie plując mu pod nogi. 
- Proszę bardzo - rzekł, po czym wsiadł do swojego BMW i odjechał z piskiem opon. 

 

Dawid ledwo mógł mówić, powstrzymując się przed płaczem. 
- Wszystko będzie na kamerach, wszystko będzie na kamerach... - powtarzał, zataczając się jak pijany. 
Rupert uznał że nici ze szkolenia. Odprowadził więc roztrzęsionego kolegę do kierowniczki, opisując całą sytuację. 
Maria potarła czoło, odrywając się od sterty papierów. 
- No cóż, ludzie potrafią być tutaj niemili. Nawet okrutni. Trzeba jednak zachować fason. 
Na pewno zgłoszę to na policję. Ale raczej nic z tym nie zrobią. Odpocznij sobie chwilę, Dawid a później wracaj do pracy. 
Co do ciebie Rudolf, to przydzielę ci kogoś innego. Poczekaj chwilę na zapleczu. 

 

Czekał więc, w międzyczasie podjadając krakersy które ktoś zostawił na socjalu. Były kruche i bez smaku. 
Zastanawiał się jak ciężka będzie ta praca. 
Z zamyślenia wyrwał go chrapliwy głos, wypowiadający jego imię. 
- Hej - odezwał się lekko pulchny mężczyzna o długich, przetłuszczonych włosach - wyglądał na metalowca.
- Nazywam się Jarek, ale możesz mówić mi Jaro. Wszyscy tak mi mówią. 
Rupert potrząsnął jego dłonią zrezygnowany. Nie tracąc czasu, Jaro poinformował go że od teraz będzie jego aniołem stróżem. 
Nie będę odstępował cię na krok, poza tym będziesz robił na mojej kasie. Dowiem się więc jeśli nabijesz mi mańko. 
- Mańko? 
- To znaczy że ci się gdzieś pieniądze pogubią, musimy cały czas się pilnować by jej źle nie wydać klientom. No bo wiesz, później trzeba za to płacić. 
Raz nabiłem sobie pięćset złotych. I musiałem to wszystko spłacić, bo nie znaleźli tego dziadka co mu źle wydałem. Eh. 
W tej pracy trzeba być pojętnym. 
- Tak słyszałem. 
- To dobrze, chodź sprawdzimy toalety. Trzeba je podpisywać co pół godziny. I czyścić gdy się zabrudzą. 
Weź ze sobą nową szczotkę. Stara jest strasznie brudna od kału. 

 

Gdy znaleźli się wewnątrz, Jaro wyciągnął pergamin oraz gęsie pióro po czym złożył na nim zamaszysty podpis. 
- OK, brakuje papieru a mydło również się kończy. Męska będzie do czyszczenia. Masz tu rękawiczki, ja w tym czasie pójdę po kluczyki do kosza na śmieci. 
Jak wrócę to ma być wyczyszczone - Klepnął Ruperta przyjaźnie w plecy i oddalił się, pogwizdując.
Zadanie nie było łatwe - sedes pochlapany był kropelkami moczu a wnętrze muszli oblepione kawałkami lepkiego, brązowego kału. 
Nie wspominając już o zatkanym papierem pisuarze. 
Rupert zaklął cicho pod nosem, naciągając na dłoń gumową rękawiczkę. Nie chciał stracić tej pracy z powodu przejściowych trudności.
Co by powiedział ojciec, gdyby zniechęcił się po pierwszym dniu? 
Zabrał się więc do roboty.

 

Po pół godziny uporczywego szorowania, przerywanego dobijaniem się do drzwi przynaglonych potrzebą klientów, Rupert wreszcie wyczołgał się z toalety.
Zastanawiał się czemu Jaro nie przyszedł mu pomóc, tak jak obiecywał. Gdy wrócił do kas, okazało się jednak że skończył zmianę trzydzieści minut temu. 
Jego kasę obsługiwała teraz jakaś starsza, dobrotliwie wyglądająca kobieta o krótkich różowych włosach. 
- Jaga - przedstawiła się, całując Ruperta w oba policzki. Pracuję w Beep - Beep już dwanaście lat. 
Wcześniej prowadziłam sklep spożywczy. Ponoć mam cię zapoznać z kasą, chłopcze.
Przeklął Jara w myślach, obiecując sobie że się z nim policzy gdy wróci. 
Teraz jednak czekało na niego inne zadanie. 

 

 

Zaznajomienie się z oprogramowaniem terminala zajęło mu połowę zmiany, co chwila jednak mylił się i wbijał złe kody. 
Klienci besztali go za to, kręcąc głową z powątpiewaniem czy ciężko wzdychając.  Jaga patrzyła na niego krytycznie, przyglądając się jego koślawym ruchom, sama błyskawicznie przyrządzając ciepłe kanapki oraz tnąc rybę na sushi. Oprócz tego wydawała także hot-dogi. 
A wszystko to niemal jednocześnie. 

 

Rupertowi od wrażeń kręciło się w głowie, więc udał się na przerwę - pracownikom w ciągu dnia przysługiwało 10 minut. 
Wyszedł na pole i zaczaił się za blaszanym barakiem, służącym za miejsce ewakuacji. Drżącymi rękoma odpalił w końcu papierosa, chciwie zaciągając się dymem. 
Błogą chwilę przerwał mu Wojtek - kolejny z pracowników. 
Wojtek był niskim, łysiejącym mężczyzną po czterdziestce, plotki mówiły że miał pięcioro dzieci, każde z inną kobietą. Inne to że miał chody u kierowniczki i nie należało z nim zadzierać. 
Pił trzydzieści kaw dziennie i był ekspedientem - ekspertem, posiadając rekordowe siedem słoników. 
Pisali o nim nawet w "Życiu Beep - Beep", gdzie przeprowadzono z nim wywiad.  
Wszytko to zdążył powiedzieć Rupertowi w ciągu dziesięciominutowej przerwy. Nawet dwa razy. 

 

Rupert miał dość, chciał odejść - jednak coś nadal trzymało go w tej firmie. 
- Czy to powołanie? - zastanawiał się gorączkowo, wcinając hot - doga z sosem arabskim. 
Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. 
Postanowił więc że da firmie jeszcze jedną szansę.

 

 

..................................................................................

Video thumb