JustPaste.it

Po co nam olimpijczycy?

Świat sportu bez tajemnic!

Świat sportu bez tajemnic!

 

Sukces warszawskich studentów, którzy zdobyli Mistrzostwo Świata w Programowaniu Zespołowym, jest dobrą okazją do refleksji nad perspektywami, jakie mają młodzi, uzdolnieni informatycy polscy. Niestety, możliwości kariery w Polsce są dla nich bardzo ograniczone.

Pełna lista osiągnięć Andrzeja Gąsienicy-Samka, Krzysztofa Onaka i Tomasza Czajki, członków drużyny Orłów Warszawy, tegorocznych mistrzów świata w programowaniu zespołowym, przekracza dwie strony maszynopisu. Oprócz sukcesów w konkursach programowania na szczeblach zarówno krajowym, jak i międzynarodowym, wyróżnień i medali na olimpiadach przedmiotowych z informatyki, matematyki i fizyki oraz stypendiów dla osób wybitnie uzdolnionych, przyznawanych przez Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci, są także praktyki w IBM T.J. Watson Reasearch Institute. Ten renomowany ośrodek badawczy prowadzi m.in. projekty dotyczące przetwarzania języka naturalnego, przy których angaż znaleźli Tomasz Czajka i Andrzej Gąsienica-Samek.

Dziś, gdy cichnie wrzawa wokół triumfu na mistrzostwach zorganizowanych przez Association for Computing Machinery, przyszedł czas, by zastanowić się nad tym, co dalej? Głównym celem warszawiaków jest oczywiście ukończenie studiów. Wszyscy rozważają również podjęcie studiów doktoranckich, w Polsce lub za granicą. Myśli o tym chociażby Tomasz Czajka, który otrzymał już propozycję z Uniwersytetu Princeton.

Dalsza nauka nie oznacza jednak rozbratu z praktyką. Andrzej Gąsienica-Samek od kilku lat z powodzeniem łączy te dziedziny. Współpracuje z niewielką spółką informatyczną QBS, produkującą systemy dla małych i średnich przedsiębiorstw. Zaczął jeszcze jako szesnastolatek. Teraz współpracuje zdalnie z Collabo Technology, firmą założoną przez naukowców współpracujących z laboratoriami IBM. Jest również asystentem stażystą na Uniwersytecie Warszawskim. Podobnie jak koledzy myśli o tym, co będzie robił po dyplomie. Głowę ma jednak pełną pomysłów. Szuka inwestorów gotowych wyłożyć kilkaset tysięcy dolarów na sfinansowanie budowy systemu umożliwiającego poprawianie, "wygładzanie" - zgodnie z obowiązującymi regułami - kodu produkcyjnego programów.

Jego sprzedaż w ciągu najbliższych dwóch lat zwróciłaby z nawiązką poniesione nakłady. Pierwsze rozmowy z ewentualnymi inwestorami nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, Andrzej Gąsienica-Samek szuka więc innych pomysłów na samodzielną pracę. Nie wyklucza przy tym zatrudnienia w firmie informatycznej.

Byle gdzie, byle kreatywnie

Wszyscy członkowie Orłów Warszawy pytani o charakter wykonywanej pracy zdecydowanie deklarują: "Chcemy zajmować się czymś nowym i innowacyjnym". Nie interesuje ich poprawianie i udoskonalanie stworzonych wcześniej narzędzi, podobnie zresztą jak wdrażanie technologii przygotowanych przez innych. Mają ambicje, by ich umiejętności zostały wykorzystane w przedsięwzięciach, które skierowałyby branżę teleinformatyczną na nowe tory. Chcieliby być także docenieni przez pracodawców. W związku z tym odżegnują się od wiązania się z firmami zatrudniającymi kilkudziesięciu czy nawet kilkuset programistów, którzy gonią - za stale nie dotrzymywanymi - terminami ukończenia kolejnych projektów. Podobnie myśli wielu ich rówieśników, którzy szukają przede wszystkim pracy, w której mogliby poczuć, że mają wpływ na działalność firmy.

Andrzej Gąsienica-Samek, Krzysztof Onak i Tomasz Czajka mają szczęście. Zwycięstwo w mistrzostwach w programowaniu otworzyło przed nimi wiele drzwi. Wiedzą, że w każdej chwili mogą znaleźć zatrudnienie w laboratoriach IBM, gdzie poznano się już na ich talencie, a zapewne także w innych amerykańskich koncernach technologicznych. Ich koledzy ze studiów, którzy równie ambitnie patrzą na swoją karierę zawodową, mogą jednak już mieć z tym problemy.

Wdrożenia bez ambicji

Niestety, ambitne przedsięwzięcia programistyczne można w Polsce policzyć na palcach jednej ręki. Uczelnie wyższe z racji nikłych możliwości finansowych, a także braku zainteresowań wynikami ich badań ze strony przemysłu ograniczają liczbę projektów i badań o charakterze czysto praktycznym.

Rozmowa z rodzimymi spółkami informatycznymi też na ogół niewiele daje. Lokalne firmy IT zajmują się głównie parametryzacją i wdrażaniem gotowych systemów. Nawet autorskie aplikacje przygotowywane przez polskie firmy programistyczne mają funkcjonalność zbliżoną do podobnych rozwiązań, stworzonych za granicą.

Wysokie, liczone w milionach złotych koszty tworzenia produktów oraz coraz większa konkurencja, a więc i zagrożenie związane z projektowaniem nowych rozwiązań, sprawiają, że na samodzielne opracowywanie aplikacji decydują się nieliczne lokalne firmy. Dążą przy tym do minimalizacji ryzyka poprzez projektowanie produktów najbardziej sprawdzonych, a więc i standardowych. Korzystają przy tym z zaprojektowanych wcześniej komponentów. To zmniejsza jednostkowy koszt wytworzenia produktu. Ogranicza jednak zapotrzebowanie na oryginalne, innowacyjne pomysły.
 

Właśnie dlatego w polskich spółkach informatycznych nie ma ofert dla specjalistów, których ambicje nie ograniczają się do awansu od programisty do analityka, chcących skupić się na tworzeniu nowatorskich rozwiązań.

Wśród menedżerów przeważa pogląd, iż nic, nawet solidna podbudowa teoretyczna i zdolność do błyskawicznej analizy problemu, nie zastąpi doświadczenia praktycznego związanego z codzienną pracą z użytkownikiem. Zamiast wszechstronnie wykształconego absolwenta, wolą mniej kreatywnego, ale doświadczonego programistę czy wdrożeniowca. Znamienny wydaje się tu przykład dyrektora personalnego jednej z firm programistycznych, który na wieść o sukcesie Polaków zaczął dopytywać się nie o stopień komplikacji problemów, lecz o narzędzia, z których korzystali przy rozwiązywaniu problemu, gdyż właśnie biegłość w posługiwaniu się narzędziami programistycznymi stanowi sedno wymagań stawianych przez jego firmę programiście.

Dla wielu pracodawców sukces w konkursach informatycznych kandydata jest czymś "podejrzanym". Zdaniem jednego z finalistów olimpiad informatycznych, a także konkursów ACM, zdobyte przez niego laury niejednokrotnie okazywały się wadą. "Kiedyś na rozmowie kwalifikacyjnej przedstawiłem swoje sukcesy i zareklamowałem się jako osoba dobrze sprawdzająca się przy pracy pod presją czasu i terminów, która mogłaby zająć się takim «gaszeniem pożarów». Już po spotkaniu od jednego ze znajomych usłyszałem, że ktoś w firmie przestraszył się moich kwalifikacji i ambicji" - opowiada. To wyjaśniałoby poniekąd, dlaczego tak niewiele słychać o sukcesach zawodowych laureatów olimpiad matematycznych i informatycznych.

Praca dla gigantów...

W tej sytuacji najlepszym miejscem zatrudnienia dla młodych zdolnych i ambitnych są przede wszystkim ośrodki badawczo-rozwojowe zagranicznych koncernów. To właśnie tam nowoczesne technologie są wykorzystywane do tworzenia zupełnie nowych rozwiązań, których praktyczne zastosowania nie są jeszcze do końca znane. "Przychodzący do nas kandydaci mają niekiedy odmienne od naszego zdanie o innowacyjności. Spodziewają się odciętych od świata laboratoriów, w których realizowane są nowatorskie projekty. Szybko jednak zaczynają dostrzegać, że innowacyjność nie polega na całkowitym oderwaniu od rzeczywistości. Jeszcze nigdy nie mieliśmy przypadku, aby ktoś zrezygnował z pracy u nas, uzasadniając to chociażby âniedostatecznym poziomem abstrakcji" - opowiada Jacek Drabik, dyrektor ds. operacyjnych Centrum Oprogramowania Motoroli w Krakowie.

Już wkrótce centrum o podobnym charakterze powstanie także przy warszawskim oddziale SAS Institute. Być może znajdą w nim zatrudnienie obecni mistrzowie świata. "Gdy usłyszałam o sukcesie Polaków, zaczęłam się zastanawiać, czy nie mogliby się oni przydać w naszej firmie. Dość szybko przekonałam naszych szefów, że zaangażowanie takich ludzi, a nawet zapewnienie im «wolnej ręki» w pracy może przynieść ogromne korzyści" - mówi Alicja Wiecka, prezes SAS Institute.

Jest to jednak szansa jedynie dla wąskiej grupki wybranych. Największe tego typu instytuty, w tym gdański firmy Intel Technology, krakowski Motoroli czy bydgoski Lucent Technologies, zatrudniają łącznie niespełna 500 osób. Większość z nich zajmuje się rozwojem rozwiązań telekomunikacyjnych, dlatego mocno odczuły one ostatnie wahania koniunktury na tym rynku. Wpłynęło to na liczbę nowych projektów i plany dotyczące rekrutacji nowych pracowników.

... albo w małych spółkach

Na takim podejściu ze strony rodzimych gigantów rynku IT korzystają małe spółki, które może nie tworzą nowatorskich rozwiązań, potrafią jednak zbudować przyjazne środowisko pracy, w którym można wykorzystać zapał i potencjał młodych, zdolnych programistów. Jedną z takich firm jest QBS. Mieści się w niewielkim mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Firma od lat współpracuje z kilkoma laureatami olimpiad informatycznych i matematycznych. To właśnie do niej trafił wówczas Andrzej Gąsienica-Samek.

"Stanęliśmy wówczas przed koniecznością podjęcia trudnej decyzji, który z gotowych pakietów programistycznych wybrać do dalszego rozwoju naszych produktów. Tylko ja i Andrzej optowaliśmy wówczas za stworzeniem własnych narzędzi. Po dwóch miesiącach Andrzej przedstawił nam gotowy serwer baz danych zaprojektowany przez siebie, którego używamy do dziś w naszej linii produktów Q-line 3000" - opowiada Wojciech Kubań, prezes QBS. Firma zajmuje się wdrażaniem systemów wspomagających zarządzanie małymi i średnimi przedsiębiorstwami. Wśród jej klientów są m.in. wydawnictwa prasowe, sieci handlowe, biblioteki, a ostatnio nawet szpital.

Jak tak niewielkiej spółce udaje się przyciągnąć grupę ambitnych programistów? "Stawiamy współpracownikom bardzo wysoko poprzeczkę, ale jednocześnie dajemy dużą samodzielność. U nas każdy programista sam negocjuje warunki kontraktu, projektuje i wdraża system. Jest odpowiedzialny za klienta od początku do końca, ale dzięki temu wie, że tylko od niego zależy, jakie korzyści materialne uzyska w wyniku tego kontraktu" - wyjaśnia Wojciech Kubań. Młodym pracownikom QBS odpowiada takie podejście i nie zamierzają w najbliższym czasie zmieniać pracy. Cały czas przychodzą także nowi kandydaci, pytając o pracę.

Wyjazd lub własna firma

Ci, którym nie będzie dane spotkanie szefów, którzy docenią drzemiący w nich potencjał, pozostaje otwarcie własnego biznesu lub wyjazd za granicę. Otwarcie własnej firmy oznacza uwikłanie się w bieżące prowadzenie biznesu, rozliczenia z urzędem skarbowym, poszukiwanie klientów czy dziesiątki innych zadań, które należą do szefów firmy. A to może oznaczać rezygnację z ambitnych planów tworzenia nowych narzędzi i systemów. Właśnie dlatego tak wielu młodych informatyków myśli o wyjeździe za granicę.

 

 

 

Autor: Antoni Bielewicz

Licencja: Creative Commons - bez utworów zależnych